Wojtek: Pamiętam programy
997, gdzie mówiono o orientacji, jako o czymś, co jest takim dodatkowym obciążeniem.
Michał: Tak, jeśli ktoś był ze środowiska
homoseksualistów, to na pewno był przestępcą.
***
Minęły 32 lata. Dokładnie 11687 dni temu, 17 maja 1990 roku, w
czwartek, Światowa
Organizacja Zdrowia usunęła homoseksualizm z Międzynarodowej Klasyfikacji
Chorób. Jednak nie oznaczało to ani ostatecznego końca, ani zupełnie nowego początku. Decyzja WHO
–
długo wyczekiwana i jedyna słuszna – w jednej chwili nie wymazała trudnych doświadczeń i wspomnień, nie zagwarantowała jutra bez strachu. W kraju takim jak Polska nadal trwa walka o godność, a lęk przeszłości nadal definiuje niejedno życie. Homofobia ma się u nas wyjątkowo dobrze.
***
Jest chory. Z pewnością jest chory. Ma to przecież czarno na białym. Stoi z Encyklopedią Zdrowia i przypatruje się hasłu "homoseksualizm", którego musiał szukać ukradkiem, z dala od innych oczu. Czyichkolwiek. Już wie, że to będzie jego najgłębiej skrywana tajemnica. Nie wie jednak, ile będzie kosztowała go ucieczka przed samym sobą. Skąd ma widzieć? Michał jest przecież jeszcze nastolatkiem.
Kilkanaście lat później (pod koniec lat 90.), inny człowiek, inne miejsce, ale strach równie okropny, paraliżujący. Bo co by było, gdyby ktoś go zobaczył? Wyciąga ze skrytki pocztowej "Inaczej". Dzięki prenumeracie tego czasopisma Wojtek wie, że nie jest jedyny.
Coś niewłaściwego
Michał i Wojtek od 18 lat tworzą szczęśliwy związek, który, jak każdy inny, cały czas ewoluuje. Zanim jednak się poznali, każdy z nich przeszedł długą drogę, aby poznać samego siebie.
– To nie tak, że chciałem to zrobić, ale nie wiedziałem jak. Ja się
po prostu bałem coming outu. Gdy już o tym postanowiłem, gdy przyszedł ten moment, sposób zupełnie nie miał
znaczenia. Żaden poradnik nie był mi do tego potrzebny – zaznacza Michał.
Jednak "ten" moment nie przyszedł wcale tak szybko. Stało się to, gdy mężczyzna był już po 50. Nie było mu ani łatwiej, ani trudniej niż dużo młodszym osobom. Każdy przeżywa to na swój sposób. Oczywiście inna jest też rzeczywistość nastolatka, który wciąż zależny jest od rodziców, a inna osoby dojrzałej, która najpewniej ma już ustabilizowane życie. Życie, które przez lata miało dwie wersje – tę oficjalną, dla świata, i tę prawdziwą.
– Młode
osoby są bardziej świadome. Wiedzą,
że świat może być inny, że jest bardzo różnorodny. Z drugiej
strony są uzależnione od rodziców, są najczęściej
niesamodzielne,
bo
dopiero wchodzą
w dorosłość. Wszystko zależy oczywiście od podejścia i
nastawienia, ale w badaniach publikowanych jeszcze kilka lat temu
tylko co 10 ojciec i co 4 matka akceptowali swoje nieheteronormatywne
dziecko. Teraz
trochę się to poprawiło – mówi Wojtek.
– Z kolei patrząc na osoby
starsze, dojrzałe, to o tyle jest im trudniej, że ok, są
samodzielne, ale w trakcie ich życia narósł cały ten bagaż, który
zbierały, który zbieraliśmy - poczucie, że to jest coś niewłaściwego,
złego – dodaje mężczyzna.
***
Apel Komitetu Bioetyki PAN w sprawie zwalczania mowy nienawiści i pogardy wobec osób identyfikujących się jako osoby homoseksualne, biseksualne lub transpłciowe (19.06.2020 r.)
Komentarze te są haniebne i niedopuszczalne. Naruszają godność i podstawowe prawa każdego człowieka, w tym prawo do równego traktowania i do równego szacunku. Zadają ból i rany psychiczne osobom identyfikującym się jako osoby homoseksualne, biseksualne lub transpłciowe oraz ich najbliższym. Są wyrazem pogardy i nienawiści, która może prowadzić do dyskryminacji i wykluczenia całych grup społecznych, a w skrajnych przypadkach nawet do przemocy wobec mniejszości seksualnych.
***
Wyparcie
– Urodziłem się w 1963 roku, więc czasy PRL-u to moje dojrzewanie i
moja dorosłość. Wtedy homoseksualizm to był temat tabu. Po prostu się o tym nie mówiło – wspomina Michał.
Michał podejrzewał, że jest z nim coś "inaczej", już gdy miał 9 lat. Najpierw zajrzał do Encyklopedii Zdrowia, z której dowiedział się, że najpewniej jest chory. Zresztą tego samego dowiedział się w szkole średniej z podręcznika do higieny, ale tam dodano, że homoseksualizm można leczyć, że są specjalne terapie
– Uznałem, że jestem chory, a ponieważ wychowywałem się w małym, powiatowym miasteczku w Świętokrzyskiem, była to moja największa tajemnica. Nie wyobrażałem sobie,
że pójdę do lekarza i powiem, że jestem chory na homoseksualizm – zaznacza rozmówca naTemat.
– Mnie się podobali różni
koledzy jeszcze w szkole średniej i na studiach, ale wypierałem to. Najgorszym wyzwiskiem było, gdy ktoś nazwał kogoś pedałem, więc ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, to to, aby prawdy o mnie dowiedziało się otoczenie. Skrywałem to w najciemniejszych komórkach,
zamkniętych za pięcioma drzwiami – dodaje.
Całymi latami Michał nikomu nie przyznał się, że jest gejem. Robił wszystko, aby przypadkiem nikt się tego nie domyślił, a to oznaczało życie w ciągłym napięciu, ciągle musiał być uważny.
– Nie było to wcale łatwe. Są
dwie natury człowieka, jedną masz na zewnątrz dla ludzi, a inną
masz wewnątrz. Funkcjonujesz z dodatkowym koprocesorem, który mówi ci, co możesz
powiedzieć, a czego nie możesz. Jak możesz się
spojrzeć, a jak nie. Tak było nawet gdy wyjechałem na studia do Krakowa. Cały czas starałem się ukrywać prawdę – zaznacza.
– Pamiętam, że na 4 roku
studiów moja koleżanka z teatrologii - to był specyficzny kierunek, pełen różnych artystów - przedstawiła mi swojego znajomego. Pierwszy raz spotkałem na żywo osobę, która była homoseksualna. Akurat ten człowiek był tak ekspresyjny, wręcz na tamten czas dla mnie przegięty, że pomyślałem: Rany boskie... Nie chcę taki być, muszę głębiej to w sobie ukryć, stłamsić – przyznaje Michał.
Michał naprawdę bardzo chciał wyleczyć się z homoseksualizmu. Efektem tego leczenia było... jego małżeństwo.
Tłumione potrzeby
Michał ślub wziął kilka lat po studiach. Małżeństwo trwało 9 lat. W tym czasie urodziła się córka mężczyzny. – Pomyślałem, że jeśli znajdę sobie kobietę i
się z nią ożenię, to mnie to wyleczy. Nie zrobiłem tego z premedytacją, wiedząc, że nie przyniesie to skutku. Naprawdę na początku święcie wierzyłem w to, że jestem wyleczony. Mam rodzinę, jestem mężem, mam córkę, więc nie mogę być homoseksualistą – podkreśla Michał.
Prawdziwe potrzeby udało mu się tłumić przez trzy lata. Nic dziwnego, skoro był to intensywny czas, nowa rzeczywistość. Codzienne życie, wychowywanie dziecka, praca.
– Zostało to gdzieś zepchnięte, ale po 3
latach prawdziwa natura zaczęła się odzywać i nie mogłem od tego
uciec. Zacząłem się spotykać potajemnie z jakimiś
mężczyznami, a i rodzaj pracy mi to ułatwiał, bo często
wyjeżdżałem w delegacje. Wtedy już wiedziałem, że to nie jest choroba. Zacząłem poznawać w internecie inne osoby. Zobaczyłem, że nie jestem sam. Gdybym w roku 1990 miał wiedzę, którą miałem 10 lat później, to by nigdy nie doszło do tego małżeństwa – wyjaśnia Michał.
