Alicja
Hołowczyc: Trochę na pewno. Ale jeżeli chodzi o naszą trójkę,
to chyba największą córeczką tatusia jest najmłodsza siostra. Ma
i miała go w dzieciństwie najwięcej.
Nie przypominam
sobie, żebym za tatą jakoś specjalnie tęskniła. Byłam
przyzwyczajona do tego, że mało go w domu. Ale zawsze wiedziałam,
że jest obecny w naszym życiu. To pytanie zresztą bardzo często
pada.
Może dlatego,
że pani tata sam o sobie mówi "niedzielny ojciec".
Byłam do tego
przyzwyczajona. Nie jest to coś, co z perspektywy czasu, jest dla
mnie jakimś brakiem. W urodziny czy święta, kiedy taty nie było,
to mama rekompensowała nam jego nieobecność.
Trudne było
dla dziecka, że ojciec wyjeżdża na niebezpieczne rajdy, łamie
kręgosłup, jest transportowany helikopterem?
To za każdym
razem jest trudne. I do tego nie da się przyzwyczaić. Wypadki były
różne: kilkukrotne połamania kręgosłupa, choroba tropikalna.
Jesteśmy oswojone z myślą, że coś może się wydarzyć,
natomiast za każdym razem taka wiadomość była bardzo trudna.
Zawsze tata dzwonił najpierw do mamy, której mówił: "Jest źle
Dana" albo "Jest dobrze". I my się tym kierowałyśmy, bo wiadomo,
media różnie informowały.
Pamiętam, że
byłam na obozie jeździeckim, kiedy tatę transportowali
helikopterem. To takie uczucie, jakby ktoś ci wbijał sztylet, całe
ciało drętwieje. Jak już wiesz, że głowa i kręgosłup są całe,
nie ma zagrożenia życia, to zaczynasz odczuwać większy spokój.
Wierzę też, że
ojciec jest na tyle silny, że da sobie radę. Ale stres zawsze
będzie, każdy z nas by się martwił o rodzica.
"Mamo zrób
coś z tatą, dłużej tak nie wytrzymamy" – powiedział pani
ojciec w jednym z wywiadów, cytując wasze słowa. To był wyraz
tęsknoty?
Żadna z nas nie
ma problemu z tym, że taty nie było. Uważam, że coś za coś.
Jeden ojciec jest marynarzem i wyjeżdża na pół roku, inny
kierowcą tira – też go nie ma tygodniami, a kolejny pracuje na
etacie, siedzi w pokoju obok, ale jest nieobecny w życiu dziecka.
Żadna z nas nie
ucierpiała, że taty nie było. On daje nam ogromne poczucie
bezpieczeństwa. Zawsze dla nas jest. Kiedy jestem w potrzebie, to
dzwonię do taty. Nawet jeśli będzie na drugim końcu świata, to
zrobi wszystko, żeby pomóc. Wiem, że rodzice zawsze dla mnie są.
To budujące i dające poczucie bezpieczeństwa.
Był moment, że
miała pani dość pasji ojca?
Nie, to był dla
mnie zawsze powód do dumy. Przez cały czas mu kibicuję. Wiele
poświęcamy w imię tego, żeby się realizował. Wszystkie mamy w
sobie takiego sportowego ducha – moja mama była koszykarką. Każda
z nas ma ambicje, więc sukcesy taty to była duma. Nigdy przez głowę
nie przeszły mi myśli, że mam tego dosyć. To jest jego życie.
Jak
spędzaliście razem czas?
Kiedy tata był w
domu, to na sto procent był dla nas. Robiliśmy dużo fajnych
rzeczy: motorówki, narty wodne, rowery. Często też jeździłam z
tatą oglądać zawody żużlowe, motokros. Zazwyczaj najlepiej nam
się rozmawiało w samochodzie, w podróży.
Rozmawialiście
o wszystkim?
Od dziecka mam z
tatą taką relację, że możemy porozmawiać o wszystkim: o swoich
problemach, sprawach sercowych. Zawsze wysłuchał. Sam też potrafił
się przede mną otworzyć.
A jak z
chłopakami? Wielu ojców krzywo patrzy na sympatie swoich córek.
Dość niedawno
przyprowadziłam do domu pierwszego partnera. Mój tata jest silnym
wzorcem, wysoko zawiesił poprzeczkę, ale nigdy się nie obawiałam.
Wiem, że kiedy widzi, że jestem z jakimś partnerem szczęśliwa,
to daje mu szansę.
Bardzo lubią się
z moim chłopakiem. Tata często dzwoni i pyta, kiedy wpadniemy.
Nigdy nie był oceniający, nieakceptujący.
"Moje córki
szukają księcia z bajki, jedna się już rozwiodła" – mówił
w wywiadach.
Może z tego
względu długo nikogo nie miałam. Bo idealizowałam, chciałam,
żeby ktoś był taki i owaki, a rzeczywistość jest inna. Później
do tego dojrzałam. Pójście na psychologię dużo mi dało –
wyluzowałam. Przestałam sobie wkładać do głowy jakieś
idealistyczne obrazy. Do tej pory nad tym pracuję.
Czego nauczył
panią tata?
Na pewno tata
nauczył mnie, żeby być odważnym, silnym, żeby się nie poddawać.
Nauczył mnie też jeździć na rowerze.
Samochodem też
mnie uczył jeździć. Zanim poszłam na kurs, to zabierał mnie na
parking, wsadzał za kółko i mówił: "Kieruj". Dawał
wskazówki. Po egzaminie rzucił: "No chodź córka, pokaż, co
potrafisz". Wtedy dawał mi dużo cennych uwag. Dużo nauczyła
mnie jazda z nim na lewym fotelu.
Oczywiście, że
mu się zdarzało. Jak byłam świeżo po egzaminie, to powiedział: "A co ty, worek z ziemniakami wozisz czy ludzi? Płynniej. Jak ty
hamujesz?".
A ojciec
jeździł z wami szybko?
Na pewno zgodnie z
przepisami. Jesteśmy przyzwyczajone do szybkiej jazdy. Od czasu do
czasu lubię się z nim przejechać w takim rajdowym anturażu. To
bardzo fajne przeżycie, adrenalina. Uważam, że każdy powinien
spróbować. To zupełnie inny świat.
Dlaczego nie
poszła pani drogą ojca?
Żadna z nas tego
nie zrobiła. Lubię szybką jazdę, ale w życiu nie miałam takiej
myśli, żeby pójść w motosport. Wiem, że jest dużo kobiet,
które wybierają tę ścieżkę. Mnie to nie do końca kręci.
W wywiadach
pani ojciec mówi: "Zrobiłem te dziewczyny trochę za twarde".
Też pani tak sądzi?
Jesteśmy twarde,
zresztą mama też. Twarda i zaradna.
To ona na
swoich barkach nosiła cały dom, kiedy ojciec wyjeżdżał?
Po części na
pewno. Przez to, że taty nie było, to nasz babiniec musiał sobie
ze wszystkim poradzić.
Chodzi też o
takie podejście do życia i słowa taty: "Jak to sobie nie
poradzisz? Twarda bądź, a nie miękka". I w wielu sytuacjach
kazał nam się nie poddawać. Mówił: "Masz dać radę". I my
dawałyśmy radę.
To było trochę
obciążające?
Pewnie trochę
tak. Może momentami powinnyśmy sobie odpuszczać, a przez ten głos
w głowie: "bądź twarda", nie potrafiłyśmy. Ale nie mam do
taty żalu.
Ojciec nauczył was też przegrywać, płakać?
Pewnie, że tak. W
gorszych momentach mówił: "Życie to nie tylko bycie na
piedestałach". Zawsze wiedziałam, że nawet jak będę w
najgorszej życiowej sytuacji, to mogę liczyć na jego wsparcie.
Nie odpychał nas,
kiedy jakoś gorzej nam poszło. Nawet w gorszych momentach naszego
życia był dla nas wsparciem. Mówił, że to punkt, z którego
można ruszyć. Mam 30 lat, a często dzwonię do taty i mówię: "pomóż".
Bycie córką
Hołowczyca było kulą u nogi czy sporym ułatwieniem?
Są dwie strony
medalu. Wychowałam się w Olsztynie, Warszawa rządzi się swoimi
prawami. Ludzie w Olsztynie tak się za nim nie oglądają.
Były momenty,
kiedy jakiś nauczyciel w szkole zamiast po imieniu, mówił do mnie
po nazwisku, co mnie irytowało. Albo były takie głosy: "A ty
jesteś córką Hołka, to pewnie mieszkasz w willi z basenem".
Miałam duży dystans, mama nas tego uczyła. Nigdy mnie to jakoś
bardzo nie dotykało.
"Wolę
być zwykłym workerem w Australii, robić proste rzeczy niż być
dyrektorem w jakieś firmie w Polsce. Na
ulicy
ludzie mają do mnie niechęć, bo jestem Hołowczyc, mam sławnego
ojca. To boli" – cytował pani słowa tata w jednym z wywiadów.
Nie przypominam
sobie tego kompletnie. Zakochałam się w Australii i chciałam tam
zostać.
Dlaczego
Australia, tak daleko od domu?
To był przypadek.
Zawsze marzyłam, żeby wyjechać w miejsce, gdzie będzie ocean,
surfing. Byłam po maturze, poznałam przez rajdowe połączenia
rodzinę z Australii, która zaprosiła mnie na wakacje. Pojechałam
i się zakochałam. Zrobiłam wszystko, żeby wyjechać. Postarałam
się o wizę. Spodobało mi się tam wszystko: widoki, styl życia,
dobre zarobki. Wyjechałam na rok.
I nie chciała
pani wracać, a tacie zależało?
Tak. Była taka
rozmowa: "Tato, nie rozumiesz, ja chcę spróbować. Może pójdę
do szkoły pielęgniarskiej, bo tam był deficyt". Byle tam tylko
zostać.
Chciał mieć
panią przy sobie?
Może tata miał
wtedy rację, że mnie zatrzymał. Zaraz kończę studia. Zawodowo i
prywatnie zaczęło mi się życie układać. I nie chciałabym dziś
być tak daleko od rodziny.
Ale myślę też,
że każdy młody człowiek powinien mieć rok na podjęcie decyzji,
zanim pójdzie na studia. Mnie to pozwoliło stanąć obok i na
siebie spojrzeć. Byłam z dala od rodziny, znajomych, z dala od
strefy komfortu, życia, które budujesz 19-20 lat. Mnie to bardzo
pomogło, wróciłam po tym roku jako inna osoba. Natchniona, z
zupełnie inną energią.
Miała pani
szansę, żeby poznać siebie?
Tak, masz czystą
kartę. Nikt cię nie zna. Bardzo to było dla mnie ważne. Tutaj też
długo szukałam siebie: skończyłam licencjat, później zaczęłam
dziennikarstwo, turystykę na AWF. Dalej nie wiedziałam, co robić,
wyjechałam do Australii. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pójdę
na psychologię.
Zawsze ludzie mi
się naturalnie zwierzali. Jestem otwarta, empatyczna, chętna do
pomocy i szybko nawiązuje kontakt. Zastanawiałam się,
czy mam jakiś talent: nie umiem ładnie tańczyć, śpiewać,
rysować.
W końcu koleżanka
wracała z terapii, rozmawiałyśmy, a ona: "Alicja, mówisz mi to
samo, co terapeutka". Jeszcze nawet nie studiowałam psychologii. I
to był dla mnie punkt zaczepienia. A że to fach teraz bardzo
pożądany i potrzebny... Więcej osób jest świadomych. Dbamy także
o naszą głowę, umysł. Coraz więcej ludzi sięga po pomoc, nie
wstydzi się. Mam dużo fajnych planów związanych z psychologią.
Na razie nie chcę
mówić. Chciałabym pracować z młodzieżą. Mam 15-letnią
siostrę, widzę, co się dzieje, co pandemia zrobiła z młodzieżą.
Trzeba im pomagać. Mam fajne pomysły, ale potrzebuję trochę
czasu.
Pracuję w
poradni, przychodzi dużo młodzieży i widzę, jaka jest skala
problemu. Bardzo bym chciała, żeby więcej się o tym mówiło.
Świadomość w mniejszych miastach jest jeszcze mniejsza.
Najtrudniejszy
moment w relacji z tatą?
Chyba wtedy, kiedy
chciał mnie ściągnąć z tej Australii. Wydawało mi się, że
niszczy moje marzenia. Powiedział: "Życie to nie plaża, życie
jest gdzie indziej". Jako 20-latka myślałam, że będę chodzić
do pracy, a potem na plażę. Nie kazał mi wracać. Tłumaczył, co uważa za rozsądne. Decyzja należała do mnie.
Jakie jest
najlepsze wspomnienie z tatą?
Tych wspomnień
jest mnóstwo. Trudno wybrać jedno. Pamiętam go jako kochającego
tatę, który zabierał mnie i przyjaciółki na rowery, narty
wodne.
Zaczęłam swoją
terapię i rozgrzebujemy różne rzeczy. I moje dzieciństwo było
bardzo dobre, kolorowe. Nie mam złych wspomnień.
Co jest
najważniejsze w relacji ojciec – córka?
Myślę, że
zaufanie, szczerość, otwartość. Mamy to.
Myślę, że to
pojęcie nie istnieje. Nie ma ojców idealnych, nie ma matek
idealnych, nie ma ludzi idealnych. Każdy z nas popełnia błędy.