Reklama.
Walka o prawa mniejszości nie pierwszy raz zagraża większości. Wystarczy spojrzeć na efekt walki z rasizmem w Stanach Zjednoczonych, gdzie po latach zabiegania o równouprawnienie Czarnych Obywateli dzisiaj mamy do czynienia z dyskryminowaniem Białych. Poprawność polityczna zabrania jednak głośno o tym mówić, podobnie jak protestować przeciwko przemocy wobec mężczyzn ze strony kobiet: w dobrym tonie jest tylko walka o prawa płci pięknej. Walka, przybierająca w ojczyźnie demokracji coraz bardziej wynaturzone formy. Zostawmy jednak Amerykę z jej polityczną poprawnością.
U nas po raz kolejny rozpoczyna się teoretycznie słuszna kampania o prawa zwierząt. Zakaz trzymania psów na łańcuchu, zwiększenie metrażu dla zwierząt w schroniskach czy wreszcie zakaz uboju rytualnego – to tylko niektóre postulaty obrońców zwierząt. Postulaty tyle uzasadnione co… niebezpieczne. Zaangażowanie poprawnych politycznie miłośników „wszystkich małych zwierzątek” doprowadzić może bowiem do tego, że czworonogi dosłownie wejdą nam na głowę. A my nie będziemy mogli nic z tym zrobić. Bo to byłoby oznaką dyskryminacji. Jak w opisanych wyżej przypadkach w USA.
Wszelkie oznaki okrucieństwa, czy to wobec ludzi czy zwierząt, należy tępić. Nie wolno jednak popadać w paranoję praw nieograniczonych. Pies trzymany na łańcuchu cierpi. Ale pogryzione przez tego samego, spuszczonego z łańcucha czy smyczy psa dziecko cierpi również. Mamy się licytować, czyje cierpienie jest głębsze tudzież ważniejsze ? Autorzy nowej ustawy ograniczają się do ogólników i stawiają znak równości między ratlerkiem i bulterierem. I często traktują prawa zwierząt wyżej praw społecznych. W ustawie mówi się wyłącznie o karaniu za niewłaściwe (zdaniem ustawodawców) traktowanie zwierząt nie wspominając o odpowiedzialności ich właścicieli za szkody przez nie wyrządzane.
Plagą warszawskich osiedli i parków są wszelkiej maści psy, hołubione i pieszczone bardziej niż dzieci. Spuszczane samopas ze smyczy, bez kagańców („niech sobie pobiegają, maleństwa !”) stanowią bezpośrednie zagrożenie dla rowerzystów, biegaczy, użytkowników placów zabaw. Ich właściciele nie przejmują się tym, że łamią prawo – w miejscach publicznych pies musi być bowiem na smyczy i w kagańcu. Spuścić go można wyłącznie w sytuacji, gdy mamy pewność, że panujemy nad sytuacją. Zapewne pewna tego była pewna pani, której rottweiler rzucił się na joggera w Parku Skaryszewskim. Biegacz miał przy sobie gaz pieprzowy, którym potraktował psa. W odpowiedzi właścicielka niemal wydrapała mu oczy. Takie przypadki można by mnożyć w nieskończoność, tym bardziej że zwierząt jest coraz więcej a bezmyślność ich właścicieli pogłębia się w postępie geometrycznym.
Nasuwa się pytanie: kogo w takim wypadku karać za „uszkodzenie” psa - broniącego się człowieka czy właściciela zwierzęcia ? I tutaj obrońcy praw zwierząt dokonają cudów myślowej ekwilibrystyki by dowieść, że zwierzę zostało sprowokowane a wszystkiemu winny jest zaatakowany. Bo właściciel kocha swojego piesia i nie naraziłby go na tak poważne niebezpieczeństwo. Podobnie jak nie narazi siebie na ból kręgosłupa, zbierając kupy po swoim czworonogu. Co z tego, że w świetle prawa musi ? Co, że na każdym kroku można zaopatrzyć się w torebki na ekskrementy ? Jaką plagą są w mieście nasi milusińscy, odsłania topniejący na wiosnę śnieg. Ale cóż piesio winny ? Winny jest człowiek. Tylko nie daj bóg zwrócić takiemu uwagę… Oskarży o bezduszność, okrucieństwo, brak zrozumienia. A może i „w mordę dać”.
W Moskwie i innych rosyjskich miastach watahy bezpańskich psów coraz częściej atakują ludzi, nierzadko ze skutkiem śmiertelnym. Przepisy dotyczące odławiania zdziczałych zwierząt zostały swego czasu poważnie zliberalizowane pod naciskiem obrońców ich praw. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Bezmyślne szermowanie prawami zwierząt może przynieść podobny skutek również u nas. Ale hycle na razie poddawani są społecznemu ostracyzmowi. Do czasu, kiedy jakieś nieszczęsne zwierzę, którego nie wolno przecież trzymać w klatce, nie zagryzie niemowlaka. Tylko czy warto czekać ?
Poprawność polityczna powoduje także, że nowa ustawa o zwierzętach przyniesie zapewne także zapis o zakazie uboju rytualnego. A to z kolei przekreśli tysiącletnie tradycje mięsożernej ludzkości, która od zarania kierowała się zasadą doboru naturalnego. To człowiek panuje nad zwierzętami a nie odwrotnie. Ale teraz ludzkie prawa chcemy podporządkować prawom zwierząt. Orwellowski scenariusz „Folwarku Zwierzęcego” powoli staje się faktem.