Miara tego zaskoczenia i rozczarowania jest zarazem miarą nieadekwatnej oceny sytuacji. Kościół katolicki jest organizacją hierarchiczną i scentralizowaną. Biskup to - powiedzmy - generał, proboszcz - dajmy na to - kapral (albo sierżant). Kapral w mediach swojemu generałowi prawi nauki moralne... to jednak jest naiwnością sądzić, że inny generał, albo powiedzmy marszałek, dowódca wszystkich dowódców, stacjonujący od wieków w Wiecznym Mieście, wystąpi przeciwko swojemu generałowi i poprze jakiegoś bliżej nieznanego sierżanta. Jeśliby tak zrobił, to by się inni mogli rozbestwić.
Tak nie da się rządzić schierarchizowaną organizacją, gdzie zasadniczo autorytet opiera się na obawie przed konsekwencjami, utratą pozycji, napiętnowaniem, ostracyzmem itp. (no bo przecież czymś rzadkim jest, nie tylko zresztą u nas, autorytet moralny hierarchów). Trzeba by najpierw zreformować tę instytucję, uczynić ją mniej koszarami a bardziej - powiedzmy - stowarzyszeniem, ludźmi którzy się zebrali, żeby coś tam razem... I w związku z tym mają coś do powiedzenia, i mówią, i nic im się za to nie dzieje.
Dla tych, których słowo "stowarzyszenie" drażnić może, zwrócę uwagę, że tak funkcjonowały grupy chrześcijan w 2-4 wieku, były właśnie religijnymi stowarzyszeniami (albo klubami), jak wiele innych podobnych w Cesarstwie.