Ponad 1,2 miliona Polaków nie ma w domu toalety. Taka sytuacja wbrew pozorom nie dotyczy tylko wsi. My pojawiliśmy się w Łodzi, gdzie zaledwie kilka kilometrów od centrum miasta żyją ludzie, dla których toaleta jest luksusem.
Adres: Janiny
Kamienica przy ulicy Janiny w Łodzi. Pod ten adres trafiamy zupełnym przypadkiem. Szukaliśmy innego. – U nas nie ma toalet! Tą ścieżką trzeba iść – wskazuje nam drogę lekko wstawiona kobieta.
Skrzypiąca podłoga, odrapane ściany, powyrywane kable.. przez korytarz w kamienicy przechodzimy na podwórko. Przez chwilę zastanawiamy się, czy to co widzimy rzeczywiście jest wychodkiem, czy po prostu zniszczonym budynkiem gospodarczym. Wątpliwości rozwiewa lokatorka, z którą rozmawialiśmy przed chwilą. Ona i jej partner przyszli za nami.
W tej kamienicy mieszka około 10 osób. Fekalia z wiaderek, do których się załatwiają, wylewają do szamba. Choć, jak dowiemy się później, nie tylko tam. Jednak brak toalet nie jest tu chyba największym problemem.
W budynku nie ma bieżącej wody. Żeby coś ugotować, zrobić pranie, czy po prostu się umyć, trzeba iść po wodę jakieś 200 metrów dalej. Tam jest hydrant.
– To ile takich rund dziennie musicie robić? – pytam. – O Jezus! Niech pani nie pyta. My po 10, po 12 sześciolitrowych butli nosimy – mówią lokatorzy. Są wściekli, ale nie na warunki, jakie tu panują, raczej na właściciela kamienicy.
– Nic tu nie ma! Powyłączał światło na korytarzu. Powyrywał kable. Poodcinał wszystko, żeby pozbyć się ludzi. Na nic się nie zgadza. Chce żeby ludzie stąd out! – krzyczą.
W tym momencie na schodach pojawia się kolejna lokatorka. Mamy wrażenie, że nie jest zadowolona z naszej wizyty. Po chwili okazuje się jednak, że jest wręcz przeciwnie. – Wspaniale, że tu jesteście – komentuje.
Bożena Koźbiał. Od tego momentu to właśnie ona jest naszą “przewodniczką”. Koniecznie chce nam opowiedzieć, z czym muszą borykać się lokatorzy tej kamienicy. Chce, żeby usłyszało o tym jak najwięcej osób.
– Tu są bardzo trudne warunki. Właściciel nie interesuje się nami. Chyba z siedem lat już minęło jak przejął kamienicę. Powyrywał kable z góry na dół. Powiedział, że nie będzie płacił za prąd. Chodzimy po ciemku. Sąsiadka rękę złamała w grudniu. Szła po schodach. Jest ordynarny i wulgarny. Nie ma wody i nie ma niczego – opowiada.
Chce nam też pokazać którędy chodzą po wodę. – Ta ścieżka jest przez nas wydeptana. Trzeba chodzić tędy dwa, trzy razy dziennie. Najwięcej wiader to trzeba nosić na pranie, a najgorzej jest zimą – mówi i zatrzymuje się na chwilę wskazując na studzienkę przed wejściem – Tu wylewamy nieczystości. Nie powinniśmy, bo to jest burzowa studzienka, ale nic innego nie ma – przyznaje i idzie dalej.
Kiedy spadnie deszcz, musi być trudno pokonać tę ukrytą między drzewami i krzakami drogę. – Jak pada, to tu jest jedno wielkie bagno – opowiada jakby czytając nam w myślach – Dżungla, po prostu dżungla. Tam dalej często siedzą i popijają. Jest głośno. Nie do przejścia – komentuje. Wracamy do kamienicy.
Bożena Koźbiał mieszka tu od pięciu lat, ale w kamienicach od 1984 roku. Wspomina, że kiedy wprowadziła się na Janiny, wzięła miskę i poszła na korytarz szukać kranu – Ludzie się ze mnie śmiali, a ja byłam zdziwiona. Pytałam dlaczego właściciel nie powiedział, że tu nie ma nawet wody. Oszukał mnie – wspomina.
– Chodzimy po ciemku albo z latarkami, a toaleta to jest patrz na mnie, ale mnie nie ruszaj. Płacimy komorne. Co miesiąc za 15 metrów 170 zł, bez wody, toalety, bez niczego – wylicza.
W trakcie rozmowy z panią Bożeną drzwi do swojego mieszkania otwiera Urszula Hołys. Kobieta wychowała się w tej kamienicy. Kiedy była mała, jak i przez wiele lat później, było tu po prostu ładnie. Zadbana klatka, woda w studni, ogród i… święty spokój.
– Teraz to jest wstyd kogoś z rodziny nawet przyprowadzić. Meta jest za ścianą, piją, nie można spać w nocy, a właściciela to nie interesuje. Zimą woda zamarza w studni. Człowiek nieraz ma doła i nic się nie chce. Tu jak się wchodzi, to tak, jakby się wchodziło w ciemną otchłań. Z latarkami trzeba chodzić, a najgorzej jak policja i pogotowie przyjeżdżają – kwituje i dodaje, że czeka na mieszkanie socjalne, ale pierwszeństwo mają matki z dzieckiem.
