Tekst był nominowany w kategorii Reportaż prasowy/internetowy w konkursie Grand Press 2023 i w kategorii Reportaż prasowy w konkursie Festiwal Wrażliwy.
Krzyczał: "Tata pomóż, ciocia pomóż, Mateusz pomóż". Płakał. Ta jego twarz, oblana benzyną albo jakąś inną substancją. Nie mogę tego z głowy wyrzucić. Na pożegnaniu miał makijaż, ale i tak było widać te oparzenia – mówi ojciec Kamilka. Jego syn przez prawie tydzień leżał skatowany. W dwupokojowym, przechodnim mieszkaniu było 11 osób, w kamienicy – kilkadziesiąt. Nikt nic nie słyszał. Nikt nic nie widział.
Zapach bzu miesza się z uryną, wilgocią i stęchlizną. Dym papierosowy drapie w gardle. Zaduch. Jasne światło przebija przez brudne szyby dawno nieremontowanej kamienicy. Rzuca ślad na odrapanych ścianach. Tynk z nich leci. Lepią się od brudu.
Żeliwna ozdobna balustrada to chyba jedyny dowód na to, że to miejsce mogło kiedyś wyglądać inaczej. Teraz osiadła na niej rdza.
Ponuro. Cicho. Ciemno. Pusto. Jakby wszyscy się pochowali albo skrzyknęli i opuścili swój dom.
To tutaj na częstochowskim Stradomiu, w komunalnym mieszkaniu na parterze, w ostatnim pokoju, przez pięć dni leżał skatowany Kamil.
Poparzona głowa i klatka piersiowa, popalone włosy, połamane ręce i nogi. Na małym ciele ślady bicia, kopania, przypalania papierosami.
Ojczym polewał go wrzątkiem, rzucał na rozgrzany węglowy piec.
Nikt nie słyszał jego krzyku.
Nikt nie słyszał jego płaczu.
W niewielkiej kamienicy przy Kosynierskiej żyje kilkadziesiąt osób. W mieszkaniu na parterze – oprócz oprawcy i jego ofiary – byli: matka, ciotka, wuj i siedmioro dzieci.
Dookoła inni sąsiedzi. Stojąc na zewnątrz, wystarczy zrobić mały krok, żeby dotknąć ściany budynku obok.
3 kwietnia, po 120 godzinach cierpienia, do mieszkania przychodzi biologiczny ojciec Kamila. – Czuć było ropą. Zasikany był. Leżał na łóżku przy piecu, zwinięty jak śmieć. Bardzo poparzony na twarzy. Ręce i nogi miał połamane – mówi Artur, idzie właśnie na cmentarz.
– Krzyczał: "Tata pomóż, ciocia pomóż, Mateusz (syn partnerki Artura – red.) pomóż". Płakał – głos mu się łamie.
Nie może wyrzucić z głowy tego obrazu. – Ta jego twarz, oblana benzyną albo jakąś inną substancją. Na pożegnaniu miał makijaż, ale i tak było widać te oparzenia – mówi kilka dni po pogrzebie syna.
Wtedy, 3 kwietnia, próbuje go ratować. Dzwoni na 112. Wynosi ośmiolatka na rękach. Wzywa karetkę, przylatuje helikopter. Stan chłopca jest bardzo poważny.
Kamilek trafia do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Odwodniony, niedożywiony, brudny. Rozległe oparzenia powodują zakażenie organizmu. Lekarze wprowadzają go w śpiączkę farmakologiczną. Umiera po 35 dniach. Jest noc z 7 na 8 maja.
Bo grube mury
11 maja, trzy dni przed pogrzebem Kamilka. Kiosk przy dworcu. Na pierwszych stronach bulwarówek poparzony ośmiolatek. – Bardzo tą tragedią wszyscy żyjemy. Jak matka mogła na to pozwolić?! Proszę na siebie uważać, bo jedni reagują płaczem, a inni agresją. Nigdy nie wiadomo, kto i co zrobi – wygląda przez małe okienko starsza kobieta.
– Mieszkam tu przez przypadek, dopiero od 18 lat. I tę kamienicę omijam szerokim łukiem. Tam jakieś mendy społeczne żyją – pośpiesznie rzuca emerytka, już na Stradomiu.
