Strategiczna jasność w kwestii Korei Północnej
DENVER – Tematem numer jeden są dziś rzekome nowe umiejętności prowadzenia cyberwojny przez Koreę Północną. Jeśli rzeczywiście niedawny atak na komputery Sony Pictures pochodził stamtąd, jak twierdzą władze Stanów Zjednoczonych, to czy był to akt sabotażu, wandalizmu, terroryzmu czy – by użyć ulubionego słowa neokonserwatystów, zwłaszcza w czasie niedawnych świąt – wojny?
Podnosimy jakość debaty publicznej.
Niezależnie od tego, czy amerykańskie zarzuty mają podstawy (bo co do tego są wątpliwości), dokonaniom Korei Północnej w dziedzinie naruszania praw człowieka także zaczęto się uważniej przyglądać (i słusznie). To, czy owa obserwacja przełoży się na coś więcej – konkretnie na postawienie Korei Północnej przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym (ICC) – będzie zależało od decyzji Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Problem w tym, że Chiny i Rosja – stali członkowie Rady Bezpieczeństwa z prawem weta – sprzeciwiają się takim działaniom, więc z tej dyskusji zapewne wiele nie wyniknie. Ale jak mówi ambasador USA przy ONZ Samantha Power, ta debata przynajmniej „rzuci światło na odrażające naruszenia praw człowieka” w Korei Północnej i zaznaczy potrzebę jakiejś odpowiedzialności za ten stan.
Naruszanie praw człowieka uchodzi na sucho państwom na całym świecie. Niektórym na sucho uchodzą cyberataki na inne kraje. Kilku udało się nawet utrzymać programy jądrowe. Rzadko się jednak zdarza, by jedno państwo naruszało wszystkie te trzy zakazy, tak jak Korea Północna.
Ale czasy się zmieniają. Każdy, kto był ostatnio w Chinach, wie, że choć Chińczycy z sobie znanych powodów nie chcą dopuścić, by Korea Północna stanęła przed ICC, to mają już dość tego, co robi zależny od nich sąsiad. W tej części świata polityka opiera się mocno na symbolach – a Chiny nie zaprosiły północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Una do Pekinu, od kiedy objął władzę w 2012 r. I wygląda na to, że prędko go nie zaproszą.
Oficjalne wyjaśnienie Chin w tej sprawie brzmi, że czas po temu nie jest najwłaściwszy – a takie sformułowanie można interpretować na dowolne sposoby i w dowolnej chwili zmienić. Na razie wygląda jednak na to, że unikanie Kima to jeden z fundamentów polityki.
Kiedy koreański przywódca przejął władzę, natychmiast zaczął grozić wojną Stanom Zjednoczonym, pozując ze swoimi generałami pod mapą z rakietami wymierzonymi w Amerykę Północną. Ostatecznie Kim znalazł inny sposób na zaznaczenie swojego przywództwa: na partyjnym zebraniu aresztował swego wuja (który sprzyjał Chinom) i skazał go na śmierć. Chińscy przywódcy już wiedzą, że nie mogą polegać na „młodym generale”.
Motywacje przywódców chińskich w stosunkach z Koreą Północną są złożone. Ale coraz częściej wiele spraw załatwionych między tymi dwoma krajami trąci anachronizmem. Chiny starają się naprawiać zatrute sporami terytorialnymi stosunki z sąsiadami z Azji Południowo-Wschodniej i ta kwestia ma najwyższy priorytet. Ten proces trwa, a Państwo Środka chce najwyraźniej rozwiązywać owe spory na forum międzynarodowym poprzez Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN). Podobne napięcia w stosunkach z Japonią zaczęły nabrzmiewać, na czym tracą obie strony.
Ale problem z Koreą Północną jest zupełnie inny. Zakładając, że przywódcy Chin mają świadomość, że ich stosunki z jednym z najgorszych reżimów świata nie pomogą im w budowaniu pozycji międzynarodowej, Stany Zjednoczone powinny rozważyć, jak wpłynąć na chińską politykę.
Zbyt często Chiny i USA odnoszą się do problemu z Koreą Północną w rutynowy sposób – Chińczycy deklarują „wparcie dla dialogu”, zaś Amerykanie nakłaniają Pekin, by zrobił więcej, choć nie precyzują, co to miałoby być. Dla Stanów Zjednoczonych celem powinno być przekonanie Chińczyków, by nadali wyższy priorytet odwodzeniu Korei Północnej od niedopuszczalnych zachowań. To oznacza, że trzeba im dać wyraźniej do zrozumienia, jakie miejsce powinna zająć Korea Północna wśród ich własnych priorytetów.
Chiny muszą przede wszystkim znać poglądy Stanów Zjednoczonych na przyszłe rozwiązania na Półwyspie Koreańskim. Ze wszystkich niepokojów Chin dotyczących Korei Północnej najpoważniejszy jest taki, że upadek reżimu – a potem zapewne upadek państwa – może być uważany za porażkę Państwa Środka i zwycięstwo Stanów Zjednoczonych, zaś zjednoczona Korea zasili amerykański obóz sojuszniczy. Jeśli obie strony zapoznałyby się ze swoimi głębokimi przemyśleniami na ten temat, stanowiłoby to zachętę do współpracy, a co najważniejsze – wzmocniłoby doktrynę „braku niespodzianek”. Chińczycy dziś często mówią o polityce „stosunków wielkich krajów” i układach, które przynoszą korzyści obu stronom. Stany Zjednoczone muszą z nimi współpracować w tej sferze.
Co więcej, USA powinny zachęcać do ocieplania stosunków między Chinami i Koreą Południową. W regionie powszechnie uważa się, że Waszyngton krzywi się na takie zbliżenie – jakby więcej Chin w przyszłości Korei Południowej oznaczało mniej Ameryki. Tymczasem jest tam mnóstwo miejsca dla każdego, a im szybciej Państwo Środka poczuje się swobodnie w stosunkach z sąsiednią Republiką Koreańską, tym lepiej dla wszystkich.
Hollywood, prawa człowieka i cyberbezpieczeństwo to nie najlepsze kwestie, na temat których Chiny mogłyby się wypowiadać. Ale ich zbieg to dowód, że i Chiny i Ameryka potrzebują lepszych kanałów współpracy w kwestii Korei Północnej. Niezależnie od tego, co administracja prezydenta Baracka Obamy ma na myśli, używając określenia „strategiczna cierpliwość”, w ostatnich latach było jej zapewne za mało. Nadszedł czas na strategiczne odnowienie stosunków z Chinami. Problem Korei Północnej sam się nie rozwiąże.
Christopher R. Hill - były zastępca sekretarza stanu USA ds. Azji Wschodniej oraz ambasador Stanów Zjednoczonych w Iraku, Korei Południowej, Macedonii i Polsce. W latach 2005-2009 jako główny negocjator USA uczestniczył rozmowach w sprawie programu nuklearnego Korei Północnej. Obecnie pełni funkcję dziekana Korbel School of International Studies przy Uniwersytecie w Denver.