Prof. dr hab. n. med. Andrzej Sobczak, kierownik Zakładu Chemii Ogólnej i Nieorganicznej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach tłumaczy, czym różni się szwedzkie podejście do rzucania palenia od polskiego.
W Polsce, jak na całym świecie z resztą, zmagamy się z epidemią palenia. Jak pan profesor ocenia pan podejście osób odpowiedzialnych za politykę zdrowotną do tego problemu?
Obecnie nasi decydenci, a więc osoby odpowiedzialne za politykę zdrowotną, opierają się na wytycznych opracowanych przez WHO w ramach Konwencji Ramowej dla ograniczenia zdrowotnych następstw palenia tytoniu [WHO Framework Convention on Tobacco Control, FCTC - red.].
Konwencja obejmuje siedem obszarów, między innymi monitorowanie palenia, politykę prewencyjną czy ochronę ludzi przed dymem tytoniowym. Konwencję wprowadzono w 2003 r., podpisało ją wtedy ponad 180 krajów, w tym oczywiście Polska. W tym roku mija więc 20 lat od tego momentu. Niestety, w dalszym ciągu, w zdecydowanej większości krajów europejskich liczba palaczy wciąż jest wysoka.
Mówiąc o tym, zazwyczaj wracam do artykułu, który się w zeszłym roku ukazał w prestiżowym czasopiśmie Lancet. Stwierdza się w nim, że FCTC w obecnym kształcie nie spełnia swojej funkcji i że potrzebna jest nowa strategia w polityce WHO. Autorzy tego artykułu twierdzą, że brakującą strategią jest właśnie redukcja szkód, która polega w skrócie na zastąpieniu palnych wyrobów tytoniowych alternatywnymi, mniej szkodliwymi produktami, dostarczającymi nikotynę. Niestety, jak do tej pory WHO i Konferencja Stron w FCTC odrzuca redukcję szkód, oczywiście ze szkodą dla palaczy.
Co do działań naszych decydentów: tak jak powiedziałem, realizują oni politykę WHO. Aczkolwiek pod koniec ubiegłego roku po raz pierwszy na Komisji Zdrowia naszego Sejmu odbyła się dyskusja poświęcona substancjom psychoaktywnym i redukcji szkód, w tym tych, wywołanych tytoniem. A więc jakieś światełko w tunelu jest. Może kiedyś dyskusja na temat redukcji szkód zostanie w Polsce podjęta, ale na razie jest całkowicie ignorowana i odrzucana.
Czy ta polityka jest racjonalna? Moim zdaniem oczywista jest realizacja strategii FTCT - do tego zobowiązaliśmy się podpisując konwencję. Niemniej jednak powinno się uzupełnić jej zapisy o redukcję szkód. O takiej potrzebie najlepiej świadczą dane o rozpowszechnianiu się palenia w takich krajach, jak Szwecja czy Wielka Brytania, gdzie redukcja szkód znalazła swoje odpowiednie miejsce w ramach polityk rządowych.
Dlaczego Polska wzbrania się przed wprowadzeniem redukcji szkód?
Powód jest prosty: nasi decydenci stosują tak zwaną zasadę ostrożności. Dopóki na 100 proc. nie będzie stwierdzone, że dana strategia w jakimkolwiek stopniu nie szkodzi, nie zostaje ona dopuszczona. Elementem, który powoduje, że redukcja szkód nie jest brana pod uwagę, jest hipotetyczny wpływ alternatywnych wyrobów tytoniowych na młodzież. Zakłada się, że poprzez używanie tych produktów młodzi ludzie przejdą później na papierosy konwencjonalne.
Warto zaznaczyć, że obecnie nie ma absolutnie żadnego twardego dowodu na to, że jest to regułą. Oczywiście, jest pewna grupa osób młodych, które sięgają po e-papierosy, a później przychodzą na papierosy konwencjonalne, ale to jest naprawdę niewielki odsetek. Tu pojawia się pytanie, czy przypadkiem te ich, powiedzmy, ciągoty - chęć sięgnięcia po papierosa - nie jest umotywowana innymi czynnikami, jak np. wychowaniem czy też środowiskiem. To jest bardzo złożony temat.
Podstawą zasady ostrożności wśród naszych, choć nie tylko naszych, decydentów, jest więc fakt, że istnieje potencjalna, powtarzam: potencjalna, obawa, że młodzież sięgnie po te produkty, a następnie przejdzie na papierosy konwencjonalne.
Jak walczy się z problemem palenia na świecie? Wspomniał pan profesor Szwecję, Wielką Brytanię. Czy są jeszcze jakieś inne dobre praktyki w innych krajach, na których można by się wzorować?
Różnice w podejściu, względem Polski, są kolosalne. Sięgnijmy po dane Eurobarometru. To jest instytucja, która prowadzi badania ankietowe na zlecenie Parlamentu Europejskiego, a więc bardzo wiarygodna. I według jej raportów w 2020 roku palacze stanowili u nas 26 populacji, podczas gdy średnia Unii Europejskiej wynosiła 23 proc. W Wielkiej Brytanii, natomiast, było 12 proc. palaczy.
W 2020 r. również według Eurobarometru chęć rzucenie palenia deklarowało 12 proc. Polaków, czyli o 6 punktów mniej, niż w poprzedniej edycji badania z 2018 roku. I był to jeden z trzech najniższych wskaźników w Unii Europejskiej, oprócz Węgier i Rumunii.
A teraz popatrzmy na Szwecję: dane z 2020 roku na temat rozpowszechnienia palenia w Szwecji wskazują, że jest ono na poziomie 5,6 proc. Jest wielce prawdopodobne, że w tym roku rozpowszechnienie palenia w Szwecji spadnie niżej 5 proc., co oznacza, że oficjalnie, według standardów WHO, zakończy się tam epidemia palenia tytoniu. Szwecja stanie się więc pierwszym europejskim krajem, który poniżej tej granicy zejdzie.
Mając takie tło, gdzie w takim razie umiejscowiłby pan profesor Polskę na skali radzenia sobie z epidemią palenia? Nasz kraj też podejmuje pewne próby: choćby podwyżki akcyzy. To nie wystarczy?
Tak jak mówiłem na początku: my realizujemy koncepcję, do której zobowiązaliśmy się w ramach ramowej konwencji o ograniczeniu palenia tytoniu opracowanej przez WHO. Polityka fiskalna jest jednym z siedmiu obszarów strategicznych, zdefiniowanych w tej konwencji. Nie robimy więc nic, co wychodziłoby poza ramy konwencji.
Nasze wyniki obniżenia ilości osób palących papierosy wyglądają marnie: są poniżej średniej europejskiej, jesteśmy na siódmym czy szóstym miejscu od końca w Europie. Jest oczywiście jakiś zapas w kwestii restrykcji dotyczących używania wyrobów tytoniowych, jaki można wprowadzić, ale to nie jest aż taki zapas, który spowodowałby, że z 26 proc. spadniemy do pięciu.
I tu warto raz jeszcze spojrzeć na przykład Szwecji: w 2000, bodajże ósmym roku Szwecja miała około 20 proc. Minęło nieco ponad 10 lat i spadli do 5 proc. Ale przyczyną tego spadku jest właśnie fakt wprowadzenia polityki, która absolutnie popiera strategię redukcji szkód.
Skoro są dowody, że takie podejście działa, dlaczego nie jest wprowadzone na szeroką skalę?
To jest dobre pytanie. Jeśli na komisji sejmowej zadamy to pytanie przeciwnikom alternatywnych form dostarczania nikotyny, to powiedzą, że oni chronią młodzież. Natomiast nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, dlaczego by nie spróbować zbilansować tej kwestii: na jednej szali postawić młodzież, na drugiej te 9 milionów palących Polaków.
Nie jest tak, że całe nasze społeczeństwo składa się tylko z młodzieży. Jest też cała ogromna grupa dorosłych osób, które, pomimo stosowania farmakoterapii i terapii behawioralnych, nie potrafią rzucić palenia. W tym kontekście, co jest absolutnie już udowodnione, połączenie terapii nikotynowej, na przykład, z elektronicznymi papierosami, lub elektronicznych papierosów z terapią behawioralną, daje lepsze rezultaty w rzuceniu palenia, niż pojedyncze metody stosowane oddzielnie.
Wspomniał pan profesor alternatywne formy dostarczania nikotyny. Jakie produkty zaliczają się do tej grupy?
Szczęśliwie dla palaczy, ten skład no jest coraz szerszy. Ja, w sensie zawodowym od piętnastu lat zajmuję się elektronicznymi papierosami, dlatego właśnie na nie kładę nacisk. Ale produkt, który obecnie powinien zostać wzięty pod uwagę przez decydentów, to saszetki nikotynowe.
Jeśli nakreślimy sobie kontinuum ryzyka, to okaże się, że saszetki są relatywnie mniej szkodliwe od pozostałych bezdymnych alternatyw papierosów, a zawarta w nich nikotyna odpowiada chemicznej jakości nikotyny zawartej w nikotynowej terapii zastępczej. Na poparcie tej tezy mamy raport niemieckiego instytutu, powołanego do badania nowych wyrobów pojawiających się na tamtejszym rynku - oczywiście nie tylko tytoniowych. W raporcie tym stwierdzono wyraźnie, że saszetki nikotynowe, w sensie bezpieczeństwa, są na samym końcu w szeregu dostępnych na rynku konsumpcyjnym wyrobów tytoniowych. Oczywiście na pierwszym miejscu są palne wyroby tytoniowe.
Wydaje mi się, że to właśnie jest produkt, na którą decydenci powinni zwrócić uwagę. Jak zwykle jest pewien problem: na razie te produkty nie są regulowane - można je kupić jako wyroby konsumenckie. To jest oczywiście pewne niedopatrzenie.
Ostatnio, bodajże pod koniec marca, jeden z posłów, złożył interpelację do Ministerstwa z pytaniem, dlaczego te produkty nie zostały objęte regulacjami. Pytanie jest jak najbardziej słuszne, problem w tym, że kilka tygodni temu, pod koniec kwietnia, ukazała się odpowiedź Ministerstwa Zdrowia, które sprawę zwróciła do Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego, co nie jest właściwym kierunkiem, ponieważ saszetki nikotynowe nie są wyrobem leczniczym, a jedynie mniej ryzykowną, bezdymną alternatywą dla papierosów.
Dlaczego taka klasyfikacja nie jest pana zdaniem słuszna?
Ponieważ w tym momencie przeznaczenie saszetek jako dla obecnych rekreacyjnych palaczy, traci jakikolwiek sens. Jeśli ten produkt trafi to do aptek, to być może, tak jak w Australii z e-papierosami, będzie wydawany tylko za pomocą recept. W ten sposób wylewa się potencjalnie korzystny bardzo środek na rzucenie palenia, z przysłowiową kąpielą, co budzi moje zdziwienie. Nie wiem, co odpowie Główny Inspektorat Farmaceutyczny, ale to jest instytucja powołana do kwestii oceny danej substancji pod kątem medycznym, a tu nie mamy z taką do czynienia.
Producenci wyraźnie mówią, że wyroby te przeznaczone są dla palaczy, którzy chcą w dalszym ciągu używać nikotyny dla celów rekreacyjnych, ale mniej sobie w związku z tym szkodzić. W tej grupie mamy też podgrzewacze tytoniu - moim zdaniem one również raczej nie stanowią narzędzia do rzucenia palenia, tylko konkretnie do przejścia na mniej szkodliwą formę.
Jeśli chodzi natomiast o e-papierosy: mamy dowody na to, że elektroniczne papierosy są pomocne przy rzuceniu palenia. To zostało już naprawdę w wielu bardzo poważnych badaniach udowodnione.