nt_logo

Mam dość wmawiania nam, że trzeba wyjść ze strefy komfortu. Nie ma nic bardziej przereklamowanego

Ola Gersz

01 października 2022, 10:37 · 4 minuty czytania
Mówi się, że tam, gdzie kończy się strefa komfortu, zaczyna się magia. Tyle, że w większości przypadków to wcale nie jest prawda. Nie ma chyba bardziej przereklamowanej idei niż wychodzenie ze strefy komfortu (ok, jeszcze multitasking). Wiecie co jest prawdziwą sztuką? Bycie w niej.


Mam dość wmawiania nam, że trzeba wyjść ze strefy komfortu. Nie ma nic bardziej przereklamowanego

Ola Gersz
01 października 2022, 10:37 • 1 minuta czytania
Mówi się, że tam, gdzie kończy się strefa komfortu, zaczyna się magia. Tyle, że w większości przypadków to wcale nie jest prawda. Nie ma chyba bardziej przereklamowanej idei niż wychodzenie ze strefy komfortu (ok, jeszcze multitasking). Wiecie co jest prawdziwą sztuką? Bycie w niej.
Wychodzenie ze strefy komfortu wcale nie jest takie fajne, jak nam wmawiają Fot. Unsplash / Max Andrey

Kapitalizm wmówił nam, że trzeba szybciej, wyżej, lepiej. Trzeba cierpieć, żeby osiągnąć sukces. Przekraczać bariery i testować swoje granice, obierać najbardziej kręte, kamieniste i cierniste drogi, zaciskać zęby, ponosić ryzyko, upadać i błyskawicznie wstawać. Musi być niewygodnie, łzawo, krwawo i to wcale nie tylko w sporcie, ale w firmie, domu i życiu.


Jednym słowem: musimy koniecznie wyjść ze strefy komfortu, bo inaczej nie czeka nas ani sukces, ani rozwój, ani szczęście. Strefa komfortu to lenistwo i linia najmniejszego oporu, a poza nią leży triumf, spełnienie i życiowe zwycięstwo.

Sorry, ale to coachingowe brednie, których mam po dziurki w nosie.

Jak wyjść ze strefy komfortu? Nie wychodzić

Komfort i dyskomfort. Ten pierwszy jest przyjemny i bezpieczny, ten drugi to zupełne przeciwieństwo. Utarło się, że droga do sukcesu prowadzi przez dyskomfort. Dlaczego? Bo treningi, nauka czy ćwiczenia często są niekomfortowe, a bez nich faktycznie nie dojdziemy do miejsca, do którego pragniemy dojść (ale i tak nigdy nie można zapominać o swoich potrzebach, czego rok temu nauczyła nas Wielka Simone Biles).

Nadużywamy jednak idei dyskomfortu i rozciągamy ją poza edukację czy pasje. Świat (w postaci rodziców, dziadków, coachów, programów telewizyjnych i tak dalej) usilnie próbuje nas przekonać, że wygodnie znaczy najgorzej. Jeśli czujesz się dobrze w tym miejscu w życiu, w którym jesteś, to znaczy, że coś robisz źle. Nie może być ci wygodnie! Musisz się rozwijać, stawiać sobie wyzwania!

Co chwila jesteśmy bombardowani kolejnymi ideami, które utrudnią nasze życie, ale paradoksalnie mają zaprowadzić nas do spełnienia. Pracujesz w jednej firmie siedem lat, kochasz to, co robisz i robisz to dobrze? Znajdź inną pracę, bo stoisz w miejscu. Całe życie mieszkasz w jednym mieście i w ogóle ci to nie przeszkadza? Spakuj plecak i ruszaj w podróż po Amazonii. Nie znosisz clubbingu? Idź się baw, bo marnujesz młodość. Ryzykuj, ryzykuj, ryzykuj.

Nie ma nic złego w ryzyku, jeśli faktycznie chcesz je podjąć. Ale nie ma też nic złego w wygodzie i stagnacji, jeśli czujesz się szczęśliwy, nie czujesz potrzeby zmian, a "nuda" ci służy. Raczej nie mówi się o cierpieniu tych, którzy postanowili wyjść ze strefy komfortu, a uwierzcie, ono też się zdarza.

Widziałam to na własne oczy wiele razy. Gdy koleżanka wyjechała na Erasmusa, bo koleżanki ze studiów przekonały ją, że zmarnuje świetną okazję, która już nigdy się przecież nie trafi (spoiler: bardzo źle przeżyła rozłąkę z bliskimi i wyprowadzkę do obcego kraju, co przypłaciła depresją).

Albo gdy znajomy zmienił lubianą przez siebie pracę, bo jego przyjaciele twierdzili, że "się zasiedział" i prowadzi nudne życie. Po kilku miesiącach wrócił na stare śmieci, bo doszedł do wniosku, że nie chce zaczynać swojego życia zawodowego praktycznie od początku tylko dla życiowych wyzwań, podczas gdy na starej posadzie ma i pieniądze, i doświadczenie, i poważanie współpracowników.

Czasami naprawdę nie warto ryzykować. Za to zawsze warto słuchać siebie, a nie świata, który gardzi stagnacją, a uwielbia zmiany i nieustanny ruch. Świata, który od dziecka zaszczepiał w nas ideę, że trzeba cierpieć, żeby do czegoś dojść. Rezultat? Często czujemy się dobrze tam, gdzie jesteśmy, ale jakiś cienki głosik z tyłu głowy co chwila podpowiada nam, że musimy więcej, mocniej, szybciej, inaczej.

Czasami dobrze próbować czegoś nowego

Oczywiście czasami warto, a nawet trzeba wyjść ze strefy komfortu. Wtedy, kiedy czujesz, że nic się nie dzieje i popadłeś w marazm: całe dnie oglądasz seriale i grasz na konsoli. Albo wtedy, gdy od dawna nie robiłeś nic po raz pierwszy i unikasz jakiegokolwiek ryzyka, mimo że zupełnie nie wiesz, jak byś na nie zareagował.

Takie wychodzenie ze strefy komfortu lubię i szanuję. W wesołym miasteczku weszłam do domu strachów i na rollercoaster, których zawsze unikałam przekonana, że to nie dla mnie. W końcu postanowiłam spróbować. Okazało się, że podczas gdy ten pierwszy to koszmar (dosłownie i w przenośni), to na kolejkach górskich mogę wykrzyczeć się za wszystkie czasy i czuję, że żyję. Tego o sobie nie wiedziałam.

Czasami mam potrzebę wyjścia z mojej przytulnej strefy. Zrobić coś niewygodnego dla własnego rozwoju, doświadczyć zmian, poeksperymentować, podjąć wyzwanie. Jeśli mam na to ochotę, bo czuję, że może być to dla mnie dobre – robię to. Albo przynajmniej próbuję siebie przekonać, żeby to zrobić. Takie przekraczanie własnych granic może wpłynąć na nasz dobrostan i ogólne poczucie życiowego spełnienia.

Ale nauczyłam się też, że magia tak naprawdę nie zaczyna się tam, gdzie kończy się strefa komfortu, ale tam... gdzie się zaczyna.

Prawdziwa sztuka? Bycie w swojej strefie komfortu

Nikt nam nie mówi, że prawdziwą sztuką jest nauczyć się siebie, wsłuchiwać się w swoje potrzeby i być zadowolonym z tego, co się ma. Że stagnacja, owszem, brzmi negatywnie, ale tak naprawdę może być stanem, w którym czujesz się dobrze i bezpiecznie. Bez stresu, lęku, egzystencjalnych kryzysów i pędzenia ku mitycznemu lepszemu. Naprawdę dobrze jest trwać w tym, co "robi nam dobrze" i w czym sami jesteśmy dobrzy.

Czasami "nudne" w oczach świata życie jest naszym idealnym życiem. Nie przeszkadza nam robienie każdego dnia tego samego i brak wyzwań. Wcale nie musimy wychodzić ze strefy komfortu, jeśli czujemy się w tej strefie szczęśliwi i spełnieni.

To bycie w swojej strefie komfortu i nieprzekraczanie jej wbrew własnym potrzebom jest prawdziwą sztuką, chociaż długo się tego uczyłam (i nadal się uczę). Jestem starsza i wiem już, że nie muszę chodzić na głośne imprezy, bo podobno "dobrze mi to zrobi". Jako introwertyczce wcale mi to dobrze nie zrobi. Wręcz przeciwnie, będę przytłoczona, przebodźcowana i zestresowana.

Wiem, że nie muszę spać pod namiotem, żeby "przeżyć przygodę", bo to zupełnie nie moje klimaty i potrzebuję prawdziwego łóżka. Nie dla mnie też: prowadzenie własnego biznesu, wyjazd z rodzinnego miasta, elektryczne hulajnogi i wyjście z domu w każdy wieczór i weekend (ale wyjścia co jakiś czas, owszem, są dla mnie dobre). Nie potrzebuję wychodzić z tych stref komfortu, bo nie jest mi to potrzebne i nie ulepszy mojego życia, a jedynie spowoduje niepotrzebny stres. Nauczyłam się doceniać komfort i spokój.

Chciałabym, aby świat zaczął w końcu uczyć nas, że fajnie jest próbować nowych rzeczy i stawiać sobie wyzwania, ale tylko w zgodzie ze sobą. Że najważniejsze, abyśmy poznali siebie, nauczyli się odczytywać swoje potrzeby i byli dla siebie dobrzy. Że "nudne", spokojne życie również może być spełnieniem. Że nie trzeba ciągle pędzić i szukać.

I że nie musimy wychodzić ze strefy komfortu, ale możemy – wtedy, gdy naprawdę czujemy taką potrzebę. My, nikt inny.