Byliśmy na Podhalu, w gminie, której mieszkańcy mówią "nie" szczepionkom
Brid

"Stawiała bańki, zamiast od razu iść do lekarza"

Fot. Maciej Stanik

Poniższy tekst jest elementem naszej akcji związanej ze zbliżającą się IV falą koronawirusa w Polsce. Z naszego cyklu dowiesz się m.in. jak niebezpieczny jest nadal koronawirus, dlaczego należy się szczepić i jakie są prognozy dla Polski oraz świata. Zachęcajmy też do szczepień – niech każdy z nas namówi chociaż jedną osobę. Dla naszego wspólnego dobra.
– Zaszczepiłeś się? – pyta dziewczyna.
– Tak… – odpowiada niepewnie jej towarzysz podróży. Chłopak jest wyraźnie zawstydzony.
– Serio? – nie dowierza ona. On przez chwilę milczy, po czym cicho – choć zapewne domyśla, co zaraz usłyszy – zadaje pytanie. Chce wiedzieć, czy ona też się na to zdecydowała.
– Nie, w życiu – słychać lekkie oburzenie w jej głosie. Z jego ust padnie jeszcze krótkie "dlaczego?", z jej mocne "nie ma takiej opcji!".
Na oko mają po około 20 lat. Choć mogę się mylić, widziałam ich przecież tylko przez chwilę wtedy, kiedy kupowali bilety i mijali mnie w busie. Tej rozmowy pewnie by nie było, gdyby nie radiowy serwis informacyjny. Zresztą nie tylko ta dwójka była "poruszona" usłyszaną wiadomością. Kobieta siedząca naprzeciwko mnie uśmiechnęła się znacząco, rozglądając się dookoła, szukała aprobaty.
W radio mówili o specjalnej akcji szczepień w podhalańskich gminach. W tych, w których poziom wyszczepienia jest najniższy w całym kraju – Lipnica Wielka, Czarny Dunajec, Biały Dunajec, Ząb, Szaflary i Bukowina Tatrzańska – w niedzielę przed kościołami ustawiono punkty, w których można było przyjąć jednodawkowy preparat Johnson&Johnson. Najlepszy wynik udało się osiągnąć w Czarnym Dunajcu, gdzie pojawiło się około 250 osób.
Trasa z Nowego Targu do Czarnego Dunajca jest krótka, około 16 km, ale trochę się dłuży. Dziewczyna i chłopak, od których zaczęła się ta opowieść, nie odezwą się do siebie do samego jej końca.

Czarny Dunajec – Najbardziej O(d)porna Gmina

2477 miejsce na 2477 możliwych. Owszem, zdarza się, że Czarny Dunajec w ogólnopolskim rankingu awansuje oczko wyżej, ale i tak zazwyczaj jest jedną z trzech gmin zamykających stawkę. W tej rywalizacji chodzi o to, jaki procent mieszkańców danej gminy jest w pełni zaszczepionych. Tu wynik wynosi niespełna 16 proc.
Jest dokładnie środek wakacji. W Wielkiej Brytanii szaleje Delta – kolejna, bardzo zakaźna mutacja koronawirusa. Przed czwartą falą ostrzegają od jakiegoś czasu także i nasi eksperci oraz politycy. Najpewniej nie da się tego uniknąć. Można tylko sprawić, że nie będzie tak dramatycznie, jak kilka miesięcy temu. Jedyną naszą bronią są szczepionki.
– W gminach, w których ludzie się nie szczepią będzie rzeź. Nie łudźmy się. Nic innego nie może się wydarzyć, przecież mamy doświadczenie z poprzednich dwóch fal. Podkreślam, wirus to odbezpieczony karabin. Jeśli człowiek nie ma kamizelki kuloodpornej w postaci szczepienia, to obrywa, a nawet umiera. I ludzie muszą to zrozumieć. Obszary, gdzie obecnie jest niska wyszczepialność, to pierwsi kandydaci do lockdownu i dramatycznego wzrostu zachorowań – mówił chwilę temu dr Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej. Takie apele nie do wszystkich jednak trafiają.

