Dr Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego we wtorek podał na swoim profilu informację, którą w nocy potwierdziła Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).
Chodzi o groźny wirus Marburg dający objawy gorączki krwotocznej.
"Gwinea Równikowa potwierdziła na swoim terytorium ognisko epidemiczne zakażeń wirusem Marburg. Patogen ten należący do filowirusów powoduje wysoce zakaźną chorobę, podobną w objawach do zakażeń wirusem Ebola. O śmierci co najmniej dziewięciu osób, poinformowała w poniedziałek 13.02.2023 Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Celem ograniczenia dalszych zakażeń Gwinea Równikowa poddała kwarantannie ponad 200 osób i ograniczyła przemieszczanie ludności w zeszłym tygodniu w prowincji Kie-Ntem po wykryciu nieznanej gorączki krwotocznej (...). Oprócz potwierdzonych dziewięciu zgonów, Gwinea Równikowa zgłosiła kolejne 16 przypadków podejrzanych o zakażenia wirusem Marburg." - napisał wirusolog.
Z informacji od WHO wynika ponadto, że sąsiadujący z Gwineą Równikową Kamerun również ograniczył podróże wzdłuż swojej granicy z powodu obaw o możliwość dalszych zakażeń.
Niestety wirus ten jest nie tylko wysokozakaźny, ale wysoka jest również śmiertelność wśród osób zakażonych.
"Obserwowane objawy obejmowały gorączkę, zmęczenie oraz krwawe wymioty i biegunkę. Według danych WHO choroba powodowana przez wirusa Marburg może mieć śmiertelność nawet do 88 proc. Jak dotąd nie ma przeciwko niej ani szczepionek, ani też celowanych leków przeciwwirusowych. Wirusa odkryto w 1967 w niemieckim mieście Marburg, gdzie doszło do serii zakażeń podczas badań laboratoryjnych" - wyjaśnia wirusolog.
W rozmowie z naTemat.pl wirusolog dr Tomasz Dzieciątkowski pytany, czy jest realna groźba dla Polski, odpowiada krótko: "nie ma żadnej".
– Generalnie rzecz biorąc wszystkie ogniska epidemiczne wirusem Marburg, które były, z wyjątkiem pierwszego, które było na Uniwersytecie w Marburgu w 1967 r., nie wydostały się poza Afrykę – wyjaśnia.
Dodaje, że od '67 roku takich ognisk pojawiło się kilkanaście, a najważniejsze pojawiły się 1998 r. i 2002 r., ale były to ogniska mniejsze niż w przypadku zakażeń wirusem Ebola.
– Skala zagrożenia epidemicznego na terenie Afryki jest podobna. Zresztą one (wirus Marburg i wirus Ebola - przyp. red.) są bardzo blisko spokrewnione ze sobą – mówi nam wirusolog.
Ekspert podkreśla, że nie można straszyć takimi doniesieniami, ale trzeba rzetelnie informować o tym, że takie ognisko występuje.
– Tego typu przypadki zdarzały się, zdarzają, jak ma to miejsce obecnie i będą się zdarzać –stwierdza.
Jednocześnie wirusolog tłumaczy, że tego typu wirusy gorączek krwotocznych raczej nie niosą zagrożenia epidemicznego dla Polski, dlatego, że występują głównie na terenie Afryki i szybko dają objawy, a w związku z tym można szybko zareagować na pierwsze przypadki.
– Przez długi czas podstawą postępowania była izolacja kontaktowa, tzn. jeżeli w jakiejś wiosce stwierdzano takie przypadki, to całą wioskę izolowano kordonem sanitarnym - informuje dr Tomasz Dzieciątkowski.
Jak mówi, śmiertelność w przypadku tego wirusa jest wysoka, jednak jest to raczej w granicach 50 proc.
Formalnie nie ma żadnego leku, jednak przeciwko wirusowi Ebola skuteczny okazał się remdesivir, stosowany z powodzeniem także w Sars-CoV-2.
– Ponieważ nie było dawno ogniska spowodowanego wirusem Marburg, a remdesivir pojawił się na rynku w 2014 r., to nikt go jeszcze nie przetestował w kierunku wirusa Marburg. Sprawdził się w 2014 r. w przypadku wirusa Ebola, powinien sprawdzić się również w przypadku wirusa Marburg – przekonuje dr Tomasz Dzieciątkowski.
Ze względu na to, że jest to stan zagrożenia epidemicznego, WHO prawdopodobnie zorganizuje zakup interwencyjny tego leku prosto od producenta i sprowadzi go do Gwinei Równikowej. Jak przypomina dr Tomasz Dzieciątkowski, tak było w przypadku zakażenia wirusem Ebola w krajach afrykańskich w 2014 r.