"Dzieci, wstawajcie. Teleranka nie będzie, jest wojna"
Wiadomości

Tak wyglądał 13 grudnia 1981 r. oczami zwykłych ludzi

Fot. Piotr LEWANDOWSKI/East News /Inscenizacja starć ulicznych

Dla jednych ta historia zaczęła się o 6 rano, gdy głos gen. Wojciecha Jaruzelskiego wybrzmiał w Polskim Radiu. Inni ten komunikat usłyszeli kilka godzin później w telewizji. Zapewne byli też i tacy, którym o nowej rzeczywistości powiedzieli sąsiedzi.
Trzeba powiedzieć też i o tych, którzy tego poranka nie obudzili się we własnych domach. Być może nie zdążyli w nich nawet zasnąć. Zatrzymania opozycjonistów, działaczy "Solidarności" rozpoczęły się jeszcze przed północą. Wystarczyło kilka dni, żeby około 5 tys. osób trafiło do ośrodków internowania w całym kraju.
Była niedziela, 13 grudnia, rok 1981. W Polsce rozpoczął się stan wojenny. Komunistyczne władze przygotowywały się do tego od ponad roku. Starannie krok po kroku planowano to, co w jednej chwili wywróciło życie wielu osób do góry nogami.
Była mroźna zima. Za niespełna dwa tygodnie rodziny miały zasiąść do wigilijnego stołu. Na ulicach pojawiły się czołgi i wozy bojowe, wszędzie obecni byli milicjanci i żołnierze. Każdego mogli wylegitymować, każdego przeszukać. Godzina milicyjna trwała od 22 do 6 rano. Jakikolwiek opór miał być ostro karany.
Jednak 13 grudnia nikt nie wiedział, jak naprawdę będą wyglądały najbliższe dni, tygodnie i miesiące. Choć niepokój był obecny od dawna, to wtedy strach tylko się nasilił. Kilka osób zgodziło się opowiedzieć w naTemat o tym, jak w ich pamięci zapisały się tamte chwile i w jakich okolicznościach dowiedziały się o decyzji Rady Państwa o wprowadzeniu staniu wojennego w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. 

Fot. Wojciech Stróżyk/REPORTER

MONIKA

Byłam uczennicą szkoły średniej. Mieszkałam na wsi, ze szkoły przyjeżdżałam do domu raz w miesiącu. 12 grudnia 1981 roku przyjechałam z Ełku do domu na tzw. wyjazdówkę. W niedzielę rano rodzice zawsze włączali telewizor, oglądaliśmy Teleranek, później szliśmy do kościoła. 
13 grudnia, gdy jeszcze spałam, do mojego pokoju weszła mama z informacją: "dzieci wstawajcie, Teleranka dzisiaj nie będzie, jest wojna". W pierwszej chwili nie wiedziałam, o czym ona mówi, jakbym nie rozumiała tych słów, jakiś absurd.  Z oczu mamy popłynęły łzy.
Zabrała mnie i braci do swego pokoju i wspólnie z rodzicami wysłuchaliśmy przemówienia gen. Jaruzelskiego, w którym poinformował Polaków o ukonstytuowaniu się Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i wprowadzeniu na mocy dekretu Rady Państwa stanu wojennego na terenie całego kraju.
Nie zapomnę jego twarzy, zimna wypowiadanych słów, treści.  Zapadła cisza. Ja i mój starszy brat poczuliśmy przerażenie, młodsi nie wiedzieli tak naprawdę, o co chodzi. Rodzice włączyli radio – również przemawiał Jaruzelski. Tata wykręcił jakiś numer na tarczy telefonu stacjonarnego na korbkę – cisza, telefony zostały wyłączone. 
Po długiej ciszy mama popatrzyła na mnie, wysupłała coś i podała. To był prezent urodzinowy, ponieważ 13 grudnia są moje urodziny. Z życzeniami zdrowia i spokoju, płacząc, podała mi drobny prezent. Spodziewałam się innych urodzin. To było straszne, przerażające.
W telewizji czołgi, żołnierze, ogień, strzelanina. Na ulicach patrole milicji, godzina milicyjna, zakazy, przepustki. Nie mogłam wrócić do internatu, do szkoły, ponieważ mieszkałam w innej gminie, a trzeba było otrzymać specjalne przepustki na przekroczenie jej granicy. Nie mogłam telefonicznie skontaktować się ze szkołą - cisza w słuchawce. Ogólny strach, lęk, niepewność. Moje 20 urodziny, jak chyba żadne inne zapisały się w mojej pamięci na zawsze. 

