Znasz takie uczucie, kiedy oglądasz film z rodziną czy znajomymi, a jeden z bohaterów zza ekranu zachowuje się w taki sposób, że wstydzisz się za niego i przy wszystkich łapiesz za głowę? Tygodniki "wSieci" i "Do Rzeczy" w ostatnich numerach wyskoczyły z takimi okładkami, że właśnie to robię.
Okładka tego drugiego przedstawia lecącego Jarosława Kaczyńskiego w stroju Supermana, który wysuniętą pięścią nokautuje jedną z gwiazdek Unii Europejskiej. A nad nim napis: "Strach przed Polską. Europejscy lewacy drżą przed naszą konserwatywną kontrrewolucją". Z kolei "wSieci" na tytułowej stronie prezentuje długowłosą blondynkę, obdzieraną z flagi UE, która stanowi jej szatę. Oczywiście obdzierają mnogie ręce widocznie należące do osób ciemniejszej karnacji i wszystko kwituje napis: "Islamski gwałt na Europie. Nasz raport: co media i brukselskie elity ukrywają przed obywatelami Unii".
Miałem dotychczas taką zasadę, że nie poruszałem tematów, które mieszczą się w pojęciu: "farmazony", żeby samym opisywaniem nie nadawać im niepotrzebnego rozgłosu. Ale ten wstyd sięga swoimi mackami już tak daleko, że nie mogę go zignorować. Bowiem oto co dzieje się z niektórymi - rzekłbym specyficznymi - mediami, które powinny kształtować opinię publiczną (i kształtują - widzę to po znajomych). Posługują się rasizmem, gdy na okładce nawiązują do tematu islamu w Europie. To raz. A dwa - z premedytacją dodają do tego "gwałt" dokonywany rzekomo na naszym kontynencie, gdzie symbolem UE jest kobieta. Dlatego ja może odwrócę lekko pierwszą część pytania z okładki: Co media skrajnie prawicowe odkrywają przed obywatelami Unii? Kulturę Polaka kształtującego opinię publiczną.
O ile okładka tygodnika "wSieci" jest skandaliczna, o tyle ta z "Do Rzeczy" niesamowicie mnie bawi. Dzięki niej ujawniają się bowiem ambicje publicystów (słowa z okładki nawiązują do tekstu redaktora Ziemkiewicza traktującego o strachu lewicy w Europie przed polskim konserwatyzmem) dotyczące naszego kraju. Chcą oni widzieć Polskę jako potężny kraj, który dyktuje Europie swoje warunki (przypominam, że Kukiz myśli podobnie). Stąd wierzą głęboko, że Kaczyński i spółka są bohaterami, którzy właśnie tego dokonują. Ignorują jednocześnie subtelne fakty, iż ci sami politycy, jacy stali się dla nich herosami, stawiając się bez sensu UE, Niemcom, Ameryce i wszystkim innym (oprócz Węgier), nie machają przed nimi mieczem Władysława Jagiełły, ale szabelką z magazynu z sali gimnastycznej przydrożnej podstawówki. Do tego zupełnie niepotrzebnie machają, bo porozumienia osiąga się dialogami, a nie konfliktami.
Publicyści "Do Rzeczy" nie rozumieją też, że słowo "lewactwo" jest słowem obraźliwym w stosunku do osób, które mają poglądy lewicowe, tzn. nie obchodzi ich to, bo podobnie jak ich ulubieni politycy - stosują publicystykę wchodzenia w szranki. A szczególnie ciekaw jestem czy wiedzą, że te brzydkie określenie pochodzi etymologicznie ze słownika Lenina? Podobnie zastanawia mnie skąd na okładce słowo o "kontrrewolucji konserwatyzmu"? To znaczy, że wcześniej odbywała się jakaś "lewicowa rewolucja"? Ktoś narzucał innym swoje poglądy? Coś mnie ominęło?
Dlatego łapię się dziś za głowę, bo ludzie używający takiej retoryki zwą siebie dziennikarzami, którzy niestety w taki sposób "wychowują" społeczeństwo. I wstydząc się za nich, coraz bardziej przychylam się do zapędów jawnie popieranych przez owych żurnalistów polityków, żeby zmienić Konstytucję. W pierwszej kolejności wstawiłbym do Niej firewalla kultury i szacunku. Aby nie można było publikować czegokolwiek bez spełnienia elementarnych kryteriów. Zapewne okazałoby się, że mamy mniej "prawdziwych Polaków"... w przestrzeni publicznej.