nt_logo

Lewicka: Marsz, marsz… ku wyborom. Co wiemy na ostatniej prostej kampanii?

Karolina Lewicka

02 października 2023, 08:56 · 10 minut czytania
Za nami przedostatni weekend tej kampanii i jedenaście dni do ciszy wyborczej. Proponuję Państwu rzut oka na sytuację poszczególnych ugrupowań.


Lewicka: Marsz, marsz… ku wyborom. Co wiemy na ostatniej prostej kampanii?

Karolina Lewicka
02 października 2023, 08:56 • 1 minuta czytania
Za nami przedostatni weekend tej kampanii i jedenaście dni do ciszy wyborczej. Proponuję Państwu rzut oka na sytuację poszczególnych ugrupowań.
Karolina Lewicka: "Marsz, marsz… ku wyborom. Co wiemy na ostatniej prostej kampanii?" Fot. JACEK DOMINSKI/REPORTER/East News

PO, czyli marszowym krokiem po koszulkę lidera

Cofnijmy się do 1968 roku. W Stanach Zjednoczonych trwa wówczas kampania prezydencka, w której po raz kolejny o Biały Dom bije się Richard Nixon. Przy swoim boku ma Rogera Ailesa, późniejszego twórcę Fox News. To on dostrzega, że mniej liczy się to, co się w kampanii wydarza, bardziej – jak to, co się wydarzyło, rezonuje, czyli jakie wywrze wrażenie.


Theodor H. White, opisując tę nowatorską pod względem marketingowym i komunikacyjnym kampanię podsumował to tak: "Wydarzenia wiodą podwójne życie, a wrażenie, jakie sprawią wydarzenia w polityce, jest tak samo ważne jak rzeczywistość”.

Poprzeczkę zawiesił bardzo wysoko sam Donald Tusk, mówiąc w piątkowy wieczór, że "będzie to jedno z największych wydarzeń w polskiej polityce od czasów odzyskania niepodległości".

Zaryzykował, ale wygrał: Marsz Miliona Serc niewątpliwie był sukcesem – frekwencyjnym, organizacyjnym i politycznym. Z jakim wrażeniem nas zostawił? Że największa partia opozycyjna ma realną szansę na zwycięstwo. Że to po jej stronie są pozytywne emocje i energia tłumów. I że to właśnie ona rozpoczęła atak szczytowy - celem jest przynajmniej zrównanie się w sondażach z PiS lub, najlepiej, przeskoczenie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego

Rzeczownik "zwycięstwo" i czasownik "zwyciężyć” były odmieniane przez przypadki i osoby.

– Obiecuję Wam ciężką pracę. Obiecuję Wam krew, pot i łzy. I zwyciężymy! krzyczał ze sceny Michał Kołodziejczak. Symboliczne były obrazki z Ronda Radosława – tłum gromadził się pod masztem z biało-czerwoną flagą, ozdobioną, jak co roku, w dniach trwania Powstania Warszawskiego, znakiem Polski Walczącej.

– Dziś naszym orężem jest długopis – mówił Borys Budka. – Wygramy te wybory.

Sam Tusk skończył swoją przemowę wezwaniem: – Idźcie i zwyciężajcie!.

Prócz komunikatów, mających obudzić lub umocnić wiarę w zwycięstwo, były też apele do niezdecydowanych, którzy wahają się, czy wrzucić swój głos do urny, a wśród których jest więcej potencjalnych wyborców opozycji (to kobiety, młodzież, ludzie z wyższym wykształceniem). – Ja jestem gotów naprawdę na kolanach iść do niektórych – mówił Tusk, zachęcając do udziału w elekcji.

Wiadomo, że teraz lider PO ze swoim sztabem będą projektować strategię na ostatnie dni kampanii - wiele miało zależeć od powodzenia marszu i do efektów tego niedzielnego wydarzenia mają być dobrane kolejne ruchy tej formacji.