Inna spotkana na przystanku kobieta: – Lepiej nic nie mówić, tylko wziąć i wszystkich pouduszać. Kochanie, ale idę, bo się spieszę. A pani niech idzie cały czas prosto, pierwsza w lewo i będzie.
Krótka ulica, kilka domów. Przed kamienicą przy Kosynierskiej stoi radiowóz i odstrasza lokalnych pijaczków. Nie mają gdzie się podziać – meta zamknięta, kieliszka wódki za złotówki tu nie kupią. Okupują krzaki i zarośnięte bzem skwerki. Albo chwiejnym krokiem snują się po mieście, pijani jeszcze przed południem. Śmierdzą wódą i moczem.
Policja ma na nich oko. Krąży po Stradomiu, blisko kamienicy, w której mieszkał Kamil. Nocą podjechał tu samochód, z wiatrówki ostrzelano okna. Ktoś chciał sam wymierzyć sprawiedliwość.
– Piszą ludzie: "dlaczego żeśmy nie pomogli, dlaczego żeśmy nic nie zrobili?". Ja panią nawet zaproszę do tego pokoju ostatniego – mówi wytatuowany mężczyzna z poparzoną twarzą. Sąsiad z samej góry.
– Niech pan tam krzyknie – instruuje naszego fotografa – no i zobaczymy, czy będzie coś słychać. Tu są grube mury. Oni mieszkali w jednym końcu, my w drugim. Mamy jeszcze małe dziecko, cztery latka ma, ciągle siedzi na telefonie. Telewizor głośno gra. Jak mieliśmy coś słyszeć? No nic nie było… – złości się.
– Tak nas krytykują, że nie poszłam na zebranie do dziecka. Piszą w internecie, wyzywają – zza drzwi wychyla się jego żona.
Po schodach wchodzi starszy, szpakowaty mężczyzna. Mieszka tu od lat, ale utrzymuje, że rzadko bywa.
– Sugeruje pani, że powinienem być wścibski, wchodzić, podglądać tych ludzi? Ta wypowiedź uderzałaby we mnie. Nie żyję cudzym życiem, nie wydaję wyroków. Można tylko ubolewać nad losem dzieciaka – rozkłada ręce i rozwodzi się nad innymi tematami.
Ale coś nie daje mu spokoju: – To moje pytanie jest proste: dlaczego to panie nie zareagowały wcześniej? Nie dojrzały takiej rodziny?
Nikt inny nie otwiera drzwi. Ale kiedy stoimy w ciasnym korytarzu, ktoś wystrzela z mieszkania. – Dobry, sąsiad – szepcze pod nosem młody mężczyzna i nerwowym, szybkim krokiem zbiega po schodach. Nas traktuje jak powietrze.
Przed budynkiem mijamy kobietę z pustym wózkiem. Rowerem jeździ za nią młody chłopak. Jakby ją ochraniał. – Czy my się znamy?! – krzyczy z agresją. Krążą po mieście, mijamy ich kilka razy. Denerwuje się, kiedy widzi kolejnych ciekawskich dziennikarzy. Wreszcie szczupła brunetka pluje w naszą stronę. Nie trafia.
Żyli we troje
Aneta, jej mąż Wojciech i siostra Magda żyją we troje. Wszyscy na Stradomiu wiedzą, że to Wojciecha jest czwórka dzieci – po dwoje ma z każdą z sióstr.
Kobiety nie miały łatwego startu. Skończyły szkołę specjalną, obie są niepełnosprawne intelektualnie. Starsza zawsze opiekowała się młodszą. Dzieliły się wszystkim.
– Nie rywalizowały o faceta. Dla nich takie życie było zupełnie normalne. Wojtek był za Madzią, był w niej do szaleństwa zakochany – opowiada sąsiad.
– To ona prała, gotowała, robiła zakupy. Był nawet taki moment, że chciał się rozwieść z Anetą i związać się z Magdą – wspomina bliska znajoma Wojtka.
Kiedy na horyzoncie pojawia się Artur, sąsiedzi zauważają, że Wojtek jest zazdrosny: – Ona nie wiedziała, którego wziąć. Nawet ślub z Arturem wzięli po cichu. Wojtek był zakochany w Magdalenie, ona miała pieniądze. Po rodzicach wysoką rentę i dużo na koncie – z ponad 10 tysięcy.
Artur jest o 15 lat starszy od Magdy. Znają się ze szkoły specjalnej, on uczył się na ogrodnika, ona na krawcową. Magda szybko zachodzi w ciążę z trzecim dzieckiem, a pierwszym Artura. 18 lutego 2015 roku rodzi się Kamil. Biorą ślub. Artur wprowadza się na Kosynierów.
– W stosunku do Magdy zachowywał się w porządku. Prał, chodził na spacery. Nie można powiedzieć, że był jakimś alkoholikiem. Śpiewał latem, wesoły był – przypomina sobie sąsiad.
Ale w 2015 roku Sąd Rejonowy w Częstochowie przyznaje rodzinie kuratora.
– Postępowanie zostało wszczęte z urzędu – tłumaczy sędzia Dominik Bogacz, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Częstochowie. Szczegółów nie podaje, bo w sądzie nie ma pisemnego uzasadnienia tej decyzji. Wiadomo tylko, że nie chodziło o przemoc.
Rok później rodzi im się kolejne ich dziecko – Fabian. W 2017 roku Magda i Artur rozwodzą się.
– Wtrącała się siostra Magdy ze szwagrem. Nie mogliśmy się dogadać, pracowałem wtedy na myjni samochodowej. Miałem dobrą opinię – denerwuje się Artur.
Sąd dzieci pod opiekę przekazuje matce, a ojca pozbawia praw rodzicielskich. Od teraz nie może decydować o tym, gdzie jego była żona zabierze chłopców, ale może ich widywać.
Artur trochę nieudolnie, ale będzie próbował walczyć o uregulowanie kontaktów z synami. W 2020 roku złoży wniosek do sądu rodzinnego (z przyczyn formalnych go nie rozpatrzą). O przywrócenie władzy rodzicielskiej zacznie walczyć w 2022 roku, kiedy Magda z jego synami zamieszka w Olkuszu. Napisze mu tylko SMS-a.
Zauważy, że dzieci są zaniedbane, na nogach mają ślady po przypaleniach. – Jak ich odwoziłem do domu, to byli smutni, płakali. Fabianek raz w majtki zrobił ze stresu. Mówiłem: "Nie bój się, tata nie da ci zrobić krzywdy". Zgłaszałem, że Kamilek był przypalany i bity. Ani w Olkuszu, ani w Częstochowie nikt nie chciał słuchać, ani mnie, ani Kamilka – opowiada Artur.
Listonosza nie wpuszczają
Do czasu pojawienia się Dawida B. w domu przy Kosynierskiej jest biednie, ale dzieci nie chodzą głodne, brudne. Na podwórko rzadko wychodzą.
– Dzieci trzymali w zamknięciu. Kamilka nigdy nie było widać. Tylko Fabian i Dominik bawili się, a reszta siedziała w oknach i patrzyła. Kiedyś się ich pytam, dlaczego nie wychodzi najstarszy – co ma 20 parę lat – to mówili, że bajki ogląda. Zgłaszaliśmy to kuratorce, ale ona tylko pytała, czy pan J. (wujek Kamila – red.) nadużywa alkoholu, nic więcej – burzy się sąsiadka z góry.
Głową rodziny jest Wojtek. To on trzyma pieniądze w domu. I jako jedyny pracuje – na kopalni. Dorabia w soboty i niedziele, żeby było co do gara włożyć. To on wozi dzieci do szkoły, prowadza do fryzjera.
Ludzie zapamiętali, że miał do dzieciaków cierpliwość. Zatrzymywał się po bułki, jak chciały coś zjeść. Nie krzyczał, nie pośpieszał.
– Wujek traktował wszystkie jednakowo, czy były jego, czy nie – mówi znajoma rodziny.
– Dzieciom nie działa się krzywda. Były wychowywane bezstresowo – wtrąca koleżanka Wojtka.
I na dowód sypie przykładami: – Wzięli na raty nowy telewizor. I jedno z dzieci go zrzuciło. Roztrzaskał się. I nawet klapsa nie było. A innym razem jechaliśmy razem samochodem do supermarketu. Dzieci pluły na szyby. Wreszcie spytałam Wojtka, czego nie zwróci im uwagi. Usłyszałam, że to tylko szyba samochodu i można umyć.
Wojtek miał najwięcej w domu do powiedzenia, ale tylko do czasu, gdy pojawił się Dawid.
– To Dawid się do wszystkiego przyczynił. Ona wcześniej dbała o dzieci, kupowała leki, tam nie było przemocy. Wszystkiemu winna jest jedna osoba. Jej bardziej zależało na nim niż na dziecku – rozsądza sklepowa.
"Metki"
– Czterej byliśmy bracia i wszyscy żeśmy siedzieli – mówi przed kamerami Polsat News Piotr B., brat 27-letniego Dawida.
– Byłem w trzech czy czterech domach dziecka. Teraz Dawid taki los zgotował swoim dzieciom. Sąsiadka mówi, że Magda była w następnej ciąży – ledwo siedzi na krawężniku.
Na początku rodzina Dawida B. mieszka na częstochowskim Stradomiu, ale pożar zmusza ich do przeprowadzki. Dziś nie ma śladu po ich domu. Ale w pobliżu, nie więcej niż pięćdziesiąt metrów od ulicy Kosynierskiej, stoi kapliczka. Czerwona cegła. Na drewnianych drzwiczkach biały nekrolog. To informacja o śmierci Kamilka.
Dawid najbliżej jest z bratem bliźniakiem – Krystianem. Ludzie nazywają ich "nakrętkami" albo "metkami". Ich dom jest meliną. Matka sprząta w hucie, handluje alkoholem, sama też pije. Zbierają złom z jej konkubentem. Pieniędzy nie ma z tego wiele, ale na papierosy zarobią.
– On się praktycznie sam wychował na ulicy. Jak matka pijoczka, to jak to inaczej? Trochę jej pomagali, bo mamuśka nie kontaktowała z rzeczywistością. Cały czas pijana – mówi bardzo bliska koleżanka Dawida B.
Milknie na chwilę – zaciąga się papierosem: – Troszkę krzyczał, nadpobudliwy był, ale czy agresywny, to ja do końca nie wiem. Miał takie swoje odpały: koledzy, ulica, pijaństwo. Znikał na parę dni. Siedział za kradzieże, jakieś duperelki. Znam go 9 lat, choć teraz już nie chcę! I nigdy bym nie pomyślała, że zrobi takie rzeczy.
W 2003 roku bliźniacy mają siedem lat. Dawid i Krystian bawią się nad wodą z dziewięcioletnią Sandrą. Dziewczynka tonie. Przez kilka dni szuka jej cały Stradom. Sąd Rodzinny w Częstochowie uznaje, że doszło do nieszczęśliwego wypadku.
– Tej dziewczynki ze cztery dni szukali, a oni nic nie powiedzieli. Nie wiadomo, czy to był przypadek – denerwuje się kobieta ze straganu. U niej Magda brała kartofle i jabłka.
Później jest tylko gorzej – Dawid B. jest wielokrotnie karany: za kradzieże, groźby karalne, pobicia.
Koleżanka Magdy po tym, jak kilkukrotnie upewnia się, że nie zdradzimy, kim jest, wypala: – Przecież to wszyscy wiedzą, że on i nadużywał alkoholu, i ćpał. Był agresywny.
Wreszcie za rozbój trafia na 2 lata do więzienia. Wychodzi w 2019 roku. A rok później jest już mężem Magdy, która wcześniej była zakochana w jego bracie.
Straciła dla niego głowę
Koniec listopada 2020 roku. On ma na sobie ciemny, przyduży garnitur. Ona siedzi przygarbiona. Założyła czerwoną sukienkę na ramiączkach. Rozjaśniła włosy. Magda i Dawid biorą ślub cywilny. Nie patrzą sobie w oczy. Ale wszyscy wiedzą, że ona straciła dla niego głowę.
– Czasami traktował ją jak szmatę do podłogi, że się tak wyrażę. Różne wyzwiska pod jej adresem były… Nie będę mówić jakie, bo musiałabym przeklinać. Potrafił ją też bić, a ona dalej za nim była – bezbarwnym tonem opowiada koleżanka matki Kamila.
Magda znajomym mydli oczy. Powtarza, że są szczęśliwi, a on dla niej taki dobry. Nie pracują. Żyją z renty, alimentów, a głównie z 500 plus. Dobrze wiedzą, że jeśli zabiorą im dzieci, to i pieniądze się skończą.
Mieszkają przy Kosynierskiej, na dwóch przechodnich pokojach – z Anetą, Wojtkiem, ich dziećmi, a także: dziećmi Magdy i Wojtka, Magdy i Artura, Magdy i Dawida. W sumie 12 osób. Po dzielnicy prowadzają się za ręce.
– On to zawsze firmowo ubrany, z naszego Rakowa, drużyny. Teraz jego brat w tych jego rzeczach chodzi. Jak przychodził do sklepu, dzwonił do niej: "No kochanie, jaki chcesz alkohol?" – pytał. Dla niej brał Canari karmelowe, dla siebie czteropak Żubra. I tak kilka razy w tygodniu – słyszymy w całodobowym sklepie.
W ich wielką miłość nie wierzy koleżanka Dawida: – Znikał na parę dni. Jak była w ciąży z tym maleństwem i wylądowała w szpitalu, to pisała do mnie i pytała, gdzie Dawid. Nie miał kto jej rzeczy przywieźć.
Po ślubie z Dawidem Magda się zmienia. Już nie jest taka spokojna. – Wpadała w straszne amoki – dobrze pamięta sąsiad z góry.
– Do dzieci odzywała się tak, jakby ciągle krzyczała, pojedynczymi słowami: "nie rusz, zostaw" – dorzuca koleżanka Magdy.
Ojciec Kamila: – Ona kochała tylko tych dwoje najmłodszych, co miała z Dawidem.
– Dzieci Wojtka też zadbane, tylko dzieci Artura – Kamil i Fabian – traktowani byli po macoszemu – odzywa się rosły mężczyzna z sąsiedniego domu.
Kamil po raz pierwszy ucieka z domu w listopadzie 2019 roku. Policjanci znajdują go na ulicy. Częstochowscy funkcjonariusze zawiadamiają sąd. Ten rok później uzna, że "nie ma podstaw do zmiany zarządzeń opiekuńczych".
W czerwcu 2022 roku dyrektor MOPS w Częstochowie składa wniosek o pieczę zastępczą. Zawiadamia o: "niewydolności rodziców, trudnych warunkach mieszkaniowych, brak działań w kierunku uregulowania sytuacji zdrowotnej dzieci".
– Sąd Rejonowy w Częstochowie stwierdził brak podstaw do wydania zarządzeń opiekuńczych i umorzył postępowanie – tłumaczy nam sędzia Dominik Bogusz. Nikt pisemnie tej decyzji nie uzasadnił. Nikt się nie odwołał.
Trzy razy ucieka
– To wszystko – cała ta przemoc – musiała się zacząć w Olkuszu – gdyba znajoma Magdaleny i Dawida B.
Ojciec chłopca nie ma wątpliwości: – Uciekli do Olkusza, żeby nie stracić pieniędzy. Tylko dlatego ona trzymała dzieci.
Rodzina B. wyprowadziła się z Częstochowy w sierpniu 2022 roku. Dopiero w październiku Magda wypisuje Kamila z internatu szkoły specjalnej przy Świętej Barbary w tym mieście. Tłumaczy, że ma nowego partnera i zaczyna nowy etap w życiu. W Olkuszu też puszcza chłopca do szkoły (dyrekcja nie odpowiada na nasze pytania).
– Zanim wyjechali, to mówił, że sąd chce im zabrać dzieci i muszą się wyprowadzić – wspomina znajoma Dawida.
Sąsiadka przypomina sobie: – On chciał pójść na swoje. Ale wiedzieli, że z taką gromadką nie znajdą mieszkania, a ona jeszcze upośledzona. Wyprowadzili się, bo też im się grunt pod nogami walił.
W Olkuszu mieszkają przez sześć miesięcy, w tym czasie Kamilek trzy razy ucieka z domu.
– Chłopiec wychodził np., kiedy matka karmiła lub usypiała niemowlę – mówi mł. insp. Sebastian Gleń, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
W sierpniu policja znajduje go w centrum handlowym (po 14:00 spaceruje po sklepie), w listopadzie (po 8:00) zmarzniętego w piżamie przy przystanku autobusowym. Wtedy wychłodzony trafia do szpitala. Trzeci raz – w lutym – Kamil spaceruje po Olkuszu. Policjanci próbują z nim rozmawiać, ale chłopiec nie odpowiada na ich pytania. Magda powie im później, że Kamil ma afazję.
Po każdej ucieczce dziecko trafia pod opiekę matki, chociaż w listopadzie sąd przyznaje rodzinie kuratora.
– Każdorazowo podczas interwencji sprawdzano trzeźwość opiekuna. Matka była trzeźwa. Dziecko nie miało widocznych obrażeń wskazujących na stosowanie wobec niego przemocy fizycznej – mówi Gleń.
I podkreśla: – Nic nie wskazywało, aby w rodzinie dochodziło do przemocy, czy znęcania się nad dziećmi.
Później lekarz z katowickiego szpitala stwierdzi, że najstarsze złamania kości Kamila są sprzed miesiąca, czyli z czasu, kiedy rodzina mieszkała jeszcze w Olkuszu.
To tutaj zakładają im Niebieską Kartę. Wnioskuje OPS. Powód: zaniedbywanie dzieci. Dyrekcja ośrodka nie chce z nami rozmawiać, zasłaniając się dobrem śledztwa. Akta sprawy zabezpieczyła prokuratura.
Wcześniej pracownicy OPS z Olkusza zapewniali, że aż pięć razy zawiadamiali sąd rodzinny w sprawie rodziny B. Powód: zaniedbywane dzieci.
Przed Sądem Rejonowym w Olkuszu toczy się postępowanie o umieszczenie dzieci w rodzinie zastępczej. 14 marca 2023 roku tamtejszy sąd wydaje postępowanie o ograniczenie władzy rodzicielskiej Magdalenie B. i Dawidowi B. Ale już wtedy rodzina B. znów mieszka u Anety i Wojtka przy Kosynierów w Częstochowie.
3 kwietnia sąd w Olkuszu stwierdzi niewłaściwość miejscową. Przekaże sprawę Sądowi Rejonowemu w Częstochowie. Tego dnia skatowany Kamil trafi do szpitala.
Oblał się herbatką
1 marca Kamil wraca do starej szkoły – Zespołu Szkół Specjalnych nr 28 w Częstochowie. Jego wychowawca chce, by jak wcześniej mieszkał w internacie. Matka odmawia.
Nikt tu nie podejrzewa, że w domu tak źle się dzieje. Nauczyciele przekonują: Kamil chętnie się bawi, uczy, ma nowe zeszyty i przybory szkolne.
8 marca chłopiec przychodzi do szkoły z rozciętą wargą i siniakami na policzku. Boli go ręka. Magdalena kłamie, że syn potknął się o próg i przewrócił. Wychowawca chce, by dziecko zobaczył lekarz. Zakładają mu gips. A nauczyciel o wszystkim zawiadamia MOPS. Ostatni raz Kamil do szkoły przychodzi 29 marca. Jest tam też wtedy, gdy do mieszkania przy Kosynierów zagląda pracownik socjalny.
Po lekcjach Kamil upuszcza na ziemię telefon. Ojczym zaczyna go katować. Matka chłopca nie robi zupełnie nic. Tylko chroni oprawcę swojego syna: dzień później dzwoni do szkoły i znowu kłamie.
Mówi, że Kamil wylał na siebie gorącą herbatę i poparzył buzię. Dodaje, że lekarz przepisał na rany dwie maści, a chłopiec po świętach wróci do szkoły. Ojcu Kamila, który chce go zabrać na Wielkanoc, Magdalena pisze, że chłopiec musi zostać w domu, bo Fabian oblał go gorącą herbatą.
Partnerka Artura prosiła w wiadomościach o zdjęcie Kamila. Magda boi się kuratora i MOPS-u. Ale w końcu wysyła. Później będzie chciała, żeby były mąż przyjechał na Kosynierską, umył dziecko i zabrał je do szpitala.
Musieli widzieć
Mieszkańcy kamienicy przy Kosynierskiej – ci, którzy niczego nie widzieli i niczego nie słyszeli – doskonale wiedzą, kto zaglądał do mieszkania na parterze. I doskonale wiedzą, kto powinien był zareagować.
Sąsiadka w blond włosach roszczeniowym tonem: – 30 marca była u nich pani asystent. Mówię jej: "Dziecko było poparzone, nie było w szkole".
– Wtedy też był nadzór budowlany. W każdym mieszkaniu byli, chodzili, zdjęcia robili. Nikt nie widział poparzonego dziecka? Musieli widzieć – wtrąca się jej partner.
– Wojtek pracuje, no powiedzmy, że mógł nie widzieć. Ale Aneta 24 godziny na dobę opiekowała się dziećmi, więc jak mogła nie widzieć? – dorzuca oburzony.
W mieszkaniu na parterze cisza. Nikt nie otwiera drzwi. Nie wiadomo, czy Wojciech i Aneta J. są w środku. W telewizji będą się tłumaczyć: Wojtek, że był w pracy, Aneta – nic nie widziała.
Przed kamienicą słychać śmiechy i krzyki dzieci. W pobliżu jest szkoła, bawią się na boisku. Ktoś kosi trawę. Kosiarka ryczy, jakby wydawała z siebie ostatnie tchnienie. W krzakach przy Kosynierskiej stoi dwóch mężczyzn.
– Dzisiaj widziałem tego Wojtka. On do mnie "cześć". Powiedziałem: "Spierdalaj, bo cię kurwa zabiję". Musiał wiedzieć, musiał. Można dziecko w dupę strzelić, ale jak ręce łamią, wrzątkiem oblewają, to kurwa… Jakby panią wrzątkiem oblewali, toby pani normalnie leżała? Też w kamienicy mieszkam i słyszę, jak sąsiad psu rzuca piłkę. Aż mi tera dreszcze przeszły po plecach – wzdryga się. A w zmęczonych oczach zbierają się łzy.
– Wojtek był chrzestnym, a Aneta chrzestną. Obok chrzestnych to oni nawet nie stali… Jakby był takim dobrym chrzestnym, toby uratował Kamilka. Zadzwoniłby na pogotowie czy do mnie. Przyjechałbym i zareagował wcześniej niż po tygodniu cierpienia – gotuje się Artur.
14 kwietnia Aneta J. słyszy zarzut nieudzielenia pomocy Kamilowi.
19 kwietnia Wojciech J. słyszy zarzut nieudzielenia pomocy Kamilowi.
18 maja Dawid B. słyszy zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, znęcania się psychicznego i fizycznego nad Kamilem i Fabianem. Przyznaje się tylko do niektórych agresywnych zachowań.
18 maja Magdalena B. słyszy zarzut pomocnictwa w zabójstwie ze szczególnym okrucieństwem.
19 maja Artur J. słyszy zarzut nieudzielenia pomocy Kamilowi.
Dzieci Magdaleny i Dawida B. trafiają do rodzin zastępczych. Pozostała trójka do domu dziecka.
Śledztwo w sprawie śmierci Kamila przejmuje Prokuratura Regionalna w Gdańsku. Śledczy sprawdzą, kto i czy w ogóle nie dopełnił obowiązków. Prokurator generalny i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro chce postępowania dyscyplinarnego wobec sędziów z Częstochowy i Olkusza.
Cisza
Jest końcówka maja. Artur stoi przed cmentarzem. Niedawno robił porządek na grobie Kamilka. Tyle było zniczy i zabawek. Część pluszaków zabrał do domu. Teraz czeka na Fabianka.
– Pani z domu tymczasowego ma go przywieźć, żeby poszedł ze mną do swojego braciszka. Cały czas mówię: "Fabianku, tata cię kocha". Jak go odzyskam, to mu nazwisko zmienię na moje – zamyśla się.
I po chwili dorzuca: – Fabianek jest teraz szczęśliwy. Na pożegnaniu Kamilka w domu pogrzebowym wymknął się pani, która się nim zajmowała i zobaczył go w trumnie. Powiedział tylko: "mój brat". Kamilek go zawsze bronił.