O szczęściu może mówić Bożena Koźbiał. W grudniu przenosi się do mieszkania komunalnego. Tam będzie toaleta. Mimo wszystko nadal chce walczyć o poprawę sytuacji mieszkańców tej kamienicy. To ona najczęściej interweniuje w ich sprawach.
– Skoro pani się wyprowadza, to dlaczego już pani nie odpuści? – pytam naszą rozmówczynię. – Chcę trochę uczciwości dla ludzi. Właściciel trochę osób już stąd wyprowadził. Większość lokatorów albo nie ma umów, albo ma tymczasowe i boją się, że ich wyrzuci – wyjaśnia i dodaje, że tu chodzi o godność człowieka.
– Bywają ciężkie dni. W mieszkaniach jest zimno. Ja nie mam pieca. Jak są wichury, to okna trzaskają i szyby wypadają – wzdycha. – Jakoś jeszcze chwilę się przemęczę. Sąsiadom powiedziałam, że nawet jak się wyprowadzę stąd, to samych ich nie zostawię. Zaczęłam to i to zakończę. Muszę mieć siłę, żeby z tym walczyć. Oni pokładają we mnie nadzieję.
Adres: Krośnieńska
Na podwórku kamienicy przy ulicy Krośnieńskiej stoi toi toi. To lepsze niż dziura w rozpadającej się sławojce, ale w przypadku pana Andrzeja, którego tu poznajemy, nie ma to najmniejszego znaczenia.
Jest niepełnosprawny. Jeździ na wózki inwalidzkim i… mieszka na drugim piętrze kamienicy. Mieszka sam. Tak jest od wiosny tego roku. Wcześniej był tu jeszcze jego syn. W kwietniu umarł. Na szczęście jest jeszcze jego była żona, która czasami go odwiedza. To ogromne wsparcie.
Tylko kiedy kobieta się pojawia pan Andrzej wychodzi na zewnątrz. Nieczystości też czekają aż ktoś je wyrzuci. – Cały dom tak robi we wiadra. Kąpać to się w misce kąpię. Większość ludzi to się stąd powyprowadzała. Ja zostałem. Mieszkam tu już 18 lat. Mówiłem administratorowi jak to wygląda, ale on powiedział: “Jak się da, to się zrobi, a jak się nie da, to się nie zrobi”. O toaletę też była walka… – mówi lokator, choć sprawia mu to trudność. Prawa strona jego ciała jest sparaliżowana. Przeszedł udar.
– On czeka na DPS, a wie pani jak to się czeka, latami. On by chciał mieszkanie na parterze. Jak on tym wózkiem zjedzie? – włącza się do rozmowy dozorczyni. To ona przynosi mu wodę. Nie musi. Robi to z grzeczności. Czasami tu nocuje.
Budynek podobno jest do rozbiórki. Kiedy pytam, czy to prawda, pan Andrzej się denerwuje. – Niech pani nie wierzy, że rozbiorą takie coś. Z tego guzik wyjdzie. Ja od roku nie płacę. Za co płacić mam? Mam nadzieję, że do zimy mnie tu już nie będzie, bo zimy nie chcę tutaj siedzieć.
Wychodzimy. Musimy uważać, żeby nie zatrzasnąć drzwi do mieszkania. Gdyby tak się stało, trudno byłoby je otworzyć. Dozorczyni na wszelki wypadek kładzie coś na progu.
Kamienica jest nieruchomością prywatną. Jak dowiadujemy się w łódzkim ratuszu, właściciele nie żyją, a w Urzędzie Miasta Łodzi jest prowadzone postępowanie w zakresie dziedziczenia po właścicielach przez Skarb Państwa.
Z informacji przesłanych nam przez urząd wynika także, że pod tym adresem mieszka dziesięć rodzin, ale tylko dwie mają umowy najmu. Pod koniec ubiegłego roku suma długów lokatorów budynku przy ulicy Krośnieńskiej wynosiła 437 tys. zł.
Adres: Krucza
– Tutaj na siebie uważajcie – mówi do nas taksówkarz, kiedy wysiadamy przy ulicy Kruczej. Stąd jest naprawdę blisko do centrum Łodzi. Kilka minut samochodem od ul. Piotrkowskiej. Jednak ten dystans, jak się okazuje, jest dużo większy niż się spodziewaliśmy. Nie chodzi jednak o odległość. Chodzi o poziom i jakość życia.
W jednej z bram stoją kobieta i mężczyzna. Nie są zachwyceni, kiedy do nich zagadujemy. Są raczej podejrzliwi. Po tym jak mężczyznę eksmitowano z jego mieszkania trafił tutaj. Wcześniej miał i wodę, i toaletę.
