Z dziećmi też pan tak szybko jeździ samochodem?
Krzysztof Hołowczyc: Element
bezpieczeństwa w domu – mimo że nie przepadam za tym słowem, bo
jest "wytarte" – jest bardzo ważny. Kiedy jadę z córkami, to
wiem, że wiozę moje dobro największe, dlatego jadę ostrożnie.
Chociaż
mamy w domu anegdotę: jedziemy kiedyś niemiecką autostradą,
a żona Danusia mówi: "Zwolnij, chociaż do 220 km". I teraz
dzieciaki się śmieją: "Tato, zwolnij, chociaż do 220 km".
Często córki mówią: "Tata,
zwolnij"?
Rzadko.
Córki są otwarte, zawsze lubiły nowe i trochę się ekscytowały.
Ale są chwile, jak kiedyś bardzo szybko jechałem na podpisanie
aktu notarialnego, to prawie żonę wykończyłem. Jechałem swoim
stylem, a ona biedna mówi: "Nie dam rady".
Dużo
razem wyjeżdżamy za granicę i tam wypożyczamy samochody. Kocham
te momenty, kiedy jesteśmy wszyscy razem w wielkim SUV-ie i się
nigdzie nie spieszymy.
Wtedy pan nie zasuwa 220 km?
Nie.
Mam wtedy takie poczucie cudownego momentu, że wreszcie jestem tylko
dla nich. One nie rozeszły się po dużym domu, tylko wymieniamy myśli, możemy się dzielić emocjami. Jest wspaniale.
Kiedy
tylko mogę. Intensywność moich poczynań – sport, biznes –
jest ciągle na tak wysokim poziomie, że nasze rodzinne spotkania są
świętem. Ale jak tylko mam wolny czas, to od razu pędzę do domu.
Tam mogę naładować akumulatory. I zabieram dziewczyny w nasze
ulubione miejsca – na wodę, na motorówkę. I wtedy nikt nie
krzyczy: "Panie Hołowczyc, walnij pan zdjęcie". Albo: "Hołek,
ku**a wiedziałem, że tu będziesz na tej plaży".
Mam
kolegów, którzy są w tym samym poziomie rozpoznawalności i oni
mówią: "Przepraszam, teraz jestem tu ku**a prywatnie". Jak
dałem tego ryja do telewizora, reklamy, to już pozuję do zdjęć. Często
to jest piękne, bo ktoś przychodzi i mówi np.: "Ja chciałbym
tylko rękę uścisnąć".
Bardzo dobrze się czuję wśród ludzi, ale ten moment, kiedy siedzimy na motorówce i są tylko moi bliscy, jest pewnym azylem. Ta nasza ucieczka na wodę jest naturalna, bo wszyscy uprawiają sporty wodne. Nauczyłem tego córki, bo bardzo kocham wodę. Wszystkie na wszystkim pływają.
Ale żadna zawodowo nie jeździ samochodem?
Tak, to prawda. Myślę, że one wszystkie – szczególnie starsza i średnia – zobaczyły, że sport to nie zabawa, a wielkie wyzwanie, poświęcenie. Zdarzało się, że tatuś wracał połamany. A mama, która grała tyle lat w koszykówkę, wpadała do domu, zmieniała ciuchy. To jest coś, czego one doświadczyły. Sport fajnie wygląda, jak widzą tatusia, który na podium otwiera szampana. Ale to też ciężka praca, wyrzeczenia.
Jest moment, kiedy wyjeżdżam na Dakar i warczę na wszystkich jak dziki wilk, bo ja już myślami jestem tam, a tu dzieci chcą mieć święta. Ile ja potrafiłem popsuć świąt, tylko dlatego, że "tatuś już był w tym rytmie", jechał na rajd. Jestem wojownikiem, muszę walczyć.
To takie dwa stany emocjonalne: przed startem i po starcie, które odczuwa cała rodzina?
Tak, to jest pewna choroba. Osiągnięcie celu zawodowego jest dla mnie rzeczą nadrzędną. Kiedyś w wywiadzie powiedziałem: "Lepiej zginąć, niż przegrać". To było w domu strasznie źle przyjęte, Danusia pytała: "A my to co?".
Oczywiście przez lata nauczyłem się empatii, zobaczyłem, że ludzie nie są po to, by się po nich wspinać. Ludzie są fajni, mają swoje potrzeby. Człowiek ewoluuje.
Mówi pan o sobie "niedzielny ojciec".
Miałem bardzo dobrych rodziców, jestem nasycony ich miłością. Wiem, co to rodzina, odpowiedzialność za córki. Myślę, że po cichu one nie mają pretensji, że taty nie było w domu. Bo jak tylko wpadałem, to byłem cały dla nich. Chciałem tym moim dziewczynom dać wszystko, odrobić straty. Żona się śmiała, że kradnę te dziewczynki, że chłopaków z nich porobiłem.
Mówiłem: "Dawać, nauczymy się koła zmieniać". Każda umie jeździć na motorze, świetnie pływają na skuterach wodnych. Powtarzałem: "Pełny gaz, skręcasz". Najpierw każda jako mała dziewczynka siedziała ze mną z przodu, później na tym skuterze popylała. Dla nich było naturalne, że skuterem na wodzie jedzie się 100 km/h.
Pamiętam, jak Ala kiedyś na gokartach przypruła w słup. Powiedziałem tylko "Jezus". Jeszcze Stefan Peterchanzen, zwycięzca Dakaru, pobiegł do niej, a ona szybko kask zakłada i już odpala. Nie myślała, że coś ją boli, tylko że trzeba dalej jechać. To są pewne cechy – nie tylko uwarunkowania genetyczne – ale i poczucie, że trzeba zrobić swoje.
One są przeze mnie zakodowane. Pewnie chłopaka mi brakło. Śmieję się, kto weźmie te moje gokarty, samochody, to wszystko.
Powiedziałem dziewczynom, że za pierwszego wnuka oddam królestwo.
Nauczył je pan przegrywać?
Cały czas jest w domu takie hasło, że najwięcej uczy porażka, przegrana. Można popełniać błędy, ale trzeba o tym wiedzieć. Są momenty, że człowiek przegrywa, nie może czegoś zrobić. To jest frustrujące. I też je uczę: "Zostawiamy to, idziemy dalej. Bo życie toczy się dalej".
Moje córki zobaczyły, że zwycięstwo okupione jest płaczem, krwią, bólem. One widziały, jak tata przyjechał ze złamanym kręgosłupem i nie wiadomo, co dalej.
Dużo pan ryzykował, zaglądał śmierci prosto w oczy. Jak pan to dzieciom tłumaczył?
Potrafiłem rozmawiać z żoną i pewnie mimo woli dzieci to czuły, rozumiały. Tłumaczyłem: "Tutaj mamy taki biznes, tutaj taki, gdybym nie wrócił...". Gdybym nagle zniknął, to nie zostawię ich z ręką w nocniku, z kredytami, podatkami. Może emocjonalnie nie potrafiłem zrobić wszystkiego tak, jakbym chciał, ale od strony materialnej – zbudowałem twierdze, postawiłem mury.
Żył pan tak, jakby mógł nie wrócić z kolejnego rajdu?
Ciągle. Córki były nauczone, że jak wchodzą na dyskotekę, to muszą zakryć szklankę, rozglądać się i obserwować, czy to bezpieczne miejsce. Cały czas życiowo budowałem tę twierdzę. Dziewczyny są sprawne życiowo. One żyły w świecie ciągłych opowieści taty: "Zobaczcie, ten gość jest pewny, tamten nie". To, co wiedziałem życiowo, starałem się im przekazać. Naładować, ile się da, w razie, gdybym któregoś razu nie wrócił z rajdu.
Chciałem, żeby były samodzielne. Ale i tak tatuś, który kocha swoje córeczki, przez cały czas stara się dać im wszystko. Podetrzeć tyłek, wycałować, a potem powiedzieć: "Idź córeczko, a jakby coś się działo, to tata zawsze jest".
I zawsze pan dla nich jest?
Zawsze. Nie zapomnę, jak stałem na podium i dostałem telefon od Dany. Odwracam się na chwilę, odbieram: "Ala spadła z konia. Jest nieprzytomna. Leży". Nie odebrałem pucharu, wskoczyłem w samochód, dojechałem do szpitala w godzinę. I już organizowałem opiekę.
Wiem też, że niestety moje córki w pewnym sensie są uzależnione od tego. Kiedy cokolwiek się dzieje, to tata przyjedzie i pomoże.
Rozmawiał pan przed rajdem z córkami, żegnał się pan z nimi?
Nie, one sądziły, że tata jest niezniszczalny. "Tata zawsze wróci. Tata jest najlepszy. Tata to jest bohater, bez nogi, ale będzie szedł. Tata jest tym, który zawsze da radę. Jak nie można nic zrobić, to przyjdzie tata". Delikatniej rozmawiałem z żoną.
"Jeśli chcesz zwyciężać, musisz zbliżyć się do ciemności" – mówił pan. Jak jest się ojcem, to dalej człowiek chce tak wiele ryzykować?
Wszyscy mówili: "Nadejdzie ten moment, kiedy urodzą ci się dzieci i zwolnisz". Też tak sądziłem. Masz ten lęk, brzuszek ściska. A jak już 5,4,3,2,1 i chorągiewka w górę, to już jestem maszyną. Jestem częścią samochodu. Niemcy w naszym zespole nazywają to "łącznik między kierownicą a pedałami". I zapylam. Jestem w innym świecie. Liczy się tylko to, żeby wbijać pazury, prowadzić ten samochód dalej.
Co się myśli, kiedy śmierć jest blisko?
Zawsze myślałem, że w takim momencie będzie mi się wyświetlał film o rodzinie. Ale złapałem się na strasznych rzeczach – film był o tym, kto wsiądzie w mój nowy samochód. "Wiem, powinni Pawła wziąć”"– taką miałem myśl.
Później, jak wracałem helikopterem ze złamanym kręgosłupem, to myślałem: "Ciekawe co teraz, czy będą mnie chciały?" Takiego zdechłego, co ma może dwa koła, ale bardzo blisko siebie. To takie chwile, kiedy myślisz, że może nie jesteś takim kozakiem. Finalnie trzeba znaleźć to swoje miejsce.
Jestem osobą, która wierzy, że tam na górze ktoś coś układa. Parę razy w życiu dostałem wskazówkę: jeszcze nie teraz. Ktoś za ten dach przytrzymał albo dodał jeszcze gazu.
Miałem sceny, kiedy wiedziałem, że z punktu widzenia mojej wiedzy i fizyki czeka mnie koniec. Za chwile zgaśnie światło. Uczucie niewiarygodne, wiesz, że za moment nie będziesz żył.
Jestem tak zimny, że do ostatniego metra, centymetra kręcę. Kiedy wiem, że będzie ten moment, to zamykam oczy. I wtedy jest: wrrr. Cisza, charakterystyczny pisk. Zastanawiasz się, co się stało. Patrzysz na tego z boku, w różnej pozycji kończymy.
Co było najtrudniejsze w rodzicielstwie?
Nie wiem, chyba wypieram złe rzeczy. Miałem dużo szczęścia, cieszyłem się, jak córki się rodziły. Wszystkie są inne. Ala jest taka poukładana, wdała się w dziadka, mojego ojca. Karolina – pierwsza – zaznała jeszcze biedy, trudnych momentów. Jak komornik pukał i moja żona z nią na rękach walczyła – chcieli nam zabrać telewizor, bo Krzysio wszystko, co mógł, zastawił, żeby startować.
A trzecia – ta to już z dobrobytu, pewna siebie. To jest córka tatusia. Wszystkie trzy mówią, że Tosia to córeczka tatusia. Wygląda na to, że miałem dla niej najwięcej czasu. Dumny jestem z każdej. Alicja zaczęła dziennikarstwo, skończyła pierwszy rok i uznała, że to w ogóle nie jest dla niej. Później poszła na AWF, doszła do wniosku, że to też nie to. Teraz kończy psychologię.
Czuł się pan przedmiotem jej psychoanalizy?
Śmieję się i mówię: "Córuś, jak ty chcesz kogoś nauczać, to najpierw powiedz siostrze czy tatusiowi, co ma zrobić". A ona mówi, że nigdy swojej rodziny się nie bierze na terapię. Zauważam w sposobie jej mówienia, rozmowach z siostrami, że ma coraz większą wiedzę, że coraz szerzej widzi świat.
Ala jest taka delikatna, wrażliwa, a jednocześnie pozamykana. Ma taką pleksę, którą stopniowo otwiera. Walczyliśmy o nią. Siedziałem przy jej inkubatorze i nie zapomnę tych wykresów. Tętno i pełne gacie tatusia, czy wszystko dobrze. Ona w tym inkubatorze, płacząca żona. To był najcięższy moment.
Pamiętam, jak ją wyciągnęli z brzucha, bo byłem przy porodzie. Czytałem twarz doktora. On był w pełnej koncentracji i przerażeniu. Niósł ją tak, zwisało coś, paluszkami pukał w ten brzuszek. I znów nie widzę tej córeczki, ale lekarz zaczyna mieć jasność na twarzy. I nagle takie kwilenie, on już spokojny. Do dziś go pamiętam, pan Jacek.
Mówię mu: "Człowieku, jesteś wspaniały. Dla mnie ten moment, kiedy ratowałeś córkę, to jest najlepszy odcinek specjalny, w którym lecę". I wiem, że to był ten moment. Ona z innej perspektywy patrzy na świat.
Alicja wyjechała na ponad rok do Australii. Bolało tatę, że nie ma córki przy sobie?
Podobało mi się, że poznaje świat, że musi tam dostać w tyłek. To była dla niej lekcja życia.
I wreszcie pan ją ściągnął do Polski?
Pytałem, jaką przyszłość tam dla siebie widzi. "Masz coś w życiu do zrobienia. Myśl nie tylko o tym, co jest tu i teraz. Ale patrz do przodu, pięć ruchów do przodu". Wszystkie córki starałem się uczyć grać w szachy.
Co się zmienia w życiu mężczyzny, kiedy zostanie ojcem?
Nic się nie zmienia. Jest inaczej. Jak się pojawiała Karolina, to pędziłem z rajdu. Dosłownie w nocy przyjechałem, bo już był termin porodu. I za pół godziny była Karolina. Czekała na mnie. Przez okno zobaczyłem takiego małego stworka. To pierwsze spojrzenie. Pamiętam, jak w te wielkie łapy wziąłem tego małego, leciutkiego człowieka. Żona instruowała: "Tu główkę przytrzymuj".
Jakim ojcem jest Hołowczyc?
Kocham moje córki, zrobiłbym dla nich wszystko. Krew z krwi. To najlepsze, co udało mi się w życiu zrobić. Każda z córek jest zabezpieczona. To dla mnie naturalne, że je wspieram. I wiem, że na ich wsparcie też mogę liczyć. Rodzina to u nas jest siła.
Jestem dumny z tego, że córki cholernie dobrze oceniają ryzyko. Świetnie jeżdżą samochodami, są bardzo mądre, sprawne, waleczne.
Córki miały trudne momenty w szkole przez to, że mają na nazwisko Hołowczyc?
To czasami otwierało drzwi. A czasami tworzyło atmosferę bananowych dzieci.
Przygotowywaliście je na to?
Kara to w ogóle tego nie czuła, Ala już troszkę. Ale Tosia mówi, że ma większy kłopot. Koledzy przychodzą do niej z każdym moim wywiadem i jej pokazują. "Tato, jak mogłeś coś takiego powiedzieć", ale tu im się podobało. Musimy mieć świadomość, że wszystko jest słyszane, widziane. Robisz jakikolwiek ruch i już włączają kamerę, filmują. Tego jest pełno.
Jakie jest najlepsze pana wspomnienie z córkami?
Dużo jest takich wspomnień. Jedziemy, wszyscy sobie śpiewamy. Całe moje dobro jest ze mną. Przepychają się. Żona siedzi obok. To jest ten moment, coś mi się w życiu udało zrobić. To flesze, krótkie ułamki.
Pięknym wspomnieniem są nasze wypady na wodę. Cieszy mnie, że najmłodsza córka poszła w sport, ma w sobie ten gen rywalizacji. Ale i ona najbardziej ocenia ojca: "zła koszula, coś źle zrobiłeś". Kocham to. Rycząca 15. Teraz ma swojego chłopaka i jak ich gdzieś podwożę, to moja 15-letnia córeczka robi dzióbek i mówi: "Kocham". A potem: "Tato, ruszaj wreszcie".
Jestem bardzo tolerancyjny. Wszystko, co im zakodowałem w te twarde dyski, już tam jest. Nie będę już nic zmieniał.
Narzekał pan, że córki szukają księcia z bajki.
Miałem takie poczucie. "Ten do niczego, tamten za słaby". A przecież to są fajni ludzie. Ale daję córkom wolność.
Testuje pan jakoś ich partnerów?
Nie, ale ze dwóch zabrałem na przejażdżkę.
Nie ma idealnych ojców. Ale trzeba dążyć, trzeba się zbliżać. To jest jakiś cel. Ale nie mój. Dla mnie najważniejsza jest miłość.