naTemat extra

"Została nas może jedna trzecia". Tak żyją mieszkańcy najdłuższego bloku w Polsce

Falowiec przy ul. Obrońców Wybrzeża w Gdańsku. Fot. Maciej Stanik

Jeden przystanek autobusowy na jednym krańcu bloku. Drugi – na drugim krańcu. Ale to by było za mało na taką liczbę mieszkańców, więc jest jeszcze jeden przystanek – mniej więcej pośrodku bloku. 

Mieszkańców tylu, co w niejednym mieście

Falowiec w gdańskiej dzielnicy Przymorze przy ul. Obrońców Wybrzeża to najdłuższy budynek mieszkalny w Polsce. Liczy niemal kilometr – dokładnie 860 metrów. W Europie dłuższy od falowca z Przymorza jest tylko budynek Karl-Marx-Hof w Wiedniu, który mierzy nieco ponad kilometr. Ale gdzie mu do falowca... Wiedeński blok jest zaledwie kilkupiętrowy, zaś wieżowiec w Gdańsku liczy 11 kondygnacji. 
Jeszcze parę liczb, które muszą zrobić wrażenie? Proszę bardzo: 16 klatek schodowych, w nich 1792 mieszkania. W mieszkaniach tych zameldowanych prawie 3,5 tys. lokatorów, choć szacuje się, że faktycznie mieszka tu znacznie więcej, ok. 6 tys. osób. Niejedno mniejsze miasto nie ma tylu mieszkańców, ilu tu mieści się w jednym bloku.

Falowiec został oddany do użytku prawie 50 lat temu. Jego pierwsi mieszkańcy są więc dziś starszymi ludźmi.

– Ja tu nie mieszkam, mój blok jest parę kroków stąd. Do falowca przychodzę do kilku pań do opieki – mówi pierwsza napotkana obok bloku kobieta. Przyznaje, że jest się kim opiekować, bo w falowcu mieszka wiele starszych osób. I wiele umiera. Coraz więcej. 

Ludzie się wykruszają

To widać i słychać. Słychać, bo niemal z każdej klatki dobiega dźwięk wiertarek. Wprowadzają się nowi nabywcy i urządzają mieszkanie po swojemu. Widać, bo przy każdym śmietniku leży sterta mebli w "babciowym" stylu, pamiętających jeszcze epokę Gierka. 

Przy śmietnikach leży mnóstwo mebli pamiętających jeszcze epokę Gierka. 

– Tych starszych mieszkańców, którzy są tu od początku, została nas może jedna trzecia, może mniej – mówi z westchnieniem starsza pani, z trudem wspinając się po schodkach, aby wejść na klatkę.
– Ludzie się wykruszają, dziś na klatce coraz częściej spotykam nowe twarze i coraz rzadziej widzę tych, którzy zamieszkali razem ze mną – przyznaje. Wspomina, że kiedy wprowadzała się do falowca na początku lat 70., wszyscy się znali. Przynajmniej z tej części bloku, która była akurat oddawana do użytku. 

Od Kaczyńskiego do Chłopskiej

Bo to nie było tak, że cały falowiec powstał od razu, z dnia na dzień. Po kolei dołączano kolejne segmenty. Niektórzy już mieszkali, inni dopiero na mieszkanie czekali. Co więcej, na samym początku ten blok nie był planowany aż taki długi. Dopiero potem w trakcie realizacji pojawiła się myśl, że skoro jeszcze starczy miejsca na działce, to czemu by nie budować dalej. 

Aż po horyzont. Widok na falowiec od strony ul. Chłopskiej.

Najpierw powstały segmenty od strony dawnej ulicy Dąbrowszczaków, dziś Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, czyli od strony morza. Jak na PRL, budowa przebiegała bardzo sprawnie. Pewnie dlatego, że tuż obok była tzw. fabryka domów, czyli zakład, w którym produkowano wielkie płyty, z jakich składano budynek. 
Pierwsi mieszkańcy wprowadzali się w roku 1971. Ci z przeciwległego końca, od strony ulicy Chłopskiej, mogli zamieszkać w nim dwa lata później. Oczywiście - to dziś możemy mówić o ulicy. Wcześniej tu żadnych ulic nie było. Samo błoto. 
– Tu pod blokiem chodziły krowy. Były domki, mieszkali gospodarze, uprawiali zboże. Kawałek dalej stacjonowało wojsko, niebieskie berety – mówi pan Stanisław, który na parterze w jednej z klatek prowadzi serwis rtv. Wprawdzie w falowcu tylko pracuje, a nie mieszka, ale Przymorze zna jak własną kieszeń. 
Jeszcze w roku 70 tu nie dojeżdżał żaden autobus. Pętla 132 była na Jagiellońskiej. Dalej trzeba było iść na piechotę. Jesienią i wiosną brodziło się w błocie. Jak było sucho i wiał wiatr, w ustach miało się pełno piachu. Z wydm nad morzem i ze wszystkich budów, których było tu wtedy pełno. 
–  Mieszkam tu niedaleko od 1969 r., więc widziałem, jak powstaje falowiec. Tu, gdzie teraz jest uliczka przed blokiem, zbudowano torowisko, po którym wożono wielkie płyty – wspomina pan Stanisław. 

Wszystko tętniło życiem

Ci, którzy sprowadzali się tu jako pierwsi, stawali przed nie lada wyzwaniem. Niełatwo było tu dotrzeć. Przez dłuższy czas zakupy trzeba było wozić z daleka, bo na miejscu żadnego sklepu nie było.

Gdy powstawały falowce, wokół było zupełnie pusto. Widok na kościół pw. NMP Królowej Różańca Świętego. 

Całe szczęście dość szybko w okolicach bloku powstały dwa przedszkola i szkoła. Wprawdzie do przedszkoli było trudniej się dostać niż na studia, a podstawówka była przeładowana, ale o minusach jakoś nikt za bardzo nie myślał.
– Była radość i entuzjazm – wspomina starsza pani, która w falowcu mieszka od samego początku. 
Zanim się sprowadziłam na Przymorze, mieszkałam w starym budownictwie we Wrzeszczu. Nie, nie miałam poczucia przytłoczenia gigantycznym blokiem. Wręcz przeciwnie, myślałam sobie – ojej, jak tu fajnie, tyle ludzi! Wokół bloku było pusto, same łączki, ale przynajmniej dzieci miały się gdzie bawić. A dzieci tu było co niemiara. Wszystko tętniło życiem! 
Jedną z ulubionych rozrywek dzieci było wtedy bieganie po balkonach. Bo ten blok to galeriowiec, zatem do mieszkań nie wchodzi się z klatki schodowej, lecz z długiej galerii, czyli de facto z balkonu. Na samym początku idąc balkonami można było przemierzyć całą długość bloku, zaglądając po drodze wszystkim sąsiadom do okien. 

W falowcu do mieszkań wchodzi się nie z klatki schodowej, lecz z galerii. 

Po stronie galerii wszyscy mają kuchnie. Wprawdzie niemal w każdym z okien wiszą firanki, ale na tyle prześwitujące, że widać, co kto dziś gotuje na obiad.  
Dziś już nie da się tak przejść balkonami przez cały blok. Jakiś czas temu spółdzielnia pozwoliła na powiększenie mieszkań kosztem kawałka galerii tym lokatorom, którzy mieszkają na końcach segmentów.

Młodzi nie chcą tu wracać

Ale kto by dziś tędy biegał? Obcy na klatkę łatwo nie wejdą, no bo są domofony. A i dzieci, które chciałyby się tak bawić, w falowcu mieszka już niewiele. 

Do mieszkań wchodzi się z balkonu. I każdy może zajrzeć, co sąsiad ma w kuchni. 

– Ci, którzy zamieszkali tu jako młodzi, już raczej pozostali. Jeśli ich dzieci po śmierci rodziców dziedziczą to mieszkanie, to najczęściej nie chcą już wracać do tego standardu. Nowe budownictwo to co innego. Sprzedają lub wynajmują. Tu pełno jest nowych mieszkańców – mówi nam jedna z lokatorek. 
Znaczna część nowych mieszkańców to studenci. Budynki Uniwersytetu Gdańskiego są bowiem bardzo blisko. Pewnie dlatego ceny mieszkań w falowcu do niskich nie należą (od 7,5 tys. do nawet ponad 10 tys.) – to świetna inwestycja pod wynajem. 

Choć falowiec może się wydawać przytłaczający, ceny mieszkań w tym bloku do niskich nie należą. 

– Mieszkamy tu krótko, ale bardzo nam się podoba – mówi młoda kobieta myjąc drzwi wejściowe do mieszkania. Wprowadziła się tu z mężem i małym dzieckiem zaledwie parę dni wcześniej, stąd te porządki. Nie, to nie jest własne mieszkanie, lecz wynajęte. Na parterze, czyli na widoku. U niektórych sąsiadów w oknach są kraty, u niej nie ma, ale ona się niczego nie obawia. 

Czego chcieć więcej?

Dlaczego właśnie falowiec na Przymorzu? – W każdą stronę miasta jest dobry dojazd. A i mieszkanie jest bardzo wygodne – wyjaśnia. Także i starsi mówią, że w życiu nie zamieniliby mieszkania w blisko 50-letnim gigantycznym bloku na lokal w nowym budownictwie.

Falowiec od strony balkonów. Jego kształt przypomina morskie fale, stąd nazwa. 

