O tak, to wszystko sprawia, że ten samochód jest wyjątkowy. BMW M550d xDrive to prawdziwa 381-konna petarda pod każdym względem. Mieliśmy okazję ją odpalić: dosłownie i w przenośni.
Na początku nic nie zdradza, że właśnie mamy do czynienia z małym potworem. Owszem, przykuwa uwagę, bo ciężko, by zgrabne, ostro cięte BMW w białym kolorze tego nie robiło, ale w końcu “takich bet widziało się już dużo” - sam podczas kilku dni jazdy mijałem ich sporo.
Błąd. Tylko ci się tak wydaje. Gdy zaczniesz wodzić wzrokiem po szczegółach, zauważysz te mniejsze (emblemat M550 na klapie bagażnika czy progach) i większe różnice (to BMW serii 5, a nie 3, jak często się myli, podwójny, wiele mówiący, wydech, 20-calowe felgi).
Choć to wszystko sprawia, że koło tego samochodu nie sposób przejść obojętnie, to auto nie wzbudza takiej uwagi, na jaką zasługuje. Kamuflaż? Jeśli tak, to bardzo dobry. Ukrywa, że mowa o aucie za... To zdradzę potem.

Gabaryty auta w pełni możemy docenić dopiero stojąc z boku. Tył czy przód nie zostawiają wątpliwości, z autem, z której stajni mamy do czynienia, ale nie pozwalają w pełni ocenić jego wielkości. Z boku widzimy jego długi profil. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy to 3-ka czy 5-ka, z tej perspektywy od razu je traci. Model rośnie także optycznie, dzięki wydłużonej masce.

Pewna i wyraźna linia samochodu z lekko nachyloną atrapą chłodnicy oraz nisko osadzonym nadwoziem zdradzają, że na każdego, kto siądzie za kierownicą, czekają sportowe emocje. Nie sposób przegapić też wysokich wlotów powietrza i dwóch, szerokich rur wydechowych delikatnie, aczkolwiek znacząco wystających z tyłu.
Osobiście wyjątkowo dobrze oceniam też charakterne lusterka, które może nie są niezwykłe, ale na pewno nie są zwykłe. W metalizowanym kolorze Ferric Grey (dobry odcień srebrnego) bardzo ciekawie odróżniają się od całej reszty.
W środku w wielu miejscach podkreśla się, że właśnie siedzimy w nie takim znowu zwykłym BMW. Wspomniane oznaczenia “M” można znaleźć nie tylko na progach, ale także w mniejszej wersji na skórzanej kierownicy, desce rozdzielczej czy dźwigni skrzyni biegów. Wbrew pozorom w środku nie czeka na nas skórzana tapicerka, choć po aucie tej klasy można się tego spodziewać.

Zaskakujące jednak, że w ogóle to nie przeszkadza, a patrząc na auto jako całość, nawet dobrze, że jej zabrakło. Tapicerka z alcantary dużo bardziej pasuje do sportowego charakteru tego modelu. Wskakujemy do środka i oda razu w sportowych fotelach lekko i wygodnie się zapadamy, a nasze dłonie wędrują do kierownicy.

Choć lepiej powiedzieć, że to kierownica wędruje do nich, bo po odpaleniu auta wysuwa się do ustalonego wcześniej poziomu (elektrycznie, bez machania wajchą pod kierownicą. Kto nie próbował, nie wie, co traci).
To już kolejny testowany model BMW, który potwierdza, że niemiecki koncern “umie w projektowanie wnętrza”. Te także w tym modelu zostało stworzone w przemyślany, ergonomiczny i praktyczny sposób. Środkowy panel tradycyjnie jest lekko skierowany w stronę kierowcy.
Pod tym względem mały minus za brak mojego fetyszu: łatwo dostępnej półki na telefon, który musiałem wrzucać w miejsce na napoje lub do otwieranego na boki schowka pomiędzy fotelami.

Dedykowane miejsce na telefon znalazło się właśnie w nim. I to nietypowe, bo w formie adapteru “snap in”, który niejako mocuje telefon w samochodzie i poprawia jakość odbioru poprze blue tooth. Dodatkowo automatycznie go ładuje. Niestety nie wspiera wszystkich producentów telefonów.

Na brak miejsca w ogóle nie narzekałem, ale faktem jest, że ze środka auto wydaje się mniejsze niż z zewnątrz. Marudzić może trochę ten, kto siądzie po środku z tyłu, gdzie nie ma jakoś dużo miejsca na nogi. Miłym zaskoczeniem okazał się bardzo pojemny bagażnik.

