Po dziewiętnastu latach wspólnego
życia odeszła. Zwyczajnie. Po prostu umarła. Albo przeszła na
drugą stronę tęczy albo zdechła – przecież tak wolno nam mówić
o śmierci zwierząt. Infantylnie kontra okrutnie. Nie nasza wina.
Przyjęło się, bo tak nas uczono. Kto uczył? Jakie to ma
znaczenie? Żadnego. To tylko słowa, a przecież liczą się gesty.
Tylko
na jakie gesty i na jaką opiekę mogą liczyć krowy?
Krowa
to przecież tylko krowa. Nie kot, nie pies i też nie koń. Nie
pogłaszczesz, nie przytulisz. Zresztą po co dodawać jej uroku,
skoro i tak wiadomo, jak skończy. Lepiej tak, bo jak byśmy później
przełknęli to wszystko.
Po
co wiedzieć, że to takie mądre zwierzę, że się przywiązuje, że
to zwierzę stadne, że szczególnie dobrze mu, gdy jest blisko
swojej matki, córki, siostry. Po co wiedzieć, że też ma emocje,
delikatną psychikę. Lepiej nie. Lepiej, czyli bardziej komfortowo.
Lepiej
nie patrzeć krowie w oczy, choć z drugiej strony można wtedy
przekonać się, dlaczego w Indiach komplementem jest powiedzenie
kobiecie, że ma oczy właśnie jak krowa.
Ta
krowa, która odeszła po 19 latach mieszkania w gospodarstwie w
Godkach na Warmii, miała córkę, a córka ciężko zniosła tę
stratę. I można powiedzieć, że tu zaczyna się historia, którą
chcemy opowiedzieć. Historia o tym, że ludzie widzą i czują
więcej, jeśli tylko chcą.
KROWA, KTÓRA
NIE DAJE MLEKA
– Ile
średnio żyją krowy? – pytam Piotra głaszczącego zwierzę.
–
To zależy
o co pytasz... – odpowiada Piotr uśmiechając się łagodnie.
Jest
jeden z kwietniowych ciepłych dni, a tych w tym roku akurat nie ma
zbyt wielu. Muun mieszka w gospodarstwie Piotra od niedawna. Nie lubi
obcych. Taki typowy krowi charakter.
‘Nie
lubi’ tak naprawdę oznacza boi się. Mądrzy ludzie wyjaśniają,
że dla bydła jedną z najtrudniejszych do zniesienia sytuacji jest
ta, kiedy ludzie krzyczą, gdy są rozgniewani – zwierzęta
wszystko to czują. Krowy nie są płochliwe, a już na pewno nie tak
jak choćby konie, ale właśnie wtedy, gdy słyszą krzyk, bicie ich
serca
zdecydowanie przyspiesza.
Cudów
nie będzie – na mnie Muun też reaguje wyraźnym napięciem.
Jestem przecież intruzem w jej przestrzeni. Bacznie mi się
przygląda swoimi wielkimi oczami. Muszę przyznać, że robi to w
taki sposób – choć wiem, że to absurdalne – że robię dwa
kroki do tyłu i szybko analizuję, czy krowa nie byłaby w stanie
przedostać się na drugą stronę ogrodzenia.
Jej
głowa jest opuszczona, rogi ustawione w moim kierunku... Ale to
tylko (lub aż) strach zwierzęcia. Lęku przed człowiekiem nie
pozbędzie się pewnie nigdy. No może w przypadku Piotra zrobi
wyjątek, ale to potrwa. Na razie oswajają się ze sobą.
Krowy
mogą żyć nawet i 20 lat, ale tylko w naturalnym środowisku, bo
dzięki ‘wsparciu’ człowieka ta średnia maleje do około 7 lat.
Po takim czasie najczęściej stają się bezużyteczne. Krowa
mleczna, której nie da się już wydoić, nikomu nie jest potrzebna.
Nie staje się emerytką i nie skubie trawy w sielskim otoczeniu.
Trafia do rzeźni.
"Krowa,
która na siebie nie zarabia mlekiem i cielętami, ma tylko jeden los
przed sobą... Chcemy więc dać im dom, poczucie wolności i godne
życie” – napisał Piotr w istotnym dla tej krowiej historii
ogłoszeniu.
