Poranek
– Ble, pape aucha – Ewa coś mówi, ale z powodu opuchniętych ust trudno ją zrozumieć. – Idzie do Auchana – wyjaśnia jej partner Andrzej. Dzisiaj na Żeraniu święto, jak w niedziele, chociaż jest poniedziałek. Święto, bo po kilku dniach chłodów wyjrzało słońce. – Jeśli siedzę bez skarpet, to znaczy, że jest ciepło. Dziś robimy sobie wolne – obwieszcza.

Ewę było nawet trudno zrozumieć z powodu opuchniętych ust.
Ich namiot stoi daleko od reszty koczowiska bezdomnych. Rozbili go wśród drzew w pobliżu kanału Żerańskiego. Najbliżej nich, w krzakach, żyją Ukraińcy. – Są teraz w pracy – dodaje Andrzej.
– Śmierdzi u nich – dodaje Ewa, którą już po dłuższym pobycie i wsłuchaniu się w jej mowę można zrozumieć. Namiot tej pary jest już zniszczony. W środku panuje nawet porządek, ale zapach niemytego od tygodni ciała jest trudny do zniesienia. Obok namiotu stoi poczerniała od paleniska patelnia. Widać na niej resztki tłuszczu. – Zrobiliśmy sobie schabowe. Ktoś przy koszu powiesił reklamówkę z mięsem. Było jeszcze pomrożone. Ludzie wyrzucają cuda – opowiada Andrzej.

Namiot tej pary bezdomnych stoi po środku niczego.
Oni szperają na śmietnikach na północ od Żerania, na Białołęce. Mają swój rewir i nie wchodzą innym bezdomnym w paradę. Szczególnie lubią zaglądać na pobliskie osiedle wojskowych. Z każdym zdaniem Andrzej coraz bardziej się poci i trzęsie. W końcu wyciąga butelkę po coca coli z przezroczystym płynem i popija krótko.
Policzono bezdomnych w Polsce: Według danych Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznych z początku 2017 r.w Polsce jest 33,4 tys. bezdomnych. Większość 85 proc. to mężczyźni. Podczas sezonu zimowego 2016/17 z wychłodzenia zmarło 110 osób. Główną przyczyną bezdomności są eksmisje i konflikty rodzinne. W dalszej kolejności uzależnienia i brak pracy.
– Na ulicy żyję od 27 lat. Rodzice mnie wymeldowali z domu, gdy trafiłem do zakładu karnego. Nie było już do czego wracać – mówi zapalając papierosa. Ze swoimi siostrami nie widział się od ponad 30 lat. Nie chce ich widzieć. – Po co? – wzrusza ramionami. Przed kilkoma laty zmarł “tatuś”. Mówi o ojcu zdrobniale i dodaje, że dalej chce żyć w namiocie. Bo mrozów się nie boi. – Raz było ze trzydzieści na minusie. Rankiem, gdy odrzuciłem z siebie kołdrę, złamała się w pół – śmieje się.

W środku panuje względny porządek. Nie do wytrzymania jest za to zapach niemytego ciała.
Ewa dostaje 900 złotych miesięcznie renty. Ma kontakt z mamą, która mieszka na Woli. Oboje są z tej dzielnicy. Z Andrzejem żyje czwarty rok. – Mieszkaliśmy obok w baraku, ale wyburzyli go – opowiada kobieta. Niedaleko, przy Marywilskiej, działa ośrodek dla bezdomnych, ale do niego chodzą, podobnie jak do pobliskiej jadłodajni. – Wolimy żyć po swojemu – komentuje Andrzej i ociera czoło z potu.
Południe
Za budynkiem żerańskiej elektrociepłowni stoi ciąg namiotów. Od jednego z nich dochodzi warkot agregatu prądotwórczego, który zasila pralkę. Na rozwieszonych linkach suszy się pranie. – Zebrało się tego, bo przez ostatnie dni padało przecież – opowiada Marcin (imię zmienione), młody mężczyzna. Przez otwarte drzwi namiotu widać starannie posprzątane wnętrze. W przedsionku stoją nawet szafki.
Dalej na grubym materacu idealnie wygładzony wełniany koc i równo ustawione poduszki. – My z partnerką jesteśmy tutaj czwartą zimę. Ostatnią – zapewnia. Obok krzesła kobiety widać wózek inwalidzki. Aby podejść do namiotu, który służy za kuchnię, musi podtrzymywać się krzeseł. – Naszym losem zainteresował się chłopak, który rozkręcił akcję pomocy. Interweniuje też poseł. Mamy dostać mieszkanko socjalne – opowiada Marcin.