– Nie wyobrażam sobie mieszkać w jakimś otoczonym murem apartamencie, gdzie non stop siedzi jakiś karabinier i wszystko ma na oku. Tu jestem wolny. Parę kroków do parku i do morza. Autobus blisko i w ogóle wszędzie blisko. Czego chcieć więcej? – wyjaśnia mężczyzna w wieku emerytalnym z psem na spacerze. 

Jakby czas stanął w miejscu

Najbliżej bez wątpienia mieszkańcy falowca mają do fryzjera i do salonu piękności. Trudno to racjonalnie wyjaśnić, ale w całym bloku można naliczyć aż dziewięć takich punktów usługowych! Niektóre, by zachęcić starszych mieszkańców bloku, oferują specjalną zniżkę dla seniorów. 
Do tego m.in. sklep z odzieżą używaną, serwis rtv, naprawa obuwia, zegarmistrz... Trochę jakby stanął w miejscu czas.
Niektóre lokale usługowe powstały tam, gdzie przed laty na klatkach były pomieszczenia na zsypy. To nawet było całkiem wygodne. Brało się kosz (a nie jak dziś jakiś plastikowy worek, taka ekologia!), wychodziło się na klatkę i na swoim piętrze do dziury w ścianie wrzucało się zawartość do zsypu. Śmieci szybem leciały w dół i tyle. 
Ale były i minusy. Fakt, że ze zsypu śmierdziało. – Były karaluchy? – dopytuję. – Trochę było, ale nie aż tak dużo. Znacznie więcej było mrówek faraona. To była plaga!
Dziś na klatce już zsypem nie śmierdzi. Czuć jednak stęchliznę. Taki charakterystyczny zapach dla bloków, które mają już swoje lata. 

Widok na morze z najwyższego piętra falowca. 

Dla niektórych ten brak zsypu na klatce to na starsze lata spory problem. – Trzeba wynosić śmieci do altany przed blokiem. A nogi już nie te – tłumaczy starsza pani. Przyznaje, że dziś już brak jej siły, żeby pójść na spacer nad morze. Na szczęście mieszka wysoko i z jej okien rozpościera się widok na Bałtyk. Przy lepszej pogodzie widać nawet i Półwysep Helski. 
Choć w ostatnich latach ten widok popsuli deweloperzy. Kiedyś nic nie zasłaniało panoramy morza, teraz - gdy spojrzy się w stronę Sopotu i Gdyni - w krajobraz wpisanych jest kilka nowo postawionych wieżowców.  

Specyficzny mikroklimat

Wyższe piętra to z jednej strony piękniejszy widok, ale z drugiej silniejszy wiatr i więcej mew i rybitw. – One wstają wraz ze wschodem słońca, więc latem, gdy jasno robi się jeszcze przez czwartą, tak głośno skrzeczą, że nie da rady spać – zauważa mieszkanka z ósmego piętra.

Mewy - stały element krajobrazu przy blokach na Przymorzu. 

Więcej mew jest oczywiście po stronie balkonów, bo tu od czasu do czasu (mimo obowiązującego zakazu) ktoś rzuci ptakom coś do jedzenia. Ale też pewnie i dlatego, że po tej stronie właściwie zawsze jest słonecznie. 
– Podobno nawet jacyś naukowcy to badali i wyszło im, że tak potężna bryła bloku sprawiła, iż wytworzył się szczególny mikroklimat – opowiada mężczyzna w pieskiem. 
Po stronie od ulicy cień jest niemal non stop. Tu słońce prawie nigdy nie dociera. Proszę spojrzeć, tu wciąż drzewa są zupełnie łyse. Zupełnie inaczej od strony balkonów. Tam prawie zawsze jest jasno.
Faktycznie – po stronie balkonów, choć w innych częściach Gdańska wiosny raczej nie widać, tu na krzakach są już całkiem spore pąki, a w bujnej trawie kwitną stokrotki. 

Po stronie balkonów zawsze jest słonecznie. 

– Wszystko zależy od pory roku. Teraz, owszem, przyjemniej jest po stronie balkonów. Ale latem zdecydowanie lepiej jest po stronie zacienionej – dopowiada sąsiadka. Jak mówi, latem słońce przed blokiem wypala trawę i w salonie nie idzie wytrzymać. Co innego od strony galerii – tam nawet w największy upał panuje przyjemny chłodek i czuje się powiew od morza. 
I choć w bloku tym może mieszkać prawie 6 tysięcy osób, to po stronie balkonów zupełnie tego nie widać. Ruch wokół niewielki. Cisza. Na placu zabaw nikogo. Tylko czasem z okna widać twarz starszej osoby, która w swoich czterech ścianach pozostała niczym uwięziona.  

Tomasz Ławnicki
Maciej Stanik





Autorzy artykułu:

Tomasz Ławnicki

dziennikarz i wydawca