naTemat extra

Zbrodnia, kara i ksiądz. Dlaczego leśniczy zabił żonę, a później siebie

Ich ciała wynieśli z jednego domu, ale pochowali na dwóch cmentarzach. Ludzie nie mogą pojąć, dlaczego spokojny i uczynny Jacek mógł zabić żonę, a później strzelić sobie w głowę. Dziękują Bogu, że oszczędził dzieci. I ciężko wzdychają na myśl o księdzu, który następnego dnia wziął nogi za pas.
Przed domem stoi pusta suszarka na pranie. Obok niej wiatr kołysze dziecięce huśtawki. Okna pozamykane, rolety zaciągnięte, na drzwiach wejściowych ślady policyjnej taśmy. W środku pusto.

Głuchą ciszę przerywa tylko śpiew ptaków i szum drzew. Leśniczówkę Sierpowo, która leży na skraju Krzemieniewa, otaczają pola i lasy. Ani żywej duszy – sąsiadów też nie ma w domu. Tylko pies ujada.


To oni mogli słyszeć, kiedy po szóstej rano 9 lipca w leśniczówce padły strzały. Później w czarnych workach wyniesiono ciała: podleśniczego Jacka i jego żony Agnieszki. Wyprowadzono dwoje przerażonych dzieci: 16-latkę i 10-latka.

– To 16-latka usłyszała strzały i zawiadomiła policję – mówi zastępca prokuratora rejonowego w Człuchowie Jarosław Kurowski. 
Na miejscu zbrodni znaleziono list. Prokuratura nie zdradza, co w nim napisano, ale wiadomo, że Jacek na skrawku papieru próbował opisać cały swój tragizm. I wytłumaczyć, dlaczego najpierw w łazience trzy razy strzeli z myśliwskiego sztucera do żony, a później w sypialni wyceluje sobie w głowę.

Wyniki sekcji zwłok potwierdzą domysły policji i prokuratury: małżeństwo zmarło w wyniku postrzelenia z broni palnej. On miał rozległe obrażenia głowy, ona – szyi.

Dwie strony

Nazajutrz we wsi poruszenie, tak samo w oddalonym o kilka kilometrów mieście Czarne. Tam w urzędzie pracowała Agnieszka. Głowa mała, żeby pomieścić te wszystkie plotki. Ludzie nie mogą pojąć, że dobry człowiek zabił żonę i później targnął się na swoje życie. Ręce do Boga składają za to, że oszczędził dzieci. I szukają winnego. 

– To największa tragedia, jaka nawiedziła naszą okolicę – przekłada towar z półki na półkę sklepowa. A potem bezradnie opiera się o ladę. Znała i Jacka, i Agnieszkę. Ta w sezonie kupowała u niej czereśnie i truskawki. Na żadne złego słowa nie powie.
Ale jest tu w mniejszości.
– Ludzie się podzielili: trzymają albo jedną, albo drugą stronę – wzdycha kobieta w odzieżowym. 
Za moment przychodzi szybka refleksja: – Chociaż niczego się nie dowiemy, bo oni zabrali tę tajemnicę ze sobą do grobu, pewne jest, że księża nie będą mieli tutaj lekko. Nawet w internecie ktoś napisał, że "Czarne to słynie z romansów księży".

W tle tej tragicznej historii pojawia się proboszcz parafii w Czarnem, który od pięciu lat cieszył się zaufaniem wiernych. Chwalili, bo nie dość, że spokojny, miły, to jeszcze dobry gospodarz. I na zagraniczne pielgrzymki zabierał.  
– Typowy żołnierz. Służba to służba. Konsekwentny, wychodził na baczność od lewej nogi - wspomina inny duchowny.

Leśniczówka na skraju Krzemieniewa. 

I w tym punkcie – w opowieściach miejscowych – przecina się historia rodziny M. i proboszcza.  – Tamtej nocy ona wróciła nad ranem od księdza, a potem mąż ją zastrzelił – starszy mężczyzna w Krzemieniewie opiera się o rower. To, co mówi, nie robi już na nim żadnego wrażenia. Temat wałkowany od dwóch tygodni.
– O tym romansie mówiło się od dwóch lat – rzuca w progu leśniczy, który znał Jacka.

– Można by to wszystko włożyć między bajki – analizuje mieszkanka Czarnego – gdyby nie to, że dzień po tragedii ksiądz wziął nogi za pas – patrzy wymownie.

– Po prostu uciekł. Jakby był bez winy, to nigdzie by nie wyjeżdżał – powtarzają raz po raz mieszkańcy miasteczka na Pomorzu.

