By poczuć coś więcej, nie trzeba wyjeżdżać do Tybetu
naTemat extra

Jedz, módl się i kochaj 40 km od Warszawy

Fot. Maciej Stanik

Aneta Olender: Dlaczego ludzie chcą praktykować buddyzm? 
Lama Rinczen: Pewien już emerytowany profesor fizyki i filozofii nauk, gdy zapytałem go, dlaczego z takim oddaniem praktykuje buddyzm i czy to się nie kłóci z jego wiedzą, odpowiedział: "Nie. Im bardziej znasz fizykę, tym bardziej rozumiesz, że ona nie odpowiada na podstawowe pytania, a tutaj te odpowiedzi znajduję". 
Odrodzić możemy się jako człowiek i jako zwierzę. Możemy trafić do głodnych, dręczonych duchów. Możemy stać się istotami piekielnymi. Te trzy światy – piekła, duchów i zwierząt – są niższymi sferami egzystencji. Tam cierpienie i doświadczanie bólu jest dominujące. Stale towarzyszą wszelkim istotom.
Ale otwarte są też trzy wyższe światy – świat ludzi, świat półbogów, których można porównać do greckich tytanów, i świat bogów. Bogowie nie są stwórcami i nie są wieczni. To długożyjące istoty, które doświadczają skutków swojej dobrej karmy – doświadczają zadowolenia. 

BUDDA WSKAZUJE DROGĘ

Dźwięk dzwonka rozlega się dokładnie o godzinie czternastej. Wszyscy wchodzą do środka wcześniej zostawiając buty w przedsionku, a potem w świątyni zapada cisza. Cisza tak głęboka, że można by przysiąc, że da się usłyszeć myśli obecnych tu osób.
Na przykład myśli człowieka siedzącego po prawej stronie, tego, który okrył się kocem i przesuwa między palcami koraliki modlitewnego sznura zwanego malą, albo myśl kobiety, która patrzy przed siebie z tak rzadko widzianym u innych wyrazem spokoju na twarzy. 
Z góry spogląda na wszystkich złoty Budda. Czuwa i wskazuje drogę – o czym dowiem się później. Nie przytłacza swoją doskonałością i wielkością.
Ten tutaj pokonał długą drogę, by dotrzeć do Grabnika. Został przywieziony z Azji w częściach. Jednak zanim został złożony, każdy element wypełniono drobno zapisanymi mantrami. 
W Grabniku, miejscowości oddalonej 40 kilometrów od Warszawy, o buddyzmie można dowiedzieć się wszystkiego albo prawie wszystkiego. Prawie, bo zgłębianie tych nauk trwa – sam Budda poświęcił na to 40 lat swojego życia. Poza tym wiedzieć to jedno, rozumieć drugie, a w pełni doświadczać zupełnie co innego.
Żeby zajrzeć w głąb siebie i szukać prawdy, nie trzeba zaszywać się w tybetańskim klasztorze. W Grabniku też można medytować, można – po uprzednim przygotowaniu – zdecydować się na kilkudniowe, kilkutygodniowe, kilkumiesięczne, a może nawet i trzyletnie odosobnienie. W końcu "wszelkie wróżby i oznaki dla tego terenu były sprzyjające".
Brama jest otwarta. Każdy może tu przyjechać. Nie trzeba się zapisywać, czegokolwiek deklarować. Podoba ci się? Przyjeżdżaj, zostań. Nie podoba się? W każdej chwili możesz wyjechać i nigdy tu nie wracać. To miejsce jest trochę jak dom otwarty, trochę jak ten, w którym dorastał główny lama Centrum w Grabniku, mieszkający tu na stałe Lama Rinczen. 
"Centrum Bencien Karma Kamtsang w Grabniku jest głównym ośrodkiem i siedzibą Związku Buddyjskiego Bencien Karma Kamtsang. Odbywają się tu regularnie seminaria poświęcone praktykom medytacyjnym i studiowaniu Nauk prowadzone przez polskich oraz tybetańskich lamów.
Obecność polskiego Lamy Rinczena oraz innych lamów mieszkających na stałe lub odwiedzających Centrum daje możliwość konsultacji i otrzymania przekazów oraz wyjaśnień do praktyki. 
Od lat istnieje możliwość odbywania tu buddyjskich odosobnień medytacyjnych po uzgodnieniu z Lamą Rinczenem i zarezerwowaniu terminu w biurze. Od 2009 roku działa też ośrodek tradycyjnych trzyletnich odosobnień 'Benchen Drubde Osal Ling w Polsce', w którym kształcą się polscy i zagraniczni lamowie".

BYĆ U SIEBIE

Waldemar Zych zaczyna praktykować jogę w latach 70. W Polsce w tamtym czasie jest ona dla wielu czymś abstrakcyjnym, a może i awangardowym. Młodemu chłopakowi cudem udaje się znaleźć książki na ten temat. Ratują go antykwariaty i przedwojenne przedruki.
Waldemar dwa razy w tygodniu melduje się na peronie stacji kolejowej w Radomiu. Za każdym razem cel jest ten sam. Chce dostać się do Warszawy. Dlaczego? To właśnie tam zaszywa się w czytelni Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej. 
Później będzie jeździł również do Krakowa na spotkania buddyjskie. Akurat te wyjazdy przysporzą zmartwień rodzicom chłopaka. Początkowo nie będą wiedzieli, z czym mają do czynienia. Będą się bać, że ich syna wciąga jakaś sekta, że może pojawiają się narkotyki.
Nic z tych rzeczy, ale uspokoją się dopiero wtedy, kiedy Waldemar zabierze w jedną z takich podróży mamę. Choć matkę zaniepokoi także ascetyczna dieta syna. Będzie się martwić, że niedożywiony i bez sił do nauki nie zda matury. Maturę zda, a na studiach – wybierze eksploatację pojazdów i maszyn – otrzyma nawet nagrody dziekańskie. 

Fot. Maciej Stanik / Główny lama ośrodka w Grabniku Lama Rinczen

Po latach będzie mówił, że techniczny kierunek studiów i inżynieryjne myślenie pomagają w praktykowaniu buddyzmu. Dlaczego? Ano dlatego, że filozofia buddyjska jest niezwykle logiczna i konsekwentna.
Kiedy podczas naszego spotkania poproszę, żeby mi to wyjaśnił, usłyszę, że każda teoretyczna praca musi się skończyć praktycznym zastosowaniem. Cała nauka buddyjska i cała filozofia są właśnie na to nastawione. Ale wtedy, na studiach, jeszcze o tym nie wie. Nie ma pojęcia, jak potoczy się jego życie. 
– Pytasz o marzenia, o to, kim chciałem być. To nie było tak, że przez całą młodość marzyłem o jednym. Kilka razy zmieniałem swoje zainteresowania. Tata czasami zarzucał mi, że jak w coś wchodzę, to bez opamiętania, bez reszty. W młodości grałem w siatkówkę, fascynowało mnie lotnictwo. Nawet sądziłem, że pójdę na wydział mechaniczno-lotniczy, ale później wszystko się rozeszło – opowiada Waldemar Zych, czyli Lama Rinczen.
– To, co doprowadziło mnie, jak to młodzieżowo się mówi, do przełożenia wajchy w drugą stronę, było uświadomienie sobie, że ciągle tkwię w tym samym. Czułem, że tylko zmieniam zabawki, ale nadal nie znajduję nic wystarczająco głębokiego – dodaje.
Potrzeba doświadczania czegoś głębszego rodzi się mniej więcej właśnie w klasie maturalnej. Po kolejnych próbach, dopiero gdy trafia na informacje o medytacjach, odmiennych stanach umysłu, czuje, że odkrywa zupełnie nowy świat.  
– Wcześniej byłem ateistą, a naukowy pogląd na świat wpoił mi ojciec. Przez jakieś 2 lata intensywnie poszukiwałem, zderzyłem się z mistycznym chrześcijaństwem, z hinduizmem… Długa lista wszystkiego, co dziwne. Gdy trafiłem na buddyzm, poczułem się jak ktoś, kto po długiej podróży wraca do domu: "O! Wreszcie jestem u siebie, wreszcie odpowiada to moim duchowym potrzebom". Od tamtej chwili próbuję realizować tę ścieżkę – zaznacza rozmówca. 

