naTemat extra

Polski hydraulik był twarzą wejścia do UE. Odnaleźliśmy go po 15 latach

Gdy Polska weszła do UE, stał się najbardziej znaną polską twarzą za granicą. On, polski hydraulik z reklamy, zrobił furorę. Francuzi oszaleli na jego punkcie. Hasło “Je reste en Pologne, venez nombreux”, czyli “Zostaję w Polsce, przyjeżdżajcie licznie” stało się hitem. Dziś Piotr Adamski ma swój biznes. O kredytach potrafi rozmawiać tak, że nawet laika zaciekawi. Ale z modelingu też nie zrezygnował.
Odczuł pan zawodowo, że ta akcja miała duży wpływ na pana życie?
Nie.
Nie? Przy takim szaleństwie, które tej kampanii towarzyszyło?
Na początku było zaszufladkowanie. Wszystko krążyło wokół hydraulika. Wziąłem udział w reklamie Kreta, ale ona była oparta na tym, że przychodzi hydraulik. Były okładki czasopism, np. Men’s Health, ale też na zasadzie: tak wygląda polski hydraulik. Wszystko opierało się na hydrauliku. Również mój udział w Tańcu z Gwiazdami.
Oczywiście kilka rzeczy się zmieniło, dobrze oceniam ten okres i bardzo dobrze go wspominam. To były niesamowite przeżycia. Nie da się, nawet mając ogromne pieniądze, przeżyć takich chwil.
Ale nie wyglądało to tak, że bardzo przełożyło się to na moje życie. Może gdybym zdecydował się na wyjazd do Francji? Ale na tamte czasy nie chciałem wyjeżdżać. Tu się zakorzeniłem, tu miałem już swoje mieszkanie. Chciałem zostać.
To mieszkanie kupione za pieniądze z hydraulika?
Nie, zupełnie nie. Pani chyba nie wie, ile ja dostałem za tamtą reklamę.
Nie mam pojęcia.
400 zł.
Wow.
Sukces był bardziej medialny niż finansowy. To była reklama Polskiej Organizacji Turystycznej, instytucji budżetowej, która miała być na jej stronie internetowej. Oni w ogóle nie mieli na nią budżetu.
Dlaczego zgodził się Pan wziąć w niej udział?
Miałem w tamtym czasie stałą umowę z inną firmą, w której – za bycie jej twarzą – otrzymywałem stałe miesięczne wynagrodzenie, oprócz tego robiłem różne pokazy, sesje. Nie mogłem narzekać, zarabiałem przyzwoicie. Ale to miała być reklama Polski. A ja miałem poczucie, że skoro mi się coś udało, to fajnie byłoby zrobić coś patriotycznego. I tak zrobiłem.
No ale potem posypały się inne reklamy.
Trochę tak. Ale nie na tyle, by starczyło nawet na jakąkolwiek kawalerkę.

“Proszę państwa, to nie David Beckham, to nasz polski hydraulik”.

Przypomnijmy tamto szaleństwo. Plakat z hydraulikiem zrobił furorę we Francji. Pana pierwsze wspomnienie z tamtego czasu?
Polska Izba Turystyczna zrobiła konferencję w Paryżu. Jak wysiadłem z samolotu, to na płycie lotniska czekała już TVP1 i francuska M6. A potem w Teleexpressie podano: Proszę państwa, to nie David Beckham, to nasz polski hydraulik wysiada z samolotu na lotnisku Charlesa de Gaulle’a.
Organizatorzy mówili, że będzie czterech, sześciu fotoreporterów. Przyjeżdżamy do hotelu, a tam okazuje się, że musieli drugą salę otworzyć, bo reporterów było z 60 i 11 stacji telewizyjnych z całego świata. A gdy wyszedłem przed hotel, to tak mnie oblegali, że przepychali się, żeby się do mnie dobić. Chcieli, żebym stanął na jakimś rondzie, potem żebyśmy poszli na Pola Elizejskie. Cztery pasy z jednej, cztery z drugiej, a ja stoję na podwójnej ciągłej, za mną stacje telewizyjne, bo chcą, żeby było widać Łuk Triumfalny.
A potem we francuskiej telewizji mówiono, że gdyby tacy hydraulicy przyjechali do Francji to kobiety ślimakami zapychałyby zlewy. Trafiłem też do show francuskiej telewizji, coś jak Kuba Wojewódzki.
A to był dopiero początek.
Jedna z agencji turystycznych zaprosiła mnie do Krakowa. Promowali swój produkt – zwiedzanie Polski. Przyjechali przedstawiciele kilkunastu biur podróży z Francji. Byłem zaproszony na konferencję prasową, na ich powitanie w Krakowie. Robili sobie ze mną zdjęcia. Chcieli mieć zdjęcia z „tym” hydraulikiem.
A z firmą Vabbi Factory Outlet jeździłem po Polsce na otwarcia nowych sklepów. Przecinałem wstęgę z burmistrzem, czy prezydentem miasta, a potem klienci przez cały dzień robili sobie ze mną zdjęcia. Były autografy, firma wypuściła też koszulki z moim wizerunkiem.
Kiedyś zaprosił mnie też Skok Stefczyka. Wynajęli cały hotel, a nawet cały pociąg dla pracowników. Było 1200 osób. Mi zapłacili tylko za to, żebym wyszedł na scenę i wręczył kwiaty kobiecie, która została uznana za najlepszego pracownika.
Sporo tego było.

