naTemat extra
Ta ulica wygląda tak, jakby wojna wciąż trwała
– O, ten to na bank po narkotyki – diagnozuje na pierwszy rzut oka starsza kobieta z psem. Od razu wie, że idący w kierunku ulicy Wschodniej młody człowiek nie jest stąd. I wie dokąd zmierza.
Faktycznie – mężczyzna skręca dokładnie tam, gdzie przewidziała i gdzie w bramie stoi lokalny, umięśniony “patrol”. Bo wszyscy wiedzą, w których kamienicach sprzedawane są dopalacze.
– Policja też wie. Ostatnio zmarł tu od dopalaczy młody człowiek, więc teraz przyjeżdżają częściej, nawet parę razy dziennie. Ale co z tego. Tutaj tak już jest – rozkłada ręce.
Panu Adamowi, gdy mówi o śmierci młodego mężczyzny, oczy robią się szkliste. Nie żeby to była dla niego jakaś rodzina. Po prostu nie może uwierzyć, dlaczego ludzie tak marnują sobie życie. A że człowiek był stąd, to swój. Bo każdy z Włókienniczej to swój. – A tu swój swojemu zawsze pomoże. Nie ma lipy – wyjaśnia prostą życiową prawdę.

Wystarczy zasłonić graffiti, przeparkować samochody i wszystko wygląda tak, jak w czasie wojny. Fot. Maciej Stanik
Oczy mają niebieskie i siwe, dwuzłotówki w kieszeniach na kino, żywią się chlebem i piwem, marzną im ręce zimą: Kochankowie z ulicy Kamiennej pierścionków, kwiatów nie dają. Kochankowie z ulicy Kamiennej wcale Szekspira nie znają. Kochankowie z ulicy Kamiennej. Wieczorami na schodach i w bramach, dotykają się ręce spierzchnięte, trwają tak czasem aż do rana, kiecki są stare i zmięte. Kochankowie z ulicy Kamiennej tramwajem jeżdżą w podróże. Kochankowie z ulicy Kamiennej boją się gliny i stróża. Kochankowie z ulicy Kamiennej. Aż dnia pewnego biorą pochodnie, w pochód ruszają, brzydcy i głodni. “Chcemy Romea - wrzeszczą dziewczyny - my na Kamienną już nie wrócimy”. “My chcemy Julii - drą się chłopaki - dajcie nam Julię zbiry, łajdaki”. Idą i szumią, idą i krzyczą, amor szmaciany płynie ulicą... ...Potem znów cicho, potem znów ciemno, potem wracają znów na Kamienną.
Agnieszka Osiecka - Kochankowie z ulicy Kamiennej
Łódzką ulicę Włókienniczą od głównej Piotrkowskiej dzieli góra pięć minut drogi na piechotę.
Można tę ulicę minąć ze strachem, uznając, że jest to siedlisko wszelkiego zła. Potraktować jako aleję gwiazd, bo przecież “zagrała” w niezliczonej ilości filmów i seriali – choćby “W ciemności” Holland, “Miasta 44” Komasy czy “Powidoków” Wajdy. Można stwierdzić, że jest to niezwykła scenografia odchodzącej w dal historii, bo w końcu były to produkcje głównie wojenne. Dostrzec w niej wyłącznie skupisko wszelkich dramatów lub też miejsce niezwykłych więzi międzyludzkich.
No i można również uznać, że jest to ulica uczuć i namiętności, bo już u wlotu przy Wschodniej - z tej bardziej niebezpiecznej strony - można zobaczyć płaskorzeźbę “Kochanków z ulicy Kamiennej” z wyrytym cytatem z wiersza Agnieszki Osieckiej, a potem miłosne wyznania można znaleźć w każdej bramie. I to wciąż nie będzie cała prawda o dawnej Kamiennej, czyli dzisiejszej Włókienniczej.

Włókiennicza - ulica miłości. Fot. Maciej Stanik
Przed wojną była to ulica zamieszkana w znacznej mierze przez łódzkich Żydów. W zaledwie 22 kamienicach rabini prowadzili tu aż 7 domów modlitewnych.
Żydowscy mieszkańcy musieli opuścić swoje mieszkania w kwietniu 1940 r., gdy Niemcy utworzyli z dala od centrum miasta Litzmannstadt Ghetto. Wówczas z dalszych przedmieść Łodzi, z robotniczych Bałut, przybyli tu nowi mieszkańcy. Wtedy to była jeszcze ulica Kamienna, nazwana tak, bo jej nawierzchnia początkowo była wyłożona kamieniami przywiezionymi z pól.
To z tamtych czasów pochodzi piosenka Agnieszki Osieckiej o kochankach z Kamiennej żywiących się chlebem i piwem, którzy - choć Szekspira nie znają - to o Juliach i Romeach marzą, ale zostaje im miłość na schodach i w bramach w starych i zmiętych kieckach.

Ulica Włókiennicza, widok w kierunku Wschodniej. Fot. Maciej Stanik
Gdy Osiecka na przełomie lat 50. i 60. studiowała w łódzkiej filmówce, ulica Kamienna stała się już Włókienniczą. I już wtedy każdy w Łodzi wiedział, że jeśli w środku nocy potrzeba wódki, to tu właściwie w każdym domu znajdzie metę.
– Tam pod szóstką wciąż mieszka Babcia. Jak ma na imię, to ja nie wiem. Wszyscy na nią mówią po prostu Babcia. I wszyscy ją znają, bo kiedyś metę trzymała – opowiada mi pan Adam, którego o poranku spotykam na ulicznym schodku. Siedzi naprzeciwko wejścia do utworzonego w jednej z kamienic biura firmy odpowiadającej za rewitalizację tego rejonu miasta, bo tu przynajmniej się coś dzieje. W innych rejonach ulicy raczej panuje bezruch.
– Ta Babcia powiedziała, że się stąd w życiu nie wyprowadzi. Nawet pożar był i ona nie wyszła z domu. Teraz jej kamienicę remontują, no i remontują razem z nią – śmieje się pan Adam.
Cieszy się, że on wyprowadzać się nigdzie nie musi. W jego kamienicy miasto zakłada właśnie centralne ogrzewanie, ale na tym najpewniej się skończy, bo kwestia własności budynku pozostaje nie do końca wyjaśniona i dalsze remonty raczej w grę nie wchodzą.

Stara gwardia się wykrusza – ubolewa mieszkaniec coraz bardziej pustej Włókienniczej.
– Która godzina? – dopytuje. Gdy odpowiadam, że jest kwadrans po 10.00, to ze smutkiem konstatuje, że jeszcze trzy-cztery lata temu o tej porze siedzielibyśmy tu w trzynastu. Niestety, wielu jego kolegów musiało się wyprowadzić, bo ich kamienice przeznaczono do remontu.
– Na szczęście przyjeżdżają czasem na stare pielesze. Nie powiem, czasem się razem łyknie kielicha, jak po staremu. Mówią, że tęsknią – opowiada.
– I po co to aż tak to wszystko zmieniać? – dopytuje retorycznie. Jego zdaniem wystarczyłoby, gdyby odnowić trochę elewacje, trochę odremontować w środku i już. Ale żeby nie wyprowadzać ludzi. A tak - ubolewa - każdy trafia gdzie indziej, każdego odcina się od korzeni, stara gwardia się wykrusza.

Coraz mniej mieszkańców przy Włókienniczej – ponad połowa musiała się wyprowadzić ze względu na rozpoczętą rewitalizację tego rejonu miasta. Fot. Maciej Stanik
– Pusto już i nie to co kiedyś. Tu wszyscy mieli zawsze drzwi otwarte, a sąsiad sąsiadowi był przyjacielem – mówi. Ale przy kolejnych pytaniach, gdy już przechodzimy na“ty”, okazuje się, że pól konfliktu między mieszkańcami nigdy nie brakło.
A jak były, to śmietniki latały, komórki za budynkiem non stop się paliły. Teraz to już raczej przeszłość. – Jeszcze paru wesołków zostało, ale część poumierała, część w zakładach karnych, część się wyprowadziła...
– Widzisz tę rurę? – pan Adam wskazuje na rynnę dzielącą kamienice nr 16 i 18. – To jest granica. Dotąd, od Wschodniej, rządzi ŁKS. Dalej do Kilińskiego to już jest strefa Widzewa – wyjaśnia. Choć na murach wzdłuż całej ulicy o Widzewie można przeczytać tylko, że to “Żydzew”. – Kiedyś to były zadymy. Nikt na żadne ustawki nie jeździł do lasu, wszystko działo się tu, na ulicy. Do rosołu się rozbierali. Na bejsbole. Krew się czasem lała – przyznaje.

Tę ulicę łódzka policja odwiedza nawet parę razy dziennie. Choć sami mieszkańcy przyznają, że jest bezpieczniej niż kiedyś. Fot. Maciej Stanik
– Kiedyś to tyle tu widzewiaków przyjechało, że nikt na ulice nie wyszedł. Wszyscy się bali – dopowiada, rozglądając się nerwowo wokół siebie, sąsiad z ulicy Rewolucji 1905 r. Widać, że nie chciałby, aby ktoś z miejscowych usłyszał, jak przyznaje, że ŁKS-owcom zabrakło wtedy odwagi. Dziś już nikt tu żadnych ustawek nie organizuje, bo i z kim, skoro ponad połowy mieszkańców nie ma.
Oczywiście, jak w ubiegłym roku były derby, policja przyjechała na wszelki wypadek. Bo wiadomo, że na Włókienniczej może stać się wszystko.
W 2016 r. Włókiennicza "zagrała" ulicę z warszawskiego getta w fabularyzowanym dokumencie "Who Will Write Our History". Na pierwszym planie, z widocznymi zdobionymi wykuszami, zabytkowa kamienica Hilarego Majewskiego.
Podobnie zresztą jest, gdy kręcony jest tu jakiś film. Lepiej, żeby radiowóz w pobliżu był, bo nigdy nic nie wiadomo. A filmowcy pojawiają się tu raz po raz, bo drugiej takiej ulicy to ze świecą szukać. Tu po wojnie nic właściwie nie było remontowane, więc stan jest jaki jest.
Łódzka Włókiennicza bardzo często gra ulicę z warszawskiego getta. Wiele domów jest na tyle zrujnowanych, że prawie nie trzeba nic zasłaniać i zmieniać – wszystko wygląda jakby wojna nadal trwała. Nic dziwnego, że kolejne ekipy tu wracają – scenografię mają niemal gotową.
Mieszkańcy zaś już się przyzwyczaili, że co chwilę pod ich oknami ktoś rozstawia kamery i oświetlenie, a dołem maszerują statyści i największe gwiazdy kina. We wrześniu nagrywano tu “Wojenne dziewczyny”. Postawiono szlaban z napisem “Halt”, budkę wartowniczą, słup z ogłoszeniami z lat 40. i Włókiennicza stała się ulicą warszawskiego getta. W październiku kręcone będą sceny do filmu o Józefie Piłsudskim z udziałem Borysa Szyca. Filmowcy jakby się spieszyli, żeby zdążyć nakręcić sceny ze zdewastowaną Włókienniczą w tle, zanim zostanie wyremontowana.
"Miasto 44" Jana Komasy – w tym filmie też łódzka ulica Włókiennicza zagrała Warszawę z czasów II wojny światowej.
– Jak kręcą film, to jest fantastycznie. Największą frajdę mają dzieciaki – przyznaje ok. 40-letnia mieszkanka Włókienniczej. Wprawdzie kiedy kręcą ujęcie, to z domu nie można wyjść, ale to jest kwestia dwóch-trzech minut, więc uciążliwość żadna. – Z krótkofalówką stoją i mówią, że teraz już można przejść. Nie ma problemu. Kłopotliwe jest najwyżej szukanie innego parkingu dla auta, bo wiadomo – na ulicy w czasie wojny taki samochód stać nie może i musimy odjechać gdzie indziej – wyjaśnia.
– Zawsze jest miło, kulturalnie, ciekawie. Czasem dadzą zarobić. Jak potrzeba statystów, to zapraszają mieszkańców. Powiedzą – ubierzcie to i to, przebiegnijcie się tam i tam. I tak parę groszy wpadnie – przyznaje pan Adam.

Agnieszka Holland na planie filmu "W ciemności" przy Włókienniczej. Mieszkańcy tej ulicy w niejednym filmie zagrali jako statyści. Fot. Marcin Stępień / AG
Parę złotych też się dostaje, jak ekipa filmowa w jakimś mieszkaniu musi zasłonić okna. Więcej, gdy na potrzeby filmu od kogoś wynajmą mieszkanie. I choćby z tego powodu mieszkańcy Włókienniczej z filmowcami żyją na ogół w zgodzie. Tylko jak te “Powidoki” kręcili...
– Kiedyś istniała wytwórnia, a wytwórnia to ludzie, którzy tu byli, czyli montażyści, dźwiękowcy, oświetlacze, statyści. Cały klan ludzi, który się rozjechał w tej chwili i to już jest nie do odtworzenia. Łódź zrobiła straszne błędy, zamykając tę wytwórnię, bo straciła kulturę.
– To miasto jest umarłe. To jest miasto meneli i tyle.
Bogusław Linda w rozmowie z dziennikarzami na planie filmu “Powidoki” przy Włókienniczej.
W przerwie zdjęć do ostatniego filmu Andrzeja Wajdy Bogusław Linda spotkał się z dziennikarzami i to wtedy padły te słowa, których przy Włókienniczej, a pewnie i nie tylko, dotąd mu nie przebaczono. Aktor ubolewał, że w Łodzi nie ma już słynnej Wytwórni Filmów Fabularnych. Narzekał na brak kultury w mieście. “To jest miasto meneli” – podsumował.
Reakcja mieszkańców była wyjątkowo gniewna. Chyba nikt się nie spodziewał, że wydarzenia potoczą się aż tak gwałtownie. Oburzeni byli i ci, wyglądający faktycznie na “meneli”, i ci, dla których ten epitet z pewnością byłby krzywdzący.
Mieszkańcy rzucali filmowców różnymi puszkami, workami z wodą, gwizdali, puszczali głośną muzykę. Przeszkadzali na wszelkie możliwe sposoby, ale tylko wtedy, gdy kręcone były sceny z Lindą. Mury wymalowali hasłami typu “Goguś Linda Żul” czy “Je*ać Lindę”. Aktor musiał pojawiać się na planie w asyście rosłych ochroniarzy.

Mieszkańcy Włókienniczej wciąż mają Bogusławowi Lindzie słowa o mieście meneli. Zdjęcie z 2015 r., gdy w tym miejscu nagrywano "Powidoki". Fot. Małgorzata Kujawka / AG
– Jak tak było można! Menel to menel, ale nie można tak porządnych ludzi krzywdzić. A on wszystkich nas nazwał menelami, całe miasto. A sam przecież alkoholik – choć od zdarzenia minęły trzy lata, starsza mieszkanka ulicy jeszcze dziś nie kryje oburzenia na zachowanie Lindy. – Gdybym tu wtedy była, to dałabym mu w mordę – deklaruje hardo.
Pan Adam wtedy tu był, gdy na ulicy wybuchł bunt przeciwko Lindzie i dalszym zdjęciom do “Powidoków”. W mordę Lindzie nie dał, ale powiedział mu dosadnie, co o nim myśli. – Tu, przed moją bramą, stała dorożka. Wajda siedział tam na rogu. Przyszedł Linda i ja mu powiedziałem jedno: tyle zawdzięczasz temu miastu, jak mogłeś tak powiedzieć? Ja mogę być menelem, ale z charakterem, a ty charakteru nie masz, mówię, człowieku – opowiada.
Istnieją dwie wersje historii o tym, jak to się skończyło całe to zamieszanie. Jedni mówią, że Wajda dał po parę złotych hałasującym, by można było spokojnie skręcić parę ujęć. Inni twierdzą, że Linda musiał zejść z planu pokonany i do końca zdjęć filmowych na Włókienniczej się już nie pojawił.
Tak czy inaczej “Powidoki” w pamięci Lindy zapisały się bardzo źle. Szczególnie, że po śmierci Wajdy to jemu przypadł obowiązek promowania obrazu na świecie. “Ponieważ Andrzej nie żyje, ja muszę za niego jeździć po ku*wa całym je*anym świecie i świecić ryjem we wszystkich miejscach” – żalił się w wywiadzie dla amerykańskiego serwisu filmowego “Deadline”.
I choć w środowisku filmowym wszyscy wiedzą, jak ciężko było ekipie “Powidoków” z dokonaniem nagrań, to wracają tu, póki Włókiennicza jest taka, jaka jest.
Filmowcy bardzo chętnie ustawiają się w bramie kamienicy nr 11, bez wątpienia najładniejszej przy całej ulicy. Zaprojektował ją dla siebie i mieszkał w niej Hilary Majewski – główny architekt Łodzi w czasach jej potężnego rozkwitu, w II połowie wieku XIX, twórca ok. 500 budynków, w tym tak ważnych obiektów, jak fabryka Izraela Poznańskiego (dzisiejsza Manufaktura) oraz jego pałac czy kolonia robotniczych domów “Księży Młyn”. Jasne więc, że jego kamienica jest nie byle jaka. Tyle że byle jak dziś wygląda.

Klatka schodowa kamienicy Włókiennicza 11 – wrażenie robią z jednej strony ogromne zniszczenia, z drugiej - przepiękna mozaika na podłodze. Motyw z tej mozaiki ma być odtworzony w Pasażu Majewskiego, jaki ma powstać między Włókienniczą a Jaracza. Fot. Maciej Stanik
W budynku jeszcze parę rodzin pozostało, ale i one wkrótce będą musiały się wyprowadzić. Kamienica nr 11 jest zabytkiem, więc musi być odtworzona z najdrobniejszymi szczegółami tak, jak wyglądała ponad 100 lat temu. Z góry wiadomo, że dotychczasowi mieszkańcy nie będą mogli tutaj wrócić. Zgodnie z planem władz miasta, ten budynek nie będzie już pełnił funkcji mieszkalnych – znajdą się tu trzy duże lokale użytkowe, na przykład dostępne dla wszystkich pracownie artystyczne.
Za renowację kamienicy Majewskiego odpowiada firma specjalizująca się w odnawianiu zabytków. Robota na dobre ma ruszyć wiosną przyszłego roku. Na razie trwają jedynie prace przygotowawcze – np. na strychu z podłogi zdrapano ok. 10-centymetrową warstwę odchodów gołębi. Ptaki miały tam swoje lokum, bo w oknach nie było żadnych szyb. Teraz otwory zabito deskami lub założono siatki.

Widok ze strychu zabytkowej kamienicy Hilarego Majewskiego. Fot. Maciej Stanik
Widok z okna kamienicy nr 11 za parę lat ma być zupełnie inny. Rejon między Włókienniczą a Jaracza ma się stać zielonym pasażem. I cała Włókiennicza taka, jak teraz, ma być zupełnie inna. Władze Łodzi wierzą, że ulica, dziś omijana szerokim łukiem, stanie się atrakcją turystyczną. Na parterach kamienic mają się pojawić lokale usługowe czy pracownie artystyczne. W planach jest też przedszkole.
Ci, którzy już musieli się wyprowadzić, najczęściej trafili do innych, zrewitalizowanych już kamienic. Niektórzy z nich mogli zaznaczyć, że chcą wrócić, ale nie każdy będzie mógł – tam gdzie zmieni się przeznaczenie lokalu, tam będzie to niemożliwe. Wszystko zależy też od tego, czy mieszkańcy nie mają długów i czy będzie ich stać na wyższy czynsz. Bo wiadomo – standard mieszkania przy Włókienniczej poprawi się znacznie. Większość się boi, że różnica będzie drastyczna.
– Mieszkańców pozostało niewielu, gdzieś jedna trzecia tego, co było – mówi mi kobieta z maltańczykiem na smyczy i wskazuje palcem nieliczne okna kamienic, gdzie jeszcze ktoś mieszka.

Przy Włókienniczej rewitalizacja czeka zdecydowaną większość kamienic. Fot. Maciej Stanik
Jej samej przeprowadzka nie dotyczy, bo mieszka w jednej z nielicznych kamienic, która częściowo należy do prywatnego właściciela. W związku z tym miasto ma związane ręce i nie bardzo ma jak przystąpić do remontu. Kobieta jednak nie narzeka na warunki.
– Palę w piecu kaflowym. Ciężko? Nie... Kwestia przyzwyczajenia – zapewnia. – Ciepłej wody wprawdzie w kamienicy nie ma, ale ja mam bojler. I gaz jest! – podkreśla, jakby to było coś niezwykłego. Bo przy Włókienniczej takie udogodnienia wciąż nie są na porządku dziennym. Niektórzy wodę muszą grzać na piecu, wielu nie ma w domu gazu. No i najważniejsze – bardzo wielu nie ma też toalety.
W niektórych kamienicach dało się przebić piony i zrobić choć po jednej toalecie na piętrze dla kilku rodzin. W takich domach jest zupełnie jak w serialu o Kiepskich.

Kilka mieszkań na piętrze i jedna wspólna toaleta dla paru rodzin - tak wciąż jest w niektórych kamienicach przy Włókienniczej. Fot. Maciej Stanik
Ale w wielu budynkach nawet taka wspólna toaleta była dotąd luksusem i ludzie musieli biegać do sławojki na zewnątrz.
– Ja to całe życie przez podwórko do toalety chodziłam. Czasem śniegu po pachy, mróz trzaskający, ale co robić – mówi starsza kobieta, która przy Włókienniczej już nie mieszka. Przychodzi tu jednak regularnie na spacer z psami już tylko po to, by nakarmić tutejsze koty.
– To są moje dzieci, nie mogę ich zostawić – wyjaśnia i nawołuje: “Franuś! Chodź, moje miłości, pokaż się!”. I idzie z ogonem zadartym ku górze kot-ślepotek, król ulicy.
Remont jej kamienicy już się rozpoczął, ona przeprowadziła się do mieszkania komunalnego dalej od Piotrkowskiej, bliżej Manufaktury. Koty, które tu wcześniej karmiła, pozostały przy Włókienniczej. Boi się, że jak remonty kamienic ruszą na dobre, ciężki sprzęt będzie jeździł wte i we wte, i nikt nie będzie zwracał uwagi ani na niewidomego kotka, ani na pozostałe.

W barakach na tyłach kamienic mieściły się toalety dla mieszkańców niektórych budynków przy Włókienniczej. Fot. Maciej Stanik
Opiekunka kotów ma wiele zastrzeżeń do komunalnego mieszkania, jakie otrzymała w innym miejscu. Drzwi trzeba było wymienić, parapety pozakładać, podłoga cała się ruszała. Miało być gotowe do zamieszkania, ale konieczny był remont. No i teraz, po tym remoncie, na Włókienniczą wracać już nie chce. Ale syn tu wróci.
Zapewnia przy tym, że wszystkie opowieści o tym, jak to strasznie niebezpiecznie jest na Włókienniczej, można włożyć między bajki.
– Eee tam... Całe życie pracowałam w restauracjach i wracałam późno. Druga, trzecia w nocy. Szłam przez ulicę i nigdy mnie nikt nie ruszył. – Bo swoja? – Nie. Jak są tacy, co mogą zaczepić, to siedzą w swoim towarzystwie. No, chyba że idzie tu ktoś narąbany i szuka zaczepki, to może mu się coś stać. Ja nie boję się nikogo – zapewnia.

Samochód zaparkowany przy Włókienniczej. Fot. Maciej Stanik
Pan Adam na kwestię bezpieczeństwa w tym rejonie patrzy odrobinę inaczej i zaleca ostrożność.
– Tu się zawsze dużo działo. A najwięcej nad ranem. Ale ja, niezależnie o której godzinie wyjdę, to szacunek jest. Dzieńdoberek, dzieńdoberek i wszystko ok. Tu swojego nikt nie ruszy – mówi.
– A co z obcym? – dopytuję. Chwila milczenia. – Na przykład nie strach przyjść tu wieczorem, jeśli się nie jest stąd? – precyzuję, gdy nie mogę się doczekać odpowiedzi. – Może nie strach, ale obawiałbym się na miejscu takiej osoby – przyznaje. – Chociaż, jak nie zaczepia, to nie powinno się nic stać – dodaje jednak po chwili zastanowienia.

Ruiny pomiędzy Włókienniczą a Jaracza – wkrótce ma tu być pasaż. Fot. Maciej Stanik
Gdy rozmawiam z mieszkańcami o warunkach życia przy Włókienniczej, zaczepia mnie ok. 30-letnia kobieta z zakupami. Myśli, że jestem z Urzędu Miasta i pyta, czy i kiedy także jej kamienica zostanie przeznaczona do remontu. Bo ona dłużej już tu żyć nie chce.
– Tu nie chodzi o mnie. Tu chodzi o moje dzieci – wyjaśnia. Pytam więc o standard jej mieszkania. Brak łazienki, brak centralnego ogrzewania, WC na korytarzu. Jak trzeba się umyć, to wodę się grzeje na gazie, bo przynajmniej gaz jest. Jak się robi chłodno, trzeba napalić w piecu. I za nieco powyżej 60 metrów kwadratowych takiego mieszkania trzeba płacić miesięcznie ponad 500 zł czynszu. Takie ceny dyktuje prywatny właściciel kamienicy.
Ale to nie o warunki jej chodzi. Kobieta ścisza głos. – Te dopalacze. Cały czas. To jest tragedia. Non stop jakieś obławy. A dzieci na to wszystko patrzą – mówi z obawą o ich przyszłość.
– Mieszkam tutaj od małego i widziałam tu wiele – przyznaje - Nie chciałabym, żeby moje dzieci wychowywały się na takiej ulicy, na jakiej ja się wychowałam. Chcę żeby miały inne życie niż ja.
Po chwili z okna na piętrze wychyla się łysa głowa młodego mężczyzny. – Wypie*dalać! Jeszcze jedno zdjęcie i zejdę na dół! – ostrzega. Wizytę przy Włókienniczej można uznać za zakończoną.
Tomasz Ławnicki
Maciej Stanik