nt_logo

Polskie święta w USA. "Żona wszystko robi, oczywiście, a ja zapraszam"

Aneta Radziejowska

24 grudnia 2021, 15:21 · 6 minut czytania
Jak Polacy spędzają święta w Nowym Jorku? Bardzo po polsku. Nasza korespondentka w USA, Aneta Radziejowska, spotkała się z rodakami i zapytała o ich świąteczne zwyczaje w Ameryce.


Polskie święta w USA. "Żona wszystko robi, oczywiście, a ja zapraszam"

Aneta Radziejowska
24 grudnia 2021, 15:21 • 1 minuta czytania
Jak Polacy spędzają święta w Nowym Jorku? Bardzo po polsku. Nasza korespondentka w USA, Aneta Radziejowska, spotkała się z rodakami i zapytała o ich świąteczne zwyczaje w Ameryce.
Nie robimy już dwunastu potraw, bo w końcu ile można jeść. Ale pod obrusem sianko jest obowiązkowo - opowiada o świętach Polka mieszkająca w USA. Fot. Aneta Radziejowska

Opłatek, chleb i miód

Do Wallington - to miejscowość, która leży w sąsiadującym z Nowym Jorkiem stanie New Jersey - z niektórych dzielnic na Manhattanie dostać się łatwiej niż na Greenpoint.


Autobus z dworca w Midtown jedzie około pół godziny. Wysiada się na pustawym rozdrożu, koło sklepu Biedronka. Na szyldzie jakiś zabawny stwór w kropy. W środku polskie produkty: od soków po bombki. Polskie szampony, serki topione, suszone grzyby, Delicje.

Lokalny mieszkaniec, po ustaleniu, że ma do czynienia z rodaczką, rozpromienia się i wskazuje bez wahania: - Niech idzie do góralskiej! Pójdzie koło pogrzebowego, skręci se w lewo i już będzie.

No i fakt. Dotarło się. Spotkana w Tatra House Małgorzata Stopka jest Podhalanką.

Jej restauracja została wyposażona w meble robione przez polskich rzemieślników z Podhala. Szopka w rogu, przy wejściu, także jest stamtąd.

- I oczywiście kultywuję zwyczaje świąteczne, to znaczy, na ile się da - mówi.

I opowiada: - W Wigilię przez cały dzień nie jemy mięsa. Teoretycznie wiem, że już można, Kościół zezwala, ale wolę tak. Nie robimy już dwunastu potraw, bo w końcu ile można jeść. Ale pod obrusem sianko jest obowiązkowo. Musi być też - to zwyczaj podhalański - chleb i miód. Przy stole jest zawsze wolne miejsce dla niespodziewanego gościa, a jak nikt się nie zjawi, wierzymy, że był niewidzialnie obecny ktoś z rodziny.

- Wieczerzę zaczynamy od modlitwy, dzielimy się opłatkiem, a potem chlebem i miodem, dla zapewnienia pomyślności. W czasie posiłku nikt nie może wstać od stołu, bo to znak, że ktoś w tym roku odejdzie, więc wszystko musi być naszykowane wcześniej - mówi mi Stopka.

- Tradycyjnie, nie z biedy, ale po to, żeby zapewnić jedność i zgodę na cały następny rok, rodzina jadła ze wspólnej miski. Tego zwyczaju nie utrzymujemy, każdy już podbiera ze swojego talerza, ale symbolicznie wszystkie wigilijne potrawy są włożone w jeden, olbrzymi półmisek i nakładane jedną łyżką - dodaje.

"Tak się zachowało i tak robimy"

- A zachowaliście się jakiś zwyczaj dokładnie w takiej samej formie? - pytam.

- Chodzenie z owsem! U nas na Podhalu kawaler idący tego dnia do domu, w którym jest dziewczyna, idzie z owsem i mój syn ciągle tak robi i ten owies niesie. Także, jeśli akurat ma się jakąś sprawę do sąsiada, nie można wysłać kobiety, bo to by przyciągnęło nieszczęścia na cały rok - zaznacza Stopka.

- Jak na dzisiejsze normy, to trochę mizoginistyczne... - zauważam.