Fot. Jakub Orzechowski/East News/ Inscenizacja historyczna.

EMILIA

Byłam dzieckiem, ale do dziś pamiętam, jak dwóch żołnierzy w ciepłych czapkach zapukało do naszych drzwi. Kazali mojemu tacie się ubierać, bo zabierali ludzi z rezerwy do wojska. Pamiętam łzy mojej mamy i ciszę.
Tata zdążył jeszcze podłożyć do pieca kaflowego, spojrzał na nas i obiecał, że niedługo wróci. Nawet teraz, gdy o tym myślę, łzy same napływają do oczu. Na wigilię tata wrócił do domu, a wojsko już nigdy do nas nie zapukało.

AGNIESZKA

W tym dniu obchodziłam 18 urodziny. Co prawda urodziłam się 10 grudnia, ale 18-tkę robiłam właśnie 13-go. Impreza jak impreza, ale poranek był dziwny. Mój tata był bardzo zdenerwowany, bo nic nie działało. Ani radio, ani telewizja. Uznał, że tak świetnie się bawiliśmy, że zepsuliśmy wszystko.
A ponieważ ja i moi goście to uczniowie Technikum Elektronicznego, sprawa dla taty była prosta. Zepsuli! Skoro świt tata mnie obudził i kazał wszystko naprawić. Jeden z momentów był nawet bardzo zabawny: to ten, w którym widzę mojego tatę pochylonego nad telewizorem, jeszcze wtedy lampowym, z powyjmowanymi wszystkimi lampami. Mój tata kompletnie nie znał się na technice. Może i dał radę wszystko powyciągać, ale żeby to trafiło na miejsce... To już nie dla niego.
Oczywiście długo trwała naprawa, aż do momentu, gdy nagle zaczęło działać radio i wszyscy usłyszeliśmy głos gen. Jaruzelskiego. Wtedy przestało być zabawnie. Moja babcia powiedziała: "No to mamy wojnę..."

Fot. Jan Juchniewicz/East News

ROBERT

Kiedy ogłoszono stan wojenny, miałem 6 lat. Byliśmy wykluczeni telewizyjnie. Mieliśmy jeden kanał, więc Teleranek był jednym z najważniejszych programów. W tamtą niedzielę nie doczekałam się piejącego na ekranie kogucika. Dramatyzmu sytuacji dodawała rycząca mama, która chodziła po domu i płacząc, mówiła w kółko: "wojna, wojna, wojna". 
Nic nie rozumiałem, ale jej spazmy mnie bardzo wystraszyły. Nie robiła absolutnie żadnych ruchów. Kiedy zbliża się niebezpieczeństwo zazwyczaj człowiek stara się na różne sytuacje przygotować, a mama tylko płakała i płakała. Mój tata mówił jej: "nie gadaj głupot". Zapadło mi to w pamięć. 
Później pamiętam tylko, że była godzina milicyjna, ale nie była jakoś szczególnie respektowana w mojej miejscowości. Do tego stopnia, że kiedyś poszedłem z rodzicami na imieniny ich znajomych. Nie było możliwości jazdy komunikacją miejską, więc już wieczorem, w czasie, kiedy obowiązywała godzina milicyjna, wracaliśmy pieszo do domu.
Czułem atmosferę strachu, że mogą zatrzymać nas funkcjonariusze, ale musiało to być małe zagrożenie, skoro rodzice zdecydowali się przebywać poza domem o tej godzinie z małym dzieckiem.

Fot. Michał Wargin/East News

URSZULA

Z mężem Jerzym wracałam ze spektaklu Teatru Ósmego Dnia w Starym Teatrze w Krakowie. Było cholernie zimno, a tramwaj jakoś dziwnie nie przyjeżdżał. W końcu przyjechał. Przemarznięci szybko poszliśmy spać.
Rano Jurek wyjrzał przez okno i zobaczył milicyjną sukę, z której wyskoczyło dwóch uzbrojonych milicjantów, weszli do jednej z klatek sąsiedniego bloku, myśleliśmy, że ktoś nie stawił się do wojska albo szukają jakiegoś przestępcy. Wtedy Jurek podszedł do północnego okna i na dawnym pasie startowym lotniska Rakowice zobaczył trzy milicyjne wozy.
Włączyliśmy telewizor, Jaruzelski ogłaszał stan wojenny. Pamiętam tylko, że pomyślałam: jak dobrze, że nie mamy dzieci – nasza córka urodziła się 3 lata później. Nasz świat się wywrócił do góry nogami. Każdy ma inne doświadczenie, każdy inne wspomnienia.