Lotnisko w Balicach, 2006 rok. Do Polski przylecieli właściciele francuskich portali internetowych zajmujących się turystyką. Fot. Tomasz Wiech/AG

Jak pan się w tym wszystkim odnajdywał?
Starałem się nie dać plamy, żeby nie wypaść głupio. Trochę to było stresujące. Traktowałem to jednak jako fajną przygodę.
Zostałem nawet zaproszony do europarlamentu na rocznicę reklamy, w 2006 roku. Na konferencji prasowej wystąpiłem w stroju hydraulika.  Na oficjalnej kolacji przebrałem się już w garnitur.
Kto pana zaprosił?
Europosłanka Małgorzata Handzlik. Ale wcześniej francuska firma, która była właścicielem supermarketów Geant i Real zaprosiła mnie do Cannes, żebym był na ich stoisku na targach MIPIM, największych targach developerskich w Europie.
I też wystąpił pan w stroju hydraulika?
Też. Było większe zainteresowanie tym stoiskiem, nie tyko ze strony Francuzów. A potem był bankiet z zarządem na jachcie. Ponieważ przez zbieg okoliczności linie lotnicze anulowały mi bilet powrotny do Polski, firma, choć nie było tego w umowie, wykupiła mi bilet. A z Parlamentu Europejskiego do Cannes zawiozła mnie taksówka. 900 km.
Obchodzono się z panem jak z gwiazdą.
Nie, nigdy tak się nie czułem. Było miło i tyle.
Był pan rozpoznawany we Francji?
Tak. Zdecydowanie. Ze dwa, czy trzy lata później poleciałem do Paryża. Trafiłem do hotelu, w którym mieszkałem w czasie kampanii hydraulika. Na recepcji była ta sama kobieta, co wtedy. Rozpoznała mnie. Powiedziała, że plakat, który wcześniej zostawiłem, zabrała do domu. Dostałem pokój z ogromną zniżką.
Ile czasu trwało to szaleństwo?
Około roku.
Zostały panu jakieś kontakty z tamtego czasu?
Raczej się pozacierały.

“O! Hydraulik. Dużo ludzi tak reagowało”.

Cofnijmy się jeszcze do pierwszego dnia. Polska jest już w UE, Francuzi boją się polskiej siły roboczej. Plakat pojawia się na stronie Polskiej Organizacji.
To  był szok, jak rozdzwoniły się telefony. Nikt nie przypuszczał, że taki będzie odzew. Wszystkie stacje telewizyjne dzwoniły. Gazety, radia, nie tylko z Polski. Rozmowy telefoniczne zajmowały mi 10-12 godzin dziennie. Siedziałem z telefonem przy ładowarce. Dzwonili z Hiszpanii, z Francji, z Londynu, z „New York Times’a”.
Setki pytań, w większości to samo. Skąd to się wzięło, czy umiem coś zrobić w hydraulice?
A umie pan?
Prawie wszystko. Zanim przyjechałem do Warszawy, zajmowałem się różnymi rzeczami. Układałem podłogi, pracowałem przy wycince lasu, jako pomocnik murarza. Wiele spraw remontowych robię sam.