I o ile naprawdę uwielbiam po prostu patrzeć na ładne samochody, to tutaj wygląd - choć kuszący - jest tylko dokładką do tego, co czeka pod prawą stopą. BMW nie bawi się tutaj w zgodne z trendami wciskanie silników o jak najmniejszej pojemności. 3-litrowy diesel o mocy 381 koni mechanicznych przyspiesza do setki w niecałe 5 sekund (4,7s).
Tak, diesel zwija się w takim tempie. Nie na darmo tytułuje się go najmocniejszym dieslem, jaki jeździ na świecie. Dodatkowe trzystopniowe turbodoładowanie i maksymalny moment obrotowy 740 Nm sprawia, że ta limuzyna... wręcz się marnuje w polskich drogowych realiach.

Pamiętam dobrze moment, w którym wyjeżdżałem z parkingu. Wieczór, wewnątrz wspomniane wcześniej delikatne czerwone oświetlenie z małych lampek i zegarów. Ruszam powoli, wpadam na drogę i... Boże, jak to brzmi! Wyciszam radio i słucham dużo lepszej melodii. Zapomnij o standardowym dieslu, którego znasz ze słyszenia.
Spod maski dociera do ciebie wspaniały, głęboki odgłos małego potwora, który reaguje na każde mniejsze lub większe dociśnięcie gazu. Naprawdę, dawno samo słuchanie pracy silnika nie sprawiło mi takiej przyjemności. Trudno się nie uśmiechnąć pod nosem.

Tutaj projektanci zastosowali pewną sztuczką nazywaną Active Sound Design, która poprzez głośniki emituje wzmocniony dźwięk pracy silnika. Ale o ile brzmi to, tak brzmi, nie mam zupełnie nic przeciwko.
BMW M550d twardo stąpa po ziemi. Puknięcie gazu dociska w fotelu i daje poczucie, że mimo ekspresowego zrywu, auto napędzane na cztery koła jest sztywne i dobrze trzyma się drogi. Drogi, która mija... szybko. Podobnie, jak kolejne kilometry na liczniku. Do samochodu z takimi osiągami trzeba się przyzwyczaić i nieco zmienić optykę.

Tam, gdzie zazwyczaj mieliśmy 50 km/h, tu mamy ich dwa razy więcej. I tak dalej... Choć w środku bardzo wyraźnie czuć moc i fakt dynamicznego przyspieszania, sam komfort jazdy jest wysoki i naprawdę nie czuje się osiąganych prędkości... do momentu, w którym nie spojrzymy na licznik. Świadomość takiej mocy do dyspozycji daje i zobowiązuje do myślenia. A ten samochód często prowokuje.
Osiągi możemy podkręcać lub odkręcać za pomocą wspomnianych wyżej trybów jazdy. Lekko uśpione Eco przyda się wtedy, gdy będziemy chcieli zaoszczędzić trochę paliwa. Mimo deklaracji producenta o średnim spalaniu 6,2l/100km, tym samochodem nie osiągniesz takiego poziomu. To znaczy jeśli się postarasz to pewnie tak, ale mając do dyspozycji taki silnik, po prostu nie chcesz tego zrobić. Po kilku dniach jazdy w trasie i mieście komputer wskazywał 11-12l/100km.
Standardowy Comfort jak to standard. Do tańca i różańca. Wystarczy, by samochód pokazał, co potrafi. Prawdziwa gratka dla uszu i oczu zaczyna się, gdy włączamy tryb sport. Zegary momentalnie zmieniają ustawienie i wtedy “wiedz, że coś się dzieje”. Obroty od razu są podkręcane, dźwięk spod maski jeszcze głębszy, a koła po prostu chcą rwać asfalt. Ściskasz kierownicę i łykasz kolejne kilometry i auta.

Problem tej piątki jest taki, że na polskie realia jest samochodem praktycznie nieosiągalnym i niekupowalnym. Osiągi na tym poziomie dają niesamowity efekt zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz samochodu, ale podobne wrażenie (także wizualne) można uzyskać w dużo, dużo niższej cenie. Podstawowa wersja tego samochodu kosztuje 381 tys. złotych.
Akurat po jednym tysiącu za każdego konia mechanicznego. Zabawa zaczyna się jednak dopiero przy składaniu dodatków. Te zastosowane w modelu, który widzicie na zdjęciach, wywindowały jego cenę do astronomicznej wręcz kwoty 478 tys. złotych. Studzi zapał, prawda? W Polsce rocznie jest kilkudziesięciu szczęściarzy, którzy decydują się na jego zakup. Zazdroszczę, choć mam wątpliwości, czy sam bym tak zainwestował tę sumę.
Michał Mańkowski
Michał Mańkowski




