"Zofiówka" to kompleks budynków w podwarszawskim Otwocku, którego historia jest okupiona wielkimi tragediami - w czasie wojny zamordowano tam ponad setkę osób. Jeszcze pod koniec ubiegłego wieku działał tam zakład dla nerwowo i psychicznie chorych. Obecnie stał się atrakcją turystyczną dla osób lubiących zwiedzać opuszczone, straszne miejsca.
Opuszczony szpital w Otwocku ma ponad stuletnią historię. Postawiono go w 1907 roku i otwarto rok później jako
Zakład dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów. Trzydziestomorgowy teren pod budowę kupiono za biżuterię ofiarowaną przez
Zofię Endelmanową - to właśnie na cześć fundatorki otrzymał swoją potoczną nazwę -
"Zofiówka".
Krwawa historia sanatorium
Do szpitala w następnych latach dobudowano jeszcze dwa pawilony (m.in. dla kobiet). W 1935 roku zakład łącznie liczył 275 łóżek. Trafiali tam głównie niezamożni Żydzi, których leczono bezpłatnie. Pieniądze pochodziły z budżetu gminy,
Towarzystwa Opieki nad Umysłowo i Nerwowo Chorymi Żydami i częściowo od rodzin pacjentów. W tamtych czasach leczenie schorzeń nerwowych i psychicznych w takich placówkach było czymś zupełnie nowym. Ważnym elementem terapii była praca.
W czasie okupacji hitlerowskiej, "Zofiówka" znalazła się na terenie
getta „Kuracyjnego” w Otwocku. W 1940 roku przestało być miejscem przyjaznym dla chorych - zapanował w niej głód, a warunki uległy znacznemu pogorszeniu. Stał się jedynym zakładem na dla umysłowo chorych Żydów na terenie Guberni. Zarządzał nim nazistowski lekarz
Jost Walbaum.
W czasie likwidacji getta w 1942 roku miały miejsce tragiczne wydarzenia. "Rozstrzelano 108 chorych i trzech lekarzy, garstkę wtłoczono do wagonów, niektórym lekarzom udało się uciec (dyr. Miller), inni popełnili samobójstwo (dr Lewinówna, dr Maślanko, mgr Lichtenfeld)" –
informuje serwis turystycznyotwock.pl. Była to część
akcji T4 - programu
III Rzeszy polegającego na zabijaniu ludzi chorych psychicznie i neurologicznie. Tłumaczono to "eliminacją życia niewartego życia".
Po wojnie dokonano ekshumacji ofiar likwidacji szpitala. Z masowego grobu wydobyto szczątki ponad setki osób. W kolejnych latach "Zofiówka" służyła jako szpital, w którym leczono gruźlicę. Tak było aż do połowy lat 80. W 1985 roku powróciła do dawnej funkcji. Zaczęto leczyć schorzenia neuropsychiatryczne - głównie dzieci.
"Przed zamknięciem i przeprowadzką do Zagórza na Oddziałach Pulmonologii, Psychiatrii, Neuropsychiatrii w Zofiówce leczono dorosłych alkoholików, psychicznie chorych, młodocianych narkomanów i znerwicowanych" – czytamy w otwockim serwisie. Budynki "Zofiówki" od lat stoją puste i niszczeją. Podział nieruchomości próbują ustalić Gmina Wyznaniowa, Marszałek Województwa i Starostwo Powiatowe.
Upiorne legendy o "Zofiówce"
Wokół "Zofiówki" powstało wiele "paranormalnych", mniej lub bardziej prawdopodobnych legend i planów. Po zamordowaniu pacjentów i personelu szpitala, hitlerowcy postanowili wykorzystać ośrodek do własnych, przerażających celów.
W 1943 roku planowano otworzyć w "Zofiówce" i niedalekim
sanatorium Brijus specjalny ośrodek w ramach akcji
Lebenborn. Oficjalnie funkcjonowała jako
instytucja opiekuńczo-charytatywna, ale jej prawdziwym celem było dążenie do "odnowienia krwi niemieckiej" i "hodowli nordyckiej rasy nadludzi".
