Minister Zdrowia Konstanty Radziwiłł po raz kolejny zapowiedział, tym razem w wywiadzie dla Radia Zet, że tzw. pigułka po będzie sprzedawana na receptę, a to z powodu nadużywania jej m.in. przez 15 - letnie dziewczynki. Niestety nie wiemy skąd minister Radziwiłł ma dane dotyczące wielokrotnej, comiesięcznej, sprzedaży tego leku nieletnim. Żeby coś takiego stwierdzić trzeba mieć twarde dane.
Niektórzy dopatrują się w powrocie recept na tzw. pigułkę po kwestii światopoglądowych. Jednak to bardziej złożona sprawa.
To nie cukierki
To, że wspomniana pigułka nie jest cukierkiem lub gumą do żucia i jak każdy lek może mieć skutki uboczne i działania niepożądane, nie trzeba chyba tłumaczyć. Nie jest to „witaminka” obojętna dla organizmu i naszego zdrowia. I tu trzeba zgodzić się z ministrem Radziwiłłem - nie można tego leku stosować często, jest to preparat, który większość kobiet ma potrzebę zażyć, tak naprawdę kilka razy w życiu, czasami raz, a czasem wcale.
Inna sprawa, że jest to drogi lek, za drogi dla większości polskich nastolatek. Zastanawiam się ile z nich jest w stanie wydać miesięcznie kilkaset złotych, żeby przyjąć go kilka razy w ciągu tego miesiąca. Tego wydatku nie powinni też zauważyć rodzice nastolatek, bo pewnie dopytywaliby na co wydały tyle pieniędzy. Nie mówiąc już o tym, że nastolatki wolą kupić sobie kolejny modny ciuch niż zapłacić za pigułkę po. To nie są głupie smarkule, wiedzą, że istnieją tańsze środki antykoncepcyjne.
Dlatego informacja ministra, jakoby nastolatki nagminne nadużywały pigułki po jest dość małowiarygodna. Jednak mogę się mylić, być może farmaceuci mają obowiązek dokładnego spisywania dokumentów nastolatek kupujących lek i wysyłania tych danych do Ministerstwa Zdrowia, gdzie ministerialni informatycy sprawdzają kto i ile razy kupił...
Skąd te dane?
Chciałabym w końcu dowiedzieć się jakie są twarde statystyki dotyczące „konsumentek” tzw. tabletek po. Minister mówił w wywiadzie dla Radia Zet, że ma informacje dotyczące nastolatek od ginekologów. Ilu ginekologów i na ile wiarygodne są przekazywane przez nich informacje, tego już nie powiedział, a to ważne bo ginekologów mogło być dwóch albo dwustu itd.
Decyzja o sprzedawaniu pigułki po na receptę, jest nie w porządku, w stosunku do kobiet, które mają raz lub kilka razy w życiu poważny powód zażycia tego leku.
Wystarczy wymienić dwie grupy takich kobiet. Pierwsza to kobiety zgwałcone, które chcą uniknąć traumy zajścia w ciążę ze swoim oprawcą. Druga to kobiety chore, przyjmujące na co dzień leki, które powodują poważne wady płodu, jeśli stosująca je kobieta zajdzie w ciążę lub cierpiące na schorzenie, które w połączeniu z ciążą prowadzi do zagrożenia ich życia. Te dwie grupy kobiet to nie jest „garstka”. Dla nich szybka reakcja w sytuacji, kiedy nie mogły się zabezpieczyć (te zgwałcone), lub nie zadziałała stosowana zwykle antykoncepcja (u chorych), jest na wagę złota.
W kolejce lub za opłatą
Oczywiście lek byłby dostępny na receptę. Więc trzeba po tą receptę wybrać się do ginekologa. W ramach NFZ zwykle trzeba poczekać…, za długo żeby pigułka mogła zadziałać. Należy więc umówić się na wizytę prywatną, zasięgając wcześniej opinii o danym ginekologu, bo przecież nierzadko zdarza się, że pani/pan doktor, takich „świństw” nie przepisuje. Nie tylko więc trzeba zapłacić za lek, ale jeszcze za prywatną wizytę lekarską. Być może ginekolodzy, którzy rozmawiają o sprawie z ministrem liczą na większe przychody z prywatnych praktyk, nie wiadomo.
Inna kwestia, że jeśli kupujemy lek na receptę, to musimy mieć świadomość, że nie jesteśmy anonimowym konsumentem tego leku. Recepta jest imienna, można sprawdzić kto lek kupował. Może to zbyt daleko idące wnioski, ale przy pojawiających się pomysłach karania kobiet za dokonanie aborcji, przestają być śmieszne.
Światopogląd światopoglądem, ale w kwestii pigułki po ściera się wiele interesów różnych środowisk. Szkoda, że w tym wszystkim zapomina się o kobietach, dla których antykoncepcja awaryjna jest zwyczajnie „kołem ratunkowym”, które zdarza im się wykorzystać kilka razy w życiu.
Napisz do autora: anna.kaczmarek@natemat.pl
Reklama.
Fragment wywiadu Radia Zet z ministrem zdrowia, Konstantym Radziwiłłem
Czy pomysł na to, by „pigułka dzień po”, a jest taki pomysł żeby ona znów była na receptę, czy to pomysł jest dyktowany względami medycznymi, czy światopoglądowymi?
Przede wszystkim medycznymi, ze względu na to, że tego typu produkty są po prostu niebezpieczne, zwłaszcza wtedy, kiedy - no tak, jak w tej chwili - mogą z nich korzystać…
No, ale jeśli są niebezpieczne to dlaczego są dopuszczone do użycia?
No dlatego, że powinny być używane tylko zgodnie ze wskazaniami lekarskimi i po udzieleniu informacji osobie, która ma przyjąć taki produkt, jakie są zagrożenia, jakie są działania niepożądane, jakie są zasady. Dzisiaj wiemy już od lekarzy ginekologów, że na przykład z dostępu do tego typu środków, takiego nieskrępowanego dostępu, w tym także przez dzieci od 15 roku życia, no mamy do czynienia z sytuacjami, gdzie są dziewczynki na przykład, które przyjmują tego typu środki kilka razy w ciągu miesiąca ze wszystkimi negatywnymi…
To uważa pan, że jak one będą na receptę, to będziecie potrafili, czy państwo będzie potrafiło temu zapobiec? Oczywiście, trzeba przyjść do lekarza…