Aby nikt nie rozgrzebywał kości zmarłych, niedużą nekropolię zalano betonem. To stało się kilkanaście lat temu. Wtedy ruina na pograniczu Targówka i Pragi Północ nie przypominała już cmentarza.
Teren tuż przy torach linii kolejowej z Warszawy do Gdańska był przez długie lata miejscem spotkań miłośników trunków, złomiarzy i poszukiwaczy przeróżnych skarbów. Zabezpieczenie szczątków ludzi było więc najważniejsze. Nie tylko z szacunku dla zmarłych. Bo cholera wie, ile lat mogą przetrwać te bakterie.
Na położonym w środku trójkąta torów cmentarzu spoczywają bowiem ofiary epidemii cholery z lat 1872-1873. To zaledwie 90 lat po tym, jak Praga została włączona do Warszawy. I tylko kilkanaście lat przed tym, jak na prawy brzeg Wisły z lewego dotarła kanalizacja. Dopiero potem skończyły się nieustanne epidemie.
Wtedy jednak był to czas gór gnojowych w środku miasta, cuchnących, głębokich rynsztoków ciągnących się wzdłuż ulic oraz wody pobieranej z Wisły tam, gdzie trafiały wszelkie ścieki. Choroby dziesiątkowały miasto po obu stronach rzeki.
Słowem mrożącym krew w żyłach był wtedy “mór”. W ten sposób określano wszelkie choroby zakaźne – dżumę, ospę, dur. Przecinkowiec cholery, przenoszony przez wodę zanieczyszczoną ściekami, raz po raz zbierał śmiertelne żniwo.
O cholerze jednak wówczas wiedziano niewiele – zaledwie 20 lat wcześniej bakteria wywołująca tę chorobę została wyizolowana. Wcześniej walka z epidemią przypominała walkę z wiatrakami, na czas pomoru w Warszawie powoływany był specjalny “burmistrz powietrzny”.
Do historii przeszedł aptekarz Łukasz Drewno, który zarządzał miastem w czasie epidemii w XVI w. Ale sposoby na walkę z chorobami zakaźnymi były nader skromne.
W wieku XIX, choć oczywiście postęp medycyny nastąpił, lekarze nadal często byli bezsilni wobec cholery. A ta wracała co parę lat. W 1852 r. na cholerę zachorowało w Warszawie ponad 11 tys. osób, niemal 5 tys. z nich zmarło. W 1855 r. odnotowano trochę ponad 4 tys. zachorowań, a zgonów ponad 1700. Widać zatem, że śmiertelność wynosiła ok. 40 proc. Loteria. Prawie pół na pół. A wszystko działo się błyskawicznie – zazwyczaj fala zgonów trwała tydzień-dwa.
W latach 1872-73 tylko na samej Pradze na cholerę zmarło co najmniej blisko pół tysiąca osób. Tyle bowiem szczątków ekshumowano kilkadziesiąt lat później.
Cmentarz dla zmarłych na cholerę został założony tak, by jednocześnie był w miarę daleko od zabudowań miasta, ale i w miarę blisko Szpitala Praskiego, gdzie wówczas działał Komitet Choleryczny.
Wiadomo też, że prócz zmarłych na cholerę, kilka lat po otwarciu cmentarza zostało tam pochowanych siedmiu żołnierzy-bałwochwalców. Carskie władze okazały w ten sposób swoją dezaprobatę wobec innowierców. Najprawdopodobniej byli to Rosjanie z dalekiej Syberii wyznający buddyzm, ale pewności co do ich religii brak.
Nekropolia powstała na tyłach Fortu Śliwickiego, za terenami wojskowymi. Zgodnie z carskimi przepisami, zmarłych na cholerę chowano na głębokości ośmiu stóp – o jedną stopę głębiej niż zwykle.
Cmentarz Choleryczny w tym miejscu jednak został bardzo szybko zapomniany. W 1908 r., gdy rozpoczęła się budowa kolejowej trasy z Mławy (wówczas na granicy z Prusami) przez Warszawę do Lublina i dalej do Kowla, robotnicy zaczęli natrafiać na ludzkie kości czy nawet jeszcze na wieka trumien.
