Na 14. piętrze miała być wielka stołówka dla wszystkich mieszkańców. Więc po co komu kuchnia? To miały być mieszkania do mieszkania. Nie po to, by w nich gotować i jeść. Socjalistyczne państwo miało zadbać o to, by nikt nie musiał stać nad garami. I by każdy na talerzu dostał to samo. Po równo.
Właśnie mija pół wieku, odkąd w centrum Katowic do użytku oddano Superjednostkę – potężny blok na blisko 800 mieszkań, czyli parę tysięcy mieszkańców. Nazwa ogromnego budynku to niejako skrót wymyślony od określenia “skomasowana jednostka mieszkaniowa”, jaki można znaleźć w starej dokumentacji wielkiego klocka. Klucze wręczano stopniowo, bo i stopniowo kończono budowę poszczególnych segmentów. Część mieszkańców sprowadziła się jeszcze w 1968 r., część w roku następnym.
Tu wszystko było socjalistyczne, począwszy od adresu. Blok stanął u zbiegu Dzierżyńskiego i Armii Czerwonej. Na dachu miał ogromny napis:
„Nasze serca, myśli, czyny tobie socjalistyczna ojczyzno”
No i mieszkańcy w znacznej mierze nie byli raczej przypadkowi. Nie jest tajemnicą, że wiele osób dostało tu swoje wymarzone M według klucza partyjnego. Niektórzy jeszcze długo żyli tak, jakby się nie zmienił ustrój.
– To się działo 10 lat temu, gdy podczas docieplania budynku zmieniano kafelki na balkonach. Był jeden taki mieszkaniec, który jeszcze wtedy stawiał opór, powołując się na koneksje w PZPR. Mówił, że on był u Jerzego Ziętka i towarzysz Ziętek osobiście pozwolił mu na położenie kafelków innych, niż mają pozostali mieszkańcy. Więc on się nie zgadza na to, by mieć inne kafelki i koniec – opowiada kierownik administracji osiedla Weronika Sikora.
Wszyscy znali też samotną panią Jadzię, która zmarła parę lat temu. Ludzie nazywali ją “Czerwonym Kapturkiem”. Nie tylko dlatego, że lubiła nosić czerwony kapelusz i czerwony szalik. Ona naprawdę gorliwie wierzyła w socjalizm i tą ideą “ewangelizowała” otoczenie. Na starsze lata było z nią trochę kłopotów, bo w tym swoim czerwonym stroju lubiła wyjść na główne rondo w mieście nieopodal Superjednostki i tam kierować ruchem samochodów.
– W tym bloku mieszkało i mieszka wiele ciekawych osób, w tym całkiem sporo z jakimś upośledzeniem intelektualnym. Może to dlatego, że mieszkańców jest aż tylu, więc w takiej dużej populacji musi wystąpić więcej osób z jakimiś dysfunkcjami. Niby wynika to po prostu z rachunku prawdopodobieństwa, ale to oznacza, że pod jednym dachem mieszka znacznie więcej schizofreników czy autystyków niż w innych blokach – mówi pani Grażyna, która przymierza się do napisania książki o Superjednostce. Ale nie o samym budynku i o tym, co w nim faktycznie jest super, ale właśnie o niezwykłych ludziach, którzy tu mieszkają.
– To zawsze był taki trochę ekskluzywny budynek. Tu mieszkało wielu lekarzy, pisarzy, dziennikarzy. Z czasem to się jednak zmieniało, bo - co tu kryć - te mieszkania to klitki. Gdy rodzina się rozrastała, wiele osób decydowało się na sprzedaż i przeprowadzkę – opowiada pani Grażyna, która sama zamieszkała przy Armii Czerwonej (dziś Korfantego) w 1982 r. I zdecydowanie zaprzecza, jakoby mieszkali tu sami czerwoni, wspominając choćby słynną śląską opozycjonistkę Teresę Baranowską.
W 1981 r. na 1 maja na swoim balkonie na 5. piętrze Baranowska wywiesiła ogromny transparent z napisem “Wolność dla więźniów politycznych”. Wszyscy, którzy przechodzili dołem w pierwszomajowym pochodzie, musieli widzieć ten napis. Bezpieka się wściekła, latali tu wszędzie po korytarzach, próbując się dostać do jej mieszkania.
To usytuowanie mieszkania opozycjonistki mocno wówczas utrudniło robotę SB-kom. Balkon przylegał do takiego korytarza, do którego nie było dostępu. Obok zaś mieszkała sąsiadka, która akurat wyjechała do Niemiec.
Pani Grażyna, gdy zaczyna opowiadać, jak trafić do jej mieszkania, ma kłopot z objaśnieniem. Dlatego, jak ktoś do niej przychodzi pierwszy raz, sama schodzi na dół, by zaprowadzić do celu.
– Mieszkam na 3. piętrze, więc windą jadę na 2. i potem dalej idę schodami. Ale tak w ogóle to to jest 5. kondygnacja – tłumaczy. Jak to możliwe? W tym bloku de facto nie ma nie ma ani parteru, ani 1. i 2. piętra. Na zwykłej wysokości piętra 3. w Superjednostce jest piętro techniczne i dopiero potem zaczynają się kondygnacje z mieszkaniami.
Niemal na każdym kroku w budynku natrafia się na coś zadziwiającego. Na przykład – ściana grzewcza. Bo w Superjednostce kaloryfery są tylko na niektórych korytarzach. No, czasami można je spotkać w mieszkaniach tuż nad piętrem technicznym, bo tam jest chłodniej. Ale w pozostałych mieszkaniach kaloryferów żadnych nie ma - jest tylko jedna, dwustronna ściana grzewcza.
– Ona działa jak stary piec kaflowy. Taka ściana wystarcza do ogrzania całego mieszkania – przekonuje Weronika Sikora. A komu za ciepło, to pół wieku temu pomyślano i o tym - do ściany przymocowany jest regulator.
– W pierwotnym projekcie Mieczysława Króla kaloryfery były. Tylko że na pewnym etapie budowy nie dowieziono na czas jakichś elementów do tych kaloryferów. Dowieziono natomiast inne rurki i on to przeprojektował i to się cały czas sprawdza – mówi kierownik administracji osiedla. Zastrzega przy tym, że trzeba pamiętać, aby w tę ścianę nie wbijać gwoździ, “bo będzie fontanna”.
– Ciągle ktoś nowy się sprowadza i wierci. To jest główny minus – narzeka jeden ze starszych mieszkańców napotkany na klatce schodowej. Mówi, że tych dawnych lokatorów, którzy sprowadzili się do Superjednostki na samym początku, jest już tylko garstka.
– Tylko takie niedobitki jak ja pozostały. Większość powymierała – konstatuje. Z jego obserwacji wynika, że spadkobiercy raczej nie wracają do bloku swego dzieciństwa – zazwyczaj sprzedają mieszkanie lub je wynajmują. Bo to samo centrum i ceny są niezłe.
Łatwo poznać, czy w danym mieszkaniu są nowi lokatorzy, czy też starzy mieszkańcy. Na drzwiach tych, którzy wprowadzili się do Superjednostki wiele lat temu, wciąż wiszą tabliczki z nazwiskami.
Młodzi tego zwyczaju nie przejęli. Ale mieszkania w tym bloku kupują lub wynajmują chętnie. To wciąż prestiż, cały czas uważa się, że to lokalizacja dla elity.
Żaden ze starszych mieszkańców nie powie, że mieszkania w Superjednostce “dostawało się” według zasług dla partii. – Istniały przydziały. Na przykład Ministerstwo Górnictwa miało zagwarantowanych ileś tam mieszkań w tym bloku. I jak ktoś miał szczęście, że jego kolejka wypadła akurat wtedy, gdy dawano klucze w tym bloku, to tak się akurat składało – wyjaśnia mi mężczyzna napotkany na klatce.
– Może te większe mieszkania dostawali jakoś po znajomości. Ja mam najmniejsze z możliwych, choć podanie składałam o większy metraż. Ale jak dali przydział, to brałam – mówi pani Irena, która w Superjednostce mieszka od samego początku.
Zaznacza, że nigdzie się już stąd nie wyprowadzi, ale minusów przez pół wieku mieszkania w jednym ze słynniejszych bloków w Polsce dostrzega wiele: w ślepej kuchni bez światła nic się nie ugotuje, kuchnia jest tak malutka, że ciężko w niej cokolwiek zrobić, no i zapachy rurami wędrują - jak sąsiadka kapusty nagotuje, to czuć w całym domu.
No i jeszcze jeden minus – dwa domy publiczne. Były trzy, ale jakoś udało się przekonać właściciela i cofnął wynajem pani, która rozkręciła w mieszkaniu wcale nie taki cichy interes. Pozostałe działają. Ci, co wiedzą, dokąd idą, trafią. Choć czasem z trudem.
– Byłem świadkiem takiej sytuacji, jak mój równolatek próbował przekupić ochroniarza, żeby powiedział mu, jak dotrzeć do tego przybytku – opowiada mi ponadosiemdziesięcioletni elegancki mężczyzna. – Klient najwyraźniej był bardzo zadowolony z tego, jak został obsłużony poprzednim razem, bo koniecznie chciał trafić w to samo miejsce, gdzie kiedyś już był, ale zapomniał, jak tam się idzie – mówi mieszkaniec. Ochroniarz pozostał nieugięty, za piątaka nic nie powiedział.
Weronika Sikora liczbami opisuje ten ogromny budynek. Bo choć to jeden potężny blok, to adresów wiele: od Korfantego 16 po Korfantego 32.
– Blok składa się z 3. segmentów. W każdym segmencie są 3. klatki schodowe. Do tego 12 wind. Każda winda zatrzymuje się tylko na piętrach: 2., 5., 8., 11. i 14. Na trzech poziomach: 2., 8. i 14. można przejść przez cały budynek od prawa do lewa, prawie 200 m. Na pozostałych piętrach, gdzie zatrzymuje się winda, można się poruszać tylko w obrębie jednego z trzech segmentów. Na pozostałych natomiast tylko schodami w górę i w dół – opowiada kierownik administracji osiedla.
Po co to wszystko? Dla oszczędności powierzchni. Tam, gdzie winda się nie zatrzymuje, tam przestrzeń wykorzystano na to, by zbudować większe mieszkania. Choć większe to nie znaczy duże. Największe w bloku M-5 liczy zaledwie 57 m kw.
Wielki blok przypomina w środku labirynt w kolonii termitów. Do wielu mieszkań nie sposób trafić za pierwszym razem. Jedzie się windą w górę, potem schodami w dół, potem korytarzem w bok...
– Piętra przechodnie są użytkowane częściej, więc tam częściej trzeba zamieść i umyć – co trzy dni. Tam, gdzie są dojścia tylko do paru mieszkań, wystarczy umyć podłogę raz na tydzień. Hole wejściowe natomiast trzeba myć codziennie – opowiada Weronika Sikora.
Tych korytarzy jest naprawdę cała masa. Przyznać trzeba, że wszystko utrzymane jest w czystości. Do sprzątania są trzy panie. Każda odpowiada za swój segment.
Dziś blok wewnątrz jest zadbany, ale nie był czas, że było tu fatalnie. Gdy jeszcze nie było domofonów i ochrony, labirynty korytarzy Superjednostki była noclegownią dla licznych pijaków i narkomanów, którzy zjeżdżali tu z całego Śląska i nie tylko. – W latach 80. narkomani tu leżeli pokotem. Kilka trupów tu widziałam, po prostu przedawkowali – opowiada pani Grażyna.
Najgorzej było, gdy w Spodku odbywały się jakieś koncerty. Dziś już nikt z uczestników imprez w stojącym naprzeciwko Spodku już się do bloku nie wdziera, ale mieszkańcy za tymi koncertami nie przepadają. Mówią, że jak w Spodku dudnią basy, to w mieszkaniu od tego łomotu aż wszystko drży. A niektóre imprezy trwają nawet i do 5.00 nad ranem.
I choć hałasu ze Spodka wielu mieszkańców ma dość, to z drugiej strony obawiają się, że wkrótce powstanie coś, co ich do tej charakterystycznej budowli osłoni i zabierze cały piękny widok na miasto. Tuż przed blokiem jest całkiem spory wolny plac, gdzie jeszcze niedawno stał niewysoki Pałac Ślubów. Budynek ten został zburzony i możliwe, że w jego miejscu powstanie jakiś nowoczesny wieżowiec, który zakryje Superjednostkę.
To samo stało się po drugiej stronie budynku. Tam też kiedyś nawet z niższych pięter widać było przestrzeń het, het, daleko. Dziś tuż przed oknami stoi biurowiec Unilevera. I wprawdzie z tej strony aż tak nie słychać koncertów w Spodku, za to dokucza co innego.
– Odkąd jest tu Drogowa Trasa Średnicowa, to nie sposób wytrzymać. Motory ścigają się tu jak szalone, szczególnie nocą – narzeka pan Aleksy.
Gdy się sprowadził do potężnego bloku, wielu znajomych mu mówiło, że w takim kołchozie nie chciałoby mieszkać. Choć fakt, niektórzy zazdrościli. Wielu zazdrości i dziś. Choćby niesamowitego widoku z najwyższego piętra.
Kierownik administracji osiedla pytana, co takiego jest super w Superjednostce, z uśmiechem odpowiada, że wszystko. – Na pewno super jest lokalizacja. Samo centrum, wszystko pod ręką, miejsce doskonale skomunikowane – wymienia.
A co do samego budynku? Superwyjątkowe jest to, że cały ten kolos obsługiwany jest z jednej instalacji. Odprowadzenie ścieków, doprowadzenie wody, gazu, instalacje hydrantowe – to wszystko łączy się na 1. piętrze, które jest poziomem technicznym.
No i charakterystyczne jest to, że budynek nie jest ciężko osadzony na ziemi, lecz stoi na przyporach. A pod nim - to w socjaliźmie się praktycznie nie zdarzało - podziemny parking. Początkowo był przewidziany na 160 samochodów, dziś mieści się tu 175 garaży dla aut.
Co niezwykłe, przy wejściu na klatkę schodową w ciągu dnia panuje niesamowity ruch. Drzwi zamykają się i otwierają non stop. I każdy, naprawdę każdy, mówi sąsiadowi “dzień dobry”.
Wielu mieszkańców to samotne starsze panie. Sąsiedzi je odwiedzają, pomagają. Zdarzało się, że panie ze sklepu Społem na dole przynosiły nawet zakupy do mieszkania, jak ktoś zaniemógł. A było i tak, że pogrzeb zorganizowali ludzie z administracji i sąsiedzi.
Przy takiej dużej liczbie mieszkańców można spotkać bardzo różnych ludzi. Są miłośnicy gołębi, którzy - wbrew administracyjnym zakazom - karmią te ptaki, które potem odwdzięczają się, pstrząc sąsiadom okna i balkony. Są i tacy, którym daleko do zsypu (tak, tak – tu jeszcze są zsypy!) wyrzucają śmieci przez okno.
“Wyrzucanie przez balkony przyległe do mieszkań niedopałków papierosów, zapalonych zapałek, papierów, starych zabrudzonych ubrań, butelek, resztek żywności, i tym podobnych śmieci stanowi zagrożenie życia i zdrowia dla przechodniów oraz Mieszkańców przebywających na balkonach” – grzmi na czerwono jedno z ogłoszeń zawieszonych przy wejściu na każdą z klatek.
W innej gablocie zaś wiszą ogłoszenia koncertu z okazji Dnia Matki. Co jakiś czas administracja organizuje też dofinansowane wyjście do teatru lub nawet wyjazd w Bieszczady czy do Zamościa. Jak w minionej epoce. – Spółdzielnia się bawi za nasze pieniądze – podsumowuje jedna z mieszkanek, narzekając na wysoki czynsz. Ale mimo wszystko sporo osób, głównie starszych, korzysta z kulturalnej i turystycznej rozrywki, jaką organizuje administracja. – Autokar przyjedzie, zawiezie na miejsce, odwiezie, dadzą jeść. Wszystko jak dawniej – wymienia plusy jedna z pań.
I gdyby nie widok z okna na Katowice, które w ostatnich latach zmieniły się znacznie, można pomyśleć, że w Superjednostce zatrzymał się czas.