- Ale tak się zachowało i tak robimy. I oczywiście kończymy Wigilię również modlitwą i idziemy na pasterkę w strojach góralskich.

- Wy jedyni?

- Ależ skąd! W Garfield, Passaic i okolicach mieszka mnóstwo Polaków, a jak się pani przejdzie po Wallington, to zobaczy, że można przeżyć tu życie, nie używając angielskiego. Od chrztu po polsku, po polski dom pogrzebowy, jest tu wszystko, prawnicy, lekarze i fryzjerzy, sklepy z polskimi produktami i tak dalej. Ja mieszkam w sąsiednim Clifton i tam też mamy grupę polskich sąsiadów, są Podhalanie, są rodziny ze Spisza, z Orawy, są i górale ze Śląska, więc oczywiście kultywują swoje zwyczaje, bo to nie jest jednolite, każdy ma jakieś inne i stroje też się różnią, to są drobiazgi, ale dla nas czytelne. Należę zresztą do Polish Highlanders Alliance to znaczy do Stowarzyszenia Podhalan im. Kazimierza Przerwy- Tetmajera, stąd też znam cały szereg osób z innych miast w Ameryce, mamy zresztą oddziały i w Kanadzie i w Europie, wymieniamy się wiedzą - zaznacza Stopka.

Po chwili dopytywań okazało się, że pani Stopka nie tylko należy, ale już od 10 lat jest nieustannie wybieraną prezeską koła numer 6 tegoż Stowarzyszenia i organizuje najróżniejsze imprezy, które mają podtrzymywać góralskie tradycje. - Są tego warte. Bogate, barwne i pozwalają trzymać się razem - dodaje.

"Każda Wigilia musi być pełna kolęd"

Inny mieszkaniec tej okolicy, szykujący się zresztą akurat do wspólnego śpiewania kolęd z miłośnikami polskiej literatury w pobliskiej galerii sztuki, Janusz Szlechta, mówi: - Jeszcze do niedawna spędzałem święta z osobami z różnych polonijnych kabaretów: z założonego przeze mnie "I po krzyku", z "Odlotu" Ryszarda Drucha, a także z "Prima Aprilis". I były to wspaniałe spotkania. Niestety... kabarety przestały działać, ludzie się porozjeżdżali, większość zresztą, bo taka jest od kilku lat tendencja, wyjechała do Polski. Teraz mogę tylko wspominać i tęsknić. Niemniej, każda moja Wigilia musi być pełna kolęd. Kolędy i wspomnienia, to dla mnie istota tego dnia - zaznacza.

Czytaj także: Takich bzdur nie usłyszysz o covid-19 nawet w Polsce. Media w USA nie mają żadnych zahamowań

Lokalni mieszkańcy pytani, ilu Polaków ich zdaniem mieszka w liczącym 11,5 tysiąca mieszkańców Wallington mówią, że mniej więcej to 70 procent. Różnią się natomiast w ocenach - niektórym się wydaje, że ludności polskiej ubywa, że znikają polskie biznesy i że będą znikać. Inni tego nie widzą.

Natomiast na Manhattanie polskie były swojego czasu niektóre okolice East Village. Zresztą i 1 i 2 Ave, praktycznie na całej długości przez lata przyciągały świeżych imigrantów. Zakładali tam małe sklepiki, zakłady rzemieślnicze lub po prostu stawiali maszyny do szycia, lub ostrzenia noży wprost na ulicach.

Do tej pory, na różnych wysokościach tych dwóch Alej, można znaleźć wyraźne ślady kolejnych fal imigrantów, głównie w postaci kościołów, synagog, stowarzyszeń pomocy, organizacji oraz sklepów i restauracji etnicznych. Irlandczyków, Niemców, Węgrów. O sklep niemiecki stoczono kilka lat temu wojnę w czasie przebudowy 2 Ave w okolicach 86 Street.

Niżej osiadali - oprócz wszelkich innych nacji - także ludzie uciekający z Polski po kolejnych powstaniach.

Jeszcze 15 lat temu można tu było, przy odrobinie szczęścia, usłyszeć autentyczną wiązankę wprost z warszawskiej Pragi, a jeszcze 10 lat temu było tam kilka tanich polskich restauracji z tzw. domowymi obiadami i nieobecnymi w Nowym Jorku naleśnikami. No bo umówmy się: crepes, to jednak nie to samo.

Najwięcej zamówień na pierogi

Stali klienci wpadali do “Teresy" na rosół lub pomidorową, jedli czytając i tamże spędzali kolejne Wigilie. Restaurację tę wspominał też Janusz Głowacki i zresztą chyba każdy warszawiak wcześniej czy później tam trafiał. Ściany obwieszone były warszawskimi widoczkami.

Z licznych niegdyś na tej trasie polskich sklepów, uchował się jeden.

Z restauracji przetrwała jedynie Little Poland. W tygodniu przed świętami jest pełna klientów.

- Ale w Wigilię zamykamy o 17:00. Tu ludzie jej nie obchodzą, ale dla nas jest to święto, bo przecież Wigilię wieziesz ze sobą, gdzie byś nie był. W pierwszy dzień świąt, w przeciwieństwie do wielu restauracji też mamy nieczynne, a później no to już niestety, trzeba wrócić do pracy. Ale staramy się, żeby ten drugi dzień też był ciągle świąteczny - mówią na zmianę obie rządzące przy kasie i za ladą panie: Lenka i Natasza.

Obie są z Ukrainy, po polsku i angielsku mówią doskonale. - Najwięcej zamówień przed świętami mamy na pierogi, ludzie nawet z daleka przyjeżdzają, polscy i ukraińscy klienci przeważnie. No bo wiadomo, pierogi na Wigilię muszą być i uszka do barszczu - mówią.

Czytaj także: Zaskakujący przedświąteczny teledysk Wolnych Sądów. Mocne przesłanie i życzenia refleksyjnych Świąt

"A co Polacy na święta mogą zamawiać?"

Dzień szary, ale Nowy Jork w tym roku, odwrotnie niż w poprzednim, jest dosłownie cały rozświetlony. Zalew dekoracji i choinek.

Sklep J. Baczynsky - jedyny ocalały w tej okolicy polski sklep - to butcher shop, czyli miejsce, gdzie sprzedaje się mięso i wyroby wędliniarskie od lokalnych dostawców i hodowców, często wędzone lub gotowane na miejscu. Ale akurat tam można nabyć również szereg produktów polskich, olbrzymie bochny chleba z polskiej piekarni, chałki, nawet naleśniki z serem. Sklep działa od ponad pięćdziesięciu lat.

Już zamykają, a kasjerka - Lesya z Ukrainy, jak się później okazało - broni udekorowanego świątecznie wejścia przed spóźnionymi klientami. Jej szef, w białym fartuchu i niebieskiej furażerce, wychyla się spoza osłony z przeźroczystego plastiku i macha wielkim nożem, że jedną sztukę (klienta) jednak można wpuścić.

- Pani, a co Polacy na święta mogą zamawiać? Ucho od śledzia? - parska śmiechem

pan Andrzej Irnicki, który do Nowego Jorku przyjechał z Jeleniej Góry.

- A poważnie mówiąc - dodaje - oczywiście pierogi. Robimy i robimy pierogi, pakujemy, dowozimy, żeby każdy miał, co lubi, bo tak ma być, że jak święto, to święto.

- A pan osobiście obchodzi Wigilię? - pytam.

- Jakby mogło być bez?! Ja obchodzę i zabieram wszystkich, cały sklep. Nieważne gdzie się urodził, skąd przyszedł, jak wygląda, wie, czy jeszcze nie, na Wigilii musi być, jakże inaczej, to już taka tradycja. To znaczy, żona wszystko robi oczywiście, a ja zapraszam - uściśla.

Wśród półek i lad wszędzie dekoracje, olbrzymie bombki, kokardy, choinkowe lampki.

A dookoła nowojorski zamęt. Na pobliskim Union Square grupa aktywistów w maskach stoi nieruchomo tuż koło świątecznego jarmarku. Trzymają ekrany na których wyświetlane są drastyczne sceny z rzeźni i kurzych ferm. Tuż obok chłopak z megafonem krzyczy: "Ludzie, nie szczepcie się! To manipulacja, spisek polityków całego świata”.