BUTLA, BOMBONA I KTOŚ JESZCZE
– Któregoś
dnia zadzwoniła do mnie moja sąsiadka, powiedziała, że urodziła
jej się krówka, ale nie może jej zatrzymać, bo ma już jedną i
na tym koniec. Poszedłem do niej. Spotkaliśmy się w środku lasu.
Krówka, którą przyprowadziłem do domu, była wielkości pieska.
Nazywała się Butla i to było 19 lat temu. Mieszkała ze mną do
Wigilii zeszłego roku – wspomina Piotr.
Dom
Piotra jest dokładnie takim domem, jaki można sobie wyobrażać,
myśląc o domu na Warmii. Jest domem zbudowanym we wsi na końcu
świata, domem z drewnianym gankiem, w którym ramy okien są
lazurowej barwy, domem, do którego środka nie zajrzysz latem stojąc
na podwórku, bo pozostałe okna chowają się za bujną winoroślą,
dbając o intymność mieszkańców.
I
właśnie na łące za tym domem dzieci Piotra, gdy były małe,
grały w piłkę. Grały z Butlą, bo była to wyjątkowa krowa.
–
Często
stawała na bramce. Widziałem, jak dzieci jej tłumaczą, że robi
to źle. Przez moment czuła się też psem, bo gdy się pojawiła u
mnie, miałem wilczycę, która trochę ją zdominowała, ale też
podporządkowała. Uczyła ją, co powinna robić. W związku z czym
krówka nie tylko aportowała, ale też gdy przyjeżdżał samochód,
była przy nim pierwsza. Jeszcze przed psami biegła do człowieka.
Kiedy kładła się na łące, dzieci kładły się na niej, bo
pozwalała im na to – opowiada mężczyzna.
–
Po drodze
urodziła córkę, którą nazwałem Bombona. Doiłem Butlę, miałem
mleko, robiłem sery. Jednak z upływem czasu zrozumiałem cały ten
mechanizm, czyli to, że aby krowa dała mleko, musi urodzić
dziecko. A jeśli urodzi się chłopiec to co? To idzie on pod nóż.
W związku z tym po urodzeniu Bombony, która
dziś ma 13 lat,
postanowiłem, że więcej tak nie będzie. Bombona jest
trochę taka półdzika – wyjaśnia gospodarz.
Butla
umarła w Wigilię. Piotr przyznaje, że obserwowanie wtedy Bombony
było dla niego bolesne. Wszystko widziała, wszystko rozumiała. –
Trochę poznałem krowy i wiem, że one są niesamowicie wrażliwe.
Są takie same jak my, tylko mają inne środki wyrazu. Tak samo
cierpią, tak samo potrafią być wesołe, tak samo przeżywają
różne emocje – opowiada, gdy Muun kradnie marchewkę, którą
Piotr schował w kieszeni.
Zdaje
się, że tu powinno pojawić się wtrącenie, raczej dłuższe, niż
krótsze. A może i nie powinno, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że
na pewno nie zaszkodzi. Bo przecież z tymi emocjami, to taka tam
bajeczka, przesada... Co innego, gdy głos zabiorą specjaliści,
lekarze weterynarii. Oto, co o dobrostanie psychicznym bydła można
znaleźć w artykule autorstwa lek. wet. Remigiusza Cichonia ze
Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Poznaniu, kierownika
studiów podyplomowych „Psychologia Zwierząt” i lek. wet. Joanny
Cichoń.
Bydło jest gatunkiem posiadającym
bardzo mocno zakorzenione emocje związane z więzami społecznymi.
Gwałtowne odsadzanie cieląt od matek jest dla nich szczególnie
traumatycznym doznaniem, co ze względu na bardzo wysoki poziom
negatywnych emocji nigdy nie powinno się zdarzyć.
Jest
on niekorzystny zarówno dla matek, jak i cieląt. Ma negatywny wpływ
na efekty produkcyjne po obu stronach. Nie powinno się zabierać
cieląt od matek w sposób nagły. Hodowcy często przenoszą cielęta
do innych pomieszczeń niż te, w których przebywały z matkami,
często są przewożone samochodami w inne miejsca. Wtedy cielęta
nawołują matki, szukają drogi do nich, a ich stan psychiczny
obniża odporność na choroby oraz spowalnia znacznie ich rozwój.
W
nowoczesnym chowie krów mlecznych odsadzanie jest prowadzone w
sposób behawioralnie nieprawidłowy, gdyż krowy muszą rodzić
cielę corocznie i po ocieleniu wracają na linię produkcyjną, nie
mogąc karmić swoich dzieci. Cielęta ras mlecznych, np. rasy
holsztyńskiej, nie ryczą po odsadzeniu od matki, tak jak to czynią
dzieci ras mięsnych.
Podobnie
krowa rasy holsztyńskiej jest mniej zestresowana, gdy traci cielę.
Ich system paniki nie reaguje tak gwałtownie. Tak skutecznie
kształtowano tę rasę do produkcji mleka, że znacznie zmniejszyły
się jej reakcje naturalne na utratę dziecka. Krowy ras mięsnych
ryczałyby bardzo długo i następowałby duży spadek ich kondycji.
POTRZEBNA TOWARZYSZKA
Po śmierci Butli Bombona też
cierpiała – to dlatego Piotr napisał na Facebooku: "Osierocona
przez mamę Butlę, niezwyczajna do samotności krówka Bombona –
całe życie były razem – chodzi po ośnieżonych łąkach
wyraźnie zagubiona. Szukam krowy, która by chciała z nami
zamieszkać".
Doczekał
się odpowiedzi, a nawet dwóch. Ta pierwsza była od sąsiada, w
którego gospodarstwie, dokładnie w Wigilię, na świecie pojawiły
się cielęta.
–
Usłyszałem,
że będzie to chłopiec i dziewczynka, czyli istnieje bardzo duże
prawdopodobieństwo, że dziewczynka będzie miała tzw. frymerię,
co oznacza, że krówka rodzi się bez jajników i w momencie
dojrzewania przestanie być dziewczynką, ale nie zacznie też być
chłopcem. Będzie w takim stanie pomiędzy, czyli będzie
niepożyteczna z punktu widzenia człowieka, bo nie da mleka i nie
urodzi cieląt – wyjaśnia Piotr.
Druga
wiadomość była od jego koleżanki. Zadzwoniła i powiedziała, że
nieopodal niej mieszka mężczyzna, który ma krowę, która ma...
frymerię. Właśnie to odkrył i krowa idzie na rzeź. Koleżanka
zorganizowała zbiórkę, krowę udało się wykupić. I w ten oto
sposób trafiła do Piotra. To właśnie Muun.
OBIECANE
DOŻYWOCIE
– Krówka
Muun jest u mnie stosunkowo krótko. Dopiero się poznajemy. Muszę
się z nią zaprzyjaźnić. Już jesteśmy mocno zaawansowani w tym
procesie. Ona ma za sobą silny stres. Jej dotychczasowe życie nie
było słodkie, więc stopniuję jej wolność, ale docelowo będzie
wychodziła ze swojego miejsca i wchodziła do niego, kiedy będzie
chciała. Mam sporo ziemi, na której te krówki będą sobie żyły
– opowiada rolnik.
Muun
i Bombona jeszcze się nie znają. Kilka dni temu zobaczyły się po
raz pierwszy. Jednak zacieśnienie przez nie relacji jest utrudnione
przez problemy ze zdrowiem Bombony. – Po śmierci mamy zachorowała.
Lekarze nie są w stanie stwierdzić, co jej jest. Okulała na jedna
nogę. Nie bardzo wiadomo dlaczego, bo nie ma opuchlizny. Badało ją
już wielu lekarzy. Dzisiaj przyjedzie rentgen i jeszcze raz będziemy
sprawdzać. Praktycznie nie używa jednej nogi, wstaje tylko, żeby
się najeść, napić i znowu się kładzie – wyjaśnia Piotr.
Bombona
większość czasu spędza w nowo
powstałej
oborze. Udało się ją wybudować, dzięki zbiórce pieniędzy.
Zrzutce ludzi, którym takie krowie azyle najwidoczniej nie są
obojętne, a już na pewno nie los zwierząt.
Obora
musiała stanąć, bo krowie stado Piotra się powiększa. Za chwilę
dołączą do niego dwie, wspomniane kilka zdań wcześniej, małe
krówki.
„Obórkę
trzeba koniecznie przebudować i
wzmocnić konstrukcyjnie, zrobić więcej miejsca do jedzenia, spania
i odpoczywania, naprawić dach. Dopóki mieszkały tam Butla i
Bombona, które nie lubiły zamknięcia i ciągle było im gorąco,
nawet w mrozy, dawaliśmy sobie nieźle radę. Jednak teraz mamy nową
i delikatną krówkę, a spodziewamy się jeszcze krowiej dzieciarni.
Nasze
krowy nie dają mleka,
po prostu z nami są i mają obiecane dożywocie w tak zwanych
ludzkich warunkach, czyli w gospodarstwie ekologicznym, na dużej
łące i w pięknym krajobrazie Warmii” – można było przeczytać
na stronie informującej o potrzebach.
–
Czy teraz
coś jest niezbędne? Konieczne jest jakieś wsparcie? – dopytuję.
–
Na razie
mam zapas siana, zaraz wiosna wybuchnie i pojawi się ‘darmowe’
jedzenie, czyli łąki. Teraz pomoc jest potrzebna komu innemu, nie
mnie. Ludziom z Ukrainy – zaznacza Piotr.
JAK W BULLERBYN
Piotr Romanowski jest rolnikiem –
uprawia ziemię, ma szkółkę roślin. Poza krowami w jego
gospodarstwie, po trudnych doświadczeniach, dochodzą do siebie
również kury. Piotr działa w organizacjach ekologicznych, jest
aktywistą. Jest też prezesem Stowarzyszenia
Ekologiczno-Artystycznego „Ręką Dzieło”. Działa na rzecz
ochrony przyrody i pisze wiersze.
–
Najbardziej
lubię pisać o ptakach i o drzewach, bo czuję się z nimi zbratany,
ale niestety najczęściej wychodzą mi strasznie trudne wiersze –
przyznaje rozmówca.
Urodził
się i wychował w Warszawie. Na Żoliborzu, niedaleko Lasku
Bielańskiego. Mówi, że to tam zachwycił się naturą. Stolica nie
była mu jednak najwyraźniej pisana, a nawet jeżeli tak, to
postanowił zmienić ten scenariusz. Miał 21 lat, kiedy spędził
wakacje na Warmii. Od razu zakochał się w tej krainie.
–
Mieszkam
tu od 1982 roku. W jedną chwilę rzuciłem wszystko, co miałem w
Warszawie i zostałem. Oczywiście, jak to w życiu bywa często,
kiedy byłem mieszkańcem Warszawy nie wyobrażałem sobie, że
mógłbym choćby tydzień spędzić na wsi. Wieś kojarzyła mi się
źle. Natomiast jak już tutaj trafiłem, to miasto przestało dla
mnie znaczyć cokolwiek. Tylko tyle, że tam były moja mama i moje
siostry – przyznaje.
–
Miałem
czasami jakieś tęsknoty, trochę surrealistyczne drobiazgi.
Tęskniłem np. za dźwiękiem tramwaju. Bardzo lubiłem to
charakterystyczne zgrzytanie, gdy przejeżdżał obok – dodaje
Piotr.
Na
początku mieszkał u swojego obecnego sąsiada. Miał on bowiem
bardzo duże gospodarstwo rolne. Piotr pasł jego owce, a było ich
300. Od rana do wieczora chodził z nimi po polach i zachwycał się
tym, co go otacza.
–
Warmia
była wtedy o wiele bardziej dziką krainą, niż teraz. Było dużo
mniej domów. Nie było żadnych osiedli. Wieś była wiejska i te
pola, lasy, te przestrzenie, to zrobiło na mnie takie wrażenie, że
zakochałem się w tym miejscu – wspomina.
Miłość
nie była jednak ślepa na wyzwania tego miejsca. Mimo
to
wszelkie trudności Piotr wrzuca do worka z napisem ‘przygoda’.
To worek pojemny, bo mieści się w nim i to, co trudne, i to, co
zabawne, a przynajmniej zabawne z dzisiejszej perspektywy.
–
Nie było
wody w domu, a miałem małe
dziecko. Trzeba było ją nosić ze stawu koło drogi. Można na to
patrzeć, jak na szaloną trudność, ale dla mnie to była przygoda.
W domu w Warszawie była wanna, z kranu leciała ciepła woda, więc
człowiek nie myślał skąd to się bierze i co z nią dalej, a tu
musiałem takie kwestie brać pod uwagę – podkreśla nasz bohater.
Dzieci
również nie narzekały, bo dziecięcy świat stworzony z pól, łąk,
lasów, z kilku domów, w których mieszkają koledzy i koleżanki,
wydaje się idylliczny. – Do szkoły chodziły pieszo, jeździły
na rowerach albo były wożone jednym samochodem. Były i takie
wypadki, że ktoś jechał lasem i nagle zobaczył plecak, dalej
kurtkę, spodenki… Okazało się, że chłopcu zrobiło się
ciepło, więc pozbywał się w drodze wszystkich rzeczy ze słuszną
wiarą, że nic im się nie stanie, że to nie zniknie. Trochę jak
Dzieci z Bullerbyn – żartuje Piotr.
Za
chwilę jednak się zamyśla i dodaje – Najtrudniejsze to było dla
tych, którymi musiałem się opiekować. Kupiłem to gospodarstwo z
koniem, krową, kurami, psami, a nie miałem pojęcia, jak się nimi
wszystkimi zajmować. Myślę, że im było najtrudniej, bo byłem
niedobry dla nich. Z niewiedzy po prostu – przyznaje.
KURA HIACYNTA
– To
już jest kolejne moje stado kur. Ostatnie
zabrał lis. W związku z czym moje przyjaciółki, wspaniałe osoby,
pojechały na fermę kurzą i wykupiły nieszczęsne stworzenia,
które tam światła dziennego nie widzą. Teraz u mnie muszą się
uczyć życia takim, jakim jest naprawdę, a nie w tej strasznej hali
– mówi Piotr.
Tam,
gdzie żyły wcześniej kury, o takiej przestrzeni do życia, jak u
Piotra w Godkach, mogły tylko pomarzyć. Na fermie, a na pewno na
tej, z której one tu dotarły, były cały czas stłoczone, jedna
obok drugiej. Nie o ich komfort przecież chodzi, a to, żeby w kasie
wszystko się zgadzało.
Tu
biegają swobodnie, skubią trawę, a kurnik jest nawet ogrzewany w
zimne dni. Nadal, co widać, są jednak trochę poturbowane. Jeszcze
wypadają im pióra, a te, które wypadły wcześniej, nie
zdążyły odrosnąć. Na razie nie rozumieją świata dookoła, ale
z każdym
dniem radzą sobie coraz lepiej.
–
Już
miałem stada takich uratowanych kur, więc wiem, jak potem
przepięknie stają się takimi prawdziwymi ptakami. Jedna kura
mieszkała ze mną w domu bardzo długo, bo stado ją odrzuciło.
Wykluła się za późno, w październiku, czego w ptasim świecie
się nie robi. Z tego powodu
stado trochę ją maltretowało, więc wziąłem ją do domu i
pokochaliśmy się wzajemnie – wyjaśnia gospodarz.
–
Czy ona
miała imię? – zastanawiam się.
TAK JESTEŚMY WYCHOWANI
– Całe
życie byłem pacyfistą. Teraz trochę mi się zmieniło, nie wiem,
czy dobrze o tym mówić, ale to, co dzieje się w Ukrainie,
spowodowało dość poważną zmianę mojego stosunku do różnych
rzeczy. Ale jeśli chodzi akurat o jedzenie
mięsa,
nigdy nie byłem fanem mówienia ludziom, co mają robić. Sam tego
nie znoszę, więc nie narzucam czegokolwiek innym. Aczkolwiek zdarza
mi się brać udział w
działaniach
antyfermowych.
I
jest to pewna forma wywierania nacisku, ale jesteśmy przyparci do
muru. Mówi się, że gdyby rzeźnie miały szklane ściany, to nikt
by nie jadł mięsa – zaznacza Piotr.
On
sam, jak nietrudno się domyślić, nie spożywa mięsa. Nie zawsze
tak jednak było. Musiało minąć trochę czasu nim stał się tak
świadomy, jak jest dziś, ale to sama przyroda otworzyła go na inny
świat.
–
Nie było
tak, że z chwili na chwilę stałem się świadomy. Nie. Ja sam, jako rolnik, zabijałem
zwierzęta zanim
przestałem jeść mięso. Moja droga to nie była droga, nazwijmy ją
miękką, była wyboista i twarda. Mam trochę rzeczy na sumieniu…
Bezmyślnie wyciąłem też na pewno jakieś drzewo – słyszę.
Piotr
nie jest przepełnionym żalem, wzgardą, nie ma pretensji do ludzi,
którzy nie traktują świata z takim szacunkiem, jak on. Nie kieruje
się zasadą wszystko albo nic, nie pokazuje drzwi tym, którzy myślą
inaczej. Rozumie pewne mechanizmy. Niektóre...
–
Tak
jesteśmy wychowani, to jest systemowa sprawa. Przecież dzieciom się
nie mówi, że ktoś zarżnął świnię, którą właśnie zjadają.
Mówi się „jedz mięsko, bo jest zdrowe”. Mięsko nic nie znaczy
dla dziecka. Jesteśmy oszukiwani. Taka jest prawda. Myślę jednak,
że większość ludzi ma taki stosunek do świata jak ja, tylko
właśnie trochę w tej nieświadomości żyją. Nie ma impulsów
zewnętrznych ze strony naszych pseudo opiekunów, żebyśmy zwracali
na przyrodę uwagę, dbali o nią
– zaznacza Piotr.
CHOWANIE GŁOWY W PIASEK
Gdy Piotr zaczął
mieszkać na Warmii, przy jego domu były
trzy stawy pełne wody. Teraz dwóch nie ma w ogóle, wyschły. W
trzecim trochę wody pojawia się na początku wiosny, ale później
i tu próżno jej szukać.
Między
innymi dlatego złożył pozew przeciwko polskiemu
rządowi,
pozwał Skarb Państwa za zaniechania w polityce klimatycznej, za
bierność wobec
zmian klimatu.
–
To nie
jest tylko to, że nie mamy wody do mycia lub do czegoś innego.
Chodzi przede wszystkim o to, że schnie ziemia. Tu zawsze były
rezerwuary wody. Warmia tak jest
ukształtowana,
że wszystkie jej nadmiary kumulowały się w licznych stawach. A
teraz, jak jechaliście od Godek, to tam jest jeden staw i finito.
Rząd to ignoruje, mieszkańcy nie mają na to żadnego wpływu –
wyjaśnia gospodarz.
Na
wyrok, a jeszcze bardziej na realne działania, Piotr wciąż jednak
czeka. Cały czas ma nadzieję na reakcję.
–
Nasza
polityka klimatyczna to chowanie głowy w piasek. Nie ma żadnych
działań albo mówi się "zajmiemy się tym później”. Teraz to
też widać po stosunku do polityki paliw kopalnych. Twardo się tego
trzymamy, pazurami, mimo że to zasila wojnę – podkreśla.
–
Kiedy
byłem dzieckiem, myślałem, że rząd to jest taki ojciec i matka,
że oni dbają o różne rzeczy, o porządek w domu, o pełną
spiżarnię, o to, żebyśmy zdrowo żyli i żebyśmy mieli jakąś
przyszłość… Guzik prawda. Takie coś nie istnieje, to jest
utopia – dodaje.
Prawdą,
choć niezwykle przykrą, jest jednak to, że to my za bardzo
rozpanoszyliśmy się na tej planecie. Poczuliśmy, że możemy
wszystko i wszędzie. Ktoś nas przekonał, że więcej, znaczy
lepiej. Po prostu – narozrabialiśmy.
–
My jako
ludzie jesteśmy tej sytuacji winni. Nawet nasza epoka nazywana
bywa antropocenem,
bo już na taką skalę przekształciliśmy środowisko w bardzo
negatywny sposób. Wiem, co będzie, więc oczywiście przeraża mnie
to niesamowicie, ale staram się nie zajmować przerażeniem, tylko
próbą zrobienia wszystkiego, co mogę, żeby ten scenariusz, który
mam w głowie, się nie ziścił – przyznaje Piotr.
Ten
scenariusz składa się ze scen takich jak wojny, choroby,
kataklizmy. Naukowcy od lat przed tym ostrzegają i mają dowody na
to, że Ziemię niechybnie czeka taki los, jeśli nie zaczniemy
działać. Choć niektórych konsekwencji nie da się już uniknąć.
Jest za późno.
–
Wojny
o jedzenie, o wodę, emigracje milionów ludzi, więc i kolejne
konflikty, bo np. jeśli do Polski przyjadą ludzie, którzy mają
inny kolor skóry niż my, to będziemy chcieli ich wypchnąć. Nie
ma śniegu, nie ma mrozu. Owszem, czasami temperatura spada do - 5 st.
C, czasami do - 8, ale gdy tu przyjechałem, bywało i – 30 st. C
przez wiele dni. Śniegu było po szyję, a teraz śnieg to jest taka
ozdoba. Wszyscy wybiegamy z aparatami, robimy zdjęcia „o śnieg,
śnieg”. A to wszystko na przestrzeni tych lat, kiedy tutaj
mieszkam, na przestrzeni części mojego życia – przypomina
rolnik.
Piotr
od lat walczy także o ochronę warmińskich alei. Chodzi o
przydrożne drzewa, które, jak zaznacza, są masowo i stale
wycinane. Odkąd tu mieszka jest zaangażowany w przekonywanie
świata, że są potrzebne z wielu powodów.
–
Tutaj
wszyscy o tym wiedzą, wiedzą, że mamy rację, tylko każdy
podchodzi do tego jakoś po swojemu, wybiera własną drogę. Wokół
dużo jest gospodarstw ekologicznych, to dosyć silny trend tutaj,
ale dużo jest też osób kompletnie nieświadomych i do nich nie ma
jak dotrzeć – mówi Piotr.
–
Ksiądz
powinien, bo jego słuchają, ale księża są zajęci robieniem kasy
dla siebie i tym, żeby rządzić umysłami ludzi, a nie żeby ich
oświecać, żeby mówić im prawdę. Od tego są niestety daleko –
dodaje szybko.
DRZEWO
OPIEKUŃCZE
Warmia
była i jest – mimo zmian – krainą szczęśliwości i wolności
bohatera tego tekstu. Wciąż może chodzić po polach nikogo nie
spotykając.
–
Nadal
najbardziej na Warmii kocham wolność i to, że mogę wyjść z domu
dowolnie, ubrany, nieubrany, nieuczesany. Ptakom to nie przeszkadza.
Słyszę ptaki, dotykam ziemi, to są rzeczy nie do przecenienia.
Cały czas widzę piękno. Oczywiście widzę też zmiany, które z
mojego punktu widzenia nie są korzystne, ale niektóre z nich
rozumiem np. powstawanie osiedli, które się tak rozpychają –
każdy chce gdzieś mieszkać… – podkreśla Piotr.
Tu
gdzie mieszka Piotr, na jego podwórku, rosła
trzystuletnia lipa.
Była
jego drzewem opiekuńczym, przeżyła
wiele wichur, ale tej jednej – nie
.
–
Przyszedł
taki wiatr i ją
zniszczył. Wtedy kilka takich pięknych, zabytkowych drzew tutaj
poległo. Tego będzie coraz więcej… – podsumowuje.
KRAINA SZCZĘŚLIWOŚCI
Krainą szczęśliwości dla Bombony, Muun i dwóch cieląt, które dopiero szykują się do przeprowadzki – nie są świadome, że wygrały los na krowiej loterii – jest gospodarstwo Piotra. Tu będę mogły, co niezwykle rzadkie, doczekać do emerytury, na którą nawet nie będą musiały zapracować.
I będzie tak jak kiedyś, dawno temu, kiedy na wsiach krowy miały swoje imiona – zazwyczaj Mućka lub Krasula – kiedy nie stały stłoczone w oborze, jako niewiele znaczący element mechanizmu (choć nawet w obecnych mechanizmach są przecież najważniejsze). Ktoś będzie je tu traktował z szacunkiem, jak zwierzęta domowe, jak kogoś, kto też czuje.
Chwilę przed publikacją artykułu Piotr przesyła mi maila: "Bardzo dziękuję, że chcieliście o nas napisać. Może to zmieni postawę ludzi wobec zwierząt hodowlanych, ferm itd.".
Oby. Oby zmieniło postawę choć kilku osób.
Wiersze
wykorzystane w reportażu są autorstwa Piotra Romanowskiego.