Fot. Łukasz Kaczanowski/POLSKA PRESS

PIOTR

Miałem 14 lat. Pamiętam dokładnie tę noc. Z kolegami z podwórka do późna staliśmy przed wejściem do klatki schodowej na al. Zwycięstwa 58 w Olsztynie (teraz to al. Piłsudskiego). Była ciemna, zimna noc, ale nie wiedzieliśmy o stanie wojennym. Dowiedziałem się dopiero w domu. Tato zabronił mi rano wychodzić, jednak ciekawość była silniejsza.
Wyszedłem na górkę przed blokiem. Nie było nikogo. Zero ludzi... Zimno. Wieczorem znowu spotkanie przed klatką z kumplami. Mówiliśmy, że wojna jest, ale jakaś dziwna, bo nic się nie dzieje. Później się działo.
Ganialiśmy na "zadymy" pod Stomilem... Milicja z jednej strony barykady, a z drugiej lud pracujący, który w nich kamieniami walił. Jakiś przełożony milicjantów krzyknął "na nich", a jeden z nich odparował "sam se idź". To był mój wujek. Ostatecznie źle skończył... Właściwie niewiele więcej pamiętam. Wiem tylko że się bałem, że było ciągle ciemno i pusto.

AGNIESZKA

Miałam 8 lat, ale 13 grudnia bardzo zapisał się wyraźnie w mojej pamięci. Byłam naszpikowana informacjami, obrazkami czołgów i ludzi ubranych w mundury – w tym dziennikarzy. Widziałam, że dzieje się coś złego. Czułam ogromny niepokój i stres.
Miałam bardzo dobry kontakt z tatą, który poświęcał mi dużo czasu i uwagi, dlatego, kiedy pojawiła się informacja o powołaniach, to nagle wyobraziłam sobie, że zabiorą mi tatę do wojska. Bardzo płakałam. Bardzo się o to martwiłam, pytałam: "Tato, wezmą cię?".
Szybko zaczęłam też odczuwać, jak zmienia się życie codzienne, zamiast sera był produkt seropodobny, zamiast herbaty z cytryną, tylko herbata. Babcia, która miała telefon, mówiła, że jest on na podsłuchu. Jeden z moich wujków był działaczem solidarnościowym, więc prosił nas, żeby odprowadzać go do domu.

Fot. Redos/REPORTER/ Inscenizacja historyczna.

TERESA

Gdy ogłosili stan wojenny, miałam 25 lat. Byłam wtedy na wsi, bo przyjechałam do rodziców na weekend z Warszawy. Pamiętam, że rano włączyliśmy telewizor i leciało akurat przemówienie Jaruzelskiego. Wszystkich ogarnęło przerażenie, bo nikt nie wiedział, co to oznacza w praktyce i co nas czeka.
13 grudnia na prowincji nic się specjalnie nie działo, poza tym, że generał przemawiał w telewizji. Wszyscy rozmawiali tylko o tym, przyszli do nas przestraszeni sąsiedzi, nie było innego tematu. Ludzie byli przygnębieni. Bałam się wracać do Warszawy i zastanawiałam się, czy nie zostać w domu, ale musiałam wracać do pracy.
Tego samego dnia jechałam do Warszawy. Towarzyszył mi olbrzymi strach. Nie wiedziałam, co zastanę na miejscu, czy miasto będzie wyglądało inaczej. Po drodze przez okna pociągu widziałam mnóstwo żołnierzy.
Gdy wjechałam do Warszawy, na ulicach stały czołgi, wszędzie byli ciepło poubierani żołnierze, którzy grzali ręce przy koksownikach. Było bardzo zimno. To był naprawdę bardzo smutny i bardzo przerażający widok. Pamiętam strach, przygnębienie i smutek. Nikt się tego dnia nie uśmiechał.




Autorzy artykułu:

Aneta Olender

reportażystka