Ksiądz

Proboszcz Włodzimierz w progu minął się z księdzem Grzegorzem, którego biskup polowy ściągnął z urlopu i wysłał do parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Czarnem.
Na początku duchowny bał się, że i jemu się oberwie za poprzednika. Tak mu jakoś głupio było wychodzić na miasto. Bo ludzie wkurzeni byli na Kościół, a w sieci – pod filmikami proboszcza nagrywanymi przez lokalną telewizję – wyrokowali: "Przez niego dzieci zostały sierotami".

Na mszy ksiądz Grzegorz odczytał wiernym komunikat Kurii Polowej. Biskup składa kondolencje rodzinie i lokalnej społeczności. Obiecuje objąć modlitwą wszystkich dotkniętych tragedią.

Parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Czarnem.

Wierni doceniają gest, ale bardziej ciekawi są, gdzie to teraz proboszcz się podziewa.
– Nasz ksiądz podobno już na misji – słyszę w warzywniaku, inni: "zawinął się do Anglii".

Ksiądz Włodzimierz 10 lipca – dzień po tragedii – oddał się do dyspozycji biskupa polowego. – Jak to tłumaczył? – pytam księdza Zbigniewa Kępę, rzecznika prasowego Ordynariatu Polowego.

W mailu odpisuje tylko: – W związku z pojawiającymi się różnymi opiniami i sądami w lokalnym środowisku na temat tragedii rodzinnej, jaka wydarzyła się w Krzemieniewie, ksiądz proboszcz w Czarnem oddał się do dyspozycji biskupa polowego i przebywa poza parafią. Do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności został on odsunięty od pełnienia obowiązków duszpasterskich.

Wiadomo, że proboszcz jest na urlopie. Na maila nie odpowiada. 

Nowe życie

Ksiądz Grzegorz poprosił parafian o wsparcie i apelował, żeby "uwrażliwili swoje sumienia i nie grzeszyli, powtarzając plotki". 

Ale nie każdy wziął sobie do serca jego słowa. We wsi aż huczy.

Ludzie mówią, że na dwa tygodnie przed tragedią Jacek M. miał podnieść rękę na księdza.
– On po prostu na plebanii pobił proboszcza – mówi staruszek z Krzemieniewa.
Ale miejscowi policjanci nie dostali żadnego oficjalnego zgłoszenia.


Kolejna wieść może tłumaczyć, dlaczego Jacek poszedł do proboszcza: – Ona podobno była w ciąży.


– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – słyszę od osoby, która wyjaśnia sprawę.



Krzemieniewo to wieś na Pomorzu. 

Miejscowi powtarzają, że Agnieszka chciała odejść od męża i ułożyć sobie na nowo życie. – Ona nawet z księdzem mieszkanie w Chojnicach kupiła, podobno dzieci ze szkoły od września wypisała – sklepowa ma łzy w oczach na samą myśl o tragedii. Jacek jest dla niej "ofiarą". 

Ona

Wielu za całą tę tragedię wini Agnieszkę. – Plotki mogą się brać z jednego powodu – wskazuje znajoma – ona jako kierownik referatu w urzędzie pisała wspólnie z księdzem wnioski unijne na remonty kościołów – spokojnie tłumaczy. 
Osoba z otoczenia Kościoła: – Były przygotowywane projekty, remontowane kościoły i mimo woli oni musieli się kontaktować.
A proboszcz uśmiechnąć się lubił, zagadywał, podawał rękę. – Bez wyjątku do każdego – zastrzega. 

Krzemieniewo to wieś na Pomorzu.

– Miał taki styl bycia, że z każdym rozmawiał. Zagadał ze starszą, zagadał z młodszą, może niektórym się to nie podobało. Kupę lat przeżył za granicą, a ludzie tam się częściej uśmiechają. Nasz naród jest ponury i jak ktoś się uśmiechnie, czy zagada to wtedy od razu "mają romans". A zwłaszcza dzieje się to w małym środowisku – tak to widzi znajoma Agnieszki. 

Denerwuje się, kiedy słyszy, że to kobieta była grzeszna. – Może trafiła pani na tych, którzy byli po tamtej stronie. Bardzo krzywdzące jest to, co ludzie mówią – ucina.
Po chwili namysłu dodaje: – Rodzina Jacka to nakręca. Koleżanki mówią, że jak są na cmentarzu i do dzisiaj słyszą, co jego mama wygaduje, to odchodzą na bok.
Ona Agnieszkę zapamiętała jako uśmiechniętą i pracowitą młodą osobę. – Miała bardzo odpowiedzialną pracę. Usiadła u siebie w pokoiku i robiła swoje. To bardzo duże pieniądze, projekty, a później są przecież kontrole. Trzeba i w teren wyjechać, sprawdzić – wymienia. 


Burmistrz Czarnego zdawkowo mówi, że Agnieszka była bardzo dobrym i sumiennym pracownikiem. Po jej śmierci strona urzędu przybrała czarne barwy. 


