Niektórzy wyjechali, ale wrócili. Inni nigdy nie chcieli się stąd wynieść
Brid

Tak żyje się w Szczytnie

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że jestem tu pierwszy raz. Spędziłam w Szczytnie kilka dni latem 1997 roku i całe dwa tygodnie w trakcie wakacji w 2005 roku. Były jeszcze zimowe ferie cztery lata wcześniej. To wtedy najbardziej na świecie kochałam fasolkę szparagową w bułce tartej, parówki i chleb w jajku. To wtedy każdego dnia siadałam przed telewizorem i oglądałam "Klan", zajadając się chińską zupką.
A tak już zupełnie szczerze, w Szczytnie byłam wiele razy między tymi datami, zresztą wcześniej i później także. Tam odpoczywałam, odcinałam się od tego, co zostało w domu, a to oznacza, że w mojej głowie ukonstytuował się obraz tego mazurskiego miasteczka, któremu można przypisać takie określenia, jak beztroska i głęboki oddech. Mówiąc wprost, zawsze będę czuła do niego sentyment.
***
Droga czytelniczko, drogi czytelniku, ten tekst powstał w ramach BRID – nowego projektu Grupy naTemat. To Wy decydujecie czym mamy się zająć i gdzie mamy się znaleźć, biorąc udział w głosowaniu na stronie głównej portalu. Kolejne głosowania oraz projekty do wsparcia zawsze znajdziesz na brid.natemat.pl.
Ten artykuł jest także materiałem z cyklu "Polska lokalna". Chcemy zaglądać do mniejszych miejscowości i pokazywać, jak tam wygląda życie, bo ono nie toczy się tylko w wielkich miastach. Pokazujemy możliwości i siłę lokalnej społeczności, która angażuje się w rozwój swojej malej ojczyzny.
Dziękujemy, że z nami jesteście!
***
Jak jednak żyje się tym, dla których miasto to jest codziennością, a nie wakacyjnym wspomnieniem? Młodzi ludzie uciekają czy zostają? A jeśli zostają i zakochują się w tym małym kawałku świata, to co porusza ich najbardziej?
Odpowiedzi na te pytania udzielą ci, którzy mają do tego najlepsze kompetencje, czyli mieszkańcy Szczytna. Jednak zanim to nastąpi, uporządkujmy kilka zarówno bardziej, jak i mniej istotnych informacji.
Szczytno to miasto w woj. warmińsko-mazurskim. Na mapie można je znaleźć rzucając okiem na południową cześć Mazur, a jeśli ktoś jednak woli prawdziwe podróże, to może tu dojechać drogami krajowymi nr 53, 57 i 58. Jest też opcja podróży pociągiem i uwaga… samolotem.
To tu w drugiej połowie XIV wieku wzniesiono zamek krzyżacki (końca dobiega rewitalizacja jego ruin, które niebawem zostaną udostępnione zwiedzającym). Ten sam, przed którym upokorzono literackiego bohatera Sienkiewicza – Juranda ze Spychowa, przybyłego, aby ratować swoją córkę Danusię. Na marginesie przypomnę tylko, że to w tej krzyżackiej warowni Jurandowi odcięto prawą rękę i język oraz wypalono oko smołą.
W 1639 w dzisiejszym Szczytnie przebywał król Polski Władysław IV Waza, a między 1806 a 1812 zabawiły w nim wojska francuskie. To oczywiście tylko wycinek wycinka historii tych ziem, ale przeskoczmy do współczesności. Choć oczywiście, jeśli ktoś woli zanurzyć się w przeszłości, to i zabytków tutaj nie brakuje.
Niektórym Szczytno kojarzy się wyłącznie z policją i całkiem słusznie, bo mieści się tu Wyższa Szkoła Policji. Są też i tacy, którzy miasto to utożsamiają z częścią "Czerwonych Gitar" i to też słusznie, bo mieszkał tu Krzysztof Klenczon.
W Szczytnie urodzili się Jakub Żulczyk, pisarz i scenarzysta, oraz Konrad Bukowiecki, lekkoatleta, utytułowany polski kulomiot. Powstał tu także heavy metalowy zespół Hunter.
Jest też przyroda, o niej będą mówić właściwie wszyscy, z którymi udało nam się spotkać. W Szczytnie są dwa jeziora, Domowe Duże i Domowe Małe, ale jak zaznaczają mieszkańcy, w którąkolwiek stronę się nie odwrócisz i gdziekolwiek nie rzucisz kamieniem, tam kolejna woda.

