Niewidzialni
naTemat extra

"Potem śmierć poznaje się już nawet po zapachu"

Fot. Maciej Stanik/ naTemat

Znają wszystkie blizny tego miasta. Tu ktoś komuś wbił nóż w plecy. Tam ktoś się powiesił. W jednym z bloków ciało kobiety napuchło tak bardzo, że aż pękło. Najtrudniej patrzeć na umierające dzieci. Kiedy Piotrowi rodził się syn, ktoś inny pojechał na oględziny martwych noworodków.
Zima, siarczysty mróz szczypie w oczy. Słońce nisko, powietrze ostre, szorstkie. Tomasz jedzie na oględziny zwłok mężczyzny, którego jeszcze niedawno szukał. Był policjantem w prewencji. Chciał znaleźć go żywego.
Teraz jako technik kryminalistyki musi zabezpieczyć ślady, udokumentować położenie ciała, ocenić obrażenia. Obejrzeć zwłoki z każdej strony. Sprawdzić, czy są rany po kuli, cięcia, ślady walki. Cokolwiek, co mogłoby wskazywać na zabójstwo.
Tylko że zwłoki są całkowicie zamarznięte, przytknięte do lodowej tafli. Nie da się ich nawet obrócić. Trzeba oderwać. – Pomogli płetwonurkowie. Wydobyli ciało, przenieśli, ale ono nadal było jak kamień. Tak twarde i zimne, że trudno było cokolwiek z nim zrobić – opowiada Tomasz.
To jedno ze wspomnień, które zostanie mu w głowie na zawsze.
Zdzisław, starszy stażem technik, radził Tomaszowi na początku: "Dotykaj, oglądaj, rób wszystko sam, sprawdź się".
Tylko że tu nic nie można zrobić. Trzeba czekać do sekcji. Zwłoki odmarzną w chłodni i dopiero wtedy będzie można je dokładnie obejrzeć.
Młodych testuje się na zwłokach. Jeśli kandydat na technika blednie, wymiotuje albo nie radzi sobie z widokiem śmierci, zwykle sam rezygnuje. Przez pierwszy miesiąc ocenia się wszystko: sprawność rąk, wiedzę, opanowanie i odporność psychiczną.

Jak węgielek

Tomasz ją ma. Tylko to pozwala mu wytrzymać sekcję zwłok dziecka rozszarpanego przez psy. Ciało było czarne jak węgielek, który dopiero co został wyciągnięty z pożaru. Albo mężczyzny przysypanego żwirem, do którego uparcie dzwoniła żona, choć on już nie żył. 
Bardzo chce zostać technikiem. Najpierw studiuje bezpieczeństwo wewnętrzne, potem kryminalistykę i prawo. Ale od początku to kryminalistyka fascynuje go najmocniej. Na uczelni angażuje się w koło naukowe. Potem zostaje jego prezesem. Jeździ na konferencje, publikