Czego pana nauczył ojciec?
Zbigniew Hołdys: – Tu niestety za dobrych wiadomości nie mam. Moi rodzice się rozeszli, z ojcem właściwie zerwałem kontakt jak miałem 15-16 lat. A do tego czasu pamiętam drobne incydenty. Parę rozmów. Szperam w pamięci, ale nic nie znajduję. Nie przypominam sobie, żeby ojciec mnie czegoś nauczył. Ale nie mam o nim złego zdania.
Myślę, że są jakieś podobieństwa w charakterze. Czasem łapię się na tym, że robię coś jak on albo wyglądam jak on. I peszę się wtedy.
Byłem bardzo chorowitym dzieckiem, a ojciec w tym czasie był urzędnikiem państwowym, ministerialnym, radcą finansowym, byłym oficerem Armii Krajowej. Uformowanym w takim przedwojennym, lekko eleganckim stylu – garnitur, gumki na rękawy itd. Miał własny gabinet i tam nie miałem wstępu.
Mogę tak powiedzieć. Pamiętam, jak zabrał mnie tam kilka razy na rozmowę objaśniającą o życiu. Może ze dwa-trzy razy. Pokazywał jakieś książki, dawne roczniki gazet. Rodziny nie były wtedy takie wylewne.
Są takie elementy, które do mnie przeniknęły metodą osmozy. Zauważyłem, że ojciec wieczorami przytula ucho do radia. To była Wolna Europa, której słuchanie było zakazane. Sąsiedzi mogli donieść, a to mogło przynieść kłopoty. Pytałem ojca, czego słucha. Kazał nikomu nie mówić, ale uczulał mnie na niektóre tajniki życia.
Nie ustawił mnie do końca ideologicznie, choć mówił o Rosjanach "Sowieci", co nie było powszechne. Dzięki temu wiedziałem, że istnieje jakaś druga, zakazana strefa. Od 14-15 roku życia słuchałem tej Wolnej Europy sam, ale dlatego, że tam przez trzy godziny dziennie leciała fajna audycja muzyczna. Przy tej okazji słuchałem wiadomości, były bardzo ciekawe. I zakazane. Wiedziałem więcej niż moi koledzy z liceum. Ale moi rodzice mieli wobec mnie zupełnie inne plany.
Albo lekarz. To takie przedwojenne szablony – prawnik lub lekarz to są profesje pewne. Szanowane. A ja zapuściłem długie włosy i chciałem grać muzykę. I jeszcze rzuciłem szkołę. To był dla nich koszmar. To też nas poróżniło.
Dlatego uciekł pan z domu?
Myślę, że przyczyn było o wiele więcej. Skądś zrodził się we mnie syndrom człowieka wolnego, w rozumieniu wolności osobistej. Być sobą. Chciałem ubierać się inaczej, niż kazali, wyglądać inaczej, słuchać innej muzyki. Iść do kina na inny film, mieć innych przyjaciół.
Trochę na przekór rodzicom?
Na przekór wszystkiemu. Jak słyszę to pytanie, to myślę, że raczej chciałem się uwolnić z klatki epoki. Systemu, jakikolwiek by nie był. Za każdym razem, gdy coś robiłem, miało to smak występku. Z jednej strony spotykałem się z żulami, bandziorami, z drugiej – z hipisami, z trzeciej – muzykami, z czwartej – uprawiałem sport. Szukałem dla siebie miejsca. Łobuziakowałem.
Ale kiedy dowiedział się pan, że zostanie ojcem, rzucił granie, rzucił alkohol. Co sprawiło, że ten wolny duch chciał wrócić w jakieś ramy?
Poznałem swoją żonę stosunkowo późno – w wieku 30-paru lat.
Rozmiary sukcesu, jaki mi się wcześniej przytrafił, były ogromne. Kierowany przeze mnie zespół był w Polsce hegemonem. Wtedy działy się rzeczy, które zwykle się ludziom z branży show-biznesu nie przytrafiają, nawet dziś. W miesiącu graliśmy 30-50 koncertów. Po iluś latach dążenia do tego sukcesu, a później po jego odniesieniu… Nawet jeśli piłem, to robiłem to z ludźmi mądrzejszymi ode mnie. To byli literaci, aktorzy, reżyserzy, muzycy. Właściwie kończyłem przy nich uniwersytet życia.
W którymś momencie sukces Perfectu stał się dla mnie kamieniem u szyi. Nie chciałem tego dalej ciągnąć.
Za dużo, nazbyt intensywnie?
To był zespół prowadzony za rękę przez jednego człowieka. Oczywiście moi koledzy byli zdolnymi i znakomitymi artystami, świetnie grali, ale realizowali jeden plan – mój. Budziłem się o 7:00 rano przerażony, że już czegoś nie zdążyłem załatwić.
Kiedy przestawałem grać, nie miałem pieniędzy. Wiedziałem, że są jakieś prawa autorskie i że te pieniądze będą za rok, dwa. Tyle trwała procedura rozliczeń ze sprzedanych płyt. Ale wtedy byłem ubogim człowiekiem, miałem może na miesiąc życia. Jak dostałem pierwszy przelew z ZAIKS-u, to zorientowałem się, że stało się coś, czego się nie spodziewałem. Mogłem kupić samochód i żyć zupełnie inaczej. A to pozwoliło mi, by w ogóle przestać myśleć o powrocie. Gdybym był głodny, zapewne musiałbym wrócić do pracy. A ja nie musiałem.
Kiedy poznałem swoją żonę, ona nie do końca wiedziała, kim jestem. Po drugie nie mogła patrzeć, jak się szlajam, piję, tracę czas i pieniądze. Widziała to, bo była barmanką w klubie jazzowym i mnie obsługiwała. Pewnego dnia kazała mi wyjść i pójść się napić do innego, sąsiedniego klubu. Bo facet codziennie bujający się na hokerze przy ladzie to był dla niej przykry widok. Bardzo mnie to urzekło. A kiedy nasz romans zakwitł na całego i powiedziała, że jest w ciąży, to w mojej głowie nastąpiła detonacja.
Nawet w 5 sekund. Dostałem czegoś na kształt olśnienia. To był ogromny entuzjazm. I to się powtórzyło, kiedy Tytus powiedział mi, że będzie miał dziecko. Bardzo się ucieszyłem. Rzuciłem się na nią z objęciami, pocałunkami.
Powiedział jej pan, że kończy z piciem?
Nie, powiedziałem to sobie. To był impuls. Pomyślałem: "Ty będziesz matką mojego dziecka, ale ja nie mogę dopuścić do tego, żeby to dziecko widziało mnie w stanie, w jakim ty mnie nie chcesz oglądać". Zamknięta sprawa.
W dniu narodzin Tytusa napiłem się szampana po raz ostatni i rzuciłem alkohol. Na tym koniec. 36 lat.
Pamięta pan, jak pierwszy raz trzymał na rękach syna?
Pojechałem do żony do szpitala i ona wychodząc z porodówki, wręczyła mi go zawiniętego w becik. Podała mi go jak pakunek. Powiedziała coś w rodzaju "Trzymaj!". Trzymam. Zrobiłem dwa kroki i on się ruszył. Ja mówię: "Kurwa, on się rusza". Parsknęła śmiechem i mówi: "A myślałeś, że co?"
Już wtedy w domu czekał Dawid, syn Gusi z poprzedniego związku. Ojciec i ojczym to dwie różne role?
Oj, dwie różne. Rola ojczyma jest o wiele bardziej skomplikowana. Ojczym to jest generalnie słabe słowo. Nie mogę powiedzieć, co Dawid, czyli starszy syn, czuł i czuje, myśląc o całej tej sytuacji. Ale myślę, że nawet w drobnych sprawach, typu Tytus dostał większą zabawkę, coś tam potrafiło dźgnąć. Że coś jest nierównomierne, że ja tego swojego biologicznego syna traktuję lepiej. Robiłem wszystko, żeby tak nie było.
Czyli to była ogromna gimnastyka, żeby Dawid nie poczuł się gorzej potraktowany?
Tak, bardzo chciałem, żeby Dawid dobrze się czuł. Kiedy poznałem Gusię, to Dawid był ośmioletnim chłopcem, emocjonalnie ukształtowanym, bardzo kochającym swoją mamę. Przez pierwsze dni obserwował mnie uważnie, uważał mnie za intruza.
A ja nie miałem zaliczonego tego okresu zajmowania się małym dzieckiem. Od razu poznałem fajnego chłopca. Robiłem wszystko po omacku. W którymś momencie złapaliśmy fazę, że mogłem z nim rozmawiać o sporcie, piłce, udzielać mu pomocy w nauce czy rozmawiać o życiu.