TU JESTEM ZDROWSZA

– Nie wiem, co pani powiedzieć… Od czasu do czasu jeżdżę do córki do Warszawy, ale dłużej tam nie posiedzę jak dwa tygodnie. Tu sobie wyjdę, pooddycham świeżym powietrzem, tutaj jestem zdrowsza – mówi pani Ewa, którą zaczepiłam na jednej z ulic Szczytna.
Kobieta trochę się spieszy, ale na odchodne dodaje: – To nie jest kwestia przyzwyczajenia, ani wieku. W Szczytnie naprawdę jest inne powietrze i człowiek się swobodniej czuje.
– W sumie od zawsze coś ciągnęło mnie do tego miasta – słyszę od innej napotkanej kobiety. Magdalena, jak podkreśla, jest z samego dołu Polski, być może dlatego mazurski krajobraz, który tak lubi, jest dla niej jednocześnie tak inny, niż to do czego przywykła.
– Niedawno przeprowadziłam się do Szczytna. Znalazłam tu druga połówkę i osiadłam. Zaczęło mi się dobrze mieszkać – przyznaje.
Z kolei od urodzenia ze Szczytnem związana jest Karolina. Nigdy nie chciała na stałe opuścić miasta. Przede wszystkim ze względów rodzinnych – lubi, kiedy bliscy są na wyciągnięcie ręki. Przyznaje jednak, że przez chwilę mieszkała w większym mieście.
– Jakoś nie wzbudziło to we mnie pozytywnych emocji. Wolę mniejsze miasto. Cenię sobie ciszę, spokój i możliwość szybszego dostania się do każdego punktu – zaznacza.
Cisza, spokój i bliskość przyrody to jedno, ale nie oszukujmy się, ludzie często przenoszą się tam, gdzie mogą znaleźć dobrą pracę. Warmia i Mazury to region, który od lat przoduje w rankingu najwyższego bezrobocia w kraju, a jednak… okazuje się, że coraz więcej osób, zwłaszcza młodych, pakuje swoje walizki i wraca w rodzinne strony, bo tu może spokojnie żyć i zarabiać nie tylko na wynajmowane mieszkanie.

ŁATWIEJ JEST SIĘ PRZEBIĆ

Robert Pruszkowski ma 28 lat. W 2017 roku wyjechał do Londynu. Nie miał większych planów, wiedział tylko, że chce pracować w restauracji. – Udało mi się znaleźć pracę dzięki mojej przyjaciółce, która załatwiła mi rozmowę kwalifikacyjną. Tak zacząłem pracę w kuchni od najniższego stanowiska, czyli od Commis Chef, później kolejno awansowałem do stanowiska Chef de partie – opowiada Robert.
Na tym nie zamierzał poprzestać, ale pandemia pokrzyżowała plany. Wrócił do Szczytna latem 2020 roku.
– Stwierdziłem, że zdecydowanie nie chcę mieszkać w dużym mieście, wróciłem do mniejszego, gdzie wszystko jest blisko - do pracy idę 10 minut, a nie jadę godzinę metrem przez pół Londynu - gdzie mam też przyjaciół i rodzinę. Wróciłem w sierpniu i dopiero po 3 miesiącach znalazłem zatrudnienie, tutaj nieopodal – zaznacza i wskazuje restaurację, która znajduje się kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym się spotykamy.
A spotkaliśmy się na molo, nad jeziorem, w samym centrum Szczytna. – Po dniu próbnym okazało się, że bardzo podobnie myślimy z szefową, dlatego dostałem propozycję zostania szefem kuchni. W małym mieście też można się rozwijać i mam wrażenie, że są nawet większe możliwości, bo nie ma aż tylu ludzi, więc łatwiej jest się przebić – dodaje nasz rozmówca.

MŁODZI WRACAJĄ

– Cieszy mnie to – mówi Krzysztof Mańkowski. Burmistrz Szczytna przyznaje, że młodzi ludzie rzeczywiście wracają i trend ten zaczyna być widoczny.
– Mamy też takie przypadki, że pojawiają się u nas młodzi ludzie, którzy nie są związani ze Szczytnem. Przyjeżdżają i chcą się tutaj osiedlać – zaznacza.
Dowód? Rozwój budownictwa mieszkaniowego. Tylko w 2020 roku deweloperzy oddali 180 mieszkań. – Budują się kolejne, ponad 10 nowych bloków, a to oznacza, że jest zapotrzebowanie, a jeśli jest zapotrzebowanie, to są i chętni, którzy chcą tu mieszkać – słyszę.
Pytam burmistrza także o rynek pracy. Bez tego raczej trudno myśleć o stabilizacji i poczuciu bezpieczeństwa. – Jest jej trochę więcej, ale nie jest jeszcze tak dobrze płatna, jak w większych miastach. Z czasem się to zmieni. Myślę, że po pandemii nie tylko Szczytno, ale i wiele innych miast ruszy do przodu – dodaje samorządowiec.
Z miasta nie uciekają także przedsiębiorcy, wręcz przeciwnie, chcą inwestować tu i w okolicach. Nie chodzi jednak tylko o turystyczny potencjał. W ubiegłym roku w mieście otwarto galerią handlową i już buduje się kolejna.
Jeśli już jesteśmy przy potencjale regionu, to ten zwiększył się także dzięki otwarciu przed pięcioma laty lotniska w Szymanach, pierwszego w północno-wschodniej Polsce. Wiele osób uważało, że będzie to niewypał. Tymczasem Port Lotniczy Olsztyn-Mazury przyciągnął więcej pasażerów niż wstępnie zakładano.
Zaczęło się od połączenia z Berlinem, potem były między innymi takie kierunki jak choćby Kraków, Londyn, Lwów, Monachium, Burgas, Oslo, czy Dortmund. Niebawem będzie można też szybciej znaleźć się we Wrocławiu.