Pierwsze piszczele poszły na wał nasypowy pod torowiskiem, ale potem – gdy zorientowano się, ile tego jest - zaczęto skrupulatnie, kostka po kostce, zbierać wszystkie szczątki, by je potem pochować w innym miejscu. A ponieważ cmentarz musiał się przeprowadzić ze względu na kolejową inwestycję, to i kolej się nim zaopiekowała – nową lokalizację wyznaczono w trójkącie torowisk na pograniczu Pragi Północ i Targówka.
W 1910 r. gotowa była nieduża nekropolia, w której złożono znalezione szczątki ofiar cholery. Wokół stanął niewysoki ceglany mur, a po środku – krzyż upamiętniający zmarłych.
“Polskie Koleje, działające pod carskim zaborem, starannie ekshumując do zbiorowej mogiły szczątki zmarłych na cholerę z likwidowanego i już w 1908 r. całkowicie nieczynnego oraz coraz częściej zapomnianego przez społeczeństwo Warszawy cmentarza, uchroniły pamięć o pochowanych na nim Zmarłych od wiecznego zapomnienia” – podkreślał Andrzej Pasternak w książce napisanej wspólnie z Waldemarem Matejakiem “Praski Cmentarz Choleryczny w Warszawie”.
Utworzony ponad 100 lat temu cmentarz niestety ponownie został całkowicie zapomniany. Nekropolia przez lata niszczała, była plądrowana. Ceglany mur prawie zniknął. Po krzyżu nie został ślad. Czasem ktoś dokopywał się do szczątków ofiar epidemii.
Zalanie terenu betonem to był pierwszy konieczny krok, ale niewystarczający. Kilka osób ze środowiska kolejowego rozpoczęło więc starania, by uratować cmentarzyk. Łatwo nie było.
– W jednym z urządów spotkaliśmy pana, który przekonywał, żeby cmentarz pozostawić w stanie trwałej ruiny, jeszcze tylko pare lat i nie będzie po nim śladu – wspomina emerytowany kolejarz, inż. Waldemar Matejak, który podczas modernizacji linii kolejowej z Warszawy do Gdańska koordynował odbudowę Cmentarza Cholerycznego.
Ustalenia z właścicielem terenu, czyli PKP Polskie Linie Kolejowe, z prawnym opiekunem miejsca pamięci, czyli Urzędem Dzielnicy Praga-Północ, z nadzorem konserwatorskim oraz z ekspertami z warszawskich muzeów zaczęły się w 2008 r.
Potem ruszyły starania, by pozyskać sponsorów. Później prace związane z rekonstrukcją muru czy pomnika z krzyżem – koniec końców w 2010 r., równo sto lat po po zbudowaniu pierwszej nekropolii w tym miejscu, nowy cmentarz można było otworzyć.
Postawiono lampy solarne, by choć trochę można było widzieć cmentarz po zmroku z przejeżdżających nieopodal pociągów. Jest monitoring, by odstraszał tych, którzy mieliby zamiar cmentarz dewastować. Ale nie zmieniło się jedno – wciąż nie ma jak dotrzeć do cmentarza.
Nekropolia jest z każdej strony otoczona torami kolejowymi. Jedyne przejście prowadzi tu na dziko i - co tu kryć - ani legalne, ani bezpieczne nie jest. Za przekroczenie torów w miejscu niedozwolonym grozić może mandat w wysokości do 500 zł.
Pociągi zaś tędy przejeżdżają raz po raz – i superszybkie Pendolino, i składy lokalnych Kolei Mazowieckich czy SKM-ki. Tłumów na cmentarzu zatem (pewnie na szczęście) nie ma i nowy znicz pojawia się raczej rzadko.
Inż. Matejak jest przekonany, że Cmentarz Choleryczny stanie się o wiele bardziej dostępny już w przyszłym roku. – Środki są zagwarantowane, umowy podpisane, musi się udać – przekonuje.
W ramach przebudowy linii kolejowej między stacjami Warszawa Gdańska i Warszawa Rembertów ma zostać wykonany prowadzący pod torem tunel i dalej chodnik do samego cmentarza. Umowa na przebudowę została podpisana w ubiegłym roku. Są pieniądze przeznaczone konkretnie na ten cel.
A na razie do najbardziej niedostępnego i tajemniczego cmentarza w Warszawie można się dostać ścieżką – najprościej wejść na nią bezpośrednio z przystanku tramwajowego Namysłowska przy ul. Starzyńskiego. Tylko ostrożnie!