Pokazywałem mu książki, zdjęcia, bo lubił fotografię. To nas łączyło. Ale nie miałem na koncie tego przewijania, grzechotek w ręku, lulania. To był moment, w którym zawiązują się pewne więzi i to mi umknęło. To jest brak, który mam nadzieję, nie był odczuwalny. Ale na pewno Dawid wie to lepiej. Możliwe, że on odczuwał pewnego rodzaju braki. Mówię o tym z troską, bo go uwielbiam. Razem za dwa dni jedziemy na koncert.
Był taki moment, że zapytał pana, czy może mówić "tato".
Praktykuję i praktykowałem metodę znaną mi z innych domów. Synowie byli ze mną po imieniu i nie miałem nic przeciwko temu, żeby Tytus i Dawid mówili do mnie Zbyszek. I przez pierwsze kilka lat Dawid mówił do mnie po imieniu. Pewnego dnia szliśmy na stadion Skry na zawody lekkoatletyczne i on mnie zapytał, czy może mówić do mnie tato. To było ogromne wyróżnienie. I wielka odpowiedzialność. Słowo "ojczym", które jest w jakimś sensie trefne, pojawiało się, kiedy były jakieś sprawy formalne, np. na wywiadówkach. To pytanie było dla mnie wielkim zaszczytem.
Pan chodził na jego wywiadówki?
Tak. Myślę, że Dawid bardzo to polubił, bo wiedział, że go nie opierdolę, wręcz odwrotnie. Kiedyś puścił wiązankę w szkole pełną tak zwanych brzydkich słów. Sam klnę jak szewc. Dyrektor wziął mnie na rozmowę, chciał życzliwie zwrócić na to uwagę.
Wróciłem do domu i powiedziałem: "Ty, następnym razem nie klnij pod gabinetem". I zrobiłem mu wykład, zapytałem, czy pamięta, żebym w jakimś wywiadzie w radio czy telewizji przeklinał. Unikam tego, bo nie mam pojęcia, kto mnie słucha. "Wstrzymuj się"
i tyle.
Tak samo było z alkoholem. Przecież wiadomo, że wcześniej piłem. Jak przyjechał kiedyś lekko podcięty, to nie dostał żadnej bury. Następnego dnia powiedziałem do niego: "Słuchaj, następnym razem chodź, siądziemy we dwóch, dostaniesz wino albo whisky i zobaczymy, co się dzieje. Alkohol jest dla ludzi, ale musisz wiedzieć, jak reagujesz. Czy upijesz się jednym kieliszkiem, czy sześcioma, żebyś potem nie zasnął na przystanku". Byłem raczej sprzymierzeńcem. Wiedziałem, że trzeba trzymać stronę dzieciaka.
Człowiek ma w sobie tyle miłości, że jest w stanie w taki sam sposób kochać jedno i drugie dziecko?
Nie potrafię tego powiedzieć, bo nie zostałem postawiony przed takim wyborem, żeby zdecydować, kogo kocham bardziej. Myślę, że może tak być, że biologii nie da się oszukać, ale to jest spekulacja.
Rola ojca wybiła się na pierwszy plan?
Posłużę się przykładem, który nie będzie o mnie. Poznałem w życiu kilku korespondentów wojennych. To byli ludzie, którzy jeździli do Afganistanu, Czeczenii, Gruzji, do Afryki. Oni w pewnym momencie padli ofiarą nałogu swojego zawodu: wracali z wojny, a po miesiącu zaczynali się wiercić i znów wyjeżdżali. To się dzieje bezszelestnie – nałóg. Adrenalina woła o stres. Podobnie jest, kiedy się odnosi sukcesy. Znam ludzi, którzy nie mogą się pogodzić z zakończeniem kariery. Brak im tłumów, autografów, piszących o nich gazet.
Wiedziałem, że jak będę dalej grał, to będę stracony dla rodziny. Napatrzyłem się na rozpadające się związki w show-biznesie. Być może zacznę znowu pić, wrócę z trasy wkurzony. Później będę znów pakował walizki i gdzieś jechał. Co to za życie? Dla mnie zrezygnowanie ze wszystkiego było kwestią wyboru: być korespondentem wojennym, czy mieć rodzinę. Wolę rodzinę.
A co się zmienia w życiu mężczyzny, kiedy zostaje ojcem?
Wszystko. Ma pani dziecko?
No, to już. Wie pani, jak jest. Nawet nie ma co opowiadać. Bo opowiadać można o filmie, ale nie o emocjach, które budzą się w człowieku. Na przykład we mnie pewnego dnia obudził się dziki zwierz.
Kiedy Tytus miał parę miesięcy, to musiał pojechać do szpitala z jakiegoś powodu i tam złapał zapalenie płuc. Przyjechaliśmy z Gusią pod ten szpital, stanęliśmy pod drzwiami do oddziału dziecięcego i ona mówi do mnie: "On płacze". Nie wiem, jak ona usłyszała jego płacz. Tam było kilkadziesiąt dzieci.
Ja też tego nie rozumiem, ale poznaje się płacz swojego dziecka.
No i rzeczywiście jedno dziecko płakało. Czekam, dzwonię, żeby otworzyli mi drzwi. Jakaś pani podeszła, mówię: "Ja do syna". Ona: "Teraz nie można". "To niech mnie pani, kurwa, zatrzyma!"– rzuciłem tylko, odepchnąłem ją, wszedłem, waląc drzwiami o ścianę. Żona natychmiast go wypatrzyła. To jest coś, czego nie ma w realu.
Tryb predator, zniszczę każdego, kto stanie na drodze.
Tak samo, jak Tytusowi coś złego wydarzyło się w szkole, to nie patrząc na przepisy ruchu drogowego, jechałem ze 200 na godzinę przez całe miasto. Żeby błyskawicznie się tam znaleźć. Nie było wyjścia, musiałem to zrobić. Do Dawida też tak kiedyś jechałem. To jakiś rodzaj amoku, plemienności, to jest poczucie bardzo intensywnej wspólnoty.
Był moment, kiedy nie wziął pan strony synów, kazał im sobie radzić samym?
Nie przypominam sobie. Ale żeby była jasność, oni mogą myśleć inaczej. Ilekroć któryś z nich przyszedł z prośbą o pomoc, to nigdy nie miałem tego karcącego modułu: ochrzanu albo "to teraz sam wypij to piwo".
To w ogóle nie wchodziło w grę, że opierdolę. Nic z tych rzeczy, wręcz odwrotnie. W którymś momencie, kiedy jak to dzieci pokłócili się o klocki, powiedziałem do nich: "Macie się nie kłócić". "Tata wtrącasz się" – rzucił któryś. "Nie mów w ten sposób, bo jesteście braćmi i jak nas zabraknie, to jeden drugiemu musi oddać nerkę" – powiedziałem. Zdębieli. Szczęśliwie mają tę samą grupę krwi.
Wyznaję zasadę, że jak syn ma kłopot, to powinien przyjść do mnie, a nie do kolegów, którzy nie wiadomo, co mu doradzą. Uważałem, że moim obowiązkiem jest stać za nimi w każdej sytuacji. Mam wrażenie, że kiedy znaleźli się w kłopocie, po prostu to robiłem. Żona zresztą też. Nie bali się mówić nam o ważnych rzeczach. Jeśli będziesz dziecko ochrzaniał, następnym razem pójdzie po pomoc do kogoś innego. Tytus kiedyś powiedział mi, że nie chodzi na podwórko bawić się z kumplami, bo w domu jest o wiele ciekawiej i fajniej.
Parę. Nigdy do żadnego z synów nie powiedzieliśmy: wyjdź, bo my chcemy porozmawiać. Albo: to są tematy dla dorosłych. To jest trudna sztuka, ale mieliśmy zakodowany szacunek dla młodego człowieka.
To było intuicyjne działanie?
Myśmy mieli dwa pokoje, mieszkało nas czworo. Czasami jak rozmawiałem z żoną, czy przez telefon, to synowie to wszystko słyszeli. W którymś momencie zauważyłem, że Tytus mnie zapytał o coś, o czym rozmawialiśmy, np. czym są prawa autorskie. Nie zbyłem go słowami: "Nie zrozumiesz".
O seksie też się ode mnie dowiedzieli. Znalazłem wspaniały klucz. Tytus któregoś dnia, miał wtedy może 9 lat, burknął coś mojej żonie. Wziąłem go do samochodu, chodź, załatwimy coś, jechaliśmy do Marka Kotańskiego, który przy Marywilskiej prowadził MONAR. Pomagałem mu. Wcześniej Tytus pytał o narkotyki i alkohol. Moja odpowiedź brzmiała: "Gdyby były złe, ludzie by nie brali. Narkotyki są cudowne, ale mają jedną wadę: zabijają. Gdyby nie były groźne, to wszyscy byśmy brali. Weźmiesz i za rok, dwa, nie będziesz żył". U Kotańskiego pokazałem mu narkomanów.
Podczas tej jazdy powiedziałem też: "Przed chwilą warknąłeś coś Gusi…"."A bo się mnie czepia" – rzucił . "Czy ty zauważyłeś, kim Gusia jest?"– zapytałem. Odparł: "No, moją mamą". "To też, ale zauważ, że jest moją dziewczyną. Kapujesz? Wyobraziłeś sobie, że ty masz jakąś sympatię i że ktoś na nią naskakuje. Jak się wtedy czujesz?" – dalej ciągnąłem. "No, chyba bym jej bronił"– stwierdził Tytus.
"No, to już wiesz, dlaczego z tobą rozmawiam. Wyjaśnię ci dlaczego Gusia się ciebie czasem czepia. Powiem ci, co się dzieje z kobietami co miesiąc. Twoje koleżanki w szkole jeszcze tego nie mają, ale będą miały. Jeśli zobaczysz, że któraś z nich się źle czuje, ani mi się waż podejść do niej, warknąć. Masz jej bronić. To jest od niej niezależne, ponieważ jej organizm raz w miesiącu przygotowuje się na posiadanie dziecka. Mężczyźni tego nie mają, a kobiety tak. Więc jeśli zobaczysz kiedyś, że dziewczyna krwawi, to masz jej bronić, a nie szydzić. Jak ona krwawi, to znaczy, że może mieć takiego syna Tytusa, rozumiesz to?"
Przez godzinę mówiłem mu o tym, co się dzieje w organizmie kobiety. Końcową fazę, która dotyczyła samego seksu, pokazałem mu w książce. Tam w formie rysunków było wszystko zilustrowane. Zamknął się w pokoju, po pół godzinie wyskoczył i mówi: "Wy skurczybyki!". I zaśmiał się. Udało mi się wyprzedzić moment wykrzywienia seksu przez pornografię czy opowieści koleżków w piaskownicy.
Czego nauczył pan syna? Co pan w nim zaszczepił?
Co mogłem w nim zaszczepić? Jest bardzo ambitny, pracowity na swoim polu. Widział, jak pracowałem, kiedy przygotowywałem dla niego koncert. Myślę, że on ma skłonność do zdobywania wiedzy, do szukania.
Ja mam w sobie ciekawość świata. Powiem coś, co wziąłem od Romana Polańskiego. Dziennikarz zwrócił mu uwagę, że przywiązuje wagę do detalu i to, jak ktoś w getcie był ubrany, pamiętał przez dziesiątki lat.
A on na to: "Przecież to jest najciekawsze! Rozglądam się cały czas, widzę, jakie ludzie mają buty, co jedzą. Jestem ciekawy wszystkiego". Świetne zdanie. Ciekawy wszystkiego. Ja też znajduję w sobie taką ciekawość wszystkiego. I Tytus też. Różnimy się w wielu poglądach, choćby w ocenie postępowania różnych ludzi, albo w sprawach politycznych.
No, może nie generalnie, ale różnimy się często. Na przykład w ocenie polityka typu Roman Giertych. Ja mam 72 lata i widzę u Giertycha możliwość przemiany Jacka Soplicy w księdza Robaka. Ale Tytus był uczniem w szkole, kiedy Giertych był ministrem edukacji i go po prostu nie cierpi za to, co zrobił. Ja tej perspektywy nie mam. Muszę się z tą opinią liczyć, bo ona wynika z jego doświadczenia.
Teraz mniej, bo się rzadziej widujemy.
Co najczęściej sprawiało, że mieliście różny ogląd na tę samą sprawę?
To, co ludzi najbardziej różni, czyli ocena czyjegoś zachowania. Ktoś coś powiedział i Tytusowi się nie spodobało, a ja uważałem, że to było w porządku. On gorzej niż ja znosił internetowe jazdy. Może dlatego, że jako dziecko zderzył się z hejtem. A ja się przy nim dopiero tego uczyłem.
Jaki był najtrudniejszy moment w waszej relacji?
Trudny moment był wtedy, kiedy Tytus miał kryzys, który wymagał interwencji specjalistów. Wychodziliśmy ze skóry, żeby temu podołać. Warowaliśmy przy nim. Może on o tym opowie, ale moimi ustami nie wchodźmy w szczegóły.
To były problemy, które wymagały ogromnej atencji, a z jego strony ogromnie silnej woli, żeby nie stała się tragedia. A z naszej strony po prostu desperacji, żeby nie pozwolić mu na coś złego. To był upiorny czas. I cudownie, że z tego wyszedł.
Muszę coś wyznać. Mam pewną przewagę nad innymi rodzicami. Uprawiam wolny zawód, nie pracuję od 9 do 17, mogłem w środku dnia wyciągnąć syna i zabrać go na wystawę, do zoo, do muzeum. Myśmy zwiedzili wszystkie warszawskie galerie, muzea. Jeździliśmy do Krakowa zwiedzać Wawel i Smoczą Jamę. Permanentna przygoda. Tytus robi teraz to samo ze swoim synem. Trzeba pobudzać wyobraźnię, pokazywać, że życie jest niekończącym się pasmem przygód.
A pamięta pan jakąś bajkę?
One były codziennie wymyślane. Ich było ze 200, 300. Codziennie mu opowiadałem przez rok czy dwa bajki. Improwizowane ad hoc. Postaci były wymieszane tzn. bohaterowie, których sam znałem z bajek, jak Jaś i Małgosia czy Waligóra i Wyrwidąb, a obok nich zupełnie nowe wymyślone postaci.
Były Supercienie, one były bardzo niebezpieczne. A pająk krzyżak potrafił te Supercienie złapać w sieć i to on był naszym bohaterem, choć wszyscy mówili o nim złe rzeczy. Cała akcja odbywała się w lesie. Jaś i Małgosia byli namalowani na obrazach w drewnianej chacie i kiedy nikt nie widział, to z nich schodzili i włączali się do akcji.
Wow. One miały funkcje szybkiego usypania Tytusa?
Tak, ale czasami Tytus mówił: "dalej, dalej, dalej!". Druga koncepcja, którą polecam, to otwieranie encyklopedii na dowolnej stronie. Raz mnie zapytał, jaki był najlepszy film, odpowiedziałem mu, że "Ojciec chrzestny". Chciał zobaczyć, a miał może 12 lat.
Tak, ale wcześniej odbyliśmy rozmowę. Powiedziałem mu, czym jest mafia i zatrzymywałem film, w niektórych momentach, które wydawać by mu się mogły okrutne. Wyjaśniałem, że to nie jest prawdziwa krew i aktorowi nic się nie dzieje.
Zapytał, jaka była moja ulubiona aktorka, odpowiedziałem, że Marilyn Monroe i pokazałem mu ją w encyklopedii. I wpadłem na pomysł, że otwierasz encyklopedię gdzie chcesz, pokazujesz palcem na chybił-trafił hasło i omawiamy ten temat, który wylosujesz. Myślę, że w ten sposób rozpalałem jego ciekawość. Robiliśmy to codziennie przez miesiące.
Piosenka, która kojarzy się panu z Tytusem?
Bolało pana, jak Tytusa nazywali synalkiem? Miał trudniej?
To drugie na pewno. Miał przerąbane. Wiem, co się działo w szkole. Jego połowa szkoły nie lubiła za to, że ma na nazwisko Hołdys, chociaż chodził do szkoły, gdzie jego kolegą z klasy był Jasio Staszewski, syn Kazia Staszewskiego.
Niestety, Tytus bardzo ładnie, modnie się ubierał. Potrafili mu te marynarki zniszczyć dlatego, że był synem Hołdysa. To jest o wiele trudniejsza rola niż w normalnych rodzinach. Nie potrafię znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Nie istnieje żadna sensowna porada, bo to jest psychika dziecka. Ojciec może mu tłumaczyć, żeby nie zwracał na to uwagi, ale kiedy ci mówią: "Ty chuju nic nie znaczysz, ojciec ci wszystko załatwia"– to mocno demoluje. Dlatego permanentnie odmawiał pójścia ze mną do jednego czy drugiego programu telewizyjnego.
On nasłuchał się takich tekstów. Myślę, że to zahamowało jego rozwój w tym, w czym był naprawdę dobry. Dlaczego nie został aktorem, choć miał talent? Fachowcy powiedzieli, że go przyjmą do szkoły aktorskiej bez problemu, jak zobaczyli jego grę w amatorskiej sztuce. Kiedy w jego szkole doszło do przemocy, tośmy uratowali sytuację i namówiliśmy dzieciaki, żeby zagrały z nim w sztuce "Pif-Paf! Jesteś trup!". I pomogło.
Zmierzam do tego, że znam przypadki ludzi, którzy zmieniali nazwiska, żeby się nie przyznawać do swoich ojców i matek.
Wszystkim się wydaje, że jak ma się za Hołdysa ojca, to ten start w życie jest łatwiejszy.
On mógłby być łatwiejszy, gdybym nie rzucił Perfektu. Gdybym nadal pracował jako muzyk. A ponieważ przestałem grać, to Tytus obcował z muzyką wyłącznie słuchając radia, MTV i nie widział mnie w akcji na żywo. Nie widział z bliska, na czym moja praca polega.
Wojtek Waglewski dużo grał w domu, jego synowie mieli w swoim pokoju rozstawione bębny i też grali. Tytus nie hartował się w boju, wszystko dźwigał sam. Kiedy miał wystąpić, to zawsze miał obawy, że najpierw ja go ocenię, a potem ktoś tam powie: "E, gorszy od ojca". W czymkolwiek.
Może gdybym sam grał, to byłoby inaczej. Zagrał ze mną kilka koncertów, bo on jest zdolnym muzykiem i ma diabelski temperament. Mam wrażenie, że jeszcze uda mi się z nim zagrać. Ale to ja muszę się zebrać w sobie, żeby wrócić do grania.
Chwilami bardzo. Tak, krążę wokół tego i może się uda. Ale też się tego obawiam. Zdaję sobie sprawę z tego, że już nie mam takiego znaczenia. Nie mam kredytu zaufania. Chętnie zagrałbym swoją nową muzykę, ale nie wiem, jak zostanie przyjęta.
Bolało pana, jak wylali na Tytusa wiadro pomyj, kiedy zaczął pisać do serwisu TVP SwipeTo?
Bolało, bo było to bardzo niesprawiedliwe. I mówię to nie dlatego, że on jest moim synem. Znam kulisy całej tej sprawy.
Powiedział, że dostał propozycję i nie wie, co zrobić. Zapytałem, co to za praca. Odparł, że ma pisać felietony o muzyce filmowej do nowego portalu, za którym stoi TVP, ale nie ma to nic wspólnego z polityką. Postawił im warunek, że jeżeli opublikują jeden tekst polityczny, to odchodzi. Nie widziałem problemu.
Czy w czasie, gdy grałem w Perfekcie, nie miałbym zanieść taśm do Trójki, która też była przecież komunistyczna? Albo Miłosz czy Hłasko mieliby nie oddać książek do wydawnictw, czy księgarń, bo one były komunistyczne? Nie na tym to polega.
Gdy Lewandowski udziela wywiadu TVP – nie jest zdrajcą czy PiS-owcem. Ważne jest, czy służysz dobrej sprawie – czy też systemowi upodlającemu ludzi. Tego drugiego nigdy nie zrobił. Myśmy to przegadali. Mówiąc wprost: Tytus nigdy nie pracował w TVP. Nie był tam ani sekundę.
Tak to zostało sprzedane w mediach.
My wiemy nawet, kto to zrobił. I wiemy, że to było celowo zrobione, żeby nas, jego i mnie, skłócić i skompromitować.
Tytus ma bardzo krytyczny stosunek do TVP. Nigdy nie przyjąłby propozycji z Wiadomości czy z TVP Info. Doskonale wie, gdzie zło mieszka. Robi znakomitą robotę oświeceniową na polu sztuki tam, gdzie może. Jest specjalistą od muzyki filmowej. Nie sprzedałby się nawet na sekundę. Bardzo surowo ocenia bieżącą polską rzeczywistość.
W ogóle nie ma o czym mówić. Natomiast to, co mu zrobiono, mam w pamięci i dziennikarze z tych portali nie mają co do mnie dzwonić.
Prowadziliście razem biznes. Trudno było?
Tytus miał ze swoimi dwoma kolegami grupę aktorską Niewinni chłopcy. Napisałem dla nich sztukę teatralną i oni ją brawurowo zagrali w świetnej reżyserii Piotra Łazarkiewicza i Macieja Kowalewskiego. Spektakl wyszedł bardzo mocny i pojawiło się pytanie, gdzie go wystawić.
Udaliśmy się do Starej Prochowni i tam przyjęto nas ciepło. Na prapremierę przyszła m.in. Agnieszka Holland, ze dwie-trzy inne osoby tego formatu. Bardzo im się spodobało. Chcieliśmy pokazać to większej widowni. Zacząłem chodzić i szukać miejsca. Okazało się, że teatrem, który może ich przyjąć, był Basen, teraz tam jest Garnizon. Wynająłem ten teatr, dość kosztowna była to zabawa. Chłopcy wystąpili tam dwukrotnie. Przyszli m.in. Wajda, Kutz, Gajos, Agata Kulesza, Tomasz Karolak. Gratulowali. No, ale co dalej?
Zdecydowaliśmy, że wynajmiemy pustostan po drukarni przy ulicy Ogrodowej, który postanowiliśmy zaadaptować na teatr. Uznaliśmy, że zrobimy z tego teatro-kawiarnię. Powstała scena, kawiarnia z barem, w drugiej części stoliki, wystrój cyganeryjny, jak w Piwnicy pod Baranami. Ideą było to, że będą tam grały małe teatry.
Teatry szły nam słabo. Nie znaliśmy tego środowiska. Fajnie szły koncerty. Z czasem ruszyły potańcówki, gdzie Tytus brylował jako Najgorszy dj Tito. Fajne to było, tłumy się ustawiały w kolejce na całej ulicy. Tytus ustalał program. Usunąłem się w cień, załatwiałem dokumenty czy pozwolenia. Gusia pilnowała gastronomii.
Co najważniejsze w relacji ojciec – syn?
Szacunek w obie strony. I to od małego. To będzie ciekawostka z kręcenia filmu "E.T." przez Stevena Spielberga. On reżyserując film z dziećmi, zauważył, że są przestraszone. Zorientował się, że przez różnicę wieku i choćby gabarytów, jak wzrost, boją się go, jak nauczyciela w szkole.
Dlatego, kiedy rozmawiał z dziećmi, kucał i wtedy miał oczy na poziomie ich oczu. Rozmawiali ze sobą jak równy z równym, jak kumple. Nie było widać przewagi wzrostu dużego człowieka, który wydaje polecenia z góry, niczym Zeus. To mnie urzekło. Używam tego porównania bardzo często.
Kiedy na Tour de Konstytucja ludzie mnie pytali, dlaczego młodzi nie idą na wybory, mówiłem im wtedy: "A czy wy kucacie, kiedy mówicie z nimi o wyborach, czy tylko ich opierdzielacie, że nie idą?". To jest ta różnica. Najważniejszą rzeczą jest kucnąć.
To ojciec ma zrozumieć dziecko, a nie dziecko ojca, bo to drugie jest niemożliwe, choćby ze względu na zasób doświadczeń. Nauczyć się słuchać, potem rozmawiać i kucać.
Żałuje pan czegoś w swoim tacierzyństwie?
W moim wieku, jak się patrzy na swoje życie, to człowiek ma taką możliwość, żeby wszystko złe, co się wydarzyło, zakwalifikować do szuflady z wydarzeniami, które mnie czegoś nauczyły. Czyli pozytywnie. Nawet jeśli piłem bardzo dużo, to przestałem pić.
I dzieci nie widziały, jak pan pił.
Nigdy mnie nie widziały. Wiedziałem, kiedy przestać. I to jest ważne. Miałem momenty, kiedy był na mnie straszny hejt z powodów politycznych czy ACTA, leciały pogróżki, że nam spalą dom, kawiarnię. I wtedy zadzwonił do mnie Tytus i powiedział: "Mam prośbę, żebyś nie wychodził z domu". "A co się dzieje?"; "Nie, nic. Ale jak słucham ludzi, to nie chciałbym, żeby do czegoś doszło".
On doświadczył hejtu znacznie wcześniej i nagle zobaczył, jak mnie hejtują. Dostrzegł, że rozmiary tego są ogromne. I bardzo troszczył się, żeby to się nie przerodziło w nieodwracalne fakty, żeby mnie nikt kwasem nie oblał, takie były pogróżki. Bardzo to sobie cenię z jego strony.
Kiedy wybuchła pandemia, nikt nie wiedział, co to jest. Tytus przyjechał do nas do domu, zamaskowany, w rękawiczkach. I bez paniki powiedział: "Nie wychodzicie z domu, dopóki się nie dowiemy, co to jest". I myśmy rzeczywiście nie wychodzili. Przejął stery. Zrobił to tak brawurowo, że powiedziałem tylko: "Dobrze, kurwa, nie krzycz". I już.
To są momenty przekazywania pałeczki. I trzeba być w pobliżu, kiedy na przykład sympatia zerwie z twoim dzieckiem – powiedzieć mu wtedy: "Takie rozstanie, to najstraszniejsza rzecz na świecie, wiem coś o tym". I od razu rozmowa schodzi na inny poziom. Wiem, że przy nim kucnąłem.