KOLEJNY BIZNES W PLANACH

Jednym z przedsiębiorców, którzy chcą inwestować w Szczytnie, jest Roman Tomczak. Nowo powstała Galeria Handlowa "Jurand" to jego biznes.
– Wstrzeliliśmy się w trudny okres. Mieliśmy otworzyć ją w tamtym roku w marcu, ale akurat w marcu było zamknięcie całej gospodarki. Udało nam się więc częściowo rozpocząć działalność w czerwcu. Część najemców wycofało się z umów po ogłoszeniu lockdownu. Aktualnie otwieramy resztę sklepów, do czerwca galeria będzie działała na 100 proc. – podkreśla.
Nasz rozmówca przyznaje, że chce się rozwijać i ma w planach kolejne biznesy, choć jak wiadomo, na razie sytuacja jest trudna, wszystko wyhamowało, i nie wiadomo, kiedy rynek będzie sprzyjał takim ruchom.
Roman Tomczak nie znalazł się w Szczytnie przypadkiem. W tym mieście urodził się w 1964 roku, ale przez kilkanaście lat mieszkał z rodzicami w małej miejscowości nieopodal. Tam jego mama była kierowniczką szkoły. Później rodzina przeniosła się do Ostrołęki.
– Od 2001 roku ponownie jestem związany ze Szczytnem. Żona kupiła w Warchałach ośrodek wypoczynkowy i teraz mamy tam hotel. Szczytno jest takim rynkiem trochę sezonowym. Dużo osób z Warszawy ma w okolicach domy i spędza tu czas od maja do końca października – dodaje.

TUTAJ JEST WSZYSTKO, CO POTRZEBA

Anna Bogusz nie jest stąd, choć właściwie to nie do końca prawda. Urodziła się w Nowym Targu, w stolicy Podhala, ale w Szczytnie mieszka od 37 lat. Zabrzmi to jak zdanie wyciągnięte z folderu lub broszury promocyjnej Urzędu Miasta, jednak jest ono prawdziwe – pokochała tę miejscowość.
– Jestem takim wędrownikiem. Zwykłam mówić o sobie, żeby było śmiesznie, ceperka z gór zamieszkała na Mazurach. Poznałam swojego męża i on mnie tutaj ściągnął – przyznaje nasza rozmówczyni.
– Przed pierwszym pojawieniem się na Mazurach, spowodowanym rodzinną uroczystością, szukałam na mapie, gdzie to Szczytno jest. Znałam miejsce z powieści "Krzyżacy", ale nie wiedziałam, gdzie jest położone dokładnie… i przyjechałam – dodaje.
Anna Bogusz dzieli się z nami także wspomnieniami z chwili, gdy pojawiła się tu po raz pierwszy. Tamta podróż trwała prawie całą dobę, jechała pociągiem zwanym "włóczęgą północy".
– Ulokowałam sięw  hotelu "Pofajdok", którego już nie ma, i spacerkiem poszłam sobie w wzdłuż głównej ulicy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy na końcu tej ulicy zobaczyłam jezioro. Urzekło mnie to miasto – słyszę.
Któregoś dnia kobieta musiała też zobaczyć jeden z tutejszych zabytków. Tym, w którym się z nią spotkaliśmy. Przy ulicy, kilka kroków od jeziora, na niewielkim wzniesieniu, między innymi domami, mieści się XIX-wieczna Chata Mazurska, którą opiekuje się Towarzystwo Przyjaciół Szczytna. Jego prezeską jest Anna Bogusz.
– Ta chata kojarzy mi się z chatami góralskimi, jest w tym coś swojskiego. Klimat, który sprawia, że człowiek znajduje swoje miejsce na ziemi, a ja chyba urodziłam się po to, żeby żyć w małej miejscowości. Mówiąc z mojej perspektywy tutaj jest wszystko, co trzeba – podkreśla.
– Mnóstwo młodych tutaj wraca. Jeśli jest praca i jest miejsce do mieszkania, założenia rodziny, to ludzie chętnie zostają. Poza tym ta przyroda… Cóż nam więcej trzeba, zwłaszcza w tych czasach, niż to, że możemy przespacerować się do lasu, nad jezioro. Poza tym jest bezpiecznie – wylicza rozmówczyni naTemat.
Żegnając się z Anną Bogusz dowiaduję się jeszcze o jednym ciekawym elemencie, który zaskoczył ją w przeszłości. – Miłość do zwierząt. To mnie naprawdę zaskoczyło, bo mieszkałam kiedyś na wsi i podejście do zwierząt było inne, a tutaj jakoś ludzie strasznie kochali psy. Może to było dziwne, ale wtedy mnie to uderzyło… – zastanawia się.

