Ukraińcy w Polsce rok od wybuchu wojny
Dzieje się

"Czasem czuję się nikim, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić"

<br>

Z największym bólem Olga przekraczała pas między ukraińską a polską granicą. Przez kilkadziesiąt metrów szła jak skazaniec. Choć przechodziła przez tę granicę wiele razy, pierwszy raz robiła to dlatego, że ktoś ją zmusił. Potem wiele się działo – wolontariusze, transport do Wrocławia, jakieś inne życie. Olga zasnęła. Niby żyła, ale zupełnie obok. Z letargu obudziła się dopiero w listopadzie. Dopiero wtedy zrozumiała, że tamtego życia już nie ma. Że nie ma do czego wracać.
24 lutego 2022 roku o godzinie 3:55 czasu polskiego prezydent Rosji Władimir Putin w orędziu do narodu mówił o wojskowej operacji specjalnej. Kilka minut później rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę. Wszyscy obudziliśmy się w nowej, przerażającej, wojennej rzeczywistości. Rzeczywistości, która trwa nadal i która pociąga za sobą tysiące ofiar. Właśnie mija rok intensywnych walk, bohaterskich działań i dramatycznych przeżyć. Choć żadne słowa nie oddadzą tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, chcemy mówić o tym cierpieniu i o tej odwadze, bo chociaż tyle możemy zrobić dla tych, którzy walczą i giną – za wolność i spokój nie tylko Ukrainy. Zobaczcie wszystkie materiały przygotowane przez dziennikarki i dziennikarzy naTemat z okazji rocznicy rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Plany dotyczące przeprowadzki ich nie dotyczyły. Szczególnie że życie mieli ustabilizowane i to często na całkiem niezłym poziomie. Mieli domy, pracę, mieszkania, samochody, psy i koty. Bo w końcu to nie tak, że uchodźca musi być ubrany w łachmany. Przed bombami można uciekać mercedesem, co tak bardzo na początku wojny dziwiło wielu Polaków.
Samochodami, pociągami i autobusami – do Polski trafili różni ludzie, z różnymi historiami, którzy coraz częściej uświadamiają sobie, że "starego życia już nie ma i nie wróci". Dlatego postanowili zostać i spróbować żyć tutaj. Przynajmniej na razie.

Pożegnanie królowej dram

Mówią, że starych drzew się nie przesadza. Że "niektóre rzeczy to tylko dla młodych". Tak myślała o sobie Tania, a szczególnie jej rodzina. Prawie 60-letnia kobieta musiała wszystko mieć pod kontrolą. Kiedy coś nie szło po jej myśli, bliscy mówili, że zmieniała się w "królową dram". Takiej postawie nie przeszkadzały pieniądze, na których brak rodzina nie narzekała.
Kiedy wybuchła wojna i rozpoczęła się dyskusja o ucieczce, kobieta zapowiedziała, że wyjedzie wyłącznie, jeśli ktoś zostanie pilnować domu. Tego, co działo się kilka tygodni później w Buczy, z której okolic pochodzi rodzina, już nawet nikt nie chce wspominać. Setki gwałtów, w tym na dzieciach, odkrycie masowych grobów, w których pochowano brutalnie zamordowanych Ukraińców i gigantyczne zniszczenia obejmujące miasto i jego peryferie.
Tanię i jej bliskich najdramatyczniejszy scenariusz wojny ominął wyłącznie dlatego, że "pozwoliła" rodzinie na wyjazd.
– Jest taki jeden typ ludzi, o których myślisz, że się nigdy nie zmieni – opowiada przyjaciółka rodziny, która pomogła Tani i jej bliskim odnaleźć się w Polsce. – To właśnie była ona. Dość autorytarna i stawiająca na swoim. To jednak niesamowite jak wojna wiele jest w stanie ludziom poprzestawiać w głowie – wspomina.
Tania wiodła spokojne życie w luksusowym domu, którego pilnować został jej syn. Mieszkała z mężem – emerytowanym wojskowym. Sam dom zresztą był jak z obrazka. Wtedy kobieta nie wiedziała, że ogródek tego domu już niedługo będzie musiał stać się tymczasowym cmentarzem.
Z samego domu został tylko stos cegieł. Będąc już w tymczasowym mieszkaniu we Wrocławiu, Tania patrzyła na wysłane przez syna nagrania z nieadekwatnie małym zdenerwowaniem. "Dopiero zrobiliśmy remont kuchni i znów wszystko trzeba będzie robić od nowa" – słyszała regularnie jej przyjaciółka.
– Nie docierało do niej kompletnie, że to nie jest kwestia robienia remontu, tylko stawiania budynku od zera – wspomina dziewczyna, która zaangażowała się w pomoc rodzinie. Później Tania wielokrotnie miała stany przedzawałowe, które kończyły się w szpitalu.
Kiedy przyjechali do Polski, jej mąż, Wołodia, który jako wojskowy nigdy nie musiał "normalnie" pracować, znalazł posadę sprzątacza. Poszedł do pracy bez mrugnięcia okiem, choć ta w ogóle nie odpowiadała ani jego oczekiwaniom, ani kompetencjom. Podobnie zachowała się synowa, która podeszła do sprawy zadaniowo. Tymczasem z Tani, która była postrzegana jako królowa życia, został jedynie cień. Kobieta "zapadła w sen".

Wygnana za granicę

O letargu mówi też Olga. Kiedy wspominają moment przekroczenia granicy, po wydostaniu się ze Lwowa, zaczyna płakać.
– Dotąd wielokrotnie przyjeżdżałam do Polski. W końcu mam tu syna, synową i wnuki. Zawsze jednak robiłam to dlatego, że chciałam. Kiedy przechodziłam pasem "ziemi niczyjej", między Ukrainą a Polską, pierwszy raz poczułam, że robię to nie dlatego, że chcę, ale dlatego, że muszę – opowiada.
Z momentu, gdy już dotarła do polskiej granicy, w głowie ma jedynie flashbacki. – Nic nie musiałam robić. Od razu ktoś wziął mnie za rękę i proponował jedzenie, picie, leki... A ja nawet sama nie wiedziałam, czego ja w tym momencie potrzebuję – relacjonuje.
Gdy dotarła do domu swoich dzieci, niby wszystko było już dobrze. Była bezpieczna, miała schronienie, bliskich... Czego chcieć więcej. To jednak nie było dla niej normalne życie.
Siedziałam na kanapie i patrzyłam w jedno miejsce na zmianę z gapieniem się w telefon. Nie byłam w stanie wykrzesać w sobie ochoty nawet na to, żeby wyjść z domu. Później niby byłam, żyłam, rozmawiałam, a zupełnie jakbym była obok, w jakiejś bańce.
Olga
57 lat
Irpień był dla 30-letniej Ani miastem marzeń. Europejski, ale jednocześnie kompaktowy. Na promujących go filmikach niczym nie różni się od bogatych, polskich gmin, które inwestują w zielone skwerki z fontannami, nowoczesne place zabaw dla dzieci i miejsca spotkań dla mieszkańców. Festiwale uliczne, obiekty sportowe... Było tam wszystko, czego trzydziestolatka potrzebowała wówczas od życia.
Wisienką na torcie było własne mieszkanie, w którym jej trzyosobowa rodzina toczyła szczęśliwe i dostatnie życie. Jak mówi – czuła, że żyje dla przyjemności.
Kilka miesięcy później Ania spaceruje z dzieckiem po jednym wrocławskich parków, próbując jakoś odnaleźć się w nowej sytuacji. Jest jednym z ponad 9,130 mln uchodźców, którzy przekroczyli polską granicę. Podobnie jak oni, nie może się odnaleźć w nowej sytuacji. W tym momencie starsza kobieta wsadza do kieszeni jej syna 50-złotowy banknot.
– Wyrażenie "bójcie się swoich pragnień" nabrało dla mnie nowego znaczenia – wspomina. Myśl o przeprowadzce do Polski, która świtała jej w głowie w młodości, stała się rzeczywistością. Zupełnie jednak nie wyglądało to, jak w marzeniach.
Lesia ma 38 lat i jest kijowianką od pokoleń. W wieżowcu na lewym brzegu miasta spędziła większość swojego życie. Mieszkała tam zresztą cała jej rodzina. Tam wychowała się też dwójka jej dzieci – Denis i Anja. Nie wyprowadziła się nawet w czasie studiów. Wiadomo, że życie z rodzicami nie jest idealne, ale to nie to samo, co obcy ludzie pod jednym dachem. Tego Lesia sobie nie wyobrażała. Do czasu.
Zanim trafiła do domu rodziny goszczącej, jej przyjaciółka Julia tak mówiła o niej gospodyni:
– Musisz wiedzieć, że dla niej to jest bardzo trudne położenie. Odkąd przyjechali do Polski, już trzy razy zmienili mieszkanie – opowiadała. Dwa dni później Lesia z dwójką dzieci przeprowadziła się po raz czwarty. A później jeszcze piąty.
– Najbardziej bałam się tego, że będę przeszkadzać. Że przyjdę do kuchni przygotować jedzenie i przez to rodzina nie będzie mogła swobodnie korzystać ze swojego domu. Bałam się, że zrobię coś nie tak, że coś powiem źle... Do tego skupienie się na tym było szczególnie trudne, bo cały czas z tyłu głowy miałam te bomby, które widziałam i świadomość, że między tym wszystkim został mój mąż i matka – wspomina.

Przebudzenie

Po kilku tygodniach od zamieszkania w Polsce Tania dowiedziała się o zbrodniach, do których doszło w Buczy. Stresu związanego z wojną nie wytrzymał teść jej syna, który zmarł na atak serca. – Państwo nie działało, system nie działał, Rosjanie okupowali cały obszar, więc trzeba było go pochować w ogrodzie. Syn wykopał grób i tym sposobem nasz ukochany dom rodzinny stał się cmentarzem – wspomina kobieta.
Bliscy Tani są przekonani, że kobieta przeszła przemianę. Wie, że życie jest tu i teraz, więc musi próbować je sobie układać wedle aktualnych możliwości – czyli w Polsce. Ma koło siebie męża i przyjaciół. Wie, że remont domu, do którego może nigdy nie wrócić, nie ma aż takiego znaczenia. Złagodniała.

Fot. Nur Photo / East News

Olga przebudziła się w listopadzie, kiedy zobaczyła, że ukraińskie wojsko odbija Chersoń. – Wtedy zrozumiałam, że choć nasza armia odnosi sukcesy, tamtego życia już nie ma i nie wróci. Szczególnie będąc w tym wieku, trzeba wziąć się w garść i zacząć nowe – opowiada.
Olga ma problem ze znalezieniem pełnoetatowej pracy, bo jest już w wieku, w którym weszła w okres ochronny i pracodawca po zatrudnieniu nie będzie mógł jej zwolnić. Zapisała się jednak do policealnej szkoły, w której zagwarantowano, że najpilniejsi uczniowie dostaną zatrudnienie. Bardzo się więc stara. Uczy się też języka. Jak przyznaje, do Ukrainy raczej nie wróci. – Chociaż, kto to wie? – kwituje.
W Polsce cały czas pokutuje obraz Ukrainki jako sprzątaczki, kasjerki ewentualnie fryzjerki lub niewykwalifikowanej obsługi w dużym zakładzie. Badania pokazują zresztą, że 51 proc. uchodźców pracuje w innym niż dotychczas zawodzie, poniżej swoich kompetencji. To bardzo bolesne dla wszystkich, którzy tak jak Lesia czy Ania, skończyli studia i stawiali na karierę.
Lesia, z wykształcenia logistyk, bała się, że będzie musiała zostać pomocą domową, jednak okazało się, że rodzina, do której trafiła, stała się dla niej bardziej przyjaciółmi niż pracodawcą. Co więcej, umożliwiono jej pracę w kinie, gdzie miała kontakt z ludźmi i kulturą. To z kolei bardzo pomogło jej odetchnąć od przytłaczających doświadczeń wojny, z którą i tak przecież obcuje.
Ania, wcześniej nauczycielka, po przeprowadzce do Polski postanowiła znaleźć zupełnie nowy zawód. Dostała się do szkoły programowania Kodilla i inicjatywy Together na darmowy kurs od podstaw. Dostała szansę rozpoczęcia prawdziwej kariery zawodowej, za którą idą poważne pieniądze. To pozwala uchodźczyniom poczuć się częścią społeczeństwa, a nie tylko dodatkiem do niego.
Oczywiście nadal trudno mi się odnaleźć, zrozumieć. Czasem czuję się nikim, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ja też się przyzwyczajam. Mieszkam w Polsce i dobrze się tu czuję. Mój syn już lepiej mówi po polsku. Właściwie lepiej ode mnie. Cieszę się, że znalazł przyjaciół wśród polskich dzieci, że radośnie chodzi rano do przedszkola. Dla mnie to duży bodziec.
Ania
30 lat

Czy Ukraińcy zostaną w Polsce na stałe?

Tania ma przy sobie męża, a to wiele ułatwia. Podobnie jak Oldze, której rodzina w dużej mierze jest z nią, we Wrocławiu. W Ukrainie zostały dwa koty, ale wierzy, że uda się je kiedyś sprowadzić. Na razie zajmują się nimi sąsiedzi.
Anię boli, że "w Ukrainie miała wszystko, a tu nie ma nic". Na razie jednak stawia czoła każdego dnia i wierzy, że będzie dobrze.
Lesia z dziećmi przyjechała do Polski już drugi raz. Latem wróciła do Kijowa, ale mieszkanie na szczytowym piętrze kilkunastopiętrowego wieżowca, kiedy prąd działa średnio przez dwie godziny na dobę, uniemożliwia normalne życie. Poza tym Lesia tęskni za mężem, który nie może wyjechać.
Patrząc na nią po roku od wybuchu wojny, widzi się jednak innego człowieka. Widać, że odżyła, przekraczając granicę po raz drugi, a Polska nie jest już dla niej obcą krainą z obcymi ludźmi, lecz drugim domem.
Z badań przeprowadzonych przez Manpower i Fundację Totalizatora Sportowego wynika, że w Polsce planuje zostać na stałe 42 proc. uchodźców wojennych. Wrócić do Ukrainy (w dłuższej perspektywie) chce co piąty. W okresie trzech lat od zakończenia wojny osiąść ponownie w swoim kraju chce 14 proc. osób.




Autorzy artykułu:

Dorota Kuźnik

dziennikarka