– Zrobiłem krzywdę sobie,
zrobiłem krzywdę innym ludziom, a wszystko to przez brak wiedzy i przez
przekonanie panujące w społeczeństwie, że normalnym można być tylko będąc
heteroseksualnym – dodaje.
Z czasem w małżeństwie zaczęło się źle układać. Kłótnie, awantury, ciągłe pretensje były właściwie nieodłącznym elementem ich relacji.
– Związek się rozpadał. Żyliśmy w jednym mieszkaniu, ale już spaliśmy osobno. Nie dało się tego wytrzymać, bo ona chciała, żeby było jak na początku małżeństwa, a ja nie byłem w stanie dłużej udawać i nie wiedziałem jak mam jej to wytłumaczyć. Pewnego dnia byłem już w takich emocjach, że powiedziałem, że jestem gejem. Jednak szybko się z tego wycofałem, bo ona zaczęła mnie szantażować, mówić, że powie o tym innym, że dowiedzą się koledzy, że zadzwoni do mojego szefa. Bałem się, bo to były jeszcze lata 90. Nadal była to moja głęboko skrywana tajemnica – opowiada
Mieszkali ze sobą jeszcze przez kilka lat, do czasu, kiedy Michał uznał, że dłużej nie da rady tak żyć. Kupił niewielkie mieszkanie, wyprowadził się. Wystąpił o rozwód. Sprawa rozwodowa trwała 6 lat.
– Nie chciała dać mi rozwodu. Jedynym sposobem, żeby uwolnić się od tego toksycznego związku, było zerwanie wszelkich kontaktów. Zrobiłem to, ale ceną była również utrata kontaktów z córką. To cały czas tkwi jak zadra we mnie, ale musiałem zrobić coś ze swoim życiem – zaznacza
Michał poznał Wojtka jeszcze w czasie rozwodu, co ułatwiło mu przejście przez to ciężkie doświadczenie. Dzięki Wojtkowi odważył się także w końcu na to, aby dokonać coming outu. – Dzięki niemu do tego dojrzałem. Myślę, że gdybym był sam, to pewnie dalej bym siedział w skorupie dalej – dodaje.
***
Komitet Bioetyki przypomina, że:
Orientacja seksualna nie jest produktem ideologicznej indoktrynacji ani kwestią mody lub swobodnego wyboru. Nie można się nią zarazić. Nie można jej komuś zaszczepić w procesie wychowania czy edukacji. (...)
Orientacja homoseksualna i biseksualna nie jest chorobą ani zaburzeniem psychicznym, ani też jakąkolwiek inną patologią. Jest normalnym wariantem ludzkiej seksualności. Nie można jej „wyleczyć”.
***
Akt odwagi
Wojtek dorastał w domu, gdzie czasami żartowano z osób homoseksualnych, ale jego rodzice nigdy nie byli homofobiczni, choć w przeszłości pewnie tak się tego nie określało.
Mężczyzna zaznacza, że on sam nie tak szybko zdał sobie sprawę ze swojej orientacji. – Niektórzy identyfikowali się bardzo wcześnie, a ja raczej późno. Na początku liceum uważałem że powinienem umawiać się z dziewczynami i po prostu to robiłem. Myślę, że funkcjonowało to na zasadzie rytuału. Jednak gdy było blisko zbliżenia, przekonywałem się, że nie ma chemii. Nie dopuszczałem do rozwoju sytuacji – zaznacza.
Wojtek żartuje, że z powodu tej świadomości nie zaznał też randkowania 20-latków. Miał 28 lat, kiedy zaczął zdradzać innym swoją tajemnicę. Uśmiecha się również, gdy mówi, że jego przyjaciółki prawie obraziły się, że zrobił to tak późno. Wojtek nie zdążył wyoutować się przed mamą. Kobieta zmarła w 2000 roku.
– Właściwie również podłączenie internetu sprawiło, że można było dowiedzieć się czegoś więcej, zrozumieć, że są inni ludzie tacy jak my. To było takie otwarcie. Wcześniej człowiek czuł się sam jak palec. Internet sprawił, że w Polsce zaczął rozwijać się, choć bardzo powoli, ruch społeczności LGBT – wspomina rozmówca.