– To ostatnia zima? Tak mówią wszyscy – komentuje Roman. Przysiadł na materacu. Razem ze starszym kolegą zajmują blaszak, który dawniej pełnił funkcję umywalni (pomieszczenia socjalnego) dla piłkarzy. – Tutaj kiedyś były boiska Polonii – zapewnia starszy z mężczyzn i podciąga metalową kulę do chodzenia. Pod ścianą stoją buty ustawione w równym rzędzie. Na podłodze wyłożonej zieloną wykładziną nie ma źdźbła trawy czy liści. Jak w poprzednich namiotach, i to koczowisko stwarza pozory domu.

– W ciągu dnia człowiek się pokręci, a wieczorem przychodzi i kładzie pod kołdrę. Tak przetrzymuje do rana. Do schroniska nie pójdę, tam przecież trzeba płacić za nocleg. Jak Kotański żył, to w bunkrze była noclegownia, tam mieszkało czasem 300 osób – opowiada Roman. Bunkier, o którym wspomina, to przejście podziemne pod ulicą Modlińską. – Gdyby był Kotański to 60 chłopaków dalej by żyło. A tak się wykończyli na mrozie – przekonuje, a jego twarz nie zdradza żadnych emocji.
Obiad
Do blaszaka wchodzi mężczyzna w średnim wieku. Grubo ubrany, ale widać, że w czyste ciuchy i buty adidasa. – Cześć Maniek - wołają lokatorzy dawnej umywalni. Buty to u Mańka podstawa. – Kilometry codziennie robię. Chodzę, zbieram puszki – opowiada. Właśnie wrócił z obchodu. Rusza do swojego obozowiska. Przed namiotem wisi flaga Polski. Zbieranie puszek zaczyna o siódmej rano. – Bo konkurencja nie śpi. 56 puszek to kilogram. U Ryśka na Bródnie sprzedaję. Najlepsza cena, bo ponad 4 złote. Dwadzieścia złotych dziennie wpadnie – opowiada.

Zima to najgorszy czas nie tylko z powodu mrozu. Gorzej wtedy o puszki, bo mniej młodych pijących po parkach.– O, tam w Bieszczadach dopiero mają biedę – pokazuje na obrazek gór wiszący na drzewie. Dzisiaj Maniek wrócił zadowolony. Znajoma sklepowa zostawiła dla niego trochę mięsa. Rozpala ognisko. Palenisko zrobione jest z kunsztem, betonowe bloki obsypano piaskiem. Podnosi pokrywkę garnka. – Będzie golonka – wyjaśnia.
Przed zmierzchem
– Ale po co? Ja wolę być głupi – Andrzej odpowiada na pytanie, czy chciałby powrócić do normalnego życia i świata. Stworzył swój na koczowisku na Żeraniu. Jego zrobiona z płyt buda stoi w zagięciu rur ciepłowniczych. Drzewo nad nią się zażółciło. Buda zrobiona jest solidnie. Obita wykładzina, a w środku ocieplona tekturą. Z przedsionka wchodzi się do “sypialni”. Trzeba się mocno schylić, aby wejść do środka. Andrzej zadbał też o palenisko. Osłonił je daszkiem przed deszczem. Nawet wykopał rowek, który odprowadza deszczówkę. Mówi jakby cytatami z gazet. Sporo ich leży pod daszkiem budy. Jest też stosik książek. Andrzej twierdzi, że nie czyta, tylko ktoś mu je podrzucił.

Przed koczowiskiem leży sporo gazet.
Nie lubi kościoła, bo stracił wiarę. — Ksiądz kazał mi się rzucić pod pociąg. Wiesz, nooo – żywo gestykuluje przy tym rękoma. W jego koczowisku żyje sunia. Schowała się w pobliskich krzewach. – A tutaj leży Mietek. Nooo – Andrzej pokazuje na niewielki kopczyk. – Przejechali go. A on sam wrócił z Mokotowa. Po trzech dniach. Nooo – wtrąca. Andrzej ma 65 lat. Unika odpowiedzi na pytania. – A Środę? Magdalenę znasz? Nooo – pyta.

Książki podobno ktoś podrzucił.
Twierdzi, że przed laty był operatorem maszyn budowlanych na powstającym Dworcu Centralnym. – To były kwalifikacje kiedyś, ale nie teraz. Pracy nie znajdę na maszynach. Nooo – i zmienia temat. Opowiada, o tym jak mysz wpadła do reklamówki. Wypuścił ją. – A ona potem przyszła, jak jadłem. Jakby chciała podziękować. Nooo – opowiada.

Andrzej pracował dawniej jako operator maszyn budowlanych.
Na niebie coraz ciemniejsze chmury. Powoli nadchodzi zmierzch. - Wzmocnie się duchem i tak prześpię do rana – tłumaczy i sięga po butelkę piwa. Na pytanie o rodzinę unosi palec, jak prorok. – To jest zamknięte. Zostawmy ich. Nooo - milknie na chwilę. W miejsce, gdzie przed laty pracował nie zagląda, to świat innych bezdomnych.
Noc
– Nie wiem jeszcze. Prześpimy się gdzieś na klatce – Paweł wzrusza ramionami. Siedzi skulony na schodach Pałacu Kultury i Nauki. Ubrany w kilka warstw odzieży i w rękawiczki. Na ulicy żyje od 12 lat. Od 1,5 roku razem z nim jest Dżoanna. – Sprawy rodzinne. Jak się robi ze mnie czarną owcę, to po co miałam siedzieć w domu – odpowiada dziewczyna. Popija piwo, które ukrywa w plecaku.
– To mój wybór. Rodzina nic nie ma do tego. Kończyłem liceum. Możemy porozmawiać po angielsku, niemiecku, po francusku. I co, zdziwiony? – Paweł rzuca opryskliwie.

Paweł jest po liceum. Twierdzi, że rozmawia nie tylko po polsku, ale i w kilku innych językach.
Ich towarzysze są na wyraźnym rauszu. – Tutaj, w centrum, łatwo o pieniądze. Ostatnio poprosiłem jednego pana, aby dał mi piątkę. Wyciągnął z kieszeni i dał. Po chwili zawoła i zapytał, czy dużo piję. Odpowiedziałem, że tak. Wyciągną wtedy dwie dychy na wódkę – wspomina wąsaty mężczyzna.

Ewa wtrąca: – Na początku trudno było wędkować. Wstydziłam się. Teraz bez problemu. Czasem trafiają się blachy, co nie chcą dąć, ale trudno – mówi. Ruszamy do sklepu. Paweł co chwila wita się ze znajomymi. – Większość to słoiki. Chyba najwięcej z lubelszczyzny. My też słoiki – mówi Ewa.
Przy wejściu do metra siedzi grupka. - Skorpion, a ty za co znowu siedziałeś - rzuca jeden ze starszych do pobudzonego młodego mężczyzny. Idziemy dalej. Większość znajomych pary bezdomnych jest mocno pijana. – Na ulicy trzeba być twardym. Nie dać się – zapewnia hardo Paweł. Czy na pewno? Jego pytanie zdradza, gdzie zaczyna się granica nieustępliwości. – Kupisz pan coś w monopolowym? – patrzy spod daszku czapki.
Włodzimierz Szczepański
Maciej Stanik