SZLACHETNE PRAWDY

– Jak według buddyzmu powstał świat?
– Z punktu widzenia buddyzmu to pytanie jest niewłaściwe. Świat nie powstał kiedyś. Świat istnieje od zawsze i sam z siebie nigdy się nie skończy. Według buddyzmu istnieje możliwość osiągnięcia wyzwolenia z tego, co my nazywamy samsarą, czyli kołowrotu narodzin i śmierci, osiągnięcia wyzwolenia przez ciebie, przeze mnie, przez każdego. Jednak kołowrót życia sam z siebie się nie skończy. Może mieć jedynie koniec indywidualny – wyjaśnia Lama Rinczen. 
W buddyzmie istnieją zasady, które Budda nazywał czterema szlachetnymi prawdami. Ich zrozumienie ma mieć wielką moc, ponieważ odmienia życie. Pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie, że nasza codzienność, codzienność zwykłych ludzi, sprowadza się do ciągłego unikania czegoś i za czymś gonienia. Chcemy więcej i więcej. Chcemy spełniać swoje pragnienia. 
– Gonimy za szczęściem, którego nie potrafimy znaleźć. Uleganie nawykowym skłonnościom swojego umysłu jest po prostu niesatysfakcjonujące. Nawet największe zadowolenie po chwili się nudzi, blednie albo znika, przemija, pozostaje tylko tęsknota. Z kolei drugi punkt mówi, że ma to określoną przyczynę. Tą przyczyną jest przede wszystkim nierozumienie prawdziwej natury świata, w którym żyjemy, natury nas samych. Kultywujemy w sobie pragnienia i przywiązanie, niechęć, nienawiść i obojętność, a czasami również otępiały stan umysłu lub głupotę – podkreśla rozmówca.
Istnieje jednak stan, w którym to wszystko nie ma racji bytu, czyli brak satysfakcji, frustracja, niespełnione oczekiwania czy spełnione obawy. Nie ma to jednak nic wspólnego z nihilistycznym wyzbyciem się uczuć. 
– W buddyzmie uważamy te emocje za nieczyste, gdyż zawsze prowadzą do cierpienia i braku satysfakcji. Pod nimi schowana jest nasza prawdziwa natura, którą Dalajlama określa jako wrodzoną ludzką dobroć. Mistycy w różnych religiach nazywają to albo Chrystusem, który jest w nas, albo Allahem, który jest w sercu. W buddyzmie nazywamy to wrodzoną naturą Buddy – dodaje buddyjski nauczyciel.
Lama Rinczen: Czwarty z punktów mówi, że istnieje ścieżka, która prowadzi do stanu poza oczekiwaniami, obawami, cierpieniem. Każdy ma w sobie ten doskonały potencjał, każdy może przejść ścieżkę i osiągnąć cel. Nie jest tak, że komuś się to przytrafi przez przypadek albo dlatego, że jakaś zewnętrza siła go sobie upodobała. 
Bo zgodnie z nauką buddyzmu każdy może osiągnąć stan Buddy, co jest jedną z istotnych różnic między buddyzmem a innymi religiami. 
– O ile wiem, przynajmniej w niektórych religiach teistycznych, aspirowanie do tego, by stać się równym bogu, byłoby bluźnierstwem. Natomiast w buddyzmie czymś w rodzaju bluźnierstwa - choć nie ma takiego pojęcia w buddyzmie - byłoby nie chcieć stać się równym Buddzie, ponieważ jest to celem duchowej praktyki – mówi Lama Rinczen.
Mając trzydzieści pięć lat [Budda – przyp. red.] zrozumiał, że ani skrajne folgowanie przyjemnościom, ani wyczerpująca siły asceza nie są właściwymi ścieżkami. Wkroczył wówczas na "drogę środka", która do dziś pozostaje wyznacznikiem życiowych zasad dla milionów buddystów.
Pojął, że zarówno prawdziwe szczęście, jak i cierpienie są stanem umysłu, a zewnętrzne warunki to tylko wtórne okoliczności sprzyjające radości czy udręce. Czyż świat nie jest pełen bogatych, zdrowych, a jednak nieszczęśliwych ludzi? Czy nie znamy szczęśliwych biedaków?
Zrozumiał także, iż to my sami własnym postępowaniem sprawiamy, że w przyszłym życiu znajdziemy się w takich, a nie innych warunkach, zaś obecne nasze zdrowie czy bogactwo jest efektem czynów dokonanych w przeszłych żywotach.

ROK BEZ SŁÓW

Pierwsze nauki Waldemar Zych odbiera głównie od zachodnich nauczycieli buddyzmu. To oni pomagają mu wyciszyć, uspokoić emocje, choćby nienawiść wobec niektórych ludzi. Nienawiść, która nie była obca człowiekowi wychowanemu w duchu antykomunistycznym, solidarnościowym.
Mentorom Waldemar zawdzięcza wiele, ale wciąż czuje niedosyt. Szuka czegoś więcej. Wszystko się zmienia, gdy w 1985 roku spotyka regularnie podróżującego do Europy tybetańskiego starszego lamę Tengę Rinpoczego. Znowu czuje, że to jest to, że jest u siebie.  
– Rinpocze zaakceptował mnie w niezwykle życzliwy sposób. Poświęcał mi dużo czasu, odpowiadał na moje pytania, więc kiedy to było tylko możliwe, wyjeżdżałem do Europy Zachodniej uczyć się od Rinpoczego. Każdego roku spędzałem przynajmniej kilka miesięcy krążąc między Niemcami, Danią i Austrią - zależy jaką wizę udawało się przedłużyć. Przypominam, że były to lata 80. – wspomina lama. 
Lama Rinczen: Tak się sprawy układały, że właściwie od początku swojego spotkania z buddyzmem w naturalny sposób dzieliłem się tym, co słyszałem od swoich nauczycieli. Ludzie słuchali, a ja mówiłem. Jestem przekonany, że to było dużo za wcześnie, zanim faktycznie do tego dojrzałem, ale pełniłem funkcję nauczyciela, z czego zdawał sobie sprawę Tenga Rinpocze. Mówił, że jeśli ja zrozumiem, to wielu ludzi będzie rozumiało.
W tamtym czasie Waldemar chce poświęcić dużo więcej czasu na intensywne medytacje, chce udać się na odosobnienie. Do tego trzeba się jednak solidnie przygotować. W tym pomaga mu Tenga Rinpocze. 
Pierwsze odosobnienie trwa 16 miesięcy, w tym 12 mija w całkowitym milczeniu. Mężczyzna widuje się tylko z 2 osobami, które przynoszą jedzenie i zabierają brudne naczynia. 
– Do dzisiaj powtarzam, że był to najszczęśliwszy rok mojego życia. Wtedy było niewyobrażalne, żeby móc coś takiego zrobić w Polsce, dlatego planowałem wyjazd do Danii, ale nie udało mi się dostać tak długiej wizy. Byłem jednak zdeterminowany, dlatego zorganizowałem odosobnienie w kraju, w pomieszczeniu na strychu. Przez dwa sezony letnie nie widziałem słońca, bo okno wychodziło na północ. Choć warunki były trochę spartańskie, czułem się tak wspaniale, że prosiłem Rinpoczego o nauki na następne odosobnienie. Drugie odosobnienie trwało 3 lata, ale ono już nie było tak izolowane – mówi Lama Rinczen.
W miejscu, w którym odbywa się odosobnienie, potrzebna jest skrzynia medytacyjna, która, jak wyjaśnia lama, pozwala stworzyć coś w rodzaju mikroatmosfery, a poza tym zimą pomaga utrzymać ciepło, gdy spędza się czas w nieogrzewanym pomieszczeniu.
– Zgodnie ze starą tradycją spałem w tej skrzyni, nie miałem osobnego łóżka. Miałem też deskę, na której mogłem się ślizgać, wykonując pokłony. Przed skrzynią zawsze stoi ołtarzyk, który jest wsparciem dla medytacji, wsparciem dla różnego rodzaju praktyk duchowych. I to byłoby na tyle – słyszę.

NIEUNIKNIONE CIERPIENIE

Celem buddystów jest poznanie prawdy, a prawda mówi o tym, że życie to cierpienie. Cierpienie zaczyna się już w momencie narodzin, bo poród jest bolesny dla matki. – Raczej rzadko widuje się też dziecko tryskające radością po przyjściu na świat – żartuje lama. 
– Spotykają nas choroby, a jeśli mamy szczęście dożyć starości, to i wszystkie niedogodności związane ze starczym wiekiem. Również śmierć jest nieunikniona. Będziemy spotykać ludzi, których nie chcielibyśmy spotkać. Będziemy doświadczać rozłąki z bliskimi. To jest fakt, przed którym nie ma co zamykać oczu. Zwykłe życie jest tym przepełnione – podkreśla.
Lama Rinczen dodaje, że przekonanie, że potrafimy przeżyć życie tylko w radosny sposób, jest oszukiwaniem siebie samego. Kiedy to zrozumiemy, będziemy w stanie dokonać duchowej przemiany, odkryć to, co kryje się za przemijalnością. 

PRACA DLA INNYCH

Waldemar Zych trafia też do Azji. Nim pojawi się w klasztorze u boku Tengi Rinpoczego, spędza trzy miesiące w Indiach w znanej dziś pielgrzymkowej miejscowości Bodhgaya. Nie brakuje mu entuzjazmu, ale nie jest łatwo. Nie ma pieniędzy na lepsze jedzenie i mieszka w prymitywnych warunkach. Wynajmuje niewielkie pomieszczenie, w którym śpi na twardej pryczy. Poza nie ma tam ani wody, ani toalety. 
W tamtym czasie jest już mnichem. I będzie nim przez 10 kolejnych lat. – Po skończeniu drugiego odosobnienia powiedziałem Rinpoczemu, że właściwie pragnąłbym spędzić dalszą część swojego życia w odosobnieniu lub w klasztorze, ale on odpowiedział: "Poświęciłeś kilka lat pracy sobie, teraz jest czas, żebyś zaczął pracować dla innych" – wspomina.
Lama Rinczen: Wiedziałem, że życie poza klasztorem, stale wśród świeckich ludzi, nie sprzyja utrzymywaniu ślubowań mnisich. Rozumiałem, że albo trzeba trzymać innych na dystans, żeby móc utrzymać ślubowania czystości, albo, jeśli jest się blisko z tymi ludźmi, ślubowania nie są takie czyste. Stwierdziłem, że wolę być szczerym świeckim, niż nieszczerym mnichem. Dałem sobie dobre 2 tygodnie na przemyślenie tej sprawy – chciałem być pewny, że nie działam pod wpływem emocji. Po tym czasie uznałem, że pragnę zwrócić ślubowania mnisie. 
A to w buddyzmie jest dozwolone. Można zostać zwolnionym z przysięgi. – Rinpocze się zaśmiał i powiedział tylko, że są sytuacje, w których przyjmuje się ślubowania, ale są i sytuacje, kiedy się je zwraca. Dodał, że jeśli będę utrzymywał kontakt z naukami i z nim, to ta relacja pozostanie czysta. I tak właśnie było – podkreśla rozmówca.
27 lat temu Lama Rinczen bierze ślub. Jego żoną jest kobieta, którą znał wcześniej. Niezwykle dociekliwie studiowała buddyzm i zadawała mu w listach pytania, które zmuszały go zagłębiania się w różnych tekstach.
– Gdy pojawiła się taka przestrzeń, otwartość w moim umyśle, dostrzegłem, że mam nie tylko fajną kumpelę obok siebie, ale też atrakcyjną dziewczynę i tak między nami pojawiło się coś więcej. Od początku obydwoje mówimy, że nasza relacja to przede wszystkim przyjaźń, a to coś innego jest taką wisienką na torcie. Dodatkowym smaczkiem – mówi lama.
Gdy spotykamy się z Lamą Rinczenem w ośrodku w Grabniku, kobieta jest na odosobnieniu. Chciała zrobić to dużo wcześniej, ale prawdziwie sprzyjające ku temu warunki pojawiły się, dopiero gdy przeszła na emeryturę.
– Nie tęskno za nią? 
Lama Rinczen: Ja się z nią widuję na co dzień. Odosobnienie polega na tym, że w tym czasie nie widuje się z nikim poza nauczycielem lub określonymi osobami, które są z góry przewidziane. 

POLSKA FILIA KLASZTORU

W 1994 roku, po drugim odosobnieniu Lamy Rinczena, Polskę odwiedza Tenga Rinpocze. Polski lama towarzyszy mu podczas tej wizyty. Pewnego dnia kilkoro przyjaciół obydwu buddystów oznajmia, że chcą zebrać pieniądze, za które kupią miejsce, które będzie ośrodkiem Dharmy. Miejscem, do którego ludzie będą mogli przyjeżdżać, aby studiować, medytować, praktykować. 
Rinpocze się zgadza, ale od razu dodaje: "Poprosimy Lamę Rinczena, żeby tam zamieszkał i prowadził odosobnienia". Rinczen rozumie, że te słowa są życzeniem Tengi Rinpoczego. I tak po krótkich poszukiwaniach i niewielkich komplikacjach zapada decyzja, że polska filia klasztoru Bencien powstanie w Grabniku. Lama Rinczen zostaje przewodniczącym nowopowstałego Związku Bencien Karma Kamtsang w Polsce. 
– Od razu zamieszkałem w tym ośrodku. Na początku, a właściwie przez szereg lat, byłem przede wszystkim administratorem, kierowcą zaopatrzeniowcem, człowiekiem od wbijania gwoździ. Raz w miesiącu w weekend organizowaliśmy praktyki. Dziś mieszka tutaj więcej osób, które ukończyły odosobnienia, które są wykształconymi lamami. Niektórzy przyjeżdżają tu na weekend, inni na dłuższe praktyki. To jest takie miejsce, wokół którego gromadzi się nasza społeczność buddyjska – wyjaśnia Rinczen.
Lama przyznaje, że osoby, które mieszkają w ośrodku, trafiły tu nie dlatego, że nie radziły sobie z życiem. Wprost przeciwnie – uznały, że potrzebują wyższego celu, któremu chcą się poświęcić. – Myślę, znając wiele ośrodków w Europie, że pod tym względem jestem wyjątkowym szczęściarzem. Mam wokół siebie tylu przyjaciół, którzy robią to dlatego, że chcą to robić. Robią to z oddaniem i dla idei – podkreśla.
– Czy trafił tu kiedyś również Richard Gere?
Lama Rinczen: Był ktoś taki tutaj. On jest buddystą. Lubiłem go widywać na ekranie, a kiedy go poznałem osobiście, bardzo mnie przekonał do siebie jako człowiek. Widać, że ma te nauki w sercu i żyje zgodnie z nimi. Ma w sobie autentyczną dużą dobroć, ciepło i serdeczność, ale też prawdą jest to, że spędza dużo czasu z Dalajlamą i trochę tak jak gąbka nasiąknął życiową mądrością i dobrocią, którą jego świątobliwość przejawia na każdym kroku. 

MODLITWY ŻYWYCH

Budda nie jest odpowiedzialny za to, co dzieje się na ziemi, co dzieje się z naszym życiem. My wszyscy współtworzymy rzeczywistość poprzez nasze działania, a więc to właśnie my jesteśmy odpowiedzialni za to, co tu i teraz. Budda jedynie ukazuje ścieżkę, a buddyzm to przede wszystkim system, który mówi, jak przemienić swoje życie. Być może dlatego tak wiele osób zadaje pytanie, czy buddyzm jest religią? 
– To jest pytanie, które słyszę często, ale odpowiedź na nie jest niejednoznaczna. W naszym kręgu kulturowym ludzie najczęściej rozumieją religię jako system wiary, który zakłada, że istnieje bóg stwórca. Mimo iż w pewnych punktach istota natury Buddy wydaje się być podobna postrzeganiu boga w niektórych koncepcjach filozoficznych - porównanie z absolutem, z czymś ponadczasowym – to jedną z najistotniejszych różnic jest to, że Budda nie jest stwórcą – wyjaśnia Lama Rinczen.
Buddyzmu nie da się również zredukować tylko do pojęcia psychologii. Gdyby tak było, Związek Bencien Karma Kamtsang nie byłby zarejestrowany jako związek wyznaniowy w Departamencie Wyznań.
– Istnieje wiara w to, że po śmierci nie następuje koniec egzystencji, tylko jakiś niematerialny wątek. Jakkolwiek byśmy go nie nazywali, duch, dusza, świadomość, to będzie kontynuowany i będzie doświadczać skutków tego, co robiliśmy za poprzedniego życia. A to już ewidentnie wątek religijny. Tak jak i modlitwy żywych, które mogą pomóc tym, którzy umarli – dodaje.
Unikać wszelkiego zła,
prawość rozwijać nieustannie
oraz okiełznać własny umysł
- oto Nauka Buddy.

POLSKA UNIA BUDDYJSKA

Buddyzm w Polsce to wciąż coś nowego. Pierwsze grupy buddyjskie tworzyły się tu w latach 70. XX wieku. Jednak odpowiedź na pytanie, ilu jest buddystów w naszym kraju, nie jest najłatwiejsza i zależy od tego, jakie kryterium przyjmiemy. 
– Gdybyśmy przyjęli takie, jak choćby liczba ochrzczonych, to muszę powiedzieć, że jako lama buddyjski przeprowadziłem przynajmniej 5 tysięcy ceremonii schronienia [przyp. red. wejście na buddyjską ścieżkę]. Wiem jednak, że inni nauczyciele również to robili. Natomiast taki bezpośredni kontakt faktycznie utrzymujemy z 10 tysiącami osób, czyli przynajmniej tyle jest aktywnie praktykujących – zaznacza Lama Rinczen.
Powody, dla których ludzie decydują się na praktykowanie buddyzmu, są bardzo różne i może być ich tyle, ilu praktykujących. Są tacy, którzy w tej nauce odnajdują odpowiedzi na istotne dla nich pytania, tacy, którzy odnajdują spokój, a także tacy, którzy czują się w tej społeczności bezpiecznie.
– Inni przychodzą po prostu z potrzeby serca. 80 proc. osób, którym zadawałem pytane, co ich przekonało do buddyzmu, mówiło, że przekonał ich Tenga Rinpocze. Spotkanie z nim zainspirowało wielu do podążania tą drogą. Czuć było od niego niezwykłą dobroć, połączoną z wielką radością. Przy nim każdy czuł się w pełni bezpieczny i akceptowany, a nigdy odrzucony czy niegodny. Każdy widział dla siebie możliwość rozwoju – podkreśla buddyjski nauczyciel. 
Niektórzy sądzą, a raczej robią sobie złudne nadzieje, że społeczność buddystów tworzą tylko ucieleśnienia dobra i mądrości. – Tych, którzy myślą, że wszyscy buddyści to chodzące ideały, wcześniej czy później czeka rozczarowanie. Buddyści to też ludzie, więc mają dumę, pragnienia, czują zazdrość i złość. Jednak mają w sobie również nadzieję, że krok po kroku uda im się to jakoś w sobie pomniejszać, nadzieję, że nie będą niewolnikami tych emocji – podkreśla lama. 
W Departamencie Wyznań Religijnych oraz Mniejszości Narodowych i Etnicznych, który jest strukturą Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, zarejestrowanych jest kilkanaście buddyjskich związków wyznaniowych. Wywodzą się one z różnych tradycji buddyjskich, z różnych krajów – Japonia, Korea, Tybet, Wietnam.
– Wszystkie szkoły buddyjskie traktują się wzajemnie jak odgałęzienia tej samej rodziny. Nie jak jakieś zwalczające się grupy religijne. Oczywiście naturalne jest to, że między niektórymi jest dużo większa zażyłość, a niektóre mają do siebie zdecydowany dystans, ale nie są wrogami – przyznaje rozmówca.
Obecnie osiem związków wyznaniowych tworzy organizację międzykościelną. Jest nią Polska Unia Buddyjska, która działa pod patronatem Dalajlamy. 
– Wszystkie związki buddyjskie są pod względem i swojej doktryny, i administracyjno-finansowym całkowicie autonomiczne – wyjaśnia Rinczen. Związek, którego przewodniczącym jest Lama Rinczen, a tym samym ośrodek w Grabniku, utrzymuje się dzięki wpłatom darczyńców.
– Jak Polacy reagują na buddyzm, na was? 
Lama Rinczen: Jak katolicy reagują na buddyzm? Nie umiem odpowiedzieć za wszystkich buddystów, bo słyszałem też takie relacje, że w niektórych rodzinach jest mniej niż zero tolerancji, że ludzie spotykają się wręcz z agresją, presją, szantażem moralnym i nie tylko. Natomiast ja nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Jeżeli zdarza się, że w jakimś urzędzie, w jakiejś firmie, kiedy załatwiam coś dla ośrodka, przedstawiam się jako buddysta, raczej pojawia się życzliwe zainteresowanie. 

MIEJSCE NA ZIEMI

Od połowy lat 90. Lama Rinczen regularnie, raz lub dwa razy w roku, podróżuje do Nepalu. W tamtejszym klasztorze ma nawet swój pokój.
– To jest takie moje drugie miejsce na ziemi i muszę też powiedzieć, że tak bardzo zżyłem się ze społecznością klasztorną, że ci ludzie są jak moja druga rodzina. Jednak kiedy lecę na wschód, muszę przestawiać się na inny stan umysłu. Tam nikt donikąd się nie spieszy. Jeśli się z kimś umawiasz, to słyszysz "odwiedzę cię przed południem", a nie konkretną godzinę. Jest oczywiście inny standard higieny, ale są i inne standardy psychiczne – zaznacza polski lama.
– Kiedy rozmawiam ze swoim przyjacielem na podwórzu, z mężczyzną, trzymamy się za ręce, co jest oznaką zwykłej kumplowskiej serdeczności. U nas, gdybym się trzymał z mężczyzną za rękę, jest to całkowicie jednoznacznie odbierane - musi być między nami seks. To jest drobny przykład tego, jak duże bywają różnice kulturowe – dodaje.
– Bo buddyzm nie krytykuje homoseksualizmu?
Lama Rinczen: To jest zupełnie inne zagadnienie. Buddyzm przede wszystkim kładzie nacisk na to, jakie są relacje między ludźmi pod względem życzliwości, dbałości o drugą osobę. Okazywania komuś pomocy, szacunku, nie sprowadza relacji międzyludzkich wyłącznie do seksu.

KARMA

Słowo karma oznacza czyn, działanie, a więc nauka o karmie to nauka o tym, że czyny przynoszą skutki. Cokolwiek się dzieje, nie jest dziełem przypadku. Sytuacje, które obserwujemy dziś, a które trudno nam zrozumieć czy nawet zgodzić się z nimi, według buddyzmu determinowane są działaniami z poprzednich żywotów. 
– Zdarza się, że słyszę pytanie, dlaczego ktoś urodził się chory? Materialiści odpowiedzą, że to kwestia przypadku, bo akurat uszkodzony plemnik rozpędził się, miał bliżej i pierwszy trafił. Religie teistyczne, o ile wiem, będą mówić, że to właśnie siła wyższa, że bóg tak zdecydował. Natomiast buddyści odpowiadają – nasze czyny z poprzednich żywotów sprawiają, że urodziliśmy się w tym kraju, w takiej, a nie innej rodzinie, z takim, a nie innym ciałem. Również nasze predyspozycje umysłowe są skutkiem poprzednich działań – mówi Lama Rinczen.
Jednak w żadnym przypadku nie można mylić karmy z przeznaczeniem. Żadna wyższa siła niczego nie ukartowała. Doświadczamy skutków poprzednich czynów, ale jednocześnie mamy wolny wybór – od nas zależy, jak zareagujemy, czy zrobimy coś dobrego, czy raczej złego, tym samym skazując się na cierpienie. 
– Tak jak włożenie ręki do ognia zawsze powoduje ból, tak i odebranie życia innym, okradanie ich, okłamywanie, zawsze prowadzi do cierpienia. Nawet jeśli w tym życiu nie dostrzegamy skutków. Nienawiść zawsze jest szkodliwa, ale czasem stanowcza reakcja jest konieczna, żeby kogoś powstrzymać przed zrobieniem czegoś złego – podkreśla rozmówca.
– Ale można wyrwać się z tego odradzania spowodowanego karmą? 
Lama Rinczen: Temu służy ścieżka. Jednak ścieżka bodhisattwy prowadzi do tego, że osiągnąwszy wolność, szczęśliwość wyzwolenia, nie pozostaniemy w pasywnym wygaśnięciu, tylko będziemy mogli świadomie odradzać się dla dobra innych po to, żeby być dla nich inspiracją, żeby móc im wskazywać, co wyprowadza z bólu i cierpienia. 
"Budda przekazywał innym swą wiedzę i doświadczenie tylko wtedy, kiedy był o to proszony. Ta zasada, czyli brak misjonarzowania, do dziś pozostaje wyznacznikiem postępowania nauczycieli buddyjskich. Nie mówi się o Naukach tym, którzy nie mają intencji ich słuchania, ale też nie można odmówić tym, którzy pragną słuchać".

Aneta Olender
Maciej Stanik

Wideo: Aleksandra Wolińska-Chromy, Mateusz Trusewicz





Autorzy artykułu:

Aneta Olender

reportażystka