PiS, czyli fabrykowanie potęgi i zbiorowa obsesja 

Sondaże są dla PiS łaskawe, ale nie aż tak, by Jarosław Kaczyński mógł rozkosznie śnić o trzeciej kadencji. Wręcz przeciwnie – samodzielna większość w izbie niższej wydaje się być poza zasięgiem. Stąd wrzutki do mediów o "wewnętrznych" badaniach opinii publicznej, które mają rzekomo dawać PiS-owi 231 mandatów poselskich.

Tak rządzący fabrykują swoją potęgę. Stwarzają wrażenie (znów wrażenia!), że pewnie idą po władzę. Że nic im nie szkodzi, że poparcie rośnie, a nie spada, i że konkurencja nie dotrzymuje im kroku. 

– Ludzie przestali wierzyć w zwycięstwo PO – ogłosił w piątek Rafał Bochenek. – Jest jakaś taka odczuwalna demobilizacja jeżeli chodzi o to środowisko. 

Takich prób zasiania wątpliwości wśród elektoratu opozycji jest więcej, bo PiS wie, że w tych wyborach rozstrzygająca jest mobilizacja swoich i demobilizacja cudzych wyborców. Stąd tak wiele uwagi politycy PiS poświęcili narracji o rzekomej klapie frekwencyjnej marszu. Już o 12:22 Patryk Jaki pisał na portalu X: "Na razie słaba frekwencja w Warszawie, dużo poniżej oczekiwań”, a Jarosław Kaczyński pochylił się nad liczebnością maszerujących w trakcie swojego przemówienia (według prezesa w stolicy było zaledwie 60 tysięcy osób).

Jednocześnie PiS kroczy od afery do afery. Niby to nic nowego, a rządzący zdążyli nas przyzwyczaić, że są jak teflon – nic nie przywiera, wszystko spływa. Jednak w tak gorącym okresie jak kampania każdy skandal liczy się podwójnie.

Ledwo co ucichła afera wizowa, a już dzieje się na stacjach Orlenu – masowo "psują" się dystrybutory. A niepokój o brak paliwa unieważnia radość z przedwyborczej obniżki, jaką były wójt Pcimia zafundował swoim politycznym promotorom. Na dodatek wyciekł mail z instrukcją jak z filmów Barei: "Jeżeli brakuje wszystkich rodzajów paliw, wszystkie oznaczenia/naklejki paliwowe należy zakleić komunikatem formatu A4 z "Awaria dystrybutora. Przepraszamy za utrudnienia". Fotografie białych kartek z taką treścią, nalepionych na dystrybutory, rozlały się po mediach społecznościowych, budząc śmiech i kpiny. To nie jest dobry prognostyk dla żadnej władzy.

I jeszcze jedno. Ewidentnie w tej kampanii ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego nie zapunktowało u wyborców żadną obietnicą. To, że podwyżka 500 plus jest kapiszonem wiedzieliśmy już w maju, niedługo po jej ogłoszeniu (wyborcy zaczęli negatywnie postrzegać transfery socjalne, bo skleili je w swoich głowach z inflacją), ale także niedawne "konkrety”, np. lepsze żywienie szpitalne nie zawładnęły masową wyobraźnią.

PiS-owi pozostał jeden jedyny instrument oddziaływania na Polaków: strach. Na tym zasadzała się niedzielna konwencja w katowickim Spodku: na straszeniu Donaldem Tuskiem. Tylko i wyłącznie. Całość przemówień wyglądała tak, jakby politycy PiS ulegli zbiorowej i niezwykle silnej obsesji. 

Mateusz Morawiecki nakreślił złowrogą alternatywę: – 15 października na stole leżeć będą dwie wizje naszej ojczyzny. Polska wizja Jarosława Kaczyńskiego i niemiecka wizja Donalda Tuska.

Wymachiwał przy tym teczką, w której miał rzekome kompromitujące materiały na Tuska (i jako żywo przypominał niejakiego Stana Tymińskiego, który w 1990 roku także czarną teczką i jej zawartością straszył Lecha Wałęsa – ostatecznie teczka okazała się być pusta).

Jeszcze dosadniej cel PiS-u sformułował Jarosław Kaczyński: – Chodzi o to, żeby nie wrócił system Tuska.

Tyle, że opowieści np. o tym, że Tusk podwyższy wiek emerytalny lub będzie chciał oddać Putinowi pół Polski, tej po wschodniej stronie Wisły, mogą mobilizować twardy elektorat, ale wątpliwe, czy będą komunikatami zachęcającymi dla tych, którzy kiedyś na PiS głosowali, a teraz są nim rozczarowani. Im premier radził, by nie oglądali niezależnych mediów ("wyłączciewszystkie Onety, TVN-y, w ogóle wyłączcie internet") - wiadomo, im społeczeństwo bardziej niedoinformowane, tym łatwiej nim manipulować. 

Trzecia Droga, czyli życie na krawędzi 

Efekt straconego głosu – tego muszą się dziś obawiać Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz. Ryzykowna już w momencie jej podejmowania decyzja o starcie w ramach komitetu wyborczego, powodująca konieczność sforsowania ośmioprocentowego progu, właśnie się mści.

Nawet jeśli przyjmiemy za dobrą monetę narrację Trzeciej Drogi o "wewnętrznych" sondażach (znów "wewnętrzne sondaże"!), które dają jej 10-11 proc., to i tak ludowcy i Polska 2050 wciąż nie mają gwarancji wejścia do Sejmu. Tym bardziej, że pojawiają się – już oficjalnie i publicznie – sondaże dlań gorsze, w których balansują na progu lub są lekko powyżej niego (średnia sondażowa to obecnie 9,2 proc.).

Jeśli wyborcy uznają, że istnieje duże ryzyko, że ta koalicja przepadnie w wyborach, to mogą przerzucić swój głos na silniejszego gracza. Bo nikt nie lubi głosować na przegranych. Dlatego np. Aleksander Kwaśniewski wzywa: – Hołowniacy, głosować na Hołownię. Lewacy, na Lewicę.

Ciepło o Trzeciej Drodze wypowiadał się też w ostatnich dniach Donald Tusk, a przed startem niedzielnego marszu pozdrowił "inne demokratyczne partie polityczne, i Władysława Kosiniaka-Kamysza, i Szymona Hołownię. Robią swoją dobrą pracę dzisiaj". Hołownia nie pozostał dłużny i wyraził radość z powodu tego, że atmosfera w Warszawie "była super"

I jeszcze jedno: PiS bardzo liczy na porażkę Trzeciej Drogi.

– Płakać nikt nie będzie jeżeli będą poniżej progu wyborczego – mówił w piątek rzecznik rządu. Wiadomo – to może właśnie być ich przepustka do trzeciej kadencji. Jeśli pierwsi przybiegną na metę, a Hołownia z Kosiniakiem przepadną, to ich mandaty, wynikające z liczby oddanych nań głosów, trafią w lwiej części do zwycięzcy. 

Albo Trzecia Droga, albo trzecia kadencja PiS – mówił w sobotę lider Polski 2050 i miał rację. 

Pojawia się także pytanie o efekt Marszu Miliona Serc. Sukces Tuska może być pyrrusowym zwycięstwem. Jeśli PO zacznie się teraz, na fali wczorajszych wydarzeń, wzmacniać, to prawdopodobnie także kosztem Trzeciej Drogi. To jest z kolei tzw. efekt rozpędu, przerzucania głosów na kandydata lub partię, która właśnie zaczyna szybko rosnąć. Hołownia i Kosiniak w ten weekend nie odstawiali nogi i wytrwale pokonywali kolejne kilometry w ramach swojego "wielkiego weekendu demokracji".

Spotkań w terenie polityków obu formacji było przeszło tysiąc i niewykluczone, że zahamują potencjalny odpływ dotychczasowych wyborców lub nawet zachęcą tych do tej pory niezdecydowanych, ale wykluczających oddanie swego głosu na PO. Byłoby to spełnienie marzeń polityków Trzeciej Drogi, by zagospodarować tych zmęczonych bitwą dwóch gigantów i ostrym sporem politycznym. 

Jak będzie - dowiemy się za kilka dni, kiedy weekendowe wydarzenia ułożą się już w głowach Polaków i znajdą odzwierciedlenie w badaniach opinii publicznej. 

Lewica, czyli szklany sufit

Lewica wybrała się na niedzielny marsz, bo Lewica szykuje się już do roli koalicjanta Donalda Tuska. Lider PO nie ukrywa, że sojusz z Włodzimierzem Czarzastym byłby najlepszym rozwiązaniem – im mniej partnerów, tym stabilniejszy rząd. Dopiero jeśli tej dwójce nie starczy mandatów (a na razie to nawet cała opozycja nie ma pewności zdobycia 231 szabel w Sejmie) dokooptowani zostaną Hołownia i Kosiniak.

Ale nie wybiegajmy w przyszłość. Tu i teraz Lewica ma się i dobrze, i źle. Dobrze, bo obaw o nieprzekroczenie progu nie ma, zaś w sondażach pojawiły się lekkie dlań wzrosty. Źle, bo mimo intensywnej kampanii, Czarzasty z Biedroniem wciąż kręcą się wokół 10 proc. (a to wskazania niższe niż ich wynik wyborczy sprzed czterech lat: 12,5 proc.). Tak, jakby podejmowane działania były kompletnie bez znaczenia. Także obecność lewicowych liderów i liderek na marszu nie była spowodowana nadzieją na wzrost, tylko koniecznością minimalizowania strat, które mogłyby się pojawić w razie absencji.

Ale Czarzasty dobrze wykorzystał swój czas na scenie – ostrym, antyklerykalnym przekazem zawalczył o wyborcę i wyborczynię progresywnych. Na razie jednak Lewica musi się pogodzić ze swoim statusem małego ugrupowania (lub raczej: koalicji) i długim marszem ku pozycji średniaka, wycenianego na circa 20 proc. 

Konfederacja, czyli równia pochyła 

Koalicja pod wodzą Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka straciła miejsce na sondażowym podium, bo traci głosy wyborców. Kampania centralna wytraciła impet (do katowickiego Spodka, mogącego pomieścić 11 tysięcy ludzi, dotarło w ubiegłą sobotę, na konwencję Konfederacji, raptem 3 tysiące osób), a kampanii regionalnej ponoć nie ma wcale. W ostatnich dniach konfederaci postanowili zagrać ponownie na antyukraińskiej nucie, ale tutaj skutecznie wygryza ich PiS, który już Kijowa nie kocha.  I nie widać, być Konfederacja miała na siebie jakiś inny pomysł. 

"Naprawdę mocno wierzymy, że ta jesień będzie należeć do Konfederacji" - deklaruje na X Krzysztof Bosak, ale mogą być to tylko pobożne życzenia. 

Ostatnia prosta, czyli wielka niewiadoma 

Wszystko się może zdarzyć. Nic nie jest pewne czy przesądzone. Może się okazać, że Platforma nagle wskoczy na falę, przyspieszy tuż przed metą i przeskoczy PiS. Ale może być i tak, że nagle objawią się przy urnach miłośnicy Kaczyńskiego, aż do końca niewidoczni w sondażach, zakamuflowani.

Trzecia Droga może być dwucyfrowa, albo może jej nie być wcale. Konfederacja raczej już nie wróci do swych najlepszych wyników z wiosny, ale może jeszcze osłabnąć lub się trochę odbudować. Pewne jest tylko jedno: każdy głos jest na wagę złota, a walka będzie się toczyć do ostatniej minuty. Polski wyborca jest kapryśny, decyzje podejmuje czasem dopiero nad urną i - jak każdy wyborca - jest mało racjonalny, bardziej emocjonalny. Emocje ostatnich dni kampanii zdecydują zatem o politycznym losie Polski.