Fot. Tomasz Wiech/AG

Ale przed akcją hydraulika już pan działał w modelingu?
Od 15-16 roku życia miałem pierwsze sesje w Bydgoszczy. Później dostałem się do finału Mister Poland 2003. Chodziłem w regionalnych pokazach. Aż poznałem pewnego fotografa, zacząłem przyjeżdżać na zdjęcia do Warszawy, np. robiłem zdjęcia do gazetek Tesco, Real, Macro. Kiedyś były z tego bardzo dobre pieniądze.
W końcu pojawiła się możliwość wynajęcia pokoju w Warszawie. Przyjechałem stopem i w nocy, od Galerii Mokotów na Imielin, szedłem na piechotę. Tak zaczęła się moja przygoda z modelingiem. Robiłem pokazy w centrach handlowych, chodziłem w Warsaw Fashion Week w 2004 roku. Podpisałem umowę z firmą Sunset Suits, która miała ponad 130 sklepów w Polsce. Byłem ich twarzą. A potem był hydraulik.
I w którymś momencie wszystko się załamało. Zniknął pan z mediów.
Sam się wycofałem. Mniej więcej po dwóch latach. Zająłem się finansami. Jako doradca.
Dlaczego?
Modeling jest fajny, ale jest też mocno ryzykowny. Cokolwiek się stanie, wypadek, złamana ręka, przewrócę się, rozetnę twarz, to w tym momencie nie mam nic. A jeśli nie mam doświadczenia w innej pracy i co? Zaczynam od zera? Tak wtedy myślałem. Bardzo lubię modeling, ale to miał być etap przejściowy. Taki był plan.
Ten świat nie pochłonął mnie całkowicie. Raz, że chciałem być niezależny. Dwa, że nie chciałem ciągle słyszeć: O! Hydraulik. Dużo ludzi tak reagowało.
Ale całkowicie nie zrezygnował Pan z modelingu.
On był cały czas, ale przestałem pojawiać się na castingach. Dostawałem konkretne oferty. Dziś robię reklamy dla jednej z sieciówek. Na Europę, nie na polski rynek, m.in. Czechy, Słowacja, Słowenia, Bułgaria, Grecja, Chorwacja. Współpracujemy już około pięciu lat. W międzyczasie reklama Milki i Fiordy, jako wiking, na rynki europejskie.  
Za granicą?
Nie, w Polsce. Wszystkie reklamy kręcone są w Poznaniu. Zawsze to są jakieś koszulki, dżinsy, krótkie spodenki, buty. Czasem jest to reklama na rynek czeski, czasem za miesiąc podobne ubrania, ale na rynek grecki. Bywały stroje robocze. Zdarzyło mi się robić reklamę w stroju z Oktoberfest.

Fot. Archiwum prywatne/Krzysztof Szatkowski/AG

“Przepraszam, czy to ty byłeś tym hydraulikiem?”

Kiedy ostatni raz miał pan na sobie strój hydraulika?
Dwa lata temu, w czerwcu, znajomi zorganizowali dla mnie urodziny. Czworo znajomych, dwa małżeństwa, przyjechało w strojach hydraulika. W kartonie mieli strój dla mnie. Dokładnie taki sam jak ten ze zdjęcia. Koszulka, te same przybory. Poprosili, żebym się przebrał, zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Było wesoło.
To nieprawdopodobne jak ten hydraulik cały czas się za panem ciągnie.
Tak, to cały czas żyje. Po tej reklamie wielu znajomych zaczęło do mnie mówić „Hydro”. Niektórzy pewnie do dziś tak mają mnie wpisanego w telefonie. Nie mam z tym żadnego problemu.
A zawodowo? Dziś trudno pana rozpoznać. Krótkie włosy, broda.
Też się czasem zdarza. Teraz miałem taką sytuację. Zaczynam z kimś współpracę biznesową, mamy kontakt telefoniczny, rozmawiamy o kredytach, potem spotykamy się, by doprecyzować warunki współpracy i pojawia się pytanie: Przepraszam, czy to ty byłeś tym hydraulikiem? To są zabawne sytuacje. Ale nie mają wpływu na moją pracę.
Ma pan ciągle ten strój?
Cały czas. I ten, który dostałem na urodziny, i ten oryginalny też. I jeszcze jeden, który dostałem podczas późniejszej kampanii, trochę fajniejszy niż ten oryginalny, bo był wygodniejszy.
Kiedy ostatni raz wkładał go pan jako model?
O! Nie mam pojęcia. Na pewno 2010 rok. To była kampania Valvexu, firmy produkującej armaturę łazienkową, która wydłużyła się do 8 lat i skończyła we wrześniu ubiegłego roku. Szczerze to nawet nie wiem, być może jeszcze gdzieś w Polsce są jej billboardy widoczne, bo było ich kilkaset. Chyba wtedy ostatni raz byłem hydraulikiem.

