Męska depresja. Choroba, która zabiera życie kilku tysięcy mężczyzn rocznie, ale wciąż jest bagatelizowana. Bo przecież facet ma być macho, a depresja to oznaka słabości. Pokłosiem takiego szkodliwego myślenia są ciche dramaty Polaków – w każdym wieku, każdego zawodu i statusu społecznego. Niektórzy wstydzą się poprosić o pomoc, bo boją się reakcji bliskiego otoczenia.
Mężczyźni chorzy na depresję mają dość – są gotowi przełamać tabu. Oto historie czterech mężczyzn: Filipa, Jarosława, Włodzimierza i Nikodema. Każdy z nich podkreśla jedno:
depresja nie ma płci. Oddajemy im głos.
Filip, 32 lata
Zaczęło się od bardzo bolesnego i drastycznego rozstania. W międzyczasie w wieku 31 lat zostałem sierotą, bo umarł mój tata, musiałem zmienić pracę i świat stanął na głowie z powodu pandemii. Wszystko się posypało. Miałem dużo symptomów zespołu stresu pourazowego (PTSD). Czułem się bezpiecznie tylko w ciasnych i małych pomieszczeniach – w toalecie i samochodzie. Na ulicy chodziłem tylko przy ścianach, bo bałem się, ale nie mam pojęcia czego. Gdy rozmawiałem z kimś w pracy, nagle czułem potrzebę ucieczki.
Nie byłem w stanie funkcjonować, czego trudno było nie zauważyć. Znajomi mówili mi: „to normalne, to minie, weź się w garść, jakoś to będzie, potrzeba ci czasu”. Nikogo za to nie winię, bo skąd ludzie mają wiedzieć jak reagować? Czułem jednak, że to coś więcej niż smutek. Bywało mi w życiu smutno, ale tamten stan był nie do opisania.
Nie myślałem trzeźwo – gdybym popełnił wtedy zbrodnię, to w sądzie orzekliby, że jestem niepoczytalny. Było wiele wersji mnie: rano byłem inny, inny za dnia, jeszcze inny wieczorem. Nie umiałem sobie ze sobą poradzić. Nikt mnie na to nie przygotował – nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i do kogo zwrócić się po pomoc.
Męczyłem się miesiąc. W końcu moja obecna partnerka jako pierwsza wyciągnęła do mnie pomocną dłoń i zachęciła do pójścia do lekarza. Jestem jej dozgonnie wdzięczny. To już nie była kwestia "chcę czy nie chcę" – było ze mną naprawdę źle. Kiedy jechałem do lekarza po raz pierwszy, byłem cały rozdygotany.
Przez 5 miesięcy w ogóle nie było efektów, dopiero potem zacząłem się powoli stabilizować. Miałem fazy buntu i zwątpienia, bo wcześniej myślałem, że po prostu wezmę antydepresanty i będzie w porządku. Czułem jednak, że muszę to kontynuować, bo nie mogę już tak dłużej żyć. Leki biorę do dzisiaj, chodzę na terapię.
Nigdy nie rozumiałem samobójców i nie uważałem, że to jakiekolwiek wyjście, ale miałem okres, w którym miałem czarne myśli. Od myśli do czynów jest jeszcze daleko, ale dostałem specjalne leki od psychiatry. Powiedział mi: "panie Filipie, jak już będzie miało się coś dziać, to pan to weźmie".
Raz podczas rozmowy przez telefon kolega zapytał mnie, co u mnie. Odpowiedziałem: "Jest kiepsko, mam myśli o samobójstwie". Usłyszałem: "Oj, Filip". W tamtym momencie miałem ochotę rzucić słuchawką i krzyknąć na niego. Teraz rozumiem, że to bardzo duże obciążenie dla kogoś. Nikt takich słów nie traktuje poważnie i nie wie, jak pomóc. Wierzę w to, że mój kolega chciał jak najlepiej.
