Cierpliwa była, łaskawa, nie zazdrościła, nie szukała poklasku, nie unosiła się pychą.
Manfred zawsze odpisywał. Czy dzielił ich Ocean, czy tak jak wtedy - niespełna dwugodzinny lot, na który Leon miał już zresztą bilety. Tyle że do wtorku były jeszcze dwa dni.
Co napisał wtedy? Pewnie to, co zwykle, gdy nie byli akurat razem - że kocha. Ale odpowiedź nie przyszła. "Pewnie znów śpi do późna" - uspokajał Leon samego siebie.
Paryż, 4 lutego 2022
Leon czuje się, jak gdyby to był dziwaczny film. Ogląda go z boku, a jednocześnie w nim występuje. Nie pamięta, jak się rano ubierał, a teraz siedzi w garniturze w limuzynie.
Od szofera oddziela go ścianka z plexi, ale Manfred jest na wyciągnięcie ręki. Po raz ostatni są tylko we dwóch. Nawet ulice miasta są puste.
Za chwilę Leon wysiądzie i z mężczyznami z domu pogrzebowego wniesie trumnę po stopniach kościoła. Znów jak w filmie. Może to źle, że wziął tyle tabletek uspokajających? Jest na nich, odkąd dwa tygodnie temu odebrał telefon od zarządcy paryskiego mieszkania Manfreda.
Dziś bał się szczególnie, że bez tabletek nie da rady - zemdleje, rzuci się na trumnę, dostanie histerii. Nie chciał zrobić wstydu przed rodziną Manfreda, której nigdy nie poznał, bo od lat nie utrzymywali kontaktu. Ale soczewka, przez którą Leon ogląda to wszystko, i tak się kruszy.
Ich przyjaciółka śpiewa ukochaną piosenkę Manfreda - “Gdzie są kwiaty z tamtych lat” - antywojenny song spopularyzowany przez Marlenę Dietrich.
Brzmienie lat 60. to dziś czysta nostalgia - już nie za straconym pokoleniem lat 20., ale za tym, co bezpowrotnie minęło. Leon ociera ukradkiem łzy, a po ceremonii podchodzi do trumny, by ją pocałować. Nie widzi paparazzich, którzy uchwycą moment, gdy zanosi się szlochem, by rozesłać zdjęcia do agencji informacyjnych na całym świecie.
Większość osób nie ma pojęcia, kim jest ten łysy facet. Przyszli pożegnać Thierry’ego Muglera - ikonę świata mody i wizjonera, o którego projekty z lat 80. i 90. zabijają się dziś takie gwiazdy jak Lady Gaga czy Kim Kardashian. Tyle że Mugler od lat nie chciał być Thierrym.
W 2002 roku sprzedał przynoszący milionowe zyski dom mody, zmienił imię na Manfred i przeszedł metamorfozę fizyczną, po której był nie do rozpoznania. Mimo że nie znał niemieckiego, osiadł w Berlinie - z dala od Paryża i Nowego Jorku, z którymi był związany przez lata.
I to tu zakochał się po raz ostatni. Mimo że nigdy wcześniej żaden dziennikarz nie był w stanie wyciągnąć z niego choćby zdania o życiu prywatnym, Mugler sam z siebie zaczął określać partnera mianem "love of my life".
Że chodzi o
Krzysztofa Leona Dziemaszkiewicza, wiedziała garstka osób. Artyście trudno być z artystą, a już zwłaszcza, gdy jeden z nich jest ikoną. Leon nie chciał być znany jako czyjś partner, mimo że tego typu etykietki otwierają wiele drzwi. Dlatego Manfred przez ponad siedem lat "załatwił" mu pracę tylko raz. Poprosił Leona, żeby wystąpił na otwarciu poświęconej mu wystawy.
Pieta 2022
Kolos o twardo ciosanych rysach ma niemal cztery metry. Przelewająca się przez jego ramiona postać jest wiotka, ale nie drobna - trochę jak gdyby ktoś spuścił z niej nagle powietrze. Wystarczyłoby posklejać, nadmuchać i byłaby jak nowa.
