Reklama.
Szczycimy się – i słusznie! – ogromnym postępem medycyny. Zwiększa się ustawicznie długość życia, mniej umiera noworodków, potrafimy przeszczepiać serca i operować mózg. Do tych bezspornych sukcesów medycyny dopisuje się zwykle bezkrytycznie jeszcze jeden:
Twierdzi się buńczucznie, że Ludzkości nie grożą już epidemie, które kiedyś dziesiątkowały miasta i wyludniały całe prowincje. O tej groźbie podobno możemy dziś zapomnieć.
Czy na pewno?
Faktem jest, że od ostatniej dużej epidemii minęło już blisko sto lat, więc zatarła się pamięć o niej. Grypa kojarzy się nam z katarem, bólem głowy i kilkudniowym zwolnieniem lekarskim. A przecież całkiem niedawno, w 1918 roku ta pozornie mało groźna grypa (tak zwana hiszpanka) zabiła 50 milionów ludzi na całym świecie!
Ufni w postęp medycyny nie pamiętamy o epidemii dżumy (określanej jako „czarna śmierć”), która w latach 1347-1352 zabiła 1/3 mieszkańców Europy i wracała potem w 1665 i w 1707 roku także siejąc spustoszenie, chociaż na mniejszą skalę. Nie chcemy też pamiętać, że w okresie przedwojennym obfite żniwo śmierci zbierała gruźlica, której szerzenie się nie było wprawdzie tak spektakularne jak dżumy czy cholery, ale która podstępnie mordowała zwłaszcza młodych ludzi, stając się przyczyną ogromnych nieszczęść wielu rodzin.
W przedwojennej Warszawie notowano tysiąc zgonów z powodu gruźlicy na 100 tys. mieszkańców!
Obecnie dżuma praktycznie nie występuje (z wyjątkiem niektórych zakątków Azji), cholera jest znana głównie jako „ozdobnik językowy”, a gruźlica tak dalece przestała nas nękać, że zaniechano powszechnych i do niedawna obowiązkowych kontrolnych prześwietleń płuc, które przez kilkadziesiąt lat były główną „bronią” przeciwgruźliczą.
Czy jednak możemy być spokojni? Czy nauka stworzyła szczelną tarczę zabezpieczającą nas w pełni od groźby epidemii i masowych śmierci z powodu chorób zakaźnych?
Niestety nie!
Oczywiście arsenał środków, jakimi dysponuje współczesny lekarz, jest nieporównanie bogatszy niż ten, jakim dysponował jego poprzednik w XVII czy XVIII wieku. Znamy antybiotyki, które skutecznie leczą wiele chorób zakaźnych. Stosujemy szczepienia ochronne. Na ogół potrafimy skuteczniej izolować chorych w celu zapobiegania dalszym zakażeniom, chociaż polskie prawo jest wciąż bezradne w przypadku pacjentów, którzy złośliwie uchylają się od leczenia, uciekają ze szpitali – i niestety rozsiewają zarazę.
A teraz ta grypa na Ukrainie.
Niepokojąco blisko Polski!
Nie łudźmy się, że współczesna medycyna da sobie z tym wszystkich radę.
Nie da sobie rady!
Wirus grypy ewoluuje tak szybko, że całkiem możliwe jest pojawienie się nowej, nieznanej wcześniej i śmiertelnie niebezpiecznej odmiany. To może być dżuma XXI wieku!
Dla ostrzeżenia i przestrogi na zakończenie tego trochę smutnego tekstu warto przytoczyć cytat z mądrej i gorzkiej książki „Dżuma” Alberta Camusa. Jak pewnie Państwo pamiętacie, książka rozpoczyna się od tego, że bohater powieści, doktor Rieux, potyka się o martwego szczura. Nie zwraca na niego uwagi, bo czymże jest jeden martwy szczur?
A tymczasem jest on pierwszą ofiarą epidemii dżumy, która spadła na miasto Oran wywołując ogrom cierpień i śmierć wielu jego mieszkańców.
Opis kataklizmu, jakim jest dla ludzi taka epidemia, a także opis postaw ludzi wobec tego nieszczęścia i związanego z nim zagrożenia zawarty w tej książce, jest gorzki i przejmujący. Nie zamierzam go tu streszczać, bo mistrzowska forma opisu pióra Camusa jest równie ważna jak treść, ale namawiam Państwa, żeby w długie zimowe wieczory po raz kolejny sięgnąć po tę książkę. Naprawdę warto!
Warto także przypomnieć jej finał:
Gdy całe miasto świętowało zakończenie zarazy - doktor Rieux nie potrafił się cieszyć.
Dlaczego?
Przytoczę tu dosłowny cytat, bo wart jest on uwagi właśnie w kontekście tematu dzisiejszego felietonu:
Wiedział bowiem [doktor Rieux] to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach: Że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika. Że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i bieliźnie. Że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach.
I że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”.
Czy poczuliście Państwo zimny dreszcz na plecach?