Depresja nie ma płci – procesy, mózg, chemia i zachowania są te same. Różni nas tylko wychowanie. To widać po radach, jakie się słyszy. Kobiety o wiele bardziej empatycznie podchodzą do problemów swoich przyjaciółek, rozmawiają o nich. Faceci raczej nie rozmawiają o problemach, a nawet jakby ktoś się odważył, usłyszałby "weź się w garść". Zero: "stary, masz problem, potrzebujesz pomocy, będę do ciebie dzwonił i sprawdzał, czy nie palnąłeś sobie w łeb".
Myślałem z kolegą o założeniu grupy wsparcia, żeby inni chorzy mieli z kim pogadać i nie czuli się samotni. Największą pomoc niesie ktoś, kto rozumie, a zrozumieć może tylko inna chora osoba. Nie wierzę, żeby ktoś, kto nie doświadczył depresji, mógł ją zrozumieć.
Co jest najgorsze w depresji? To, że jest mi źle, bo jest mi źle oraz pytanie "po co". Cokolwiek bym nie chciał zrobić, wszystko kwestionuję. Kiedyś po prostu robiłem rzeczy, a teraz jest "po co". Męcząca jest też świadomość, że nie jestem sobą. Jestem nieprzewidywalny i mogę być dla kogoś ciężarem. To straszne brzemię. Wiem, że potrafię być lepszy, a obecnie jestem gorszą i smutniejszą wersja siebie i tę wersję daję bliskim.
Mam nadzieję, że ta droga ma swój koniec, ale ja go nie widzę. Mija półtora roku, ale nadal nie jest w porządku. Nie schodzę z dawek lekarstw, niektóre wręcz się zwiększyły. Raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale czuję, że do bycia zdrowym jest jeszcze daleko. W porównaniu z moim samopoczuciem na początku jestem stabilny, ale w porównaniu z moim stanem przed chorobą jest tragicznie.
Życie z depresją wygląda trochę jak u samurajów – nie ma celu, jest tylko droga. To jest walka, bardzo możliwe na całe życie. Czy Filip sprzed depresji może wrócić? Pewnie nie. Nie widzę powrotu do dawnego szczęścia, muszę sobie wypracować nowe.
Jarosław, 48 lat
Choruję na depresję od 10 roku życia, cierpię też na zespół stresu pourazowego. Nikt zdrowy mnie nie rozumie, a cała rodzina się ode mnie odwróciła. Bliscy uważają mnie za nienormalnego, który wiecznie sprawia problemy. Jestem permanentnie samotny.
Co dzień wstaję i zadaję sobie pytanie: "po co ja żyję?". A potem walczę, by przeżyć jeszcze jeden dzień. Każdy wokół mnie wydaje się wiedzieć, po co i dla kogo funkcjonuje. Ja czuję się jakbym był w próżni, a życie wokół mnie było iluzją. Ciężko mi żyć, bo ciągle jest mi smutno i samotnie. Nauczyłem się uciekać w marzenia lub zamęczam się pracą, żeby potem paść ze zmęczenia i spać.
Powoli nie mam już siły. W mojej głowie toczy się wieczna walka. Mam wrażenie, jakby jedna półkula mózgu mówiła mi: "zabij się, męczarnia ustąpi, jesteś zbędnym śmieciem", a druga: "poczekaj jeszcze, może coś się zmieni". Jedną próbę samobójczą już miałem.
Wydaje mi się, że jestem w piekle i zastanawiam się co takiego złego zrobiłem, że muszę to przeżywać. Mimo że nie jest to ból fizyczny, to od lat wyję z bólu w środku. Potrzebuję pomocy i miłości, ale jej nie chcę. Nie ufam lekarzom – chcą mnie tylko przesłuchiwać i wypytywać. Mężczyźni chorzy na depresję są odbierani jako nienormalni. Nie chcę tego, ale lubię słyszeć, że komuś udało się wygrać.