– Załatwiamy się albo do wiaderka i tu wylewamy nieczystości – wskazują na odpływ na podwórku – albo idziemy w krzaki. Tam były długi i o tę eksmisję nie mamy pretensji. Eksmisja eksmisją, ale każdy ma prawo żyć godnie. Jest XXI wiek – stwierdza kobieta.
Kamienica jest w prywatnych rękach. Mieszka tu 5, może 6 lokatorów. Pozostali dawno się wynieśli. Ci, którzy zostali, starają się dostosować do panujących tu warunków, ale w tym miejscu to zadanie nie należy do najłatwiejszych. Mają jednak przewagę nad naszymi poprzednimi rozmówcami... mają bieżącą wodę.
Para z bramy zabiera nas do środka. Odrapane ściany, brud, podłoga pokryta kilkoma rodzajami zniszczonego linoleum, zapach stęchlizny… Gdyby nie zapewnienia naszych rozmówców bylibyśmy skłonni przysiąc, że od lat nikogo tu nie ma.
– Pleśń, wilgoć, kurwa wszystko... Ściana odpada, wszystko odpada. Temat jest krępujący. Ja też wychowałam się w starej kamienicy i też nie mieliśmy toalety, ale była na dole, na korytarzu. A tutaj nie wiem gdzie mamy iść się załatwić – zastanawia się kobieta.
Oni są tu tylko na chwilę w przeciwieństwie do Barbary Dudaszek. Miała tu trafić na chwilę. Powiedzieli jej, że to mieszkanie zastępcze. I tak od 1985 roku. – Ucieszyłam się i to mieszkanie wzięłam. Miałam płacone na książeczce na bloki, a teraz to na syna przepisałam. Żeby tak mieszkać w XXI wieku? Tutaj dziura, tutaj wszystko odpada. No wszystko się sypie – mówi zdenerwowana.
Jej mieszkanie to jeden pokój z wydzieloną przestrzenią na kuchnię. Niewiele w nim miejsca i widać, że dawno nie było remontowane. Trudno nam uwierzyć, kiedy dowiadujemy się, że Pani Barbara mieszka tu z synem.
– Syn mieszka ze mną! Na materacu śpi! 40-letni mężczyzna. Żeby tak mieszkać... Mówię pani, że mi się płakać już chce. Jestem po zawale, siódmy prawie krzyżyk mam i takie warunki. Telewizor muszę zasłaniać, bo ze ścian na niego się sypie. Dlatego dwie miski kochana mam pod spodem podstawione. Tapety nie można przykleić, tylko na gwoździach jest. Ja to bym jeszcze jakoś przeżyła, ale mi o syna chodzi – przyznaje zrezygnowana.
Zimą kobieta chodzi się kąpać do siostry, bo ta mieszka w bloku. Jednak zazwyczaj pani Barbara grzeje wodę w czajniku i kąpie się w misce. Pytam ją też o toaletę. Może przez lata przywykła i znalazła sposób na poradzenie sobie z takimi uciążliwościami.
– Siku to do wiadra. Toalety są na podwórku, ale nie będę zimą chodziła na zewnątrz. Na szczęście w nocy mi się nie chce – stara się żartować.
Nasza rozmówczyni jest gościnna, chce żebyśmy usiedli, choć zawstydza ją fakt, że nie ma właściwie gdzie usiąść. Na fotelach i na wersalce zwinięta jest pościel.
– Zdenerwowałam się i mówię do syna, żeby nie płacił, bo płakać mi się chce. Prawie 250 zł za czynsz. A tu podłoga, o proszę! Tupnę, to niedługo do sąsiadów wlecę. Dobrze, że tam nikt nie mieszka – śmieje się.
Kiedy wyprowadziła się sąsiadka pani Barbary, lokatorka chciała przenieść się do jej mieszkania. Twierdzi, że tam jest ubikacja, dlatego dzwoniła do właściciela, żeby poprosić go o zmianę. Chciała dopłacić. – Ja bym zapłaciła za to, żeby mi udostępnił. Powiedzieli, że będą zasiedlać, ale do tej pory nikt tam nie mieszka. To jest podłość – stwierdza.
Po chwili jedna łagodnieje i zmienia temat rozmowy. Pani Basia jest fanką polskich piosenkarek. Na jednym z regałów ustawione są książki o Annie Jantar, Maryli Rodowicz i Irenie Jarockiej. – Jaka ona jest ładna – nasz rozmówczyni wskazuje na zdjęcie tej ostatniej. Zamyśla się. Pani Basia kiedyś była telefonistką w szpitalu.
Adres: Łódź
Jeszcze w 2014 roku bez kanalizacji w Łodzi musieli radzić sobie mieszkańcy prawie 600 budynków komunalnych. Dziś ten problem dotyczy około 200 budynków, z 10 000 zarządzanych przez miasto, w których mieszkają lokatorzy gminnych mieszkań. Nadrabianie wieloletnich zaległości w ich remontach trwa tu jednak od dekady.
Temu służyć ma choćby program „Mia100 kamienic”. Dzięki niemu od 2011 roku wyremontowano około 200 budynków, w których znajduje się 800 lokali. W mieszkaniach zbudowano łazienki, bo przed modernizacją po prostu ich nie było.