– Jak się o coś ją poprosiła, to nigdy nie odmówiła. Ale dbała też o innych. Jestem w wieku przedemerytalnym i ona dopytała, czy abym nie powinna pójść do lekarza. Nie, o problemach z mężem nie mówiła – odpowiada jej koleżanka.

Oni

W towarzystwie Jacek uchodził już za starego kawalera. Leśniczy to dobra partia, ale długo nie mógł sobie znaleźć kobiety. Aż wreszcie poznał Agnieszkę. Miała córkę. – Dał jej nazwisko. Wychował jak swoje – sklepowa uważa, że Jacek bardzo kochał dzieci. Później na świat przyszedł ich syn. Zamieszkali w leśniczówce na skraju lasu. 

Ale żyli tak, jak mieszkali – na uboczu. Rano wyjeżdżali do pracy, we wsi z nikim się specjalnie nie trzymali. – Czasami mijaliśmy się samochodem – zapamiętał leśniczy. 
Wszyscy tu słyszeli, że ostatnio w małżeństwie M. się nie układało. – Strasznie się kłócili. To znaczy, jak ona przyjeżdżała z pracy, bo taki chłopak pomagał im kosić, to sam huk, jazda na całego, kłótnie, pretensje – rzuca kobieta, która porządkuje ogród.

Leśniczówka w Krzemieniewie. 


Staruszek uzupełnia: – Żyli w napięciu, chyba z pięć lat. Kiedy ona tylko nie przyjechała, to były kłótnie. Ciężko było. Rozwód mogli wziąć szybciej.

We wsi ludzie mówią też o zazdrości i sporej różnicy wieku:

– Ona miała 39 lat, on 50. Ona była młodsza i atrakcyjna, on bardzo ją kochał, zazdrosny był.

– Może było tak, że on poczuł: "jak ja ciebie nie mogę mieć, to nikt nie będzie miał”.

Znajoma Agnieszki: – Jesteśmy dorosłymi ludźmi i jeśli nam się nie układa, to pozwólmy drugiej osobie odejść. Każdy będzie odpowiadał kiedyś przed Bogiem. Nie osądzam drugiego człowieka.

On

Nikt we wsi złego słowa nie powie o Jacku. I to nie dlatego, że o zmarłych źle nie wypada. Ludzie wymieniają, że pracowity, skromny, wesoły. Dobry człowiek. – Złoty chłop, tylko problemów mu się nagromadziło, leczył się na depresję. I w domu było źle, i w pracy też – mówi mężczyzna w eleganckiej marynarce. 

– Zdegradowano go z leśniczego na podleśniczego za wycinkę lasu – nie tego obszaru, który trzeba było. Na pewno się tym przejął. Nie podejrzewam go o jakieś machlojki po to, żeby handlować drewnem. Po prostu nie dopilnował – szuka odpowiednich słów leśniczy.
Później wszystko się posypało. – Leczył się. Tego na dzień dobry nie było widać. Ale on kilka tygodni był w szpitalu psychiatrycznym – mówi znajomy ze wsi. Wszyscy się tu dziwią, dlaczego leśniczy, który miał problemy natury psychicznej, nadal miał dostęp do broni. 

Kolega po fachu wprost mówi: – Ubolewam, że skoro oficjalnie ludzie mówili, że rzeczywiście Jacek był w szpitalu, to służby tutaj dały ciała. Leży kontakt na linii szpital-służby. Szpital powinien przeprowadzić wywiad, jeśli myśliwy, to już telefon do policji, czy nie należy zabrać, zarekwirować broni.

Czarne, to miasteczko oddalone o kilka kilometrów od Krzemieniewa. 

Prokurator Jarosław Kurowski potwierdza, że w toku śledztwa badany jest wątek  zdrowia psychicznego Jacka M. oraz kwestia posiadania przez niego broni palnej.

– Gdyby Agnieszka wiedziała, że on ma broń, to nie zjawiłaby się w domu – słyszę od bliskiej jej osoby. 

Nadleśnictwo nie chce sprawy komentować, policja informuje, że Jackowi M. nie cofnięto uprawnień do posiadania broni. 
Leśniczy wini też służby kościelne: – Od takich funkcjonariuszy publicznych wymaga się więcej.  Jak leśniczy ukradnie drewno, to powinien być karany podwójnie. Bo jestem strażnikiem lasu. I tak jest z każdą służbą. I jak ksiądz krzyczał i opieprzał wszystkich z ambony, że "prowadzicie się nie tak", a swoim postępowaniem działa odwrotnie, to co się dziwić, że ludzie odchodzą od Kościoła?

Kuria Polowa odpowiada, że nie miała zastrzeżeń do pracy czy postawy moralnej proboszcza w Czarnem. Nie docierały też do niej pogłoski o rzekomym romansie księdza z parafianką. 

Daria Różańska-Danisz
Mateusz Trusewicz





Autorzy artykułu:

Daria Różańska-Danisz

reportażystka

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku