Przez lata byliśmy karmieni śpiewką o nienaturalności wszystkich orientacji niehetero. No a przecież natura dobra jest, piękna jest. Natura się nie myli.
De facto to słowo od dawna oznacza w retoryce Kościoła, konserwatystów, a także i nazistów tradycję - coś funkcjonuje w określony sposób, więc widocznie tak być musi. Dlaczego? Ba! To przecież "naturalne"!
Tyle że "naturalny" oznacza coś zgoła innego - nienarzuconego, istniejącego niezależnie od filtru kultury, społecznych oczekiwań i zasad. Przykład: orientacja seksualna.
Inaczej jest z homofobią i homofobami, którzy szczególnie upodobali wycieranie sobie gęby argumentami o domniemanej naturalności (i jej braku). Odkąd jakieś 50 tys. lat temu nasz gatunek zaczął mówić aż do VI wieku przed naszą erą homofobia właściwie nie istniała.
Pojawiła się jako trik mający zapewnić przetrwanie, a przypadek sprawił, że rozlała się po świecie i przez długie lata była legitymizowana przez władze, które stały nie tyle na straży moralności, co swoich interesów.
Apollo i Zeus - taka piękna para
Tak jak Rzymianom zawdzięczamy podwaliny systemów prawnych, a starożytnym Egipcjanom astronomii, tak Grecy są praojcami teatru i filozofii. Ale nie tylko - stworzyli też wzorce estetyczne, które są z nami do dziś.
I choć greckim boginiom o wąskich ustach, drobnych piersiach i miękkich brzuchach daleko do współczesnego kanonu urody, w kwestii męskiego piękna niewiele się zmieniło.
A w tym aspekcie starożytni Grecy wzory mieli dwa. Na długo przed tym, jak w popkulturze zadomowiła się postać lolity, Grecy fetyszyzowali nastolatków płci męskiej - tzw. kurosów. Szczupłych, pozbawionych zarostu, o twarzach, w których było zarazem coś z mężczyzny, dziecka, ale i kobiety. Nastolatka w stadium męskiej poczwarki, młodego boga Apollo.
Ale był też inny mężczyzna. O szerokiej piersi, wyraźnie zarysowanej szczęce, wydatnych mięśniach i gęstej brodzie - słowem Zeus - zawsze w odpowiednim wieku.
W starożytnej Grecji relacje seksualne mężczyzn nie były piętnowane, wręcz przeciwnie. Grecy uznawali, że to nawet dobrze, aby w arkana seksu młodego mężczyznę wprowadzał ten dojrzały. Orientacja seksualna nie grała tu większej roli. Mimo to starszemu z partnerów nie wypadało być stroną pasywną, tę „kobiecą” rolę winien pełnić młodzieniec.
Miłość homoseksualna w większości polis nie była zakazana, choć tego typu relacji nie uważało się za związki. Zakazana była natomiast męska prostytucja - Grecy uważali, że jeśli ktoś sprzedaje swoje ciało, może sprzedać i własną ojczyznę.
O stosunku do lesbijek wiadomo niewiele, ale zważywszy na popularność poezji Safony i fakt, że przetrwała do naszych czasów, można założyć, że i w tym aspekcie panowała duża otwartość.
Nieco inaczej było w przedchrześcijańskim Rzymie - bodajże pierwszym państwie w historii, w którym oskarżenia o homoseksualizm bywały używane, by ośmieszyć przeciwników politycznych.
Nie chodziło tu jednak o tzw. moralność, ale raczej o pokazanie oponenta jako innego od reszty, obcego, podejrzanego. Szczególnie ośmieszające było oskarżenie o bycie stroną pasywną podczas stosunku - Rzymianie kojarzyli to z uległością i słabością - cechami, które nie przystoją porządnemu obywatelowi Imperium.
Koniec końców to Rzymianie wprowadzili pierwsze w historii prawo anty-gejowskie (kobiety nie były wszak pełnoprawnymi członkiniami społeczeństwa) - Lex Scantia z 226 roku przed naszą erą. Prawo nazwano rzekomo od imienia trybuna, na którego Senat nałożył karę finansową za homoseksualizm.
Podobne kary były jednak rzadkością, znacznie ważniejszy był zapis zabraniający wolnym obywatelom seksu z niewolnikami, który miał nie tyle piętnować homoseksualizm, co umacniać podział na klasy społeczne.
A wszystkiemu winni...
Homofobia nigdy nie była atawistyczną postawą, tak jak homoseksualizm nigdy nie był "sprzeczny z naturą". Właściwie każda starożytna cywilizacja była w tym aspekcie bardziej otwarta niż Europa czy Stany Zjednoczone jeszcze w połowie ubiegłego wieku.
Co takiego stało się, że osoby homoseksualne zaczęły być potępiane, a nawet i palone na stosach? Przedwieczny gejowski arcyłotr spalił wioskę? Homoseksualizm okazał się zaraźliwy, a społeczeństwa zaczęły upadać? Okazało się, że Judasz był (rudym) gejem? Choć zabrzmi to porównywalnie kuriozalnie - fundamenty homofobii stworzyli Żydzi - wówczas jeszcze małe, koczownicze plemię usiłujące zachować za wszelką cenę autonomię.
Żydzi najłatwiej nie mieli. Najpierw niewola egipska, tam babilońska i nawet w Kanaanie - ich ziemi obiecanej - lekko nie było, jako że zamieszkiwały ją już inne ludy.
Po wyzwoleniu się spod Babilończyków w VI wieku przed naszą erą (de facto nie była to niewola, ale przymusowe przesiedlenie trwające niemal 50 lat) wprowadzili szereg nowych zasad (ni to religijnych ni prawnych), mających odróżnić ich wyraźnie od znienawidzonych oprawców, ale i innych ludów żyjących w regionie.
Pomysł miał też drugie dno - gdy żyje się w społeczności, której zasady wyraźnie różnią się od obowiązujących u sąsiadów, trudniej się zasymilować i odsunąć od swojego ludu. Nowe prawa zwiększały tym samym szanse na przetrwanie jako nacja.
Babilończyków, Egipcjan, Asyryjczyków i Kanaańczyków łączyło to, że w ich świątyniach chodziło się nago. Co więcej, wielu kapłanów było otwarcie homoseksualnych, a popularnym obrzędem była rytualna masturbacja przed posągiem Baala.
Młodzi kapłani prostytuowali się (z mężczyznami), zbierając w ten sposób uznawane za święte nasienie dla bóstwa i nieco bardziej praktycznie - fundusze na świątynię. Kapłanów określano mianem "gadesh", co pierwotnie oznaczało "błogosławiony", jednak wkrótce stało się w hebrajskim synonimem słowa "sodomita”. Co zabawne, prostytucję świątynną praktykowano wcześniej również w świątyniach żydowskich.
Żydzi stali się pierwszą w historii nacją potępiającą nagość i odkrywanie ciała. Postanowili też zakazać masturbacji, stosunków homoseksualnych i ztabuizować genitalia i seks. Sławetny „grzech Onana” był bezpośrednią odpowiedzią na praktyki świątynne, nie zaś wolą Boga.
Ślady zmian, jakie dokonały się w społeczności w VI wieku przed naszą erą, do dziś można znaleźć w Biblii, ale i w języku. W Księdze Kapłańskiej o spermie pisze się jako o „nieczystej” - mężczyźni mają więc nakaz kąpieli po każdym wytrysku. Nieczyste stają się też przedmioty i osoby, które mają kontakt ze spermą.
W językach takich jak starożytna greka słowo „medea” określająca męskie genitalia ma wydźwięk neutralny, tymczasem hebrajskie „erva” można przetłumaczyć jako „obrzydliwe ciało”. Nie trzeba być też antropologiem ani psychoanalitykiem, żeby zobaczyć w rytualnym obrzezaniu symboliczną kastrację.
O lesbijkach Stary Testament, w przeciwieństwie do późniejszego prawodawstwa, milczy. Z prostego powodu - kobieca seksualność nie była elementem praktyk religijnych sąsiadów, od których Żydzi chcieli się odciąć. Mimo to degradacja kobiet w judaizmie, a potem i w chrześcijaństwie jest blisko powiązana z potępieniem ciała, seksu i homoseksualizmu.
Patriarchalny charakter tych religii jest pośrednim efektem tego, że w kultach ludów ościennych ważną rolę odgrywały kobiece bóstwa. Skoro sąsiedzi je czcili, należało scedować kult na męską postać i pogrzebać dawne boginie. Maryja miała wejść do gry wiele (setki) lat później.
Początkowo nie była zresztą postacią szczególnie istotną, ale z czasem chrześcijaństwo, zamiast odżegnywać się od lokalnych kultów, postanowiło nałożyć na nie własny filtr. A że w większości pierwotnych kultów bóstwa kobiece odgrywały ważną rolę, Maryja okazała się jednak całkiem przydatna.
Indukowana paranoja dotycząca „czystości”, czy może raczej „nieczystości”, miała przełożyć się wkrótce i na surowe zakazy związane ze spożywaniem pokarmów.
Jakieś 600 lat później, gdy Żydzi nie pamiętali już nawet skąd wziął się pakiet zasad, według których żyli, więc uznawali je za prawo ustanowione przez samego Boga, do historii dołączył Jezus z Nazaretu.
Może i rabinom gość się nie podobał, ale potrafił porywać tłumy. Postawienie miłości i miłosierdzia na pierwszym miejscu było bodajże najbrzemienniejszą w skutkach rewolucją w historii ludzkości (w szranki mogą stawać jeszcze Rewolucja Francuska, wynalezienie koła i internet).
Do dziś chrześcijaństwo jest najpotężniejszą religią na świecie z wyznawcami stanowiącymi niemal jedną trzecią ludzkości. Tyle że wraz z nauczaniem Jezusa przejęło i część dziedzictwa Starego Testamentu. W tym chorobliwy lęk przed seksualnością i ludzkim ciałem.
No i rzecz jasna lęk przed „Sodomą i Gomorą". Jak na ironię, biblijna historia pierwotnie nie miała nic wspólnego z domniemaną homoseksualnością mieszkańców tych miast - opowieść zaczęła być interpretowana w ten sposób na długo po tym, jak Żydzi wprowadzili szereg obostrzeń związanych z seksem.
Nie taka Sodoma gejowska, jak ją malują
Grzechy Sodomy i Gomory, uważanych dziś za mityczne siedliska „homoseksualnej rozpusty”, nie są wymienione w Biblii. W opowieści do mieszkającego tam Lota przybywają aniołowie. Mieszkańcy miasta pukają do jego drzwi i żądają, żeby zapoznał ich z przybyszami. Czasownik "poznać" został tu zinterpretowany jako sugestia stosunku seksualnego. Tyle że w całym Starym Testamencie używa się go w tym sensie zaledwie 10 razy - dla porównania, w znaczeniu zapoznawania ze sobą osób pojawia się aż 924 razy.
Nietrudno policzyć, że szanse, aby miał sugerować osobliwą chęć mieszkańców miasta do homoseksualnego gwałtu na przybyszach, są plus minus jak 1 do 1000. Co więcej, w księdze Jeremiasza można przeczytać, że grzechem mieszkańców były zdrady pozamałżeńskie, z kolei Ezekiel wspomina o pysze.
Zastanawia też fakt, że Sodoma nie pojawia się w żadnym innym miejscu w Biblii w kontekście potępiania stosunków osób tej samej płci (a takie momenty zdążają się w niej wielokrotnie). Z kolei w jednej z wersji apokryficznych goście zostają wzięci w niewolę i stąd ma wynikać gniew Boga - i taka interpretacja dominowała przez wieki.
Zmieniło się to w okolicach I wieku przed naszą erą, gdy Żydzi w diasporze zetknęli się ze starożytnymi Grekami, ale i z mieszkańcami Aleksandrii, gdzie domy publiczne z męskimi prostytutkami były na porządku dziennym, podobnie zresztą jak potępiana przez Biblię astrologia. Wtedy rabini zaczęli interpretować opowieść o zniszczeniu przez Boga Sodomy i Gomory, jako historię o - nomen omen - zagładzie osób homoseksualnych.
Zając i norka
Przyjęcie i ugruntowanie nowej interpretacji poskutkowało nawarstwieniem się kolejnych podobnych. Klemens Aleksandryjski - jeden z wczesnochrześcijańskich ojców Kościoła, a przy okazji święty katolicki i prawosławny - rozpisywał się nie tyle o homoseksualizmie, ile o stosunkach analnych.
Powoływał się w tej materii na Mojżesza, który miał zakazać spożywania mięsa zająca. Bez sensu? Nie do końca - prawdopodobnie ze względu na wyjątkową jurność zajęcy (ale i królików - określenie "parzyć się jak króliki" przetrwało zresztą do dziś) - uważało się, że co roku pojawia się u nich dodatkowy odbyt. Ich popęd seksualny miał zaś być efektem nadmiaru genitaliów.
Do tej interpretacji przychylał się i Barnaba - również święty, jak i jeden z apostołów. Barnaba dodał od siebie jednak i kilka słów o seksie oralnym, utożsamianym wówczas wyłącznie z homoseksualistami.
Powołał się na starotestamentową Księgę Kapłańską, w której łasica (tak, kolejne zwierzę) zostaje uznana za nieczystą ze względu na przekonanie, że do zapłodnienia w tym gatunku dochodzi przez kontakt ust z genitaliami.
Pośrednie i bezpośrednie porównania osób homoseksualnych do zwierząt powtórzą się w historii jeszcze wielokrotnie. W nowożytnym prawodawstwie częstokroć wymieniało się homoseksualistów tuż obok zoofili i karało analogicznie.
Przekonanie, że strona pasywna stosunku analnego między mężczyznami jest "jak kobieta" współdzielili ze sobą już nie tylko Żydzi, ale też chrześcijan i Rzymianie. Haczyk jest tu taki, że kobiety były uznawane wówczas za zwierzęta.
Jan Chryzostom - biskup Konstantynopola uznawany za najważniejszego kaznodzieję kościoła wschodniorzymskiego uznawał, że spośród najdzikszych bestii, żadna nie jest tak zła, jak kobieta. Przy czym określenie „bestia” nie jest tu metaforyczne - odnosi się do niebezpiecznych zwierząt.
Z kolei jeszcze w VI wieku (już naszej ery) biskupi katoliccy dywagowali, czy kobietę powinno się uznawać za człowieka. W drodze głosowania uznali, że i owszem - postulat przeszedł zaledwie jednym głosem. Korzenie mizoginii, ale i homofobii to więc nie tyle podział na kobiety i mężczyzn czy "prawdziwych" mężczyzn i gejów, co dychotomia mężczyzna - zwierzę.
Sfera seksualna została zaprzęgnięta do kodeksu moralno-religijnego. Cel był jeden: rozprawiać się z bałwochwalstwem i umocnić patriotyzm - żeby nie powiedzieć nacjonalizm. Skończyło się homofobią. I w zasadzie, do dziś osoby homoseksualne w wielu społecznościach są widziane jako swego rodzaju heretycy łamiący niepisane prawa funkcjonowania społeczności.
Homofobiczny jak nazista
W 2011 roku umiera Rudolf Brazda - ostatni z wyoutowanych "różowych trójkątów", czyli osób, które opowiedziały o tym, jak podczas II wojny światowej trafiły do obozu koncentracyjnego za orientację seksualną. Nie było ich wielu, zaledwie kilkunastu. Tymczasem więźniów z różowym emblematem było kilkanaście tysięcy.
Zanim więźniów zaczęto oznaczać trójkątami, znakowano ich literą "A" - skrótem od wulgarnego słowa "Aschficker", co w dosłownym tłumaczeniu oznacza "dupo**bca".
Lesbijki dostawały trójkąt czarny, zarezerwowany dla tzw. aspołecznych. Ile dokładnie było wśród nich kobiet kochających inne kobiety, trudno dziś ustalić.
Kobiet nie klasyfikowało się jako osób homoseksualnych, ale raczej jako jednostki “spaczone”, które nie straciły do końca swojej społecznej użyteczności (zdolności do rodzenia dzieci).
Choć nazizm znacząco wzmógł homofobię, i u progu XX wieku wcześniej Niemcy/Prusy były - obok Wielkiej Brytanii - jednym z najbardziej konserwatywnych państw w Europie. Wraz z rewolucją francuską i jej hasłem “Wolność, Równość , Braterstwo” bestialskie prawa skazujące na śmierć lub też okaleczenie (najczęstsza była kastracja) za przyłapanie na “czynach homoseksualnych” zaczęły znikać z prawodawstwa.
W 1810 roku w życie wchodzi tzw. Kodeks Napoleoński, na mocy którego seks osób dorosłych przestaje być penalizowany w jakikolwiek sposób. Fakt, że już wkrótce Paryż zacznie być nazywany “stolicą miłości” ma tak naprawdę niewiele wspólnego z romantyzmem Sekwany i wąskich uliczek, a z wolnością seksualną niespotykaną w innych miastach.
Takie samo źródło ma nazywanie fellatio "miłością francuską" - wiele kodeksów karnych nie mówiło o osobach homoseksualnych wprost, ale zakazywało seksu oralnego i analnego (pamiętacie norki i zające?).
W, zdawać by się mogło, liberalnych Stanach, ostatnie prawa penalizujące seks między osobami tej samej płci (tzw. sodomy laws) znikną dopiero w 2003 roku na mocy decyzji Sądu Najwyższego, który uzna je za niekonstytucyjne.
Wróćmy jednak do przedwojennych Niemiec. W 1871 roku, a więc jeszcze za czasów Cesarstwa Niemieckiego wprowadzono tzw. paragraf 175. - "Nierząd przeciwko naturze, do którego dochodzi pomiędzy osobami płci męskiej albo między człowiekiem i zwierzęciem, karany jest pozbawieniem wolności, może skutkować także utratą praw obywatelskich".
Wiadomo, że na początku lat 30. skazywano na jego mocy około 1000 osób rocznie. W 1935 roku naziści rozwijają jego treść - karane są już nie tylko stosunki między osobami tej samej płci, ale nawet pocałunki czy trzymanie się za ręce. Nikt nie musi już udowadniać winy, wystarczy dotknięcie dłoni.
Na rok przed II wojną światową liczba wyroków wydanych na podstawie podejrzenia homoseksualizmu wzrośnie do 8,5 tys. Często są to osoby, na które donoszą sąsiedzi czy znajomi na podstawie nawet takich przesłanek jak "brak dziewczyny", czy częste wizyty osób tej samej płci.
Naziści, podobnie jak 2500 lat wcześniej Żydzi, również kochają podziały na to, co czyste i nieczyste, podparte w dodatku hasłem domniemanej "naturalność".
Nie muszą jednak odróżniać się od krajów ościennych, żeby uniknąć wchłonięcia. Szykują naród Panów, w którym żadna odmienność nie ma racji bytu. Kto przekona do pogardy wobec ludzi żyjących tuż obok i mówiących tym samym językiem, bez trudu będzie mógł posunąć się dalej.
Heinrich Himmler, komisarz III Rzeszy do spraw "Umacniania Niemieckości" w swoich przemówieniach perorował, że homoseksualizm jest zbrodnią na narodzie, nie zaś sprawą prywatną. Niemcy powinni się bowiem rozmnażać, by rosnąć w siłę. Takie ujęcie sprawy było wodą na młyn coraz ostrzejszej homofobii - gdy na osobiste uprzedzenia nałoży się nakładkę z "wielkich idei" i "sprawy wspólnej", legitymuje się nienawiść.
Na mocy paragrafu 175. represje ze strony nazistów spotkają ponad 50 tys. osób, zaś do obozów koncentracyjnych trafi nawet 15 tys. osób - szacuje się, że przeżyje zaledwie połowa.
Będzie to bodajże jedyna grupa tzw. ocalonych, która nigdy nie doczeka się rehabilitacji. Bo i po wojnie paragraf będzie obowiązywał - wielu niemieckich więźniów prosto z obozów koncentracyjnych trafiło do więzień.
Pierwsza historia "różowych trójkątów" ujrzała światło dziennie niewiele wcześniej, bo i pod koniec lat 60. Autorzy książki pisali pod pseudonimem, bo za przyznawanie się do homoseksualizmu wciąż groziła kara więzienia.
W Polsce, gdzie funkcjonuje wiele muzeów i instytucji zajmujących się pielęgnowaniem pamięci o Zagładzie (w tym przy dawnych obozach koncentracyjnych) historia "skazanych za miłość" nie doczekała się ani jednego upamiętnienia na wystawie stałej czy choćby w formie tablicy, czy pomnika. Tak, jak gdyby te ofiary nie były dość dobre, żeby stanąć w szeregu z innymi, nie zasługiwały na pamięć.