WSZYSTKO SIĘ DA, TRZEBA TYLKO CHCIEĆ

Kolejnym mieszkańcem Szczytna, który spróbował żyć kilkaset kilometrów od rodzinnego domu, ale zdecydował o powrocie, jest Maciej Bukowiecki – nauczyciel WF-u, trener lekkiej atletyki w klubie Jurand Szczytno oraz trener kadry narodowej w lekkiej atletyce, w pchnięciu kulą.
– Ostatnimi czasy akurat tak się poskładało, że głównie właśnie przez to, jakie sukcesy osiągali moi zawodnicy z klubu ze Szczytna, dostałem stanowisko trenera kadry narodowej. Cała grupa w kadrze narodowej składa się z zawodników, których trenuję na co dzień. Tylko jeden zawodnik jest ze Środy Wielkopolskiej – wyjaśnia Bukowiecki.
Te sukcesy, i to tylko z ostatnich 12 miesięcy, to 8 medali Mistrzostw Polski. – Wszystko się da, trzeba tylko po prostu chcieć. Od wielu lat mam fajny wzorzec, wyśmienitego trenera, mojego tatę. Ma takie doświadczenie, że mogę czerpać z niego jak z książki. Zawsze służył mi pomocą – podkreśla nasza rozmówca.
– Kiedyś myślałem o tym, żeby się wyprowadzić ze Szczytna. Bardzo chciałem mieszkać w Warszawie, gdzie spędziłem jakieś 6 lat – studia i chwilę po. Po czym wróciłem do Szczytna i dobrze mi tu. Tu się odnajduję, tu się spokojnej żyje. Realizuję się zawodowo, mam syna, narzeczoną, generalnie niczego mi nie brakuje. Poza tym jest to pięknie położna miejscowość, są fajne warunki przyrodnicze, a ja lubię wędkować. Raczej już nie planuję się wyprowadzać – podsumowuje.

Człowiek prowincji

– Urodziłem się w Szczytnie, mieszkam tu i pracuję. Moja działalność artystyczna wywiedziona jest z klimatu małego miasteczka. Czuję się człowiekiem prowincji – zaznacza rzeźbiarz Michał Grzymysławski.
Prowincja, o której mówi, to wbrew pozorom nic negatywnego. Jego definicja tego określenia oznacza ciepło, bezpieczeństwo i bliskość człowieka z człowiekiem. Prowincja, która inspiruje.
Nasz rozmówca znany jest także z koncepcji plastycznej, której źródłem jest mazurski folklor. To właśnie Michał Grzymysławski stworzył osiem rzeźb mazurskiego Pofajdoka, które można spotkać w nie zawsze oczywistych miejscach spacerując po Szczytnie. Ów Pofajdok to kpiarski młodzieniec, postać wywodząca się z kultury ludowej regionu.
Rzeźbiarz ma swoją pracownię w Miejskim Domu Kultury. To tu dzieli się zarówno z dorosłymi ludźmi, młodzieżą, jak i dziećmi w wieku przedszkolnym swoimi umiejętnościami.
– Mam niezaprzeczalną przyjemność pracować nie tylko w tym materiale twardym, opornym, ale i w materiale jeszcze trudniejszym, którym jest po prostu natura i psychika człowieka – wyjaśnia oprowadzając nas po swojej pracowni pełnej dłut, pił, farb i prac należących także do jego uczniów.
Jedno zdanie z tego spotkania szczególnie utkwiło mi w głowie. I będzie chyba idealnym podsumowaniem wizyty w Szczytnie: – My wszyscy jesteśmy ludźmi, którzy budują to miejsce.

Aneta Olender
Maciej Stanik

Wideo: Stefan Ronisz





Autorzy artykułu:

Aneta Olender

reportażystka