Zakład miał tez się zajmować germanizacją dzieci polskich i przystosowaniem ich do adopcji w rodzinach niemieckich. Urządzenia i wyposażenie dostarczono z ograbionego
getta warszawskiego. Na szczęście tych planów nie udało się hitlerowcom zrealizować.
Sanatorium w Otwocku jest też owiane legendami o duchach. Jedna z najsłynniejszych opowiada o zakonnicy, która po powrocie z misji w Afryce zachorowała na schizofrenię i po kilku tygodniach pobytu w szpitalu popełniła samobójstwo.
"Po śmierci jej duch, jak twierdzili pracownicy szpitala 'potrafił wejść do swojego dawnego pokoju i pościągać ze ścian namalowane przez siebie za życia obrazy'. Pracownicy bali się zostawać na nocnych dyżurach w szpitalu, a problem miał ustąpić dopiero po interwencji
księdza-egzorcysty" –
podaje "Super Express".
Inna legenda opowiada o
duchu nauczyciela, który popełnił samobójstwo z powodu nieodwzajemnionej miłości do swojej uczennicy. Wiele osób wierzy też, że "Zofiówka" jest nawiedzana przez duchy zamordowanych w niej ludzi. Jednym z zabitych miał być aktor
Michał Znicz.
W zakładzie leczyła się też mama
Juliana Tuwima -
Adela Tuwim. Jedna z wersji okoliczności jej śmierci mówi, że została rozstrzelana razem z innymi pacjentami. W innej, bardziej prawdopodobnej, jako prywatna pacjentka została przeniesiona poza getto do domu przy ul. Ceglanej, a następnie, po likwidacji getta, kryta w domu swej opiekunki Apolonii Rybak przy ul. Reymonta. Została w nim zabita,a jej zwłoki zakopane na terenie posesji. Poeta po wojnie przeniósł jej ciało do grobu rodzinnego w Łodzi. Opisał tę tragedię w wierszu
"Matka":
Przestrzelił świat matczyny:
Dwie pieszczotliwe zgłoski,
Domy strachu pod Warszawą
Ośrodek zamknięto pod sam koniec lat 90. Od tamtego czasu stoi pusty i popada w ruinę. Zostały po nim praktycznie mury, kafelki i ramy okienne. Wszystko wewnątrz zostało zdemontowano lub rozkradzione. Jeśli tak dalej pójdzie, zawali się. Opuszczone, niszczejące budynki, w połączeniu ze smutną i krwawą historią, zyskują niepowtarzalny, straszny charakter.
"Zofiówka" stała się jednym ze sztandarowych punktów mrocznej turystyki w Polsce. Będąc na miejscu mijałem kilka grup "wycieczkowiczów". Jest też odwiedzana przez bezdomnych i grupki chcące się po prostu napić - świadczą o tym pozostawione przez nich góry śmieci wszelakich. Trzeba uważać gdzie się stąpa, by nie wejść w rozbitą butelkę.
Specyficzną atmosferę nadają też liczne malunki na ścianach. Podzieliłbym je na dwie kategorie - głupich żarcików i takich, które jeszcze bardziej napędzają klimat szaleństwa. Jakby sam fakt przebywania w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, w którym dokonano potwornego mordu nie wystarczył.
To wszystko przekłada się na ciągłe uczucie grozy - jeśli kiedyś czytaliście o "Zofiówce" w kontekście creepy miejscówek, to nic w tym nie jest "przereklamowane". Samotnie nie wszedłbym tam w nocy, nawet gdyby mi ktoś za to zapłacił. Już wejście do ciemnej piwnicy w ciągu dnia wyzwala odpowiedni dreszczyk emocji. Wyobraźnia w środku umiejscowionych nieopodal siebie budynków pracuje na zwiększonych obrotach - każdy szmer podnosi ciśnienie. Jednak czyż nie po to się odwiedza takie miejsca?