Wokół głowy kolosa walą czarne jak smoła pioruny, a pod nogami dżungla - jak to dżunga, agresywnie pełna życia. Była tu zawsze? Wyrosła ze strugi broczącej z ust niesionego?
Tapeing, technika, którą stosuje Dziemaszkiewicz, to coś w rodzaju współczesnej, trashowej wersji mozaiki, gdzie w miejsce szkiełek lądują kawałki kolorowych taśm samoprzylepnych. Dziemaszkiewicz szuka ich na eBayu, w marketach budowlanych i sklepach z materiałami papierniczymi.
Obraz zaczynał, gdy Manfred jeszcze żył. Zaczęło się od zrobionego z antresoli zdjęcia znajomego, który zasnął na kanapie. Z góry jego ciało wyglądało bezbronnie i chyba to zafascynowało Leona. Zarys, który nieoczekiwanie dla samego autora zamienił się w pietę, powstał już dawno.
Kto jest tu kim? Czy to spiżowy kolos niesie cierpiącego Leona? A może Leon zabiera Manfreda w ostatnią podróż? Dziemaszkiewicz mówi, że nie wie. Obraz nazwał "Raj utracony 2022".
Lipiec 1963
Latem w Lipianach jest bajkowo. Dwa jeziora, soczysta zieleń po horyzont, baszty i kamieniczki z czerwonej cegły - łatwo zapomnieć, że nie jest się na wakacjach. Dziemaszkiewiczowie są tu szczęśliwi. Co innego teściowa, która do końca życia będzie tęskniła za kresami.
W domu panuje radosna krzątanina - niedawno na świat przyszedł Krzyś, pierwszy chłopiec w rodzinie. Do kołyski pielgrzymują krewni i sąsiedzi. Trudno powiedzieć, kto jest bardziej dumy - rodzice, czy dwuletnia Bożenka, która marzyła o rodzeństwie.
***
W Strasburgu Thierry nie może doczekać się końca wakacji. Od roku należy do zespołu baletowego Opery Narodowej Renu, gdzie spędza czas po lekcjach, ale że trwa sezon ogórkowy, nie może zaszyć się na sali prób.
Rodzice nie są zadowoleni, że ich syn tańczy. Powinien raczej iść w ślady ojca, który jest lekarzem. Jeszcze ani razu nie byli na jego występie, chociaż Thierry po cichu ma nadzieję, że przyjdą w przyszłym roku. Nie wie jeszcze, że przez sześć lat nie pojawią się ani razu.
Wieczorami, gdy plac przed teatrem pustoszeje, nastolatek kładzie się na ławce i patrzy w niebo. Czuje się wtedy mniej samotny. Czasem wyobraża sobie życie na innej planecie, kiedy indziej po prostu obserwuje migające punkciki i szuka niebieskiej gwiazdy. Jeszcze nigdy się nie udało, ale to kwestia czasu. Manfred nie wie za dużo o gwiazdach, ale wierzy, że spełniają marzenia.
Gwiazda będzie powracała w jego snach i projektach. Trzydzieści lat później zainspiruje projekt butelki jednych z najpopularniejszych perfum lat 90.
1982
Nie ma jeszcze McQueena, Yvesa Saint Laurent się starzeje, a główną skandalistką jest Vivienne Westwood, która dopiero co przeniosła się ze sklepu dla dzieciaków na wybieg. Tyle że ówczesna Westwood to żadne krawiectwo.
Koneserzy couture z prawdziwego zdarzenia, które nie traciłoby przy tym nic ze swojej świeżości i nie kłaniało się potencjalnej klienteli, bacznie obserwują dwóch młodych Francuzów - Jeana Paula Gaultiera i o kilka lat starszego niedoszłego architekta.
Thierry Mugler wkrótce ma stać się najgorętszym nazwiskiem w branży i projektować dla Madonny, Michaela Jacksona i Diany Ross. Będzie jednocześnie dyktował trendy i jako pierwszy w historii uczyni z pokazu mody nie tyle prezentację ubrań, co spektakl.
Teraz jednak ubiera modelki jak wielkie, lekko kiczowate pąki kwiatów obsiadane przez motyle i każe im tańczyć. Publiczność nie wie, co myśleć. To balet? Cyrk? Wielka wizja czy może żart ze świata mody?
Sam Thierry po prostu świetnie się bawi - nie ma jeszcze na głowie wielkich inwestorów ani budżetów. Już wkrótce motyle powrócą w jego pokazach w znacznie mroczniejszym wydaniu.
***
Pyrzyce w zachodniopomorskim z Paryżem mają wspólnego co najwyżej "P" w nazwie. Krzysiek chodzi do liceum, ale przygotowania do nadchodzącej matury są na końcu listy jego priorytetów. Mimo to, z nauką radzi sobie nieźle - głównie dlatego, że nigdy nie opuszcza lekcji. Powód jest prosty. Jeśli w kilkunastotysięcznym miasteczku dzieje się coś ciekawego, to głównie w szkole i po niej.
Krzysiek ma długie, samodzielne strzyżone włosy i wciąż prosi tatę, który jest krawcem, żeby przerabiał mu ubrania. Nauczyciele i koledzy przymykają oko na te ekstrawagancje, bo Krzysiek jest powszechnie lubiany.
Ma masę kolegów, podoba się dziewczynom i umie rozkręcić każdą imprezę. No a poza tym jest gwiazdą kółka teatralnego, które regularnie wystawia przedstawienia - najczęściej zresztą wedle jego pomysłów.
Żadne z nich nie zna się na teatrze, niektórzy nawet nigdy w nim nie byli, chyba że liczyć obwoźne spektakle pokazywane czasem w pyrzyckim domu kultury. Ale dla Krzyśka to więcej niż zabawa, marzy o szkole teatralnej. Nie ma pojęcia o dykcji czy aktorskiej interpretacji wiersza, a gdy zagaduje polonistkę, zostaje wyśmiany. On aktorem? Wole żarty, przecież nie dał rady przeczytać nawet "Nad Niemnem". Niech nawet nie próbuje.
Przygotowuje się więc sam, a że po omacku, widzi dopiero, gdy na egzaminach w Warszawie poznaje innych kandydatów. Wymieniają się uwagami o gustach członków komisji egzaminacyjnej mających dotyczyć nawet postury czy stroju, rzucają nazwiskami dramaturgów, o których Krzysiek nigdy nie słyszał.
Gdy nie znajduje swojego nazwiska na liście przyjętych, ma poważniejszy problem. Jeśli nie pójdzie na studia, trafi do wojska. Wszyscy wiedzieli, co robią tam takim, jak on. Co prawda nikt nigdy się nie domyślił, ale w wojsku na pewno poznają, że coś z nim nie tak.
Krzysiek nie znał słowa gej. Wtedy były tylko pedały. A pedałem w Pyrzycach mógł zostać każdy, kto słabo grał w nogę, mówił czy gestykulował w zmanierowany sposób, albo nie latał za dziewczynami. Ktoś, kogo raz chłopaki uznali za pedała, miał przesrane.
Krzyśka nie przerażało, że ktoś da mu w zęby, ale to, co przeraża każdego nastolatka - że może zostać wyśmiany. Na szczęście był wysportowany, a dziewczyny go uwielbiały. Dziewictwo stracił w internacie, w którym mieszkała Alicja, z którą był pół liceum.
Nie myślał o tym wszystkim w kategoriach oszustwa, ani nawet kamuflowania się. W końcu Alicja była ładna i naprawdę ją lubił. Nie był z nią dla seksu, jak niektórzy jego koledzy ze swoimi dziewczynami.
"Prawdziwy pedał" w jego wyobrażeniach był podstarzałym zboczeńcem zaczepiającym na ulicy obcych facetów. On był hetero, tylko po prostu podobali mu się mężczyźni.
Kapliczka 2022
Po pogrzebie Leon wraca do Berlina, a Manfred zostaje na Père-Lachaise. Trudno patrzy się nawet na stary domofon, do którego przytwierdzono nazwiska Mugler i Dziemaszkiewicz.
Ubrania Manfa suszą się w łazience, na biurku w gabinecie poniewierają się niedokończone szkice i notatki, a gdyby dobrze poszukać, można by znaleźć pewnie i szklankę z odciskiem ust.
Gdzie nie spojrzeć, tam Manfred. W pracowni Leona stoi masywny regał na materiały plastyczne z cyfrą 4 wplecioną między półki. Mugler zaprojektował go na ich czwartą rocznicę, a rok później dorobił do kompletu specjalną półkę na taśmy z cyfrą 5.
Zawsze dawali sobie tego typu prezenty. Na ósmą rocznicę, którą obchodziliby w lipcu, Leon przygotowywał makatkę, mimo że nigdy wcześniej nie haftował.
Z sukna patrzą naiwnie oczy zawieszone w pustce, bo nie zdążył wyszyć twarzy - niebieskie są Leona, a brązowe - Manfreda. Są i wykaligrafowane igłą napisy. Nad postaciami unosi się "So beautiful day today", w rogu data 14 lipca 2014 roku, a gdzieś w trawie "forever".
To samo słowo Manfred wytatuował sobie na ramieniu razem z imieniem "Krzysiu". Śmiali się z tego, jak koślawie wymawiał zdrobnienie. Leon ma z kolei twarz ukochanego na piersi.
Po pogrzebie Leon nie może spać, leki uspokajające pomagają tylko na chwilę. W końcu zaczyna chodzić nad ranem na siłownię. Podnosi ciężary tak długo, aż ręce odmawiają posłuszeństwa i wtedy robi mu się na moment lepiej. Gdy nie ćwiczy, idzie do pracowni - miarowe cięcie taśmy i przykładanie jej do płótna ma w sobie coś z transu. A potem spontanicznie skleca kapliczkę.
Srebrna taca, zdjęcie Manfreda przyczepione do szklanki, a wokół świece. Zapala je codziennie, mimo że od pogrzebu minęły już trzy miesiące. Podkłada pod spód zepsutego laptopa, żeby nie zniszczyć blatu. W końcu mieszkanie nie jest jego, ślub planowali wziąć dopiero za rok. Może to i lepiej, że musi się wyprowadzić? Trudno zacząć tu żyć na nowo.
Leon: Pakuję się, sprzątam, ogarniam pracownię, to dystansuje od pustki. Nie wiem, czy to dobrze. Dopada mnie czasem nagły ból, tęsknota taka, że aż boli ciało. Ale potem znów jest coś do zrobienia.
1992
"Too Funky" George’a Michaela wbrew oczekiwaniom nigdy nie zostaje numerem jeden na listach przebojów. Co innego klip. Właśnie zaczyna się era MTV i supermodelek. Na teledysk w reżyserii Thierry'ego Muglera, w którego ciuchach paradują w nim między innymi Linda Evangelista czy Tyra Banks, biegnie przed odbiornik pół Europy i Stanów. Z wypiekami na twarzy ogląda go i Leon.
W końcu nie idzie do wojska. Żeby go uniknąć, zaczyna studiować ekonomię w Trójmieście - to jeden z nielicznych kierunków, na który można zdawać jeszcze we wrześniu.
Rodzice są dumni, w końcu taki przyszłościowy zawód, ale i tym razem Leona ciągnie w zupełnie innym, choć w zasadzie tym samym kierunku. Występuje w akademickich spektaklach, chodzi na undergroundowe koncerty, odkrywa happeningi uliczne, a z czasem i performance.
Tyle że widmo zasadniczej służby wojskowej powraca, a strach Leona przed wyoutowaniem nie zelżał przez ostatnie lata ani o jotę. Tym razem nie ma wyjścia, musi zdobyć tzw. żółte papiery. Otrzaskany z występami na środku ulicy, przygotowuje się do roli osoby chorej psychicznie. Spektakl wypada świetnie - miesiąc na oddziale psychiatrycznym i nie musi już nigdy martwić się wojskiem.
Ma 24 lata, gdy dostaje swój pierwszy etat, choć nie w banku czy biurze handlu zagranicznego, bo studiów koniec końców nie kończy. Dołącza do zespołu Teatru Ekspresji, zajmującego się głównie tańcem eksperymentalnym.
Nie jest profesjonalnym tancerzem, ale ma dobre warunki fizyczne, a przez ostatnie lata nabrał też świadomości własnego ciała i sceny. Ma też ciekawe pomysły, więc szybko zostaje asystentem choreografa i jeździ na festiwale do Stanów, Włoch czy do Turcji.
Gdy otwiera się kultowy klub S.F.I.N.K.S., Dziemaszkiewicz z miejsca staje się jego bywalcem i jedną z kluczowych postaci trójmiejskiej sceny alternatywnej. Tworzy choreografię do pokazów mody, przedstawień, wymyśla eventy zupełnie nielicujące z szarzyzną lat 90.
Życie jest wspaniałe. Dokładnie takie, jakie wymarzył sobie, gdy mieszkał jeszcze z rodzicami w Pyrzycach. Tylko że z wiekiem Leonowi jest coraz trudniej udawać. Mimo że obraca się w środowisku artystycznym, wyoutowanych gejów jest jak na lekarstwo. Związki? Przecież nie warto związać się z drugim człowiekiem ze względu na zboczenie.
Leon spotyka się raz z jedną dziewczyną, raz z inną, aż w końcu poznaje Monikę. Intryguje go, uwielbia spędzać z nią czas sam na sam, ale czy jest zakochany? Nie wie. Podczas seksu jest skoncentrowany głównie na tym, żeby udowodnić sobie, że jest hetero. Tyle że w końcu Monika zachodzi w ciążę, a potem rodzi się Konstanty. Leon nie wie, co robić. Wziąć ślub i kredyt, ustatkować się?
- Wtedy miałem ogromne wyrzuty sumienia, ale dziś myślę, że coś nad nami czuwało. Znam takie pary - zawsze kończy się to tragicznie, a jeszcze gorzej, jeśli w ogóle się nie kończy. Monika długo miała do mnie żal, ale dziś się przyjaźnimy. Jest szczęśliwa z kimś innym. Choć bym się nie wiem jak się starał, nie mógłbym jej tego dać.
Mimo to, tata Leona, do którego często wpadali z Manfredem, do tej pory potrafi powiedzieć "idź ty wreszcie Krzysiu do tej Moniki".
1997
Manfred jest wykończony. Może i sygnowane jego nazwiskiem perfumy Angel, pierwszy w historii zapach z rodziny gourment (w której zawarto nuty spożywcze, tu akurat: praliny) od pięciu lat utrzymuje się na szczycie, ale czy o to mu chodziło? O wieczne tempo, nerwy, kalibrowanie swoich wizji pod trendy i gusta klientek?
W tym samym czasie dla Leona zaczyna się zupełnie nowy etap. Ma dość coraz cięższej atmosfery w Teatrze. Rezygnuje więc z ciepłej posadki, zakłada własny zespół teatralny, a w 1997 roku jedzie do Niemiec na casting do roli w eksperymentalnym przedstawieniu i ku swojemu zaskoczeniu, wygrywa.
Kolejne miesiące spędzi w Berlinie. Mimo że sporo podróżował z poprzednim zespołem, a Polska nie jest już krajem zza muru, życie na Zachodzie to dla niego nieustanne olśnienia, które w Trójmieście zdarzają mu się od dawna sporadycznie.
- Pamiętam, że oglądałem transmisję z pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Pokazywano protesty osób queer, kobiet, coś, czego w polskiej telewizji nie można było wtedy zobaczyć. Nie rozumiałem, o co chodzi. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem, żeby mówiono źle o papieżu. Byłem z katolickiej rodziny i wydawało mi się, że Kościół jest dobrą instytucją, tylko po prostu nie moją, a tutaj ja - ponad 30-letni facet - usłyszałem nagle o tuszowaniu pedofilii, stanowisku papieża w sprawie prezerwatyw, które nie pomagało w walce z AIDS.
Gdy kontrakt teatralny się kończy, Leon zostaje w Berlinie. Słabo zna niemiecki, nie ma znajomych w lokalnym środowisku artystycznym, ale i tak czuje, że jest na swoim miejscu. Przez kilka lat pracuje na budowach, jako model w szkołach artystycznych, czy pomocnik barmanów targa skrzynki w klubach. Z czasem uczy się niemieckiego, ale nie tylko.
Leon: Po kilku latach zacząłem się przedstawiać jako Leon-gej. Może i było to dziwaczne, ale dla mnie przede wszystkim oczyszczające. Mówiłem na głos to, czego bałem się nawet pomyśleć i nie działo się absolutnie nic. Nikt nie odwracał wzroku, ludzie dalej podawali mi rękę. Po raz pierwszy w życiu odważyłem się pójść na randkę z mężczyzną.
Kronika miłości 2014-2022
Leon pokazuje mi coś w rodzaju pamiętnika, który prowadzili z Manfredem. Uzbierało się tego kilka tomów. Są tam karteczki samoprzylepne z wyznaniami, bilety na performance’e Dziemaszkiewicza i na wspólne loty, zdjęcia, a nawet opakowania po nasionach, które Leon wysiał na tarasie. Ale przede wszystkim masa rysunków, które zostawiali sobie w zeszycie, często w formie niespodzianki. Trudno przypomnieć mi sobie inną relację, w której wzniosłe, romantyczne uniesienia nie wypłowiały przez tyle wspólnych lat pod jednym dachem.
Zabawne, że umówili się tylko na seks. Dla żadnego z nich nie było to pierwsze z tego typu niezobowiązujących spotkań. Choć Leon znał prace Muglera, nie wiedział, z kim się umawia. Manfred zmienił się w końcu diametralnie, no i nie używał od dawna imienia Thierry. Ale nawet gdyby tak było, Leon pewnie i tak by się nie zorientował, bo i kto oglądając kolekcję sprawdza, jak wygląda osoba, która ją zaprojektowała.
Mimo dość jasnego celu, spotkanie miało spory potencjał niewypału. Co prawda Manfred od kilku lat mieszkał w Berlinie, ale nie znał niemieckiego, z kolei Leon po angielsku był w stanie co najwyżej zamówić piwo. Anglicy mają takie określenie "it just clicked", znacznie lepiej oddające naturę niespodziewanego powinowactwa, niż jakiś tam grom z jasnego nieba. I to było to.
Leon: Poczuliśmy się przy sobie naturalnie. To była chemia, ale nie mam tu na myśli pożądania. O to akurat nietrudno. Wiem, że to banał, ale po prostu było tak, jak gdybyśmy znali się od zawsze. Gdy po roku zacząłem mówić płynnie po angielsku, sądziłem, że to początek końca, ale tylko odkryliśmy jak wiele nas łączy - poczucie humoru, wrażliwość, fascynacja ideą transformacji i teatrem, taniec...
- Nigdy nie żałowałem, że nie poznaliśmy się wcześniej". I ja, i Manfred musieliśmy przejść jakąś drogę, dorosnąć do siebie. Wielu ludzi, którzy "powinni" być razem spotyka się w nieodpowiednich momentach w życiu, gdy nie są na siebie gotowi. U nas ten moment był jak rzadka koniunkcja planet. Myślę, że nawet i 10 lat wcześniej byłoby dla nas za wcześnie.
- To z Manfredem nauczyłem się kompromisów, uważnego słuchania, życia w związku, w którym jest miejsce na wspólną codzienność, zwyczajność. Wcześniej się tego bałem, było we mnie bardzo mocno zakorzenione wyobrażenie, w którym dzielenie ze sobą życia to coś zarezerwowanego dla par heteroseksualnych. Nie byłem też chyba na tyle pogodzony z moim gejostwem, żeby wejść w tak zażyłą i czułą relację. Z Manfredem przestałem się wstydzić okazywania uczuć.
***
W jednych z ostatnich opublikowanych słów, Manfred mówił o Leonie, że to najbardziej wolny, prawdziwy i piękny człowiek, jakiego spotkał w życiu. I że chyba kosmos jednak nad nim czuwał.
15-latek ze Strasburga znalazł więc w końcu swoją niebieską gwiazdę. Trzeba było tylko poczekać. Po raz pierwszy w życiu nie czuł się samotny. A Leon? Leon wreszcie wiedział, co to znaczy się zakochać.