Włodzimierz, 71 lat
Choruję od 2012 roku, wtedy po raz pierwszy poszedłem do lekarza i od tamtego czasu biorę leki. Moja choroba ma kilka składowych przyczyn. Najpierw zmarła moja mama, potem teść, ale przede wszystkim miałem olbrzymi stres w pracy. Nowa szefowa była tak toksyczna, że aż trzy osoby w moim biurze były na zwolnieniu lekarskim z powodu depresji. Ja sam nie pracowałem przez kilka miesięcy. Po powrocie do pracy wciąż nie byłem do końca zdrowy i szybko przeszedłem na emeryturę.
Stan mojego zdrowia pogorszył się po śmierci brata i moich serdecznych kolegów. Mój najlepszy przyjaciel z powodu udaru przez dwa lata leżał w łóżku i nie było z nim kontaktu. Ciężko było mi to psychicznie znieść. Miałem też własne poważne problemy zdrowotne, co wywołało u mnie napady lękowe i obniżone samopoczucie
Może to zabrzmi śmiesznie, ale jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poczułem się też gorzej, gdy... skończyłem 70 lat. Pojawiły się wtedy myśli, że jestem w tym wieku, że niedługo moje życie może się skończyć.
Epizody depresyjne zaczynają się u mnie zwykle wtedy, gdy przeżywam duży stres albo czymś się zdenerwuję. Zawsze byłem nerwowy i wszystkim się przejmowałem. Nie pomagał mi bardzo stresujący zawód. Permanentny stres w pracy musiał się tak dla mnie skończyć.
Są okresy, w których czuję się lepiej, ale co jakiś czas pojawiają się epizody chorobowe. Na czym polegają? Nic mi się nie chce, mam lęki i złe myśli, męczą mnie mroczne, realistyczne sny, więc w nocy trudno jest mi odpocząć psychicznie.
O depresji mówiłem bliskim kolegom. Przyjaciel, który zmarł, bardzo mnie wspierał. Mój inny kolega ma obecnie objawy depresji. W okresie pandemii siedzi sam w domu i pociesza się alkoholem. Wyznał mi, że czuje się, jakby był w czarnej dziurze i nie ma na nic ochoty. Namawiam go, żeby poszedł do lekarza. Powiedział, że pójdzie, bo sam nie da rady z tym stanem walczyć.
Czy ja czuję się samotny? Na szczęście nie, bo mam wsparcie wspaniałej rodziny.
Nikodem, 33 lata
Choruję od blisko 10 lat, a leczę się od czterech. Przez kilka ładnych lat domyślałem się, że mój stan może nosić znamiona depresji, ale z różnych względów i z powodu braku świadomości się nie leczyłem.
Bardzo dużo zawdzięczam żonie, która jest lekarzem, chociaż innej specjalizacji. Gdy moje objawy się pogłębiły, powiedziała mi w ciepły i wynikający z troski sposób, żebym zaczął leczenie i przestał udawać, że medytacja albo ruch na świeżym powietrzu pomogą. Faktycznie, farmakoterapia trwa cztery lata i przynosi pozytywne skutki.
W tym całym nieszczęściu miałem o tyle szczęścia, że nigdy nie cierpiałem na ostrą odmianę depresji. Nie miałem problemów ze wstawaniem z łóżka rano ani myśli samobójczych. Psychiatra zdiagnozował u mnie dystymię, czyli przewlekły epizod obniżonego samopoczucia, gorszego nastroju, marazmu i braku poczucia celu.
Takie reakcje to ciągłe pokłosie myślenia o depresji wyłącznie jako o reakcji na traumatyczne wydarzenia, a nie o chorobie, która występuje samoistnie i bez względu na okoliczności, jak chociażby nadciśnienie tętnicze. Nikt nie spodziewał się po mnie depresji, bo nie przeżyłem w moim życiu tragedii.