Szczepienia obowiązkowe

– Teraz było szczepienie przy kościele, ale my się nie szczepimy. Mówią, że niby jak ktoś jeszcze chce mieć dzieci, to po szczepieniu idzie na bezpłodność… – podkreśla młoda kobieta, która trzyma na rękach synka.
– Ale lekarze mówią, że to przecież nie jest prawda – odpowiadam. Chcę zapytać o coś jeszcze, może o to skąd ma takie informacje, ale właśnie otwierają się drzwi do gabinetu lekarskiego. Kobieta musi wejść do środka. Nie przyszła tu przecież na pogaduchy, przyszła zaszczepić dziecko.
Przychodnia w Czarnym Dunajcu jest też punktem szczepień przeciwko COVID-19. Zaszczepić można się tu w środy i w piątki. Zazwyczaj, w każdy z tych dni, zgłasza się około 60 osób – wśród nich zarówno ci, którzy zdecydowali się na pierwszą dawkę preparatu, jak i ci, którzy przyjmują już drugą. Te informacje pomaga mi ustalić pielęgniarka. Naszej rozmowie przysłuchuje się kolejna kobieta.
– Nie, nie. Ja się nie zaszczepiłam, ale ze względu na niego – wskazuje na dziecko, które trzyma na rękach. – Bo my się jeszcze karmimy, więc nie wiem, jakie byłyby powikłania u niego. Niektórzy mówią, żeby się szczepić, inni że lepiej nie. Nie wiadomo, bo i nawet w telewizji jedni tak, a drudzy tak. Jak skończę go karmić, to pewnie pójdę. Moi teściowe są zaszczepieni dwiema dawkami – przyznaje.

Walka z egoizmem

– Dlaczego to ja mam się tłumaczyć z tego, że górale nie chcą się szczepić? – mówi od progu doktor Teresa Anna Pasich. – Na jutro, na szczepienie zapisało się 30 osób, ale co to jest 30 osób? To jest nic. Przecież w tej gminie jest około 18 tys. mieszkańców – podkreśla.
– Nie ma takiego, którego bym nie namawiała. Każdego pytam, czy się zaszczepił, czy nie? Najczęściej odpowiedź brzmi - nie. Na przykład dzisiaj taka pacjentka była i pytam, dlaczego się pani nie zaszczepiła, no bo nie. A dlaczego nie? Bo strasznie ludzie chorzy po tym. A co się im dzieje? No są chorzy. Jak chorzy? Tak chorzy, że 3 dni coś się im dzieje. Ale co? I nie jest w stanie powiedzieć co – opowiada lekarka.
Dowiaduję się od niej również tego, że ludzie się boją, że umrą po szczepionce, że coś im na pewno będzie, bo szczepionki nie są przebadane, że to eksperyment na narodzie, że takich teorii spiskowych jest mnóstwo i że od tego "włos się jeży na głowie".
– Ale pani przecież ma autorytet – reaguję. – Nie mam autorytetu. Ostatnio była tu starsza pani, tak w okolicach 90. Przyszła z wnuczką. Pytam, czy się zaszczepiła. Nie. Dlaczego? Bo wnuczka nie pozwala. Wnuczka siedzi obok i mówi, że dlatego, bo boją się o babcię. Mówię jej, że w tym momencie to oni są dla takiej starszej osoby zagrożeniem. Jeżeli złapie infekcję koronawirusową, to może umrzeć… Nie i nie. Nie wolno jej szczepić – relacjonuje doktor Pasich.
– Powiedziałam tej starszej pacjentce, że jeśli już jest tutaj, to niech idzie do rejestracji i się zapisze. Niech nie słucha wnuczki, przecież nawet papież sam się zaszczepił i poleca szczepienia. Pani jest wierząca? Zapytałam. Usłyszałam, że tak. A nie wierzy pani papieżowi? Nie – przytacza historię nasza rozmówczyni.
Głośno zastanawiam się, co może przekonać ludzi do szczepień, ale słyszę, że "tych przekonanych, że szczepienia są złe, pani nie przekona". Owszem, są też i tacy, którzy się wahają. Dzwonią i pytają, co mają zrobić. Kiedy słyszą, że bezwzględnie mają się szczepić i to jak najszybciej, bo idzie czwarta fala, dopytują, którym preparatem najlepiej – każdym, który jest dostępny.
Doktor Pasich boi się czwartej fali. Mówi, że nawet bardzo. – Objawy zakażenia wariantem Delta są zbliżone do zwykłego przeziębienia - zaczyna się katarem i bólem gardła - więc ciężko to będzie odróżnić. Wcześniej objawy kliniczne były tak typowe, że nawet bez testu można było stwierdzić, że to jest to – wyjaśnia.
Ciężkich, a nawet dramatycznych przypadków, w tej gminie nie brakowało w trakcie drugiej i trzeciej fali pandemii. Jednak nawet zderzenie z taką tragedią nie jest w stanie przemówić do wyobraźni niektórych.
– Bywa i tak, że jeśli ktoś umarł z powodu COVID-19, to rodzina się do tego nie przyznaje. A jak się ktoś zaszczepił, to też wstyd. Nie możesz powiedzieć sąsiadowi, bo cię wyśmieje – podkreśla moja rozmówczyni i sięga po kolejną historię z gabinetu.
– W ubiegłym tygodniu pojawiła się u mnie moja pacjentka z wielochorobowością. Mówię do niej, bardzo panią proszę, niech pani się zapisze i zaszczepi. Nic pani nie będzie, daję 100 proc. pewności, że żadnych powikłań po Pfizerze nie będzie pani miała. Może panią tylko troszeczkę boleć ręka i tyle. Zapisała się, ale na szczepienie nie przyszła. Wróciła do domu, gdzie powiedzieli, żeby nie szła. Jest mnóstwo takich przypadków – mówi lekarka.
Kolejne próby namawiania ludzi do szczepień doktor Pasich nazywa walką z wiatrakami i walką z egoizmem. – Ci ludzie nie szanują innych. On to może przejść łagodnie i z tego powodu się nie szczepi, bo myśli, że jest taki silny, młody i prężny, ale przecież może zarazić babcię, siostrę, która ma osłabienie odporności... To jest po prostu egoizm. Każdy dba o siebie tylko… – podsumowuje.

Stawiała bańki, zamiast od razu do szpitala

W centralnym punkcie wsi Czarny Dunajec stoi mała galeria handlowa. Naprzeciwko niej jest kościół. To nie jest senne miejsce. Mam wrażenie, że każdy gdzieś się spieszy i że prawie każdy z każdym się zna.
Zaczepiam kilka osób. Chcę wiedzieć skąd ta niechęć do szczepień. Jeśli ktoś spodziewa się teraz opisu nieprzyjemnych zderzeń z mieszkańcami, być może będzie rozczarowany. Ludzie się uśmiechają, są życzliwi. Cierpliwie odpowiadają na moje pytania, choć nie jestem pierwszą i jedyną osobą, które je zadaje. Są na językach, zwłaszcza tych medialnych, już od jakiegoś czasu.
– Nie mam pojęcia, czy ludzie się szczepią, czy nie. Nie wiem. Ja przechorowałam, więc na razie nie chcę tego robić – odpowiada szybko właścicielka małej kwiaciarni, która najwyraźniej chce wrócić do swoich obowiązków. – Czyli to nie jest tak, że nie, koniec i kropka? – dopytuję. – Nie, nie… – zapewnia.
Na placu obok kościoła spotykam starszego mężczyznę. On jeden się nie spieszy. Mówi, że jest już na emeryturze, więc większość czasu i tak spędza w domu. Chętnie przystaje i zaczyna ze mną rozmawiać.
– Dlaczego tutaj nie chcą się szczepić?
– Bo to takie bujdy nieraz puszczają między sobą ludzie.
– A pan? Czy pan się zaszczepił?
– Ja już dwa razy Astrą, na początku kwietnia i teraz 15 czerwca. Nie mam żadnego problemu z tym i z tego, co wiem, sąsiedzi z mojej ulicy też wszyscy są zaszczepieni.
– Czego boją się ci, którzy nie chcą się szczepić?
– Że będą po tym chorować, że nie dożyją. A czego tu się bać? Co ma być, to będzie. Czasami jeden drugiemu wbija do głowy takie głupoty, że zatory będą mieć. Ja miałem przecież zapalenie żylaków, byłem zaszczepiony i nic. Dzięki Bogu nic mi nie jest.
Mężczyzna zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię, o której będą mi później mówić także kolejni rozmówcy. – Część ludzi z Dunajca w Ameryce siedzi, a tu są zameldowani. Tak samo i moja córka, też jest w Belgii, a tu zameldowana. Tam też została zaszczepiona. Teraz przywiozła nam dzieci na wakacje. Byśmy zaszczepili tę 12-letnią, ale co z tego, jak my nie jesteśmy opiekunami. Córka dojedzie za tydzień, to na pewno to zrobi – podkreśla.
Stoimy tak jeszcze dłuższą chwilą. Kiedy wreszcie pada "dziękuję za rozmowę" i każdy ma iść w swoją stronę, mężczyzna przypomina sobie pewną historię. Chodzi o jego sąsiadkę, która ostatniej jesieni zachorowała na COVID-19.
– Ona się bała niesamowicie. Może wiedziała, że to ją brało, ale swoimi sposobami się leczyła, zamiast iść do lekarza od razu. Po 3 dniach poprosiła mnie, żeby jej bańki postawić, bo miała naprawdę wysoką temperaturę. Ja też nie wiedziałem, że to to, dlatego przez dwa dni jeździłem do niej. Dopiero później, jak byłem u pani doktor, to ona mówi do mnie, wie pan jak wygląda koronawirus, jeśli ktoś jest chory? Tak jak ta karta papieru. I ta sąsiadka rzeczywiście miała taką skórę już, że bańki się jej nie trzymały. Wszystko odlatywało – wspomina.
– I po tej ciężkiej chorobie przekonała się, że to jednak COVID-19, że to żaden wymysł i że lepiej tego nie ignorować? – jestem ciekawa. – Później kontakt się urwał. Pojechała do szpitala. Karetka ją zabrała. Była na intensywnej. Ciągnęła chyba dwa dni jeszcze – odpowiada mój rozmówca.
– I zmarła?
– Zmarła. To było za późno wszystko. Jakby zaraz lekarza poprosiła... A ona się bała szpitala niesamowicie.
– Ile miała lat?
– 58.
– A to młoda.
– Młoda przecież. I wesoła…
– Dlatego chyba też warto się szczepić, żeby ochronić bliskich.
– No przecież, że tak.

Górale tacy są

– Chyba sporo dziennikarzy tu do was ostatnio zagląda? – mówię do wójta, kiedy wchodzimy do jednej z sal w Urzędzie Gminy w Czarnym Dunajcu.
– Dużo. No ja przynajmniej rozmawiałem z 10 różnymi mediami na ten temat – odpowiada Marcin Ratułowski. Wójt jest jedną z tych osób, która zaangażowała się w akcję promowania szczepień, rozmawia, wyjaśnia, daje przykład.
Jak jednak nietrudno się domyślić, nie wszystkim się to podoba. Są tacy, którzy zarzucają mu, że namawia ludzi do poddania się eksperymentowi medycznemu, co jest niezgodne min. z Konstytucją. Czy to go zniechęca? Niekoniecznie.
– Na Podhalu takie stwierdzenia, że jest to eksperyment medyczny rządu, spisek światowy, którego celem jest wyciągniecie pieniędzy, padły na podatny grunt – wyjaśnia i dodaje, że antyszczepionkowcy atakują go tylko na portalach społecznościowych. W urzędzie nikt taki nigdy się nie pojawił.
– Natomiast jeśli chodzi o mieszkańców, to nie ma mowy o żadnej agresji. Jedni mówią, że chcą się szczepić, inni że mają obawy, jeszcze inni uważają, że skoro przechorowali COVID-19, to mają przeciwciała, a jeszcze inni powtarzają, że albo nie mieli czasu, albo się nad tym do tej pory nie zastanawiali – wylicza.
– Ostatni argument był najciekawszy. Pewien pan nie był od 30 lat u lekarza, więc kiedy rozmawialiśmy, to nawet nie wiedział, co to jest ta szczepionka. Myślał, że będą mu skórę rozcinać. Takich mężczyzn na terenie Podhala jest wielu. Oni są nie do przekonania. Skoro nie chodzą do specjalisty z żadną inną chorobą, nawet jeśli cierpią, to tym bardziej nie pójdą się zaszczepić – dodaje wójt.
Okazuje się, że szczepienia są tu też tematem tabu. Ci którzy się zaszczepili, niekoniecznie się do tego przyznają, bo boją się lokalnego ostracyzmu, a ci którzy się nie zaszczepili też nie mówią o tym głośno, bo nie wiedzą, czy przypadkiem nie znajdują się w grupie z zaszczepionymi.
Marcin Ratułowski może się jednak pochwalić niedzielną specjalną akcją, która w Czarnym Dunajcu przyniosła oczekiwany efekt. – Mieszkańcy byli zadowoleni, bo mogli zaszczepić się w niedzielę, bez żadnej kolejki. Mieli na to czas – podkreśla samorządowiec.
– Coraz częściej słyszę też taki argument, że ludzie nie chcą się zaszczepić, bo istnieje ryzyko, że będą się źle czuć przez tydzień, a nie mogą sobie na to pozwolić, bo właśnie trwają prace w polu. Woleliby szczepienie przenieść na jesień, kiedy będzie dużo spokojniej – wyjaśnia wójt.
Sęk w tym, że jesienią tak spokojnie może jednak nie być, jeśli mowa o pandemii koronawirusa. Dlatego – zdaniem ekspertów – tak ważne jest nabranie odporności do tego czasu, a to jesteśmy w stanie osiągnąć dzięki szczepieniom.
Według niektórych górale nie chcą się szczepić, bo wynika to z ich mentalności. Nikt nie może ich do niczego zmusić, a im bardziej się naciska, tym opór jest większy.
– Górale tacy są. Jeżeli władza im mówi, że mają robić tak i tak, to trzy razy się zastanowią i zrobią inaczej. Im bardziej zachęcamy, tym gorzej wypadamy w statystykach. Im mocniej promujemy szczepienia, tym częściej nasi mieszkańcy sięgają po teksty antyszczepionkowców, których zresztą jest zdecydowanie więcej – zwłaszcza na portalach społecznościowych - niż rzetelnych artykułów, przygotowanych przez ekspertów – mówi wójt Czarnego Dunajca.
– Oni naprawdę są też przekonani, że skoro raz to przeszli, to nabyli odporność, mają przeciwciała, że to im wystarczy w przypadku ewentualnego zakażenie kolejną mutacją wirusa – dodaje.
Mieszkańcy Czarnego Dunajca w statystykach dotyczących szczepień wypadają bardzo słabo. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że wynik ten może być zafałszowany. Na terenie gminy zameldowanych jest 22,5 tys. osób. Po rzetelnej weryfikacji deklaracji śmieciowych okazało się, że mieszkańców jest 16,1 tys.
– Gdybyśmy odnosili to do tych mieszkańców, którzy wiemy, że na terenie gminy przebywają, a nie tylko do tutaj zameldowanych, to odsetek procentowy wyszczepień byłby wyższy. Nie bylibyśmy na samym końcu. Dużo osób mieszka w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. Część kobiet i mężczyzn pracuje w Austrii. Jeśli zaszczepili się tam, to u nas nie są odnotowani – wyjaśnia Marcin Ratułowski.

Ja to się ludziom dziwię

Przy wejściu do centrum handlowego dostrzegam dwóch mężczyzn. Zwrócili moją uwagę, ponieważ zareagowali na swój widok bardzo entuzjastycznie. Podejrzewam, że musieli nie widzieć się sporo czasu, co zresztą, jak się później okaże, jest prawdą. Postanawiam wykorzystać tę atmosferę. Podchodzę pewnie, choć, jeśli mam być szczera, trochę obawiam się ich reakcji.
– Panowie co to z tymi szczepieniami u was? Wszyscy mówią, że nie chcecie się szczepić. Prawda to jest? – zaczynam.
– Prawda – przytakują.
– Dlaczego?
– Bo jedni mówią, że będzie się tylko żyło dwa lata, a drudzy, że do pięciu lat – odpowiada jeden z nich, ale śmieją się obydwaj.
– A pan co o tym myśli? – zwracam się do tego, który jeszcze się nie odezwał.
– Ja jestem zaszczepiony dwa razy – podkreśla. – Tu pod kościołem szczepili się ostatnio i tyle było chętnych, że szczepionek zabrakło. Z Dunajca było mało ludzi, ze wsi więcej. Ja jest z gminy Szaflary, ale tam też ponoć nie chcą się szczepić – mówi.
– Ja żebym nie musiał tu przyjeżdżać, to bym się nie szczepił w ogóle. Moja mama nieszczepiona i przeżyła 101 i pół lat – dodaje jego kompan.
– Ty nie gadaj o tym, co było dawno… – strofuje go kolega.
– Co sąsiedzi na to, podobno źle patrzą, jak się człowiek zaszczepi – dopytuję.
– Nie, nie ma tak – zaprzecza mieszkaniec gminy Szaflary.
– Czyli kłamią media? – żartuję.
– Przekłamują – znowu śmiech. – Ino się ludziom dziwie, że oni się nie szczepią. Ja niczego nie odczuwałem, żona też. No i te ograniczenia jak przyjdą znowu... A tu jest teren turystyczny. Nie wiem, czemu się nie szczepią – zastanawia się.
– A pan się boi 4 fali? – kontynuuję rozmowę.
– Nie, ja przecież poszczepiony jestem. Przyjechałem tu rok temu ze Stanów Zjednoczonych. Byłem tam 13 lat i wystarczy. A ten pan też przyjechał ze Stanów, z Chicago, ale on tam już na stałe. Musiał się zaszczepić, bo tu inaczej kwarantanna, a do chorej matki przyjechał. Inni sąsiedzi, którzy też ze Stanów przylatywali, to 10 dni kwarantanny mieli – wyjaśnia.

Lekarz powiedział, żeby się zastanowiła

– Obawiam się 4 fali. Mamy tak naprawdę 2 szpitale, w Zakopanem i w Nowym Targu. Jeśli by to poszło w złym kierunku, to lekarze nam nie pomogą, bo po prostu będzie ich za mało. Za mało będzie też sprzętu. Wtedy może być ciężka sytuacja epidemiologiczna na terenie Podhala – podkreśla wójt.
Jego zdniem, ludzi – choć oczywiście nie wszystkich – można przekonać do szczepień, ale tu na Podhalu trzeba dać im więcej czasu. Ogromna rolę w tej kwestii odgrywają też spotkania z lekarzami. Niestety... nie zawsze pozytywną.
– Jeśli jest lekarz, który mówi, że on sam się nie zaszczepił - a miałem takie sygnały - to jego pacjenci tym bardziej mają poważne obawy – zaznacza Marcin Ratułowski.
Przypominam sobie, że doktor Pasich również wspominała o tym problemie. Mówiła, że kiedy namawiała jedną z lekarek do przyjęcia szczepionki, usłyszała, że "chyba zwariowała".
– Podkreślała, że w życiu się nie zaszczepi, mimo tego że widziała oddział covidowy, widziała zgony i to, jak ci ludzie się duszą – wspominała nasza rozmówczyni.
Na tym jednak nie koniec: – Jedna z pacjentek zapytała mnie, czy może zaszczepić swoją 13-letnią córkę. Miała wątpliwości, bo inny lekarz powiedział, żeby się zastanowiła, bo dziewczynka jest w okresie dojrzewania, więc może to wpłynąć na układ hormonalny. Odparłam, że jest to jej wybór, ale w przypadku szczepionek nie ma w ogóle takiego mechanizmu działania. Jeśli ktoś bardzo wykształcony mówi coś takiego pacjentce, to komu ona uwierzy? – pytała retorycznie doktor Anna Teresa Pasich.

To wszystko wymyślone

Na ławce obok przystanku siedzi mężczyzna, który przed chwilą powiedział mi, że on się nie zaszczepił. Wskazał na nogę i wyjaśnił, że to wszystko dlatego, że ma "zwężenie żył". Sam nie wie, czy rezygnacja ze szczepionki jest najlepszą decyzją, ale jednoznacznego wskazania nie usłyszał też od lekarzy. – Jedni mówią w tę stronę, inni w tę – zaznacza.
Na chwilę przystaje obok mnie także starsza kobieta. Ona i jej mąż zaszczepili się już dawno. Pierwszą dawkę przyjęli w lutym, ale nie stało się to w Czarnym Dunajcu, bo tu musieliby zbyt długo czekać. Pojechali aż za Nowy Targ.
– Były duże obawy. Mamy dużo lat, a w sąsiedztwie chorowali, nawet odeszli, Jest to bardzo ciężka choroba. Tak człowiek przeżywa teraz… Bo nawet na zwykłą grypę ten sąsiad nie chorował i raptem tak go ścięło. No, ale moja rodzina jest taka, że wszyscy zaszczepieni - syn, synowa i nawet wnuczka, co ma 12 lat – podkreśla.
Z trzech kobiet czekających po pracy na autobus, który ma zawieźć je do domu, tylko jedna łapie się za głowę, kiedy zaczynam temat…
– Co nam to da, to szczepienie? – pyta mnie.
– Wiem tyle ile pani, czyli to, co mówią lekarze – odpowiadam,
– Nic nam to nie da – wzrusza ramionami.
– Ja myślę, że coś da – wtrąca się do rozmowy kolejna z kobiet. – Jedni się szczepią, drudzy nie chcą, trzeci mówią, że nie ma tego koronawirusa, ale ja się zaszczepiłam – przyznaje.
– Ja też – deklaruje trzecia z tej grupy.
– To jest wymyślone wszystko. Nie leczą na nowotwory, umierają ludzie, a tu się bawią z koronawirusem – denerwuje się kobieta, która zadawała mi pytania.
– No ale jak znowu zamkną nas, to co to będzie? – zastanawia się jej koleżanka.
Kilka minut wcześniej, podczas rozmowy w urzędzie, do widma lokalnych lockdownów odnosił się też wójt Marcin Ratułowski. – Jesteśmy gminą turystyczną, a nasz największy przedsiębiorca, który zatrudnia 300 osób, to termy w Chochołowie. Zamknięcie branży turystycznej oznaczałoby tak naprawdę katastrofę i dla przedsiębiorców i naszych mieszkańców, którzy u nich pracują – podkreślał.
– Czy ten argument trafia do ludzi? – zapytałam.
– Na pewno trafił do pracowników term.
– Czyli oni się zaszczepili?
– Są solidarni z przedsiębiorcą.

Człowiek jest zahartowany

Z Czarnego Dunajca na chwilę zaglądam jeszcze do Zakopanego. Kiedy widzę tłumy na Krupówkach, zaczynam doskonale rozumieć, co oznacza określenie "sezon turystyczny w pełni". Z jednym z Zakopiańczyków rozmawiam o tej antyszczepionkowej sławie Podhala.
– To nie jest do końca prawda. Wiele razy jest tak, że wystarczy jedno słowo o Podhalu, a wokół tego tworzy się wielki bałagan. Bo przecież to jest fajne, kiedy się usłyszy "górale się nie chcą szczepić", fajne, kiedy z góralem zrobi się wywiad... Jeden coś powie i wszystko to przypisuje się całości – przekonuje.
– Czy jest lęk? Powiem pani uczciwie, jak zakażeń mniej, to i lęku mniej. To tak wygląda, że dopiero jak kogoś to dotknie, ktoś z bliskich umrze – tak jak np. mnie kolega – to strach się pojawia. Wie pani ten charakter góralski, który się nam przypisuje, ten gen, to jest prawda. Życie w tych ciężkich warunkach od pokoleń sprawiło, że człowiek jest zahartowany. Zupę z szyszek się gotowało, bo tu ziemniak nie urósł, zboże, nic. Dlatego niektórzy są przekonani, że i to przetrwają – dodaje.

Nie można straszyć

– My tutaj na Podhalu jesteśmy tradycjonalistami. Wielu jest takich, którzy mimo tego, że nie mają odpowiedniej wiedzy na jakiś temat, i tak są zacietrzewieni, ponieważ słuchają swoich sąsiadów, pociotków, tych, którzy są negatywnie nastawieni do szczepień – mówi lekarz Jerzy Toczek, koordynator ds. szczepień w Zakopanem.
Mój ostatni rozmówca zgadza się z tym, że jest wiele czynników, które mogą zakłamywać statystyki dotyczące poziomu wyszczepienia na Podhalu, ale nie łudzi się, że różnica między tym, co podaje się oficjalnie, a tym, jak jest w rzeczywistości, jest na tyle duża, że można odetchnąć ze spokojem.
Zdaniem lekarza nie należy jednak straszyć, zapowiadać, że tam, gdzie ludzie się nie zaszczepią "będzie rzeź", ponieważ każda skrajność jest zła.
– Należy pozytywnie motywować, choć wiem, że to trudniejsze. Sądzę jednak, że naszą rolą jest teraz motywować pozytywnie. Strach i tak się na niewiele zda, bo w ludziach powoduje często rozdrażnienie. My Polacy z natury jesteśmy tacy, że jak nam ktoś czymś grozi, to postępujemy zupełnie inaczej. A na Podhalu tym bardziej, jesteśmy ludźmi zdecydowanymi i nie lubimy jak się nam wskazuje drogę – zauważa.
Doktor Toczek sam ciężko przeszedł COVID-19, był nieprzytomny przez 3 dni. Dziś czuje się dobrze, wrócił nawet do uprawiania sportu, a szczepienie daje mu poczucie większej stabilności. Mówi o tym, bo ma nadzieję, że jego przykład da komuś do myślenia. Nie jest jednak w stanie uniknąć ataków przeciwników szczepień.
– Chodzi pani o hejt? Tak oczywiście, często czytam, że lekarzom płaci się za rozpoznania covidowe, że za każdą wypowiedź w mediach, za każdą szczepionkę, dostaję dodatkowe pieniądze. Są też groźby, słyszę, że będę miał na sumieniu wszystkich zaszczepionych i że kiedyś na pewno stanę przed sądem. Są jednak i ludzie, którzy przychodzą i mówią, że przekonałem ich, ale jednocześnie chcą takiego zabezpieczenia "jakby coś, to wszystko pana wina" – zaznacza doktor Toczek.
– Mieszkańcy Podhala to twardzi ludzie, ale zarazem bardzo racjonalni. Wiedzą, że żyją z wynajmu, ze sprzedaży, że klienci muszą do nich przyjeżdżać – a ci zaczynają wypytywać o to, czy usługodawcy są zaszczepieni. To są naprawdę bardzo rozsądni ludzie, którzy może przez trochę dłuższą dyskusję, poprzez odpowiednią argumentację, ale dochodzą do właściwych wniosków – podsumowuje.

Aneta Olender
Maciej Stanik





Autorzy artykułu:

Aneta Olender

reportażystka