naTemat extra

Dwa światy – sportowa elegancja, czyli jak się jeździ nową klasą E

To jedna z najciekawszych, a już na pewno najważniejszych premier dla Mercedesa. Niemiecki producent wypuścił właśnie najnowszą wersję klasy E – modelu, który ze swoją wieloletnią historią stał się fundamentem tej firmy. Trudno spotkać kierowcę, który nie słyszał (lub nie widział) Mercedesa W123, prawdopodobnie najtrwalszego modelu, który kiedykolwiek powstał.
Ale tym razem nie o przeszłości, a  przyszłości, która stała się teraźniejszością. Trochę to zakręcone, ale zrozumiecie o co chodzi, patrząc na niektóre z funkcji nowej klasy E sygnowanej numerem W213. Coś, co jeszcze kilkanaście lat temu było jedynie możliwe w filmach science-fiction, dziś jest jak najbardziej realne.
Poopowiadam Wam trochę o tym, jak – moim zdaniem – nowa klasa E się prezentuje, jak wygląda w środku i naturalnie jak jedzie. O tym przekonałem się wyjątkowo dobrze, bo zabraliśmy ją w jednodniową podróż na trasie Warszawa-Praga-Warszawa. Ta czeska Praga. Relację z tej wyprawy możecie zobaczyć  tutaj
Niby limuzyna, ale jednak ze sportowym błyskiem, jeśli chodzi o design. Osobiście widzę tutaj trochę dwa światy. Przód: wyraźny, nowoczesny, drapieżny i nieco bardziej sportowy.
Tył: już bardziej dostojny i dojrzały. Całość nie jest jednak krzykliwa. Wolę patrzeć na niego z przodu i od boku. Z tyłu nie wyróżnia się aż tak bardzo. Za to od frontu wydaje się być szeroki, a spore wloty powietrza podkreślają, że nie jest to tylko nudne auto dla starszego pana. Lubię efekt, który daje wydłużona maska, dzięki czemu auto nie wydaje się być pływającym pontonem. Decydując się także na układ jezdny Agility Control dostajemy obniżone zawieszenie, co także dodaje sportowego charakteru. 
Stylistycznie nowa klasa E to ukłon w stronę młodszych kierowców, którzy do tej pory sięgali raczej po C-klasę, choć prawdą jest, że stylistycznie wszystkie nowe Mercedesy są naprawdę bardzo podobne i laik ich nie rozróżni. Różnią się głównie wielkością.
Klasa E w tym wydaniu to bez cienia wątpliwości elegancka limuzyna, ale bez tego snobistycznego zadęcia i otoczki nieosiągalności. Naturalnie sporo czerpie od większego brata z klasy S, ale wydaje się być nieco bardziej dla ludzi, choć tych z zasobniejszym portfelem. Klasyczna osłona chłodnicy i gwiazda producenta dają szybko do zrozumienia, że to auto z wyższej półki.

Model sygnowany numerem W213 jest opływowy, nawet bardzo, bo wskaźniki, którymi się to mierzy mówią, że rekordowo. Mierzyć osobiście nie będę, ale przeskanownie wzrokiem auta wystarczy, by stwierdzić, że coś w tym jest.
Czy zdecydowałbym się na inny kolor niż czarny? Raczej nie, czerń robi swoje, a auto zyskuje wizualnie, zwłaszcza kontrastując z chromowanymi wstawkami i alufelgami. Jeśli już, można popróbować z szarościami, ale nie ma się co oszukiwać, nie będzie już tak ładnie.
Wizualnie pokombinować można także za pomocą jednego z trzech standardów wyposażenia: Exclusive, Avantgarde i AMG, z których każdy charakteryzuje się czymś innym. Tutaj widzicie ten ostatni.

Środek bardzo mocno koresponduje z tym, co dostajemy na zewnątrz. Elegancki czarno-srebrny klimat jest utrzymany. Można napisać, że fotele są takie, siakie, owakie. Że miejsca dużo lub mało. Sprawdziłem to mocno w praktyce, zabierając go w trasę do czeskiej Pragi, gdzie nagraliśmy krótki film. 1400km za kierownicą auta to całkiem sensowny punkt odniesienia. Wygoda? Nie stwierdziłem problemów.
Ciało szybko przyzwyczaiło się do pozycji, plecy nie bolały, kolano nie stukało w żadną z pobocznych części. Pewnie, co kilka godzin nie obyło się bez rozprostowania kości, ale to standard niezależnie od modelu. Mercedes ma ciekawą opcję informowania o konieczności postoju (“przerwy na kawę)“. Nie wiem, na jakiej zasadzie to wykrywa, bo nie zauważyłem prawidłowości np. co 2h. Raczej automatycznie monitorując tor i płynność jazdy. 

Przy Mercedesach marudziłem często także na ekrany multimedialne, które wyglądały trochę jak doklejone tablety. W nowej klasie E jednym z głównych bohaterów jest gigantyczny wyświetlacz. A właściwie to dwa połączone w jeden długi w taki sposób, że nie widać między nimi różnicy. Świetne, niesamowicie przejrzyste rozwiązanie. Jakość obrazu z kamer (widok z lotu ptaka oraz możliwość wyboru strony, z której chcemy oglądać auto) jest jedną z lepszych, z jakimi się spotkałem. Ostro i wyraźnie.

Naprawdę łatwo się przyzwyczaić, gorzej z odzwyczajeniem. Wyświetlacz jest na tyle duży, że np. nagły przeklik z ekranu nawigacji na multimedia nie zamyka żadnego z tych okien, ale po prostu otwiera dwa obok siebie. Miejsca jest wystarczająco, żeby wszystko pokazać wyraźnie.
Ten swoisty panel dowodzenia przechodzi w wyświetlacz, który znajduje się już tuż pod nosem kierowcy. Bardzo czytelne zegary można personalizować na kilka różnych sposobów.
Ja osobiście wrzucam tam zawsze informacje o spalaniu, ale i tak zerkanie tam można ograniczyć do minimum. Prędkość i wskazówki od nawigacji dostajemy wyświetlone na szybie w systemie head-up, dzięki czemu praktycznie nie tracimy drogi z oczu. System multimedialny ogólnie naprawdę na duży plus.
Jeśli się do czegoś przyczepić, to jedynie do faktu, że prawa dłoń na kierownicy zasłaniała trochę część parametrów. Moim samochodowym fetyszem są także praktyczne schowki. Zwłaszcza te pomiędzy fotelami pasażera. Tutaj dostałem dokładnie to, czego potrzebowałem. Dużo miejsca na dużo rzeczy.
1400 kilometrów pozwoliło nie tylko przetestować komfort kabiny, ale i właściwości jezdne. Głównie sunąc autostradami, ale było także przebijanie się przez miasto i momentami kręte górskie drogi. Nowa klasa E reklamowana jest jako “najinteligentniejsza limuzyna”. Poszczególne systemy opisywaliśmy już TUTAJ, dlatego w tym tekście skupimy się tylko na wrażeniach z jazdy i tym, co wyróżniało się na plus lub minus.
Testowany model to wersja E220d, za którą kryje się diesel o pojemności 2,2l i mocy 195KM. Poza tym jest jeszcze większy E350d (258KM) oraz silnik benzynowy E200 (184KM). Docelowo do gamy ma dołączyć także hybryda E350e oraz mocny benzyniak o mocy 333KM. Każdy z tych modeli współpracuje z 9-stopniowym automatem.

Zanim wyjechałem na trasę do Pragi, przebijałem się przez jakiś czas po mieście. Wtedy komputer pokładowy wskazywał spalanie na poziomie ok. 8l/100 km. Po wskoczeniu na autostradę i pierwszych kilometrach utrzymanych w dość dynamicznym i mało ekonomicznym tempie, spalanie skoczyło do 9l. Ostatecznie jednak przy normalnej, ale nie wolnej jeździe, skończyło się na 6,5-7l/100km. Rozsądnie.
Na autostradzie auto po prostu sunie, połykając kolejne kilometry. Komfort to chyba słowo dobrze oddające wrażenia z jazdy. Mocy jest absolutnie wystarczająco do pewnej jazdy, ale trzeba to przyznać – z zewnątrz klasa E wygląda na zdecydowanie bardziej dynamiczną. Przez większą część trasy jechałem w trybie Eko, który wyraźnie wpływa na żwawość silnika, ale w każdej chwili można przeskoczyć na bardziej agresywne tryby Sport  Sport+. Wtedy jest już żwawiej, ale nie są to wrażenia dla posiadaczy cięższej stopy. Prędkość maksymalna to 240km/h.
Klasa E jest wypełniona elektroniką i systemami wspomagającymi kierowcę. Z częścią z nich miałem już do czynienia w innych autach, z niektórymi spotkaliśmy się po raz pierwszy. Dla kierowcy zawsze ciekawym doświadczeniem jest moment, w którym to samochód sam przejmuje kontrolę. Trzeba się do tego przekonać, bo mimo iż przy testach te systemy sprawdzają się dobrze, to puszczenie kierownicy i zabranie nóg z pedałów, jest dziwnym uczuciem.

No i w końcu przecież chodzi o radość z jazdy, dlatego osobiście wolę, gdy wszystkie systemy w razie czego czuwają nade mną jako kierowcą, ale sam celowo nie oddaję im “władzy”.
W nowej klasie E najczęściej miałem doświadczenia z systemem, który w przypadku zjeżdżania z pasa ruchu, nie tylko dawał o tym znać kierowcy, ale sam wyraźnie powracał na dobry tor jazdy. Na starcie można podnieść sobie ciśnienie, bo czujemy, że np. z lewym kołem coś się dzieje (wrażenie, jakby samochód lekko zwalniał), a następnie auto samo kontruje.

I przyznam szczerze, że na początku na ten system lekko się złościłem. Do czasu, gdy ostatniego dnia testu jadąc w mieście lekko się zagapiłem, a system faktycznie uratował mnie przed zjechaniem na pas obok i stłuczką z samochodem, który jechał równolegle. Spore “uff…”.Na szczęście nie miałem możliwości przetestowania tego, jak samochód omija lub hamuje przed przechodniem, ale bardzo dużo napatrzyłem się na komunikat o pieszych przy drodze. System z wyprzedzeniem ich wykrywa i między zegarami wyświetla kierowcy informację.
Na filmie z wypadu do Pragi możecie zobaczyć też, jak działa system utrzymywania auta na danym pasie ruchu (kierownica “wraca” nawet gdy ją celowo odbijemy w bok) czy automatycznego utrzymywania odległości oraz hamowania przed pojazdem znajdującym się przed nami. Pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że linie na drodze wcale nie muszą być bardzo wyraźne, by samochód sam “trzymał się” trasy.
Systemem, ale raczej tylko dla odważnych kierowców, jest rozpoznawanie znaków drogowych. Komputer rozróżnia je i nie tylko prowadzi auto po odpowiednim pasie, ale i dostosowuje prędkość na podstawie odczytanych znaków. Wisienką na torcie jest możliwość parkowania samochodu w ciasnych miejscach za pomocą smartfona. Ściągnąłem aplikację, ale żeby z niej skorzystać, właściciel musi dodatkowo zarejestrować się w salonie dilera.
Przyjemność jazdy nową klasą E to wydatek co najmniej 190 tys. złotych. To naturalnie cena za wersję podstawową. Jeśli chcemy, by nasz Mercedes wyglądał jeszcze ładniej i był jeszcze bezpieczniejszy, możemy zdecydować się na serię dodatkowych opcji wyposażenia. Wtedy cena modelu może wzrosnąć nawet do 330 tys. złotych. To mniej więcej tyle, ile kosztuje model, który widzicie na zdjęciach.

Autor: Michał Mańkowski / naTemat.pl
Więcej o możliwościach i cenie klasy E dowiesz się TUTAJ.
Artykuł powstał przy współpracy naTemat.pl i Mercedes-Benz.




Autorzy artykułu:

Michał Mańkowski