Gdy pierwszy raz dzwoniłem do psychiatry, odczuwałem lekki wstyd. Od tego czasu bardzo się zmieniłem i zacząłem mówić o chorobie otwarcie. Nie na zasadzie: "cześć, jestem Nikodem i mam depresję", ale nie kryję się z tym. Mówienie o chorobie to dla mnie sposób na jej oswajanie.
Dzięki kuracji farmakologicznej nie mam w tym momencie objawów depresji. Mimo to wiem, że jestem chory. Jestem trochę jak niepijący alkoholik – gdybym odstawił leki, mój stan mógłby się pogorszyć. Podjąłem raz kontrolowaną próbę odstawienia tabletek i niestety miałem nawrot depresji. Wtedy zrozumiałem, że muszę dalej się leczyć.
Przez pewien czas chodziłem na spotkania z psychologiem, ale mówiąc szczerze, nie miałem poczucia, że mi pomagają. Dużo daje mi za medytacja, sport i praktyka jogi, w którą mocno się zaangażowałem i skończyłem kurs nauczycielski. Aktywność fizyczna i ograniczenie alkoholu są dla mnie zbawienne. Leczenie depresji to bowiem nie tylko lekarstwa, ale właśnie styl życia. Mój naprawdę mi pomaga. Wiem, że żyję w komfortowych warunkach: mam żonę lekarza, która rozumie moją chorobę, zamiast mówić mi, że "nie będzie żyć z mięczakiem".
Ciężko jest mówić o depresji, będąc mężczyzną. Nawet nie chodzi o uwagi, że "emocje są niemęskie", a o to, że gdy podkreślam fakt, że depresja zbiera żniwo szczególnie wśród facetów (85 procent samobójców w Polsce to mężczyźni), to zaczyna się bezsensowne odbijanie piłeczki pod tytułem "kobiety to mają gorzej". To do niczego nie prowadzi. Nie chodzi o licytację, kto ma gorzej, ale o nakreślenie problemu, który wcale nie stoi w sprzeczności z problemami kobiet.
Wydaje mi się, że depresja mężczyzn jest traktowana po macoszemu. Odnoszę wrażenie, że rozmaite problemy, z którymi mierzą się współcześni mężczyźni, nie zajmują aż tak dużo miejsca w powszechnej świadomości jak problemy kobiet. Nie mówię tego, żeby antagonizować, ale depresja i samobójstwa zabierają około 4 tysięcy męskich żyć rocznie, a w ogóle się o tym nie mówi. Faceci często nie chodzą do lekarzy, bo nie dopuszczają do siebie świadomości, że mogą być chorzy.
Chciałbym, żeby to się zmieniło, zwłaszcza że mam syna w drodze. O swoją córkę jestem spokojny – wiem, że jeśli będzie miała problemy, to w miarę łatwo będzie jej znaleźć pomoc. Mówię więc głośno o depresji i dla syna, i trochę dla siebie.
Myślę, że kiedyś wyzdrowieję, ale jestem pogodzony z faktem, że mogę brać lekarstwa do końca życia. To nie jest dla mnie problem. Osobiście myślę też, że bycie chorym na depresję otwiera. Gdybym nie miał depresji, nie byłbym tej choroby świadomy.
Ten tekst jest częścią naszego cyklu o męskiej depresji. Może cię zainteresować także:
116 123 – bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dorosłych w kryzysie emocjonalnym, czynny przez 7 dni w tygodniu w godzinach 14–22
(22) 855 44 32 – Ośrodek Interwencji Kryzysowej – pomoc psychiatryczno-pedagogiczna, czynny 7 dni w tygodniu całodobowo
(22) 484 88 01 – Antydepresyjny Telefonia Zaufania fundacji ITAKA, czynny cały tydzień z wyjątkiem soboty, godziny dostępne na stronie stopdepresji.pl
(22) 594 91 00 – Antydepresyjny Telefon Forum Przeciwko Depresji, czynny w każdą środę i czwartek od 17 do 19