– Wydaje mi się, tak jak obserwujemy po znajomych, po przyjaciołach, że wiele osób nie jest w stanie się już przełamać. Ludzie często pielęgnują i racjonalizują sobie życie w ukryciu, argumentując to tym, że nie będę "tego" robić np. swojej mamie, muszę szanować jej uczucia. Myślę, że tak naprawdę jest to krzywdzenie bliskich. Moja ciocia, kiedy dzwoni do mnie, wspomina, że mama przypuszczała, że jestem homoseksualny – słyszę.
Wielkiego ogłaszania, oficjalnych komunikatów, nie było też w przypadku taty Wojtka. Wojtek zaczął pojawiać się u niego z Michałem, ale nie musiał wyjaśniać, jaki charakter ma ta relacja. – Mój tata bardzo nas wspiera. Nawet zdarzyło się, że był z nami na jakichś manifestacjach – podkreśla.
Mężczyzna dodaje, że strach przed ujawnieniem się często blokują wyobrażenia, fałszywy obraz stworzony przez siebie samego czy siebie samą. Dodaje jednak, że w jakimś stopniu jest to uprawnione, bo otacza nas homofobia.
– Świadomość społeczna jest
dużo większa, akceptacja i zrozumienie także, ale wypowiedzi
polityków, szczególnie rządzącej prawicy, i to co dzieje się w przestrzeni społeczno-politycznej, jest dramatyczne na wielu poziomach – mówi Wojtek.
Dlatego właśnie ważne jest poczucie własnej
wartości, szacunek do siebie. – Jeśli jesteś pod ostrzałem, jeśli
ryzykujesz utratą pracy, to trzeba mieć super silną osobowość, żeby
mimo wszystko dokonać coming outu. Również w PRL-u były osoby, które żyły w zgodzie ze sobą, ale ich wyjście z szafy było jednocześnie aktem odwagi – zaznacza rozmówca naTemat.
Nowe życie
Michał i Wojtek poznali się dzięki wspólnemu znajomemu. Zgodnie przyznają, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, że nie było jakiejś iskry, gdy spotkali się po raz pierwszy. To był proces. Na początku po prostu się kumplowali.
Z czasem o ich związku dowiedzieli najbliżsi, rodzina i przyjaciele. Jednak w pracy Michał wciąż się ukrywał, choć jak się okazało później, wiele osób domyślało się, że mężczyzna jest gejem.
– Był pewien impuls do coming outu. Miałem dość poważny problem z kręgosłupem. Konieczna była operacja, bo inaczej miałbym niesprawną rękę. Lekarze zoperowali mnie w 2013 roku. Sądziłem, że szybko wrócę do formy, że ręka błyskawicznie "się naprawi", ale tak się nie stało, więc zaczęła się u mnie depresja. Kiedy z pomocą specjalistów poczułem się lepiej i fizycznie, i psychicznie, uznałem, że udało mi się wyjść z dość poważnej opresji, więc już nie będę niczego ukrywał. Nie będę sobie tego robił – wspomina Michał.
Pomyślał wtedy, że zostało mu mniej niż połowa życia, więc od tej pory będzie żył tak, jak ja chce.
– Byłem po 50., kiedy dokonałem coming outu. Chciałem, żeby ludzie w pracy się dowiedzieli. Niech wiedzą, że nie mam jakiegoś ogona, rogi mi nie wystają, nie jestem diabłem wcielonym, że jestem normalnym człowiekiem, którego znają od 30 lat i nic się tu nie zmieniło oprócz tego, że odkrywam swoją orientację – mówi Michał.
Przyjął do grona znajomych na Facebooku wszystkich tych, którzy wcześniej wysłali mu zaproszenie, na które nie odpowiedział, bo nie chciał, aby mieli dostęp do jego prywatnego konta. Stamtąd można było dowiedzieć się, że Michał jest w związku z Wojtkiem. Niedługo później w prasie pojawił się artykuł o ich relacji.
Michał wspomina, że szczególnie po publikacji artykułu bał się iść do pracy. Zastanawiał się, czy inni nie będą na niego krzywo patrzeć, spluwać mu pod nogi. Nic takiego się nie stało.
– Jeżeli ktoś miał coś przeciwko, to po prostu się nie odzywał, ale większość zareagowała bardzo dobrze. Koleżanki rzucały mi się na szyję. Popłakały się. Było dużo wzruszenia. Mój najbliższy współpracownik mówił, że się domyślał, ale skoro ja nic nie wspominałem, on nie pytał. Poczułem ogromną ulgę. To tak jakby dostało się nowe życie – podkreśla.
– Przedtem trzeba było cały czas udawać, funkcjonować z dodatkowym procesorem, który cały czas coś kontroluje, przepuszcza przez filtr, zżera cię od środka, pochłania energię. I nagle możesz to wyłączyć – dodaje.
Więcej niż seks
Ani od Michała, ani od Wojtka nie odwrócił się nikt, kto był i jest im bliski. Żadna cenna znajomość się nie rozpadła.
– Są ludzie, którzy sprowadzają relację osób nieheteronormatywnych tylko do seksualności. Powtarzają: Po co się z tym obnosić? Przecież mnie nie obchodzi z kim ty śpisz. Jednak ten, kto nas zna, tak nie mówi, bo wie, że nie chodzi tylko o to, co robimy w łóżku, że chodzi o całe nasze życie. Wszystko robimy razem, prowadzimy dom, jeździmy na wakacje, wspieramy się, gdy jest dobrze i gdy jest źle. To jest dużo więcej niż tylko seks – podkreśla Wojtek.
Zmienić postrzeganie par jednopłciowych, zdaniem moich rozmówców, nie pomagają także media. Bohaterowie tego tekstu przeżywali wiele frustracji, gdy przez lata obserwowali relacje z parad, gdzie uwagę skupiano tylko na skrajnościach, choćby w całym tłumie chodziło tylko o 3 osoby.
– Oczywiście nie mamy nic przeciwko temu, że ktoś
się przebierze. Parada to taki moment wolności, ale ludzie są oburzeni, gdy widzą kawałek odkrytego ciała, ale zachwycają się karnawałem w Rio, gdzie jest głównie golizna – mówi Wojtek.
Choć trzeba przyznać, że i same marsze się zmieniły, a raczej frekwencja podczas takich wydarzeń. Gdy Wojtek i Michał wspominają pierwsze, opisują małe zgromadzenia, spacer ulicami miasta w praktycznie zupełnej ciszy. Nie licząc obelg.
- W 2004 roku w marszu w Krakowie brało udział może z tysiąc osób. W kolejnych latach było ich 300-400. Gdy nastała dobra zmiana, nastąpiła mobilizacja. I teraz możemy mówić nawet o 20 tys. uczestników – słyszę od moich rozmówców.
***
Komitet Bioetyki stoi na stanowisku, że:
Żadna organizacja
polityczna i społeczna nie powinna tolerować w swoich szeregach
osób posługujących się mową nienawiści i pogardy wobec
kogokolwiek (...) Żadna uczelnia wyższa, placówka oświatowa i jednostka naukowa nie powinna współpracować z osobami posługującymi się mową nienawiści i pogardy (...)
Żaden
dziennikarz nie powinien publikować lub emitować treści, które
mają postać mowy nienawiści i pogardy wobec kogokolwiek, w tym
wobec osób identyfikujących się jako osoby homoseksualne,
biseksualne lub transpłciowe. Osoby, które posługują się mową
nienawiści, powinny ponieść odpowiednie konsekwencje prawne.
***
Obca osoba
Michał: Jesteśmy już 18 lat razem. To też spowodowało, że poczułem, że
to nie jest fair, że w Polsce jest takie prawo. Mieszkamy razem, ale mieszkanie jest zapisane na mnie, więc jeśli coś by mi się stało, to Wojtek nie mógłby zostać tu bez zapłacenia 20 proc. podatku. Formalnie jest dla mnie obcą
osobą. Nie mówiąc już o tym, że trzeba iść do notariusza i wypełnić
tony papierów, żeby mieć pełnomocnictwa do różnych rzeczy.
Wojtek: Każdy
człowiek ma dwie podstawowe potrzeby, potrzebę miłości i potrzebę
bezpieczeństwa. Dlatego tak ważne jest, żeby osoby, które tworzą związki tej samej płci, mogły czuć się w naszym państwie bezpiecznie. Żeby nie musiały się zastanawiać, co się stanie, jeśli ta druga osoba zachoruje, ulegnie wypadkowi. Dziś mamy taką sytuację, że lekarze nie mogliby ze mną nawet rozmawiać na temat zdrowia Michała, bo według prawa jestem dla niego obcą osobą. Nie mówiąc już nawet o takiej krytycznej sytuacji, gdy jeden z partnerów, jedna z partnerek umiera... Ta druga osoba nie ma dostępu do ciała.
Dlatego w Polsce tak potrzebne są zmiany legislacyjne. Dlatego tak wiele osób o nie walczy. Poza tym chodzi też o poczucie godności.
– Z ideologicznych
przyczyn sortuje się społeczeństwo: Ci ludzie mogą
zawrzeć związek w majestacie prawa, w urzędzie lub w kościele, a ci nie. Dla wielu jest to ważny element życia, bez względu na orientację. To jest bardzo bolesne, bo cały czas masz świadomość, że to jest dla ciebie
niedostępne. To jest istotne dla nas i dla naszych bliskich, bo wielu rodziców chciałoby przeżyć ślub dziecka – podkreśla Wojtek.
Walka w Strasburgu
W 2015 roku, chwilę przed wygranymi przez Prawo i Sprawiedliwość wyborami, Michał i Wojtek odpowiedzieli na ogłoszenie Kampanii Przeciw Homofobii. Szukano par, które chciałyby przystąpić do koalicji na rzecz związków partnerskich i równości małżeńskiej. Koalicja była wspólnym działaniem KPH, Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza oraz Polskiego Towarzystwa Antydyskryminacyjnego.
- Zamysł był
taki, że będzie 5 par jednopłciowych, które będą chciały zawrzeć
związek małżeński w Polsce, co oczywiście z wiadomych względów się nie uda. Nie ma takiej prawnej możliwości. Mieliśmy przejść całą ścieżkę prawną w kraju - od urzędu stanu cywilnego, przez sądy I i II instancji, po Trybunał Konstytucyjny - aby sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, gdzie złożyliśmy skargę - wyjaśnia Wojtek.
- Nie wiedziałem, w co się pakuję. Wojtek znalazł to ogłoszenie, zapytał, czy się zgłaszamy, a ja przytaknąłem, jedząc kanapkę. Nie spodziewałem się nawet, że nas wybiorą. Nic nigdy przecież nawet nie wygrałem - żartuje Michał, ale jednocześnie dodaje, że miał mnóstwo obaw i oporów, choćby przed wzięciem udziału w konferencjach prasowych.
Każdą z par pro bono zaopiekowali się polscy prawnicy i polskie prawniczki. Sprawa została zarejestrowana w 2017 roku.
- Niedługo powinien być
wyrok. ETPC wystąpił do nas, bo taka jest procedura, z pytaniem, czy
jest możliwość ugody. Myśmy powiedzieli, że nie, bo chcemy tych
praw i koniec. W takiej sytuacji państwo występuje z propozycją
rekompensaty finansowej, ale to też nas nie interesuje - zaznacza Wojtek.
Podobny proces dotyczył Włoch. W Strasburgu zapadła decyzja, że państwo włoskie musi uregulować kwestię zawierania małżeństw jednej płci. Rząd Matteo Renziego posłuchał tego zalecenia - wprowadzono instytucję związków partnerskich.
- Jest szansa, że jeśli zmieni się rząd i ten kolejny nie będzie tak ortodoksyjny, to państwo wykonałoby taki wyrok. To naprawdę oznaczałoby dla nas bardzo dużo. Oczywiście docelowo chodzi nam o równość małżeńską, ale wprowadzenie związków partnerskich byłyby ogromnym krokiem naprzód. Historie, z którymi się teraz borykamy, przestałyby istnieć. Bylibyśmy zabezpieczeni - podkreśla Wojtek.
- Na razie doświadczamy tych niesprawiedliwości, ale to, że jesteśmy razem, daje mi siłę - dodaje Michał.