Banki, kredyty, setki milionów

Od 15 lat jesteśmy w UE. Pana życie też dziś zupełnie inaczej wygląda. Co się zmieniło?
Zajmuję się finansami. Wcześniej było to pośrednictwo kredytowe przy kredytach hipotecznych, teraz wszelkie kredyty – gotówkowe, leasingi, firmowe, hipoteczne. Zaczynałem od doradcy, który dopiero się uczy. Studiowałem na SGH finanse i bankowość, w 2006 roku założyłem swoją działalność. Szybko zobaczyłem, że to mi się podoba. Ja to naprawdę lubię.
Kim są Pana klienci?
Większość to firmy. Zdarzało mi się obsługiwać takie, które miały po kilkadziesiąt milionów złotych obrotów, nawet kilkaset milionów. Miałem też klienta, współwłaściciela spółki, w które obroty szły w miliardy. Ale klienci indywidualni też są. Wśród nich byli np. przedstawiciele mediów, ale osoby te trafiły do mnie przypadkowo, nie przez moją pracę modela. Chodziło o kredyty hipoteczne.
Wcześniej nie zajmowałem się kredytami poniżej 100, 200 tys. zł, ale teraz robię wszystko. Nie ma czegoś takiego, że jak ktoś potrzebuje 15 tys. to nie chce mi się do tego siadać. Czasami nie mam z tego nic lub tylko jakieś drobne, choć pracy jest tyle samo co przy dużo większych zleceniach. Ale taka osoba za rok, dwa, może rozwinąć firmę i potrzebować dużo większego finansowania.
Nie znalazłam pana ogłoszeń, żadnej reklamy firmy.
Klienci najczęściej przychodzą z polecenia, nie z ulicy. A potem wracają.
A te firmy, to znane nazwy w Polsce? Duże spółki?
Tak. Ale nie mogę mówić o moich klientach. Niektóre np. zajmują się dużymi eventami. A ja analizuję co np. bardziej im się opłaca. Czy korzystać ze środków własnych przy organizacji eventów, czy z banku, co przyniesie większy zysk. Czasem układam cały plan.
Co najbardziej lubi Pan w tej pracy?
Rozwiązywać skomplikowane sytuacje, gdy wydaje się, że nie ma już rozwiązania. Gdy ktoś np. ma problem w jednym, drugim, trzecim banku. Ma problemy z płynnością w firmie. Nie bardzo wie, co zrobić.
Albo, co teraz jest częste, firma dobrze prosperuje, ale ktoś jej nie płaci. Mamy firmę, która wystawiła faktury na 200-300 tys. zł, ale nie dostaje zapłaty miesiąc czy dwa po terminie. Musi jednak zapłacić swoim podwykonawcom, bo jeśli nie zapłaci, zaraz wpiszą ją do biura informacji gospodarczej, do KRD. A to utrudnia kolejne przetargi, bo żeby w nich startować, firma musi mieć czyste konto. Dlatego musi się zapożyczać.
A czasem są sytuacje rodzinne, np. ktoś zachoruje, pojawia się nieplanowany duży wydatek. W finansach firmy powstaje luka, właściciel żyje w ciągłym stresie, bo ta sytuacja powoduje lawinę kolejnych zdarzeń. Jeśli ktoś z zewnątrz nie wziąłby tego w swoje ręce, to firma by padła.
Brzmi jak wyzwanie.
Bardzo lubię, jak coś takiego mi się uda. Bo ktoś ma świetny biznes, który świetnie się rozwija, a wystarczy kilka miesięcy i firma może upaść. Albo na przykład dzwoni klient, potrzebuje tyle i tyle pieniędzy do końca tygodnia. Do przetargu albo do zrealizowania ważnego projektu. Zaczynamy analizować. Co możemy zrobić, jakiś leasing, pożyczka? Bank? Inna instytucja finansowa? To są takie łamigłówki.
Teraz rozumiem, dlaczego w czasie naszych rozmów ciągle musiał pan sprawdzać nieodebrane połączenia.
Czekam na bardzo ważny telefon w sprawie klienta. Dla kogoś może to być albo nie być. Klient siedzi jak na szpilkach. A jak ktoś dzwoni o 13, a ja oddzwonię o 15, to już nic nie zrobimy. Mamy cały dzień stracony. Dlatego reaguję natychmiast.

