Nakłady na zdrowie rosną, bo do tego zobowiązuje nas ustawa, ale do kasy NFZ w ciągu najbliższych 3 lat trzeba będzie dołożyć z budżetu państwa ok. 160 mld zł – wyliczyli eksperci. Pieniądze ze składek zdrowotnych przestają wystarczać na pokrycie rosnących kosztów w ochronie zdrowia wynikających głównie ze wzrostu płac medyków. "Piekło nie może zbankrutować", ale przedstawiciele organizacji pacjenckich i tych monitorujących dostęp do leczenia, nie mają wątpliwości, że stracą na tym pacjenci, bo kolejki się wydłużą, a jakość opieki nie będzie rosła.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mimo że nakłady na ochronę zdrowia rosną, zgodnie z ustawą o 7 proc. PKB na zdrowie, nie przekłada się to na lepszy dostęp do specjalistów. Wzrosły koszty wynagrodzeń personelu medycznego, a NFZ dostał dodatkowe zadania. Składka zdrowotna już nie pokrywa kosztów, więc dotacja z budżetu państwa rośnie.
"Lepiej już było"
Wprawdzie luka zostanie załatana, ale dla pacjentów oznacza to, że lepiej już było, bo dodatkowe środki nie przełożą się na więcej świadczeń, krótsze kolejki, lepsze technologie. Starczą na pokrycie koniecznych, bo wynikających z ustaw, kosztów - głównie rosnących wynagrodzeń w ochronie zdrowia.
Niskie zarobki w publicznej ochronie zdrowia faktycznie przez wiele lat były problemem, bo z tego powodu medycy woleli wyjeżdżać do pracy za granicę, przechodzili do prywatnego sektora, a część pielęgniarek nawet nie odbierała dyplomów ukończenia studiów, bo wiedziała, że nie będzie pracować w zawodzie z powodu niskich wynagrodzeń. Także personel pozamedyczny w szpitalach i przychodniach zarabiał kiepsko.
Stąd nowelizacja ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia, której skutki zaczęły obowiązywać w 2022 r. Mechanizm ustalania płac jest ściśle związany ze wzrostem przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej.
Od tego czasu, płace pracowników w publicznej ochronie zdrowia – i to wszystkich, a nie tylko tych do tej pory najmniej zarabiających – istotnie wzrosły i rosną nadal. Podwyżki miały dotyczyć pracowników na etatach, ale kierownicy szpitali i przychodni musieli dać je również pracownikom na kontraktach, aby ci nie odeszli z pracy. Wzrost płac minimalnych spowodował, że po podwyżki ustawili się także ci zarabiający więcej niż minimum, bo różnice w płacach zaczęły się spłaszczać.
Wyższe zarobki medykom jak najbardziej się należą, bo to to nie jest "służba" zdrowia, jak niektórzy wciąż usiłują mówić o systemie. Jednak zapisy ustawy spowodowały, że na kolejne podwyżki wynagrodzeń idą prawie wszystkie środki ze wzrostu nakładów na system ochrony zdrowia.
Od ubiegłego roku na NFZ przeniesiono też zadania wcześniej finansowane wprost z budżetu, jak np. szczepienia ochronne czy bezpłatne leki dla seniorów i dzieci. Za nowymi zadaniami nie poszło finansowanie, więc Fundusz musiał znaleźć środki w ramach istniejącego budżetu.
Budżet NFZ pod kreską
Nakłady na ochronę zdrowia w ciągu ostatnich kilku lat istotnie się zwiększyły, co wynika z innej ustawy – o 7 proc. PKB na zdrowie, która określiła tempo dochodzenia do określonego poziomu tych nakładów do 2027 r. Jednak początkowo "górkę" pokrywały rosnące przychody ze składki zdrowotnej, ale te już nie bilansują rosnących kosztów.
Tymczasem od 1 lipca br. szykuje się kolejna wynikająca z ustawy podwyżka dla medyków. Lekarz ze specjalizacją zarobi minimum 10,4 tys. zł, a bez specjalizacji – 8,5 tys. zł, a pielęgniarka z tytułem magistra i specjalizacją – 9,2 tys. zł.
Budżet NFZ znajdzie się więc pod kreską. W ubiegłym roku wykorzystany już został niemal w całości Fundusz Zapasowy – ok. 20 mld zł, skąd NFZ mógł dokładać do różnych wydatków.
Teraz konieczna będzie coraz większa dotacja z budżetu państwa, który delikatnie mówiąc nie dopina się po zaplanowaniu go przez poprzedni rząd PiS.
Krótka kołdra
W systemie ochrony zdrowia od lat mówi się o krótkiej kołdrze, a efekt jest taki, że jeżeli gdzieś pieniędzy się dołoży, to w innym miejscu trzeba będzie je zaoszczędzić. Wydaje się, że w niedofinansowanym systemie, gdzie dostęp pacjentów do leczenia daleki jest od ideału, trudno będzie znaleźć pole do oszczędności.
Tym większe są obawy przedstawicieli organizacji pacjentów oraz tych zajmujących się monitorowaniem systemu.
Magdalena Kołodziej, prezes Fundacji MY Pacjenci ocenia, że "tak ogromny deficyt środków na ochronę zdrowia jest z punktu widzenia pacjentów zatrważający".
– Nie mamy wiedzy o tym, jak rząd zamierza rozwiązać ten problem. Nie wiemy, czy spowoduje to, na przykład, że NFZ przestanie płacić za nadwykonania lub przywrócone zostaną limity w AOS. Pacjenci nie są uwzględniani w dialogu, nikt nas nie informuje o sytuacji finansowej systemu ochrony zdrowia i nie widzimy też planu, pomysłu czy strategii na efektywne zarządzanie nim – wylicza w rozmowie z naTemat.pl
Jak dodaje, "pojawiają się pomysły, żeby część wizyt w AOS, czyli wizyty kontrolne i tzw. wizyty po recepty, przenieść do POZ, co jest dobrym pomysłem, ale nie mamy wiedzy czy Ministerstwo Zdrowia rzeczywiście pracuje nad takim rozwiązaniem".
W czym tkwi problem?
Podkreśla, że kolejki do AOS nie zmniejszyły się mimo uwolnionych limitów, nie została przeprowadzona żadna analiza dlaczego tak się stało, w czym tkwi problem lub problemy, a "dosypywanie pieniędzy, na zasadzie łatania dziury, nie sprawdza się w naszym systemie ochrony zdrowia".
Zwraca też uwagę, że powstał Fundusz Medyczny, z którego środki są niewykorzystane i nie wiadomo na co zostaną przeznaczone.
– Bardzo dużą część zwiększonych nakładów na zdrowie stanowią podwyżki wynagrodzeń pracowników medycznych. Zdajemy sobie sprawę, że było to niezbędne, ale oczekujemy też, żeby te zwiększające się nakłady, przekładały się na poprawę dostępności i jakości świadczeń dla pacjentów, a tak się nie dzieje – zaznacza Magdalena Kołodziej.
Piekło nie może zbankrutować
– Piekło nie może zbankrutować. Jak trzeba będzie dołożyć, to będzie dołożone i jeszcze
komunikacyjnie sprzedane jako sukces. Polityczne ściganie się o to, kto dołożył więcej pieniędzy na zdrowie, trwa od lat. Jest to bez sensu, bo same cyferki w excelu nie czynią systemu lepszym – mówi z kolei Milena Kruszewska, prezes fundacji Watch Health Care.
Jak dodaje, od lat wydajemy na zdrowie coraz więcej i jak pokazują wyniki Barometru WHC – Polacy i tak czekają w kolejkach do lekarza coraz dłużej; od roku 2012 średnio o miesiąc.
Milena Kruszewska także ma obawy, że obecna sytuacja może spowodować jeszcze gorszy dostęp dla pacjentów.
– Jeśli zostanie dołożone mniej niż trzeba, pacjenci będą coraz dłużej stali w kolejkach. Ale będą też takie, które się skrócą, bo część pacjentów w oczekiwaniu na pomoc państwową skorzysta z pomocy prywatnej albo po prostu umrze. Pytanie, czy kogoś to jeszcze bulwersuje? – wskazuje.
Usiłujemy latać w kosmos, a przewracamy się na rowerku
Na pytanie, czy stan finansów NFZ może wpłynąć na refundację kolejnych innowacyjnych terapii, zwraca uwagę na inny problem.
– Mam takie wrażenie, że w ochronie zdrowia wywracamy się na rowerku, a usiłujemy latać w kosmos. To oczywiście i szlachetne, i godne podziwu, że chcemy gonić świat,
ale ja wciąż czekam na czasy, w których na NFZ zrobię porządnie zęba, a moja przychodnia będzie widziała we mnie pacjenta, a nie klienta – zaznacza Milena Kruszewska.
Według niej, temat np. innowacyjnych terapii jest nośny medialnie, ale jest tylko jednym z wielu elementów, zakładając też oczywiście skuteczność i efektywność kosztową takiej terapii, które decydują o tym, czy pacjent jest właściwie zaopiekowany.
– Wciąż za mało korzystamy z profilaktyki i diagnostyki. A to niezbędne, żeby do terapii, także innowacyjnej, dożyć – przekonuje.
Dłuższe kolejki, mniejszy dostęp do świadczeń
Wątpliwości, co do możliwych skutków "luki" nie ma też prezes Fundacji Rzecznicy Zdrowia Marta Markiewicz.
– Przedstawione w raporcie scenariusze dotyczące luki finansowej w budżecie Narodowego Funduszu Zdrowia, a związane z brakiem pokrycia wydatków płatnika ze składki zdrowotnej, mogą i powinny budzić uzasadnione obawy pacjentów – uważa.
Jak podkreśla w rozmowie z naTemat.pl, "to, co może grozić pacjentom to m.in. wydłużenie czasu oczekiwania na świadczenia, pogorszenie dostępności do świadczeń".
Według niej, jeśli problemy z płynnością NFZ znajdą swoje potwierdzenie w rzeczywistości, to wyzwaniem będą płatności związane ze świadczeniami nielimitowanymi, a także nadwykonaniami.
– Niestety doświadczenia ostatnich lat pokazują, że wraz z rosnącymi nakładami na zdrowie sytuacja pacjentów nie ulega diametralnej poprawie.– zwraca uwagę.
Szpitale w trudnej sytuacji finansowej
Nie tylko przedstawiciele organizacji pacjenckich i monitorujących system widzą zagrożenia.
Dyrektorzy szpitali, którzy od lat borykają się z trudnościami finansowymi, obawiają się obecnej sytuacji.
– Luka finansowa w NFZ może mieć poważne konsekwencje dla pacjentów, m.in. może prowadzić do wydłużenia czasu oczekiwania na zabiegi i operacje, co opóźnia dostęp do niezbędnej opieki medycznej i kontynuacji leczenia – mówi nam Prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych Waldemar Malinowski.
Jak dodaje, sytuacja finansowa szpitali jest obecnie bardzo trudna.
– Część placówek wciąż czeka na uregulowanie przez Narodowy Fundusz Zdrowia nadwykonań świadczeń nielimitowanych wykonanych w pierwszym kwartale, a w drugiej części roku może również zabraknąć pieniędzy na bieżącą działalność szpitali – ostrzega.
Według niego, brak środków może także skutkować ograniczeniem dostępu do nowoczesnych leków i technologii medycznych, co obniży jakość świadczonych usług.
– W skrajnych przypadkach może dojść do zamykania oddziałów lub całych placówek, co znowu ograniczy dostępność do opieki zdrowotnej, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Pacjenci mogą być zmuszeni do ponoszenia dodatkowych kosztów za usługi, które dotychczas były finansowane przez NFZ, więc tym samym zwiększy się obciążenie finansowe rodzin – przewiduje negatywny scenariusz Waldemar Malinowski.
Co zrobić, aby ratować sytuację?
Rząd i Ministerstwo Zdrowia powinny jak najszybciej podjąć wyzwanie, jakim jest kompleksowa reforma systemu ochrony zdrowia, zamiast łatania dziur skutkującego tylko przeciąganiem za krótkiej kołdry.
Tematy zastępcze i medialne, którymi na początek zajęła się nowa Minister Zdrowia, jak refundacja in vitro czy dostęp do tabletki "dzień po", sprawy nie załatwią.
Według Mileny Kruszewskiej, "od lat wizji ratunkowych jest od prawa do lewa pełno, mamy możliwość czerpać z wzorców innych państw, nie ma potrzeby wymyślania koła na nowo. Wszystko właściwie podane jest na tacy. I nie dzieje się nic konkretnego, mamy gaszenie pożarów benzyną, zwalanie winy na poprzedników i wyciąganie tematów zastępczych".
Jak ocenia, "jesteśmy niebywale cierpliwym narodem".
Z kolei Magdalena Kołodziej zapewnia, że "organizacje działające na rzecz lepszego systemu ochrony zdrowia i reprezentujące poszczególne grupy pacjentów są doświadczone w dialogu z decydentami, są gotowe ten dialog prowadzić oraz szukać wspólnie najlepszych i najbardziej efektywnych rozwiązań". Jednak, według niej "problem jest tylko taki, że tego dialogu nikt aktualnie nie chce z nami prowadzić".
Natomiast Marta Markiewicz, zgadza się z opinią ekspertów, którzy przygotowali raport o luce w finansach NFZ. Apelują oni m.in. o to, by za kolejnymi środkami przeznaczanymi na zdrowie, szły określone wskaźniki efektywności systemu.
Jedno jest pewne. Nie ma na co czekać! Społeczeństwo się starzeje, potrzeby zdrowotne rosną, szpitale się zadłużają, pieniędzy ze składki zdrowotnej nie będzie przybywać, medycyna idzie do przodu, a nowe technologie kosztują.
Reforma systemu jest niezbędna, aby optymalnie wykorzystać dostępne środki finansowe, kadrowe i istniejącą infrastrukturę, realnie poprawić dostęp do leczenia i postawić w większym stopniu na profilaktykę.
Dziennikarka działu Zdrowie. Ta tematyka wciągnęła mnie bez reszty już kilka lat temu. Doświadczenie przez 10 lat zdobywałam w Polskiej Agencji Prasowej. Następnie poznawałam system ochrony zdrowia „od środka” pracując w Centrali Narodowego Funduszu Zdrowia. Kolejnym przystankiem w pracy zawodowej był powrót do dziennikarstwa i portal branżowy Polityka Zdrowotna. Moja praca dziennikarska została doceniona przez Dziennikarza Medycznego Roku 2019 w kategorii Internet (przyznawaną przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia) oraz w 2020 r. II miejscem w tej kategorii.