Rakieta mieszkańcom Przewodowa zabrała nie tylko dwóch lubianych sąsiadów – Bogdanów – ale i święty spokój. Ludzie wierzą, że pocisk przypadkiem wylądował na ich ziemi. Nigdzie się nie wybierają, dalej chcą żyć po swojemu na tym swoim krańcu świata.
Na środku pola został tylko głęboki na dwa metry lej. Obok stoi nietknięty czerwony ciągnik i połamana drewniana przyczepa. Chwilę wcześniej za kierownicą traktora siedział Bogdan. Przywiózł kukurydzę do suszarni zboża. Robił tu od początku. Spółkę Agrocom na lubelskiej ziemi 22 lata temu założył włoski przedsiębiorca. I zatrudnił wielu miejscowych. Wszystko szło jak po maśle. Aż do 15 listopada.
Było jakoś przed czwartą. – Bogdan wyszedł z traktora i już ważył kukurydzę. Może gdyby tam został, to by przeżył. Bo ciągnik przecież nadal stoi. Może tylko odłamkami by dostał, ale by żył. Ku**a, aż mnie telepie – trzęsie się młody chłopak. Też wozi kukurydzę. Wyszedł z domu w samej bluzie, przemókł do spodu.
Ale ani chłód, ani deszcz mu nie przeszkadza. W środku aż się gotuje od emocji. Bo wczoraj to mógł być on. To jemu mogło "oderwać głowę".
Zmienił się w pracy z Bogdanem. – 15 minut wcześniej wyjechałem z tej wagi. Każdy z nas (pracowników firmy – red.) powtarza, że to mógł być on – mówi. Minęli się koło cmentarza. Machnęli do siebie ręką. Spokój i cisza, jak to zwykle w popegeerowskim Przewodowie.
Nagle ogromny huk. Takiego w lubelskich przygranicznych wsiach nie słyszeli nigdy. Choć czasami było widać albo słychać wojnę, która od końca lutego toczy się 6 kilometrów stąd.
– W domu garnki wyrzuciło z półek – mówi młody chłopak.
Wątły mężczyzna z gęstym wąsem dodaje: – Coś naleciało i pieprznęło. Dwa razy w jednym miejscu walnęło. Jeden wybuch, zaraz drugi, dym i tyle było.
Dwa wybuchy
Nad suszarnią zboża, kilkaset metrów od szkoły podstawowej, chmura dymu. Mieszkańcy stojącego niedaleko bloku chwytają za telefony. Kręcą, wrzucają do sieci filmy z tańczącymi po niebie szarymi kłębami.
Z niektórych mieszkań wylatują szyby, innym odpada tynk czy sypie się sufit. Wybuch słychać nawet 30 kilometrów dalej.
Chaos i niepewność. Nikt nic nie wie. Czyjeś dzieci krzyczą: "mamo, wojna" (cytat za "Uwaga" TVN). Ale miejscowi nie łączą tego wybuchu z początkiem wojny na ich ziemi.
Snują za to różne teorie: a że to jednak wybuch gazu, a że to traktor poszedł z dymem. – Tu jest dużo zakładów, jak choćby ta suszarnia, gdzie do wszystkiego używają gazu. Tam też za Liskami robią jakieś odwierty. Nikt się nie spodziewał, że coś takiego będzie… – rozkłada bezradnie ręce rosły mężczyzna.
Większość z telewizji dowiaduje się, że o 15:35 to rakieta spadła na ich rodzinny Przewodów, a dwóch sąsiadów straciło życie.
Pocisk uderza w budynek suszarni i w wagę towarową. Na miejscu giną brygadzista obsługujący tę wagę i kierowca ciągnika. Obaj byli w okolicach 60, jeden z Przewodowa, drugi z pobliskiej wsi Setniki.
– Bogdan 1 i Bogdan 2. Syn jednego z nich ma 18 lat. Też straciłem ojca, jak miałem 18 lat, to wiem, co chłopak przeżywa. Tragedia. Przepraszam – ociera łzy kolega Bogdanów. To ten, który uniknął śmierci. Nie może sobie miejsca znaleźć, dorzuca szybko: – Powinni jebnąć w tych Ruskich.
Na wieczornej mszy w kościele nie zjawia się już nikt. I tej nocy nikt nie śpi tu spokojnie.
– Wstałem o pierwszej za potrzebą i już nie zasnąłem. Całą noc samochody tu jeździły. Ruch idzie tu jak w Warszawie na ulicach – skarży się Janusz, mieszkaniec Setnik.
Najazd obcych
Dzień po wybuchu ludzie nie wychodzą z domów. Leje deszcz. Kto nie musi, ten nie wystawia nosa. Policjanci w przeciwdeszczowych pelerynach trójkami snują się po okolicznych polach. – Szukają odłamków rakiety – słyszę od miejscowych. Sami funkcjonariusze z każdym pytaniem odsyłają do rzeczników prasowych.
Ściągnięto też potężne wsparcie z różnych części kraju. Nad wszystkim czuwają prokuratorzy. Są drony i śmigłowiec.
– Tylu samolotów to dawno nie widziałem – rzuca sołtys jednej z sąsiednich wiosek.
Część Przewodowa zamknięto. Można dojechać tylko do budynku szkoły, dalej już nikt z przyjezdnych nie ma wstępu. Nawet po bułkę do sklepu, który znajduje się po "zamkniętej stronie", idę w asyście młodego policjanta.
Na ciasnych chodnikach wsi mijają się policjanci, pogranicznicy, strażacy i hordy dziennikarzy z różnych stron świata: Ukrainy, Litwy, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Japonii czy Chin.
Pytają, jak wymówić nazwę wsi i język sobie łamią na słowie Przewodów. Polują na tubylców, ale częściej wpadają na kolegów z innych redakcji. Wszyscy chcą wiedzieć, co miejscowi myślą, czują, czy się boją, czy już się pakują.
Reporterzy domagają się też wspomnień o zmarłych Bogdanach.
Ale ludzie nie za bardzo chcą mówić. Przeżywają swoją lokalną tragedię. Władze gminy ogłaszają żałobę, która potrwa do końca tygodnia.
– Ludzie się zamknęli w domach, żeby to wszystko sobie poukładać – tłumaczy świecące pustkami ulice mieszkaniec.
Zresztą tutaj wciąż nie wierzą, co stało się w ich spokojnej wiosce. – Hrubieszów, Lublin, Biłgoraj, ale tutaj u nas, na zadupiu? – dziwi się starszy mężczyzna.
– Słyszało się w telewizji o różnych rzeczach, ale nie u nas, nie o kimś, kogo się zna – dorzuca młody chłopak.
Bogdanów dwóch
W Agrocomie, gdzie pracowali zmarli mężczyźni, kolejny dzień zaczyna się minutą ciszy.
– Sam prezes, ten Włoch, przyszedł i mówi, że nie ma sensu dziś pracować. Do 11 byłem w robocie, a później zaczęło do mnie dochodzić, co się stało. I zadzwoniłem do kierownika, żeby po mnie przyjechał. I nikt już nie został – opowiada kolega zmarłych.
– Pracowałam z nimi pięć lat, codziennie. I tu w biurze, i tam na miejscu. Jesteśmy załamani. Widziałam wczoraj w nocy to wszystko na miejscu, ale do mnie to jeszcze nie dotarło. Wybuchło, leży, ale przecież ich tam nie ma. To wszystko nas dotknie, jak już będzie trzeba w to uwierzyć – smuci się długowłosa pracowniczka z Agrocomu.
Wiceprezes firmy rozpacza. W samych superlatywach mówi o zmarłych. – Bardzo dobrzy, jak większość pracowali z nami od początku – mówi Federico Viola.
Miejscowi też chwalą Bogdanów: życzliwi, uczynni, dobrzy ludzie – wyliczają. – Jeden z nich przyjął Ukrainki – mówi sołtys okolicznej wsi.
Proboszcz Bogdan Ważny dziennikarzom nie otwiera drzwi plebanii, ale rano jeszcze telefon odbierał.
Katarzynie Zuchowicz opowiedział: – Bardzo dużo pomagali przy parafii. To byli życzliwi, dobrzy ludzie. I dla sąsiadów, i dla innych.
Obaj mężczyźni zostawili rodziny, mieli już pełnoletnie dzieci. – Żona jednego z nich jest pracownikiem obsługi, panią, która sprząta w szkole. Zadeklarowaliśmy pomoc rodzinom ofiar, na ten moment żadna z nich nie wyraziła woli. Ale będziemy próbować także jutro – cierpliwie odpowiada na pytania dziennikarzy Ewa Byra, dyrektorka szkoły podstawowej w Przewodowie.
Tu nasz dom
Eksperci analizują, co stało się w Przewodowie. Co to za rakieta spadła i skąd została wystrzelona. Na szczycie trwają spotkania światowych przywódców, część Polaków drży i pyta, czy wojna wkroczyła do kraju.
A w Przewodowie spokój, który zagłuszają tylko obcy. Z wizytą przyjechał nawet sam prezydent Andrzej Duda. I uspokajał, że "zdecydowanie doszło do wypadku", choć raczej nikt tu inaczej nie zakłada.
Ale nikt też dzieci do szkoły następnego dnia nie posłał. A nauczyciele i psychologowie czekali. – Przyszła jedna rodzina, która potrzebowała pomocy psychologicznej i jej udzieliliśmy. Dzieci potrzebują trochę czasu – mówi dyrektorka.
Tłumaczy, że najmłodszym na początku toczącej się nieopodal wojny było ciężko. – Teraz zaczynamy tę terapię od nowa. Znów będziemy zagłębiać się w emocje dzieci. Bardzo nie chcemy przechodzić na zdalne nauczanie – dodaje Byra.
Dorosłym jest łatwiej. Tak przynajmniej mówią. Kiedy pytam, czy prawdą jest to, co piszą duże gazety, że część z nich już szykuje się do wyjazdu, słyszę w głosie oburzenie. A w spojrzeniach widzę niezrozumienie.
– Nie słyszałem o nikim, kto się wyprowadza – mówi pewnym głosem sołtys.
– Nikt stąd nie wyjechał. Ludzie spokojnie tu żyją, nie panikują. Nigdzie się nie ruszę – zapewnia i kolejny mieszkaniec.
Są przekonani, że rakieta w ich wsi to dzieło przypadku. Pech ogromny, nieszczęśliwe zrządzenie losu, a nie żadna tam celowa akcja.
– To musiał być zbłąkany pocisk. Trzeba dalej żyć, pracować, zarabiać – mówi młody chłopak.
Wtóruje mu spracowany mężczyzna: – Liczymy, że to jednorazowy incydent.
– Nie boicie się, że to może się powtórzyć? – dopytuję.
– Proszę panią, los jest spisany już dawno. Co ma się stać, to się stanie – rzuca bez zastanowienia.
Pracownica Agrocomu dzieli się swoją teorią: – Jeżeli ta rakieta była celowym działaniem, to druga tu nie spadnie, bo jesteśmy taką trochę bezludną wyspą. To był przypadkowy wybuch na bezludnej wyspie. Poleci tam, gdzie są ludzie.
Prezydent Andrzej Duda, który dwa dni po wybuchu przyjeżdża do Przewodowa, apeluje, by uszanować prywatność rodzin zmarłych. I jednocześnie planuje dwóm Bogdanom państwowe pogrzeby.