Hejt mnie przeraża

Brakuje Panu tego szaleństwa, które wtedy działo się wokół Pana?
Nie. Nie jestem osobą nastawioną na tzw. fame. Nie mam Instagrama, nie prowadzę żadnego profilu.
Facebook?
Mam, ale bardzo długo nie miałem. Nigdy nie chciałem za bardzo uzewnętrzniać swojego życia prywatnego, nie chciałem robić ze swojego życia Big Brothera. Zawsze starałem się oddzielić pracę i pozostawić sobie strefę komfortu prywatności. Takiej, gdzie spotykam się ze znajomymi i mogę wyluzować bez zastanawiania się, czy za chwilę ktoś tego nie wrzuci do sieci.

Fot. Archiwum domowe

Mam tak samo, więc dobrze rozumiem. Choć to nie dzisiejsze.
Dla moich znajomych Facebook nie ma znaczenia. My mamy kontakt dosłownie codzienny. Rozmawiamy, spotykamy się prawie co weekend czy co dwa. Lubimy pograć w planszówki i inne gry. Wolę jechać do znajomych na działkę, zrobić ognisko, przejść się wieczorem wokół jeziora. Tak spędzamy czas.
Nie mam silnej potrzeby uzewnętrzniania tego, co jest u mnie, bo to niesie ze sobą zarówno dobre rzeczy, jak i złe. Wszechobecny hejt mnie przeraża, to powinno być karalne. Nie można kogoś uderzyć na ulicy, to naruszenie nietykalności cielesnej. Ale naruszenie prywatności osobistej, słowami, już jest dozwolone. Tego nie mogę zrozumieć.
Po akcji z hydraulikiem spotkał się pan z hejtem?
Nie. Zdarzały się negatywne komentarze pod artykułami, ale do mnie nie docierały. Jakie to ma znaczenie, kto co powie?
Dziś dzięki mediom społecznościowym ta reklama mogłaby mieć dużo silniejszy odzew.
Zdaję sobie sprawę. Wtedy Internet  był jeszcze mało powszechny. Zdjęcie miało iść tylko na stronę Polskiej Organizacji Turystycznej. Najpierw było na nią około 100 wejść dziennie. To była era przed Facebookiem, Instagramem. Po trzech dniach był taki boom, że wejść na stronę było chyba ze 3 miliony. Informacja musiała być przekazywana pocztą pantoflową.
Nie było smartfonów. Wtedy były jeszcze kafejki internetowe, modemy i prędkość taka, że jakbym dziś miał taką w telefonie, to bym się załamał. Nie byłbym w stanie zrobić połowy tego co dziś robię. Gdzie tam połowy. Jednej dziesiątej. Mam chyba największego smartfona jaki jest i on mi w pracy zastępuje laptopa. Piszę na nim, jestem połączony z komputerem, wszystkie dokumenty mogę otwierać, przesyłać. Jest to dla mnie dużo wygodniejsze. Obojętnie gdzie jestem, biuro, drukarka wszystko mam podłączone do smartfona.
Myślał pan o tym, że wszystko mogło potoczyć się inaczej?
Być może gdybym został we Francji. Niewykluczone, że również dzięki mediom społecznościowym. Przypuszczalnie dużo więcej kampanii mógłbym dzięki nim zrobić. Z tego, co dziś słyszę, mogłoby się to przełożyć dziesięć razy bardziej finansowo niż 15 lat temu.
W tym czasie zająłem się pracą, która mnie pochłonęła. Ale być może zrobię mały powrót, bo słyszę z różnych stron, że jest zapotrzebowanie na facetów w moim wieku. Gdzieś wewnątrz siedzi to we mnie. Trochę bym chciał, ale trochę też nie wiem, czy jest mi to potrzebne. Nie chcę, żeby miało to wpływ na powagę tego, czym zajmuję się zawodowo, żeby ktoś odbierał mnie mniej profesjonalnie.
A tak się zdarzało?
Nie, to siedzi w mojej głowie, że tak może być.

Katarzyna Zuchowicz
Archiwum prywatne rozmówcy





Autorzy artykułu:

Katarzyna Zuchowicz

dziennikarka i wydawczyni

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku