naTemat extra

Za polityczne żarty trafiła do więzienia. "Żal mam do koleżanek i kolegów, którzy mnie wydali"

Fot. archiwum prywatne

Podszedł do Zofii i bez zbędnych ceregieli poprosił o rozmowę. Przyglądał jej się od dłuższego czasu, zerkał w jej stronę, zastanawiając się, co i jak powiedzieć, jak zacząć, ale dobry początek po prostu nie istniał.
Pamiętał jej sprawę. Minęło za mało czasu, żeby wymazać tę historię z pamięci. Przecież działo się to zaledwie 10 lat temu.
– Pani mnie nie poznaje? – zapytał, starając się mówić tak, żeby nie zagłuszyła go muzyka puszczana z gramofonu Bambino, ale też tak, żeby nie usłyszał go nikt inny, tylko ona.
A może organizatorzy balu sylwestrowego pracowników wymiaru sprawiedliwości z Mławy szarpnęli się na orkiestrę? To akurat bez znaczenia. Podobnie jak to, czy w tamtej chwili bawiono się przy utworach Niebiesko-Czarnych, Trubadurów czy Filipinek.
– Nie… Zofia przyglądała się mężczyźnie z uśmiechem na twarzy. Nie mogła przecież sądzić, że drogi jej i tego człowieka jeszcze kiedyś się przetną.
– To ja prowadziłem pani śledztwo... Czy pani ma do mnie żal?zapytał i wyglądał przy tym, jakby na odpowiedź czekał od dawna, jakby liczył na rozgrzeszenie.
– Nie. Pan wykonywał swoją pracę. Żal mam do koleżanek i kolegów, którzy mnie wydali, ale jako katoliczka im też już wybaczyłamprzyznała zdecydowanym głosem.

W imieniu komitetu centralnego

Ta noc, jak każda inna noc sylwestrowa, przynosiła nadzieję na zmianę. Czasy nadal były niepewne, choć zwykło się o nich mówić szalone lata 60. Owszem to wtedy na Zachodzie królował Rock'N'Roll, to wtedy po raz pierwszy przywitano widownię na festiwalu w Opolu, to wtedy piszczały fanki, gdy na scenie pojawiali się członkowie stworzonych przez Jerzego Koselę Czerwonych Gitar.
Jednak wspomnienia są rozmyte, bo bohaterka tej opowieści odeszła. Czy zatem tamtej nocy sylwestrowej żegnano rok 1963? Być może. Jeśli tak, to zaraz po Dzienniku Telewizyjnym najważniejszy toast – kieliszkiem wódki – wzniósł pierwszy sekretarz KC PZPR.
Władysław Gomułka: "W imieniu komitetu centralnego naszej partii składam wam towarzysze i wszystkim ludziom pracy najserdeczniejsze życzenia. Niech nowy rok przyniesie nam dużo radości, zadowolenia. Duże sukcesy i osiągnięcia w naszej pracy zawodowej i w nauce. Życzę wszystkim zdrowia, szczęścia i wszelkiej pomyślności. Podnieśmy towarzysze ten toast za pomyślny nowy rok".
A bal, na którym bawiła się wtedy Zofia, trwał do białego rana.
Fragment dokumentu znajdującego się w materiałach IPN-u.
Od początku 1948 roku, daty bliżej nieustalonej, do dnia 17 października 1950 roku, na terenie Działdowa, czyniła przygotowania do zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego przez to, że pracując w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Działdowie, na terenie biura i poza nim, w obecności świadków (tu imiona i nazwiska świadków) rozpowszechniała kawały polityczne, których treść przedstawiała w fałszywym świetle stosunki panujące w Polsce, a ponadto sugerowała słuchaczy o mającej nastąpić rzekomo trzeciej wojnie… (zapis zgodny z oryginałem)

Stęskniona żona

Lato jest kapryśne. Długie, zimne dni przeplatają się z upałami, które co rusz przerywa ulewa. Choć deszcz jest ciepły, przynosi wytchnienie. W powietrzu czuć zmianę. Marzenie o wolności pielęgnowane od ponad wieku ziści się lada moment. Łomżę ostatni niemieccy żołnierze opuszczą w październiku 1918 roku. Zofia rodzi się 2 miesiące wcześniej, 21 sierpnia. 
– Miała naturę społecznika, była wyczulona na krzywdę ludzką, zawsze starała się pomóc. Taką postawę wyniosła z domu i z harcerstwa – Zofia Bagińska o swojej matce mówi z czułością i dumą. To dzięki niej tę historię mogą poznać inni.
Ona sama przychodzi na świat w lutym 1950 roku. Jej rodzice są wtedy 12 lat po ślubie i mają już jedną córką – 11-letnią Hanię. Mimo że wojna doświadcza rodzinę, szczęśliwie udaje im się wszystkim przetrwać ten dramatyczny czas. 
Dokładnie 15 sierpnia 1939 roku Wojciech Wandel, mąż Zofii, zostaje wezwany do wojska. – 1 września 1939 r. młodziutka stęskniona żona bierze na ręce Hanię i wynajętą dorożką udaje się do pułku męża. Jakimś cudem dociera tam bez przeszkód. Przerażony mąż, oficer rezerwy, poleca jej natychmiast wracać do domu – opowiada młodsza córka kobiety. 
Po wyzwoleniu trzeba znaleźć zajęcie. Małżeństwo zakłada szkołę w Zakrzewie niedaleko Łomży. Jednak Wojciecha nie opuszcza pewne pragnienie – chce wykorzystać wiedzę i umiejętności zdobyte na studiach. Jest przecież absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.
– Los rzuca ich do Działdowa. W okolicy trzeba organizować sądy. Do budowania powojennej "praworządności", o dziwo, przydaje się doświadczony przedwojenny sędzia. Ojciec otrzymuje posadę sędziego cywilisty w Nidzicy, a mama - etat urzędniczki w działdowskim starostwie (później Prezydium Powiatowej Rady Narodowej) – wyjaśnia Zofia Bagińska. 

Fragment dokumentu znajdującego się w materiałach IPN-u

W tym samym czasie i miejscu i w obecności tychże samych osób, nawoływała do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego ze sprzymierzonym Związkiem Radzieckim, przez to, że rozpowszechniała różne kawały polityczne i wypowiedzi, które swą treścią przedstawiały w fałszywym świetle stosunki panujące w Związku Radzieckim, ustosunkowanie się Związku Radzieckiego do Polski, oraz działalności Generalissimusa Stalina…

Szklany nocnik

Choć nie ma zdjęć, to tych obrazów nie da się wymazać z pamięci. Pamięci, która staje się niechcianym albumem. Przed wojną nawet najtragiczniejsze sny nie oddałyby jej rzeczywistej wojennej brutalności. Nikt nie mógł się spodziewać takiego ogromu zła, bo nikt wcześniej nie widział takiego bestialstwa.
Egzekucje, łapanki, wszechobecne zagrożenie nie zabiły w Zofii chęci życia, a przecież nietrudno, aby wojna zmieniła człowieka, okaleczyła go na zawsze. Zofia jest jedną z tych osób, które chcą żyć i życiem się cieszyć. Ma przecież męża, dwie córki. Wszyscy żyją. Są razem.
– Po traumatycznych przeżyciach wojennych ludzie łakną rozrywki i kontaktów koleżeńskich. Dlatego i w urzędzie, w którym pracuje mama, życie towarzyskie kwitnie. Przy imieninach, przy kieliszku, owszem rozmawia się o niedawnej przeszłości, ale też żartuje, śmieje i opowiada kawały – mówi Zofia Bagińska.  Dodaje też, że jej matka chętnie bawi towarzystwo, opowiadając dowcipy. Również te polityczne.
- Dlaczego Bolesław Bierut ma szklany nocnik?
- Żeby ludzie widzieli, co robi dla świata!
Dlaczego miałaby tego nie robić? Przecież jest z ludźmi, których trochę już zna. Wojna się skończyła, trzeba się wspierać. Komuś trzeba ufać. 
Zofia Bagińska: Osobie zaufanej, w jej mniemaniu, mówi o przynależności do AK, o wywózkach na Sybir jej bliskich, o Katyniu. Niestety za swą spontaniczną szczerość zostaje ukarana.

W towarzystwie szczurów

Jest 17 października 1950 roku. Łomotanie do drzwi mieszkania wzbudza natychmiastowy niepokój domowników. Kiedy Zofia je otwiera do środka wchodzą funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Przeprowadzają rewizję. Nie wyjaśniają, dlaczego przyszli, czego lub kogo szukają. 
Nic podejrzanego nie znajdują, ale mówią, że kobieta ma przygotować się do wyjścia. – Babcia, która akurat przyjechała do Działdowa, instynktownie wyczuwając niebezpieczeństwo, powiedziała: "Zosiu, weź jesionkę" – mówi córka Zofii.
Zofia żegna się z dziećmi. Hania ma 10 lat, Zosia zaledwie 6 miesięcy, więc ją kobieta powinna jeszcze nakarmić, jednak to wykluczone. Jeszcze tego nie wie, ale za chwilę trafi do siedziby UB znajdującej się na działdowskim rynku.
– Pierwszą noc spędza w wilgotnej, zimnej, ciemnej, celi w towarzystwie szczurów. Bolą ją wypełnione mlekiem piersi. Po kilku dniach ktoś dostarcza jej ściągacz do pokarmu. Trafia do więzienia, gdzie siedzi razem z kryminalistkami – zaznacza Zofia Bagińska
Więzienie sąsiaduje ze szkołą, w której uczy się Hania. Pewnego dnia, gdy jest prowadzona na przesłuchanie, Zofia dostrzega córkę.
– Hania stojąca przy otwartym oknie dostrzegła mamę, dlatego zwraca się do kolegi, mówiąc bardzo głośno: "Wiesz, Romku, Zosia się już uspokoiła… W domu wszystko w porządku. Poradzimy sobie". Mama słyszy te słowa. Może odetchnąć z ulgą – opowiada młodsza córka kobiety.

5 lat więzienia

Zofia Bagińska: Drugi koszmarny, bolesny dzień, zapamiętany przez mamę z najdrobniejszymi szczegółami to 20 stycznia 1951 r. – rozprawa sądowa i twarze sędziego majora Jerzego Pokornego, prokuratora Feliksa Maciejewskiego i adwokata Kazimierza Szrettera.
Zofia Wandel przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Olsztynie została uznana za winną zarzucanych jej czynów: Za wymienione wyżej "przestępstwa", opowiedzenie 16 kawałów, obwiniona została skazana na 5 lat więzienia, 3 lata pozbawienia praw publicznych i obywatelskich praw honorowych oraz przepadek mienia na rzecz Skarbu Państwa.
Gdy Zofia słyszy wyrok martwi się, ale nie o siebie. Drży o losy swoich bliskich. Obawia się, że jej rodzinę dotkną represję, że męża wyrzucą z pracy – co rzeczywiście się stanie – a dzieci trafią do domu dziecka.
Na nic zdały się argumenty obrońcy Zofii, że ma ona pod opieką dwie córki. – Wiele lat później mama nadal z uznaniem i wdzięcznością będzie wspominała odwagę mecenasa Szrettera, który złożył apelację do Najwyższego Sądu Wojskowego. Domagał się uchylenia wyroku i złagodzenia kary. Dowodził, że oskarżona opowiadając kawały chciała tylko rozweselić towarzystwo, a nie - jak głosi wyrok - "przemocą obalać ustrój" – podkreśla Zofia Bagińska.

Córka ze zdjęć

Zofia trafia do więzienia w Bydgoszczy-Fordonie.  – Celę dzieli z więźniarkami politycznymi: życzliwymi, ambitnymi kobietami, z którymi się zaprzyjaźnia. Wspierają się wzajemnie. Te relacje przetrwają do ich śmierci – zapewnia rozmówczyni naTemat.
Zofia Bagińska: Raz w miesiącu osadzone mogą być odwiedzane. Do mamy przyjeżdżają: jej siostra, brat, tata, Hania. Mnie w tamtym czasie mama zna tylko ze zdjęć i opowiadań najbliższych. Dzięki tym kontaktom wie, co dzieje się w domu. Wie, że tata znalazł kiepską pracę w PKS-ie w Ciechanowie, że Hania dobrze radzi sobie w szkole i jeszcze pomaga sprzedając malowane przez siebie obrazki, wie, że mną opiekują się babcia i tata, że pomaga bliższa i dalsza rodzina.
Odsiadując wyrok, Zofia jednocześnie pracuje w piekarni, następnie w dziale gospodarczym. To cięższa praca, bo musi nosić kubły z węglem i wiadra z kartoflami. Brakuje jej siły, dlatego udaje jej się wybłagać przeniesienie do hafciarni, gdzie "tkano dystynkcje do mundurów milicyjnych i wojskowych". To zajęcie jest też szansą na skrócenie kary, na szybszy powrót do rodziny.
Zofia Bagińska: I tu muszę dodać ciekawy szczegół. W pracy pomagała uzdolniona manualnie Ziuta, która swój urobek zapisywała na konto mamy. Dzięki temu mama wyszła z więzienia wcześniej. Ziuta, która nie miała nikogo bliskiego, po odbyciu kary u nas znalazła dożywotnie schronienie. Stała się członkiem naszej rodziny.

Każdemu trzeba pomóc

– Tata do końca życia, czyli do 1973, związany był z Sądem Powiatowym w Mławie. Pracował tam, jako sędzia spraw cywilnych i karnych, a od końca lat sześćdziesiątych do śmierci był przewodniczącym wydziału rodzinnego. Dlatego przenieśliśmy się do Mławy – wyjaśnia rozmówczyni, która dodaje, że jej rodzice szybko wrośli w nowe środowisko.
– Prowadzili dom otwarty, byli niezwykle gościnni, zwłaszcza mama. Pamiętam, że przez nasz dom przewijało się mnóstwo ludzi, bo mama uważała, że każdemu trzeba pomóc i dla każdego znajdzie się talerz zupy. Mama zmarła, gdy miała 88 lat, 10 maja 2006 roku – podsumowuje Zofia Bagińska, dyrektorka Domu Dziecka w Szymonowie.




Autorzy artykułu:

Aneta Olender

reportażystka