Irytują mnie faceci, którzy w social mediach “odbierają” kobietom prawa do samostanowienia. Nie mieści mi się w głowie, że ludzie nie wstydzą się mówić i pisać takich rzeczy. A jeszcze bardziej, że mogą tak myśleć. Chyba nie przestanie mnie to nigdy dziwić w Polsce – mówi w rozmowie z naTemat Czesław Mozil.
Twoja piosenka “Z miłości”, do której dopiero co wyszedł teledysk, jest o przemocy w związku. Napisałeś, że to jeden z twoich najważniejszych utworów. Byłeś kiedyś w takiej relacji?
Myślę, że większość z nas było, jeśli spojrzymy na przemoc szerzej - nie tylko jako na przemoc fizyczną, ale też ekonomiczną, seksualną, czy psychiczną - nawet jeśli osoba, która nas krzywdziła, nie robiła tego z premedytacją.
Więcej, uważam, że większość z nas ma na sumieniu zachowania, które podchodzą pod przemoc - szantaże emocjonalne, o 10 słów za dużo podczas kłótni, zaborczość idącą w zakazy, a także zaniedbanie. To też rodzaj przemocy.
Paradoksalnie “Z miłości” napisałem w momencie, gdy byłem bardzo szczęśliwy, ale wiesz jak to jest - każdy związek przechodzi lepsze i gorsze momenty. Chciałoby się, żeby te idealne chwile trwały zawsze, ale w pewnym wieku wiesz już, że to niemożliwe. I to budzi smutek. “Z miłości” jest też o takiej szaleńczej miłości.
I to sporo Polski. Zapytałaś o moje osobiste doświadczenia, ale to bardziej historia o przemocy wobec kobiet w Polsce. Zarówno o tej, do której dochodzi za zamkniętymi drzwiami, ale też tej symbolicznej i słownej.
Z zażenowaniem patrzę na poziom zinternalizowanego szowinizmu, który prezentują osoby publiczne, często nawet kobiety. Żyjemy w kraju, w którym pani posłanka nie chce być nazywana posłanką, bo jej to uwłacza.
Jeszcze bardziej irytują mnie faceci, którzy komentują kwestie związane z prawami kobiet w social mediach i “odbierają” im prawa do samostanowienia. Nie mieści mi się w głowie, że ludzie nie wstydzą się mówić i pisać takich rzeczy. A jeszcze bardziej, że mogą tak myśleć. Chyba nigdy nie przestanie mnie to dziwić w Polsce.
Może to kwestia wychowania w Danii, jednym z najbardziej równościowych krajów na świecie?
Dorota - moja żona - też tak uważa. Na podobnej zasadzie nie rozumiem, dlaczego w debatach publicznych zawsze to facet, który krzyczy najgłośniej i zachowuje się najbardziej agresywnie, dostaje automatycznie najwięcej głosu. Wszędzie indziej przekrzykiwanie swojego oponenta jest oznaką słabości, ale nie w Polsce.
Dziwi mnie też, że dużo jest w naszej kulturze pustych gestów sugerujących szacunek do kobiet - kwiatki, całowanie rączek, otwieranie drzwi. Tymczasem lekceważący stosunek do kobiet jest dość powszechny. Spotykam się z nim wśród mężczyzn także prywatnie.
Na wiele kwestii uczuliła mnie też Dorota. Przykładowo nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele zaczepek i seksistowskich komentarzy ze strony mężczyzn muszą znosić kobiety żyjące w Polsce i jak wiele z nich nie zdaje sobie z tego sprawy.
Sorry, ale tutaj taki feminista, a pamiętam jak chwaliłeś się liczbą swoich partnerek seksualnych. Dość szowinistyczne.
I bardzo się tego wstydzę. Podobnie jak kilku innych wypowiedzi. Ale to nie tak, że miałem kiedykolwiek jakieś szowinistyczne poglądy czy stosunek do kobiet. Bardziej chciałem powiedzieć coś “na luzie”, zażartować z siebie samego.
Myślę też, że te 10 lat temu pewne rzeczy po prostu przechodziły. To było przed #metoo, przed cancel culture, które mimo wszystko zmieniły na lepsze i polską rzeczywistość.
A nie było przypadkiem tak, że w mówieniu publicznie o podbojach, chodziło o podbicie sobie ego?
Wydaje mi się, że nie, ale wiesz - trudno mieć zawsze pełny i prawdziwy obraz samego siebie. Przykładowo - mam 169 centymetrów wzrostu i pozornie nigdy nie miałem z tym problemu, ale dziś widzę, że to długo był mój kompleks.
10 lat temu rusza naTemat, a ty zasiadasz w jury “X-Factora”, dostajesz też nominację do Fryderyków za album “Czesław Śpiewa Miłosza”. Jak wspominasz ten czas?
Dużo imprez i jeszcze więcej pracy. I całe szczęście, że tyle pracowałam, bo mógłbym popłynąć. Myślę, że trochę odbijała mi wtedy sława, chociaż teoretycznie byłem na nią przygotowany - grałem koncerty od dawna, miałem na koncie płyty, a do tego byłem około trzydziestki. Ale chyba nie można się na to nigdy do końca przygotować.
A jeśli chodzi o płytę “Czesław Śpiewa Miłosza”, to pomimo nominacji do Fryderyków byłem wtedy rozgoryczony, bo płyta nie była puszczana w radio - nawet w Trójce, do której kierunku muzycznego pasowała. 2012 był jednak dla mnie ważny z innego powodu - to wtedy zbliżyłem się do Doroty.
Podobno nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Akurat w 2012 byliśmy na innych etapach w życiu, choć właściwie od razu się zaprzyjaźniliśmy.
Jak właściwie się poznaliście?
W lipcu 2011 roku dawałem wywiad połączony z sesją zdjęciową w Maroko. Dorota pracowała przy tej produkcji jako stylistka. Pracowało nam się tak dobrze, że moja ówczesna managerka zaprosiła ją do pracy na planie “X-Factora”. Mieliśmy świetny flow, więc stwierdziliśmy, że fajnie byłoby zrobić coś wspólnie. I tak powstała nasza marka z ciuchami.
Zaczęliśmy być ze sobą dopiero po czterech latach znajomości. Myślę, że zakochaliśmy się w sobie znacznie wcześniej, niż byliśmy skłonni przyznać. Zarówno moi przyjaciele, jak i przyjaciele Doroty wielokrotnie sugerowali, że między nami jest chemia.
Obydwoje to czuliśmy, ale za dużo było do stracenia - przyjaźń, która po rozstaniu mogłaby się rozpaść, do tego wspólna firma. Dziś nie wiem, co by ze mną było, gdybym nie poznał Doroty. To kobieta mojego życia, oaza spokoju, no i wciąż najlepsza przyjaciółka.
Wspomniałeś o tym, że twoja płyta “Czesław Śpiewa Miłosza” nie przebiła się do mainstreamu. Mam wrażenie, że z najnowszą płytą, która wyszła zaledwie trzy miesiące temu, jest podobnie. Szczerze powiedziawszy, o tym, że nagrałeś “#Ideologięmozila” dowiedziałam się w ramach researchu do wywiadu, a znałam większość twojej wcześniejszej muzyki.
Ludzie często pytają mnie, gdzie się podziałem. W ostatnich latach trudno mi się przebić z moją muzyką do szerszej publiczności. Teledysk do “Z miłości”, który wyszedł dwa tygodnie temu, obejrzało niewiele ponad trzydzieści tysięcy osób.
Wczoraj sprawdzałam “Maszynkę do Świerkania” - niemal 30 milionów odtworzeń na YouTubie. Masz pomysł, skąd ta zmiana?
Pewnie, że tak. Z jednej strony myślę, że gdy w 2008 wyszła moja pierwsza płyta w ramach projektu Czesław Śpiewa, była na tyle nowatorska na rynku, że budziła zainteresowania. Anna Gacek powiedziała mi kiedyś, że gdy dostali ją w Trójce, nie bardzo wiedzieli, co myśleć. Akordeon, dziwne teksty, teatralny styl.
Ale puszczali ją potem na okrągło, grałeś też w Trójce koncerty.
No i tutaj dochodzimy do kolejnej kwestii - gdy zaczynałem, nie do końca rozumiałem branżowe uwarunkowania. Nie wiedziałem, że trzeba się przymilać do ważnych panów, którzy odpowiadają za działy muzyczne w mediach. A powinienem, zwłaszcza, że w takiej Esce mnie nie puszczą, bo tam nie pasuję.
Pamiętam nawet taką sytuację z Męskiego Grania sprzed paru lat - dość znany dziennikarz zażartował ze mnie w sposób, który mi się nie spodobał, tym bardziej że byłem wtedy bardzo wrażliwy. Zamiast się zaśmiać, coś odburknąłem i sobie poszedłem. I zgadnij, co się stało potem.
Byłeś spalony w radiostacji, w której pracował?
Dokładnie. Myślę, że do radiowej niechęci doszła jeszcze kwestia mojego udziału w “X-Faktorze”. Byłem niszowym artystą, a tu nagle stałem się żartownisiem z telewizji i podejrzewam, że wielu osobom te dwa wizerunki się kłóciły.
Sam łapię się na czymś podobnym, gdy widzę, że jakiegoś muzyka robi się za dużo w rozrywce czy reklamach. To nieuczciwe i nielogiczne, ale tak już jest. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z “X-Faktorem,” Kuba Wojewódzki powiedział mi, że muszę się liczyć z tym, że dla wielu osób stanę się niewiarygodny jako muzyk.
Pewnie, że jest, ale to też ważna lekcja pokory. Na pierwszych miejscach list przebojów już byłem. Mam wrażenie, że nie nagrywam dziś wcale gorszych płyt niż kiedyś, wciąż mnie to cieszy, i w zasadzie zawsze wolałem kameralne koncerty w małych miasteczkach. Uważam, że jestem szczęściarzem, że wciąż mogę żyć z muzyki.
No jasne, że nie. Jako dwudziestoparolatek z dyplomem Akademii Muzycznej i własnym zespołem uważałem się niemal za geniusza, myślę zresztą, że to dość typowe dla młodych ludzi.
A jak oceniasz dzisiejszą scenę alternatywą w Polsce?
Jest bardzo mocna i niesamowicie się rozwinęła. Słucham między innymi Hani Rani, Ralpha Kamińskiego, Kwiatu Jabłoni. Jestem ogromnym fanem grupy Bastarda Trio, którą ostatnio wszystkim polecam.
Jak obeszła się z tobą pandemia?
Jak z większością z nas. Ciężko. Nie miałem pracy przez 11 miesięcy, a bardzo źle to znoszę - od razu siada mi kreatywność i przestaję pisać.
Kojarzysz hygge, które zrobiło się modne kilka lat temu? Hygge w Polsce jest niemożliwe, bo obywatele nie mogą w żaden sposób polegać na państwie w sytuacji kryzysowej.
Moi duńscy przyjaciele-muzycy od razu dostali pomoc od rządu, u nas zaczęło się o niej mówić dopiero po kilku miesiącach. Nie dostałem nic z Tarczy Antykryzysowej, do tego byliśmy zmuszeni ze znajomymi sprzedać naszą knajpę na Pradze.
Co robiłeś, skoro nie mogłeś ani tworzyć ani pracować?
Oglądałem mnóstwo seriali i piłem wino z Biedronki - najpierw ze średniej półki cenowej, a potem coraz tańsze, bo coraz bardziej bałem się o swoją sytuację zawodowo-finansową. Doszedłem nawet do białego wina z kartonu, które wcześniej używałem co najwyżej do gotowania. Gorąco polecam, całkiem przyzwoite.
Tak już mam, że gdy dopada mnie niemoc twórcza piję, bo boję się, że już nigdy nic nie stworzę. Wypalenie jest jedną z rzeczy, które przerażają mnie najbardziej. Tym razem psychicznie podratowała mnie bieżnia, która stoi w naszym mieszkaniu.
No właśnie, jak to jest z tym twoim piciem - często wspominasz o nim w wywiadach.
Pewnie nie powinienem, ale tak już mam, że nie potrafię ściemniać. A co do picia - jestem w stanie je kontrolować głównie dlatego, że uwielbiam pracować - komponować, grać koncerty, być w trasie. Gdybym popłynął za bardzo, nie byłbym w stanie tego robić. Trochę też pogodziłem się z tym, że lubię poprawić sobie humor winem, zamiast się tym zamartwiać. Na szczęście przy Dorocie przestałem tyle imprezować.
A co z twoim akordeonem? Był twoim znakiem rozpoznawczym, ale na nowej płycie go nie ma.
Odstawiłem akordeon. Gram na nim tylko czasem na koncertach, już nie ćwiczę - praktycznie odkąd skończyłem studia.
W 2018 roku nagrałeś płytę z dziećmi ze szkół muzycznych, głównie z małych miasteczek. Skąd w ogóle taki pomysł?
Sam jestem wychowankiem szkoły muzycznej, mam wielu znajomych, którzy uczą dzieci grać na instrumentach, no i dobrze dogaduję się z młodzieżą - i chyba te trzy rzeczy tu zagrały.
Fascynowało mnie też to, że w Polsce - kraju w którym słucha się disco-polo - dziesiątki tysięcy dzieci otrzymują klasyczne wykształcenie muzyczne. Poza tym w szkołach muzycznych najczęściej w ogólnie nie poświęca się uwagi muzyce rozrywkowej, wiele dzieci nie zna radości płynącej ze wspólnego grania i tworzenia - grają z nut, a nie ze słuchu. Traktowałem ten projekt też trochę misyjnie.
I włożyłeś w niego 180 tys. złotych. Zwróciło się?
Pewnie, że nie. Spłacałem kolegów, których zaprosiłem do projektu przez dwa lata. Marzy mi się, że na kolejną płytę Grajków Przyszłości dostaniemy jakiegoś rodzaju dofinansowanie.
Jak znalazłeś dzieci, które można usłyszeć na płycie?
Część była uczniami moich znajomych - na przykład trzynaścioro dzieci uczących się grać na harfie u Agnieszki Greli. Nikogo nie wykluczaliśmy, nie robiliśmy castingów.
Do tego, gdy byłem w trasie, czasem chodziłem do lokalnych szkół muzycznych albo urzędów miasta i pytałem, czy nie byliby zainteresowani takim projektem. Niektórzy patrzyli na mnie jak na wariata, inni się godzili.
Zabawna była też sytuacja z rodzicami - niekoniecznie mam wizerunek człowieka, który nadaje się do pracy z młodzieżą. Na początku przychodzili na próby i patrzyli, jak sobie radzę. Po jakimś czasie przestali, więc chyba radziłem sobie dobrze.
Teraz pracujemy nad kolejnym albumem Grajków Przyszłości i jest już nieco łatwiej - po prostu przynoszę do szkół muzycznych czy urzędów miasta pierwszą płytę, którą nagraliśmy.
Chyba nie umiem nie być dumnym, tak już zostałem wychowany. Opowiadałem o Polsce kolegom, gdy chodziłem jeszcze do podstawówki, potem brałem tu znajomych na wycieczki. Nie wyobrażam sobie mieszkać nigdzie indziej, mimo że mój tata i siostra zostali w Danii.
Ale to trudna miłość - zwłaszcza ostatnio. Oglądam TVN i mam ochotę iść po więcej wina do Biedry. Mam też kontrast z TVP - w hotelach, w których mieszkam w trasie, często nie ma innej stacji. Włączam sobie “Wiadomości”, a tam same świetne informacje, Polska piękna i bogata. Alternatywna rzeczywistość, w której chciałbym być, ale niestety nie jestem.