nt_logo

1 listopada odwiedziłam cmentarz dla zwierząt. Oto historie osób, które tam spotkałam

Daria Siemion

03 listopada 2022, 20:57 · 4 minuty czytania
Są z nami każdego dnia, kochają nas bez względu na wygląd i zasobność portfela. Rozbawiają nas i wzruszają, ale czy mogą liczyć na godny pochówek? To fanaberia czy normalność? 1 listopada odwiedziłam cmentarz dla zwierząt. Oto historie osób, które tam spotkałam.


1 listopada odwiedziłam cmentarz dla zwierząt. Oto historie osób, które tam spotkałam

Daria Siemion
03 listopada 2022, 20:57 • 1 minuta czytania
Są z nami każdego dnia, kochają nas bez względu na wygląd i zasobność portfela. Rozbawiają nas i wzruszają, ale czy mogą liczyć na godny pochówek? To fanaberia czy normalność? 1 listopada odwiedziłam cmentarz dla zwierząt. Oto historie osób, które tam spotkałam.
1. listopada odwiedziłam cmentarz dla zwierząt "Psi Los" pod Warszawą fot. Daria Siemion / naTemat.pl

Eleonora, 70 lat

Swojego psa znalazłam w rowie. Leżał tam zawinięty w plastikową reklamówkę i głośno kwilił. Usłyszałam jego płakanie, kiedy wracałam z kościoła. Oprócz niego w torbie znajdowały się jeszcze cztery pieski, ale wszystkie były martwe. Tylko Elvis przetrwał topienie.


To było w latach 90. Wtedy wszyscy topili pieski. Nikt nie słyszał o sterylizacji ani zastrzykach. Nie oznacza to, że usprawiedliwiam takie ekscesy. To żywe istoty, stworzenia boskie, to się po prostu nie godzi. Ja bym pieska nigdy nie utopiła.

Musiałam tamtego malucha ratować. Wzięłam go pod płaszcz i zaniosłam do domu. Pamiętam, że rozpadał się deszcz, a on leżał ze mną na dywanie. Karmiłam go strzykawką. Wie pani, ja byłam pielęgniarką.

Mąż bardzo się na mnie zdenerwował. Powiedział, proszę wybaczyć mi słownictwo, żebym spier***lała z tym kundlem albo nas oboje ukatrupi. Jego spłucze w kiblu, póki się mieści, a mnie zamorduje siekierą.

Bałam się go bardzo, ale skorzystałam z okazji, że był pijany.

Psa zaniosłam do komórki, a następnego dnia, kiedy mąż o niego zapytał, udałam głupią. Pies? Jaki pies? Coś ci się śniło, znowu za dużo wypiłeś. Masz tu kawkę kochanie, muszę lecieć. Buziaki, pa.

Taka byłam cwana.

Któregoś dnia mężowi zginęła kiełbasa, którą naszykował sobie na pielgrzymkę. Dałam ją psu. Jakby się dowiedział, by mnie zabił.

Czy było warto? Oczywiście.

Raz mąż zasnął w domu z papierosem i podpalił kanapę. Elvis wbiegł wtedy do domu i mnie obudził. On, proszę pani, uratował nam życie. Co w zamian dostał? Kopa.

Powiem pani, że jak pies zmarł, płakałam pół roku. Jak mąż, poczułam ulgę. Odżyłam w końcu.

Wreszcie mam w domu porządek i nie ma awantur. Może wstyd tak mówić, ale takie mam uczucia. Choć na starość trochę spokoju.

Mój mąż, proszę pani, to nie był dobry człowiek. Pił, bił, znęcał się nade mną i dziećmi, ale pies proszę pani, pies to był anioł.

Proszę nie myśleć, że ten nagrobek to z wdzięczności. On jest z miłości. Po prostu.

Kolorowe wiatraczki ustawia się na cmentarzu dla zwierząt zamiast zniczy

Agnieszka, 30 lat

Jak w 2018 roku chowałam tu psa, a rok później kota, znajomi pukali się w czoła. Mówili, żebym zakopała psa w ogródku, ale przecież tak nie można. Zresztą ja nie mam ogródka, więc o czym tu mówić.

U weterynarza zaproponowano mi "utylizację zwłok psa".

Pani wie, jak to wygląda? Przyjeżdża do weterynarza ciężarówka, wrzucają psa do środka, a po drodze zbierają z dróg rozjechane zwierzęta. Później zakopują wszystkie w jednej mogile. Jak mogłabym zutylizować moją Lucy? Przecież to nieludzkie...

Mój pies był bardzo mądry. Pokażę pani zdjęcia...

Tutaj jesteśmy razem na urlopie na Mazurach.

Proszę zobaczyć, jak pływamy razem na rowerze wodnym. Pyszczek kochany... A tutaj jej pierwsze urodzinki. Sama zrobiłam torcik.

Myślałam, że będziemy żyły razem długo i szczęśliwie, ale życie lubi płatać figle.

Jak Lucy miała 3 lata, zdiagnozowano u niej nowotwór.

Sprzedałam wszystkie zbytki, żeby ją leczyć. Najpierw biżuterię, później samochód. Wyczyściłam wszystkie konta, a i tak musieliśmy ją uśpić.

W tej sytuacji najbardziej zaskoczył mnie mój mąż. On całe życie zarzekał się, że nie chce żadnego psa, a jak przyszło co do czego, to płakał jak bóbr.

Ja myślałam, że to Lucy tak obśliniła się u weterynarza na stole, a to Krzysztof tak napłakał.

Ze mną nie było lepiej. Pracowałam wtedy w markecie na kasie i w środku zmiany zobaczyłam przez okno małego pieska. Rozpłakałam się przy ludziach. Kierownik kazał mi iść do domu.

Na wielu nagrobkach napisano wzruszające sentencje

Kto tego nie przeżył, nie zrozumie. Mój nowy pies ma dopiero 3 lata, a już boję się myśleć, co będzie, gdy go zabraknie.

Też ma na imię Lucy. Na cześć mojej iskierki.

Marek, 56 lat

Kiedyś byłem bardzo zamożną osobą. Miałem firmę budowlaną. Pracowałem w niej jako kierownik. Miałem żonę, dzieci, dom pod Warszawą. Wszystko zmieniło się w 2020 roku, kiedy miałem wypadek samochodowy i złamałem obie nogi.

Firmą na czas mojej choroby zajął się szwagier, jak się później okazało - oszust. Jak odzyskałem trochę sprawność i zajrzałem do księgowości, byłem przerażony. Same długi, kontrahenci grozili mi sądem. Nie miałem o tym pojęcia.

Chciałem porozmawiać o tym z żoną, a ona oznajmiła, że chce się rozwieść. Okazało się, że ma kochanka i uwiła z nim nowe gniazdko. Byłem w depresji, nie chciałem się kłócić. Przy podziale majątku oddałem jej dom i samochód, ale powiedziałem, że psa za żadne skarby jej nie oddam.

Ludzie nie lubią osób z niepełnosprawnością, niedołężnych, połamanych. Po wypadku nikt mnie nie odwiedzał. Miałem wrażenie, że ludzie nie patrzą mi w oczy. Zachowywali się, jakby nie szło ze mną normalnie porozmawiać, a ja chciałem pogadać o sporcie, polityce, tak zwyczajnie.

Koledzy, to w ogóle, zapomnij. Jak była kasa i mercedesy, to było dobrze. A jak się bogactwo skończyło, poszli w długą.

Ale ten piesek, który tu leży, on się ode mnie nigdy nie odwrócił.

Tu leży moja Kora, owczarek niemiecki.

Strata ukochanego zwierzęcia boli

Jak miałem niesprawne nogi, przynosiła mi piłeczkę. Jak nie miałem kasy na karmę, to jadła ścinki z mięsnego. Jak byłem smutny, to lizała mnie po twarzy. Taki pies, proszę pani.

Ja też się dla niej starałem. Odrobaczałem ją, czesałem, pływaliśmy razem w jeziorze. Ostatni kęs kiełbasy bym jej oddał. Tyle pięknych wspomnień.

Kora zmarła rok temu ze starości. Miała 11 lat. Nie zapomnę jej nigdy.

Mówi się, że umrzeć, to ciężko praca i trzeba się napracować, by odejść spokojnie, ale z nią tak nie było. Po prostu położyła mi główkę na kolanach i umarła. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Przywiozłem ją tutaj.

Na "Psim Losie" nadal chowane są zwierzęta

Sandra, 23 lata

Jest we mnie jakaś nadzieja, że po śmierci spotkam się z Szafirkiem. To był mój najlepszy przyjaciel. Najlepszy na świecie.

Widzi pani, ja nie wyglądam idealnie, nie mam figury modelki. Całe życie z tego powodu cierpię. Śmiano się ze mnie w szkole, na lekcjach wf-u wybierano mnie jako ostatnią. Codziennie płakałam w szkolnym kiblu.

Teraz myślę, że okres dojrzewania przeżyłam dzięki Szafirkowi. On jeden kochał mnie taką, jaką jestem. Jak szłam wyrzucić śmieci i wracałam, to cieszył się, jakby mnie rok nie widział. Ja tak samo.

Kilka dni przed uśpieniem Szafirka zmarł mój dziadek. Płakałam za nim bardzo, ale za Szafirem o wiele dłużej i bardziej. Dziadka miło wspominam, bardzo go kochałam, ale jego śmierć nie wpłynęła istotnie na moje życie.

Szafirka brakuje mi każdego dnia.

Tego nie da się opisać.

_

Cmentarz dla zwierząt "Psi Los" znajduje się w podwarszawskim Koniku Nowym. To pierwsza w Polsce nekropolia dla zwierząt. Roczna opłata za utrzymanie grobu wynosi 100 zł. Koszt pochówku to 200-300 zł. Rocznie odbywa się tutaj ok. 360 pogrzebów.

Czytaj także: https://natemat.pl/338389,psi-los-w-koniku-nowym-pod-warszawa-cmentarz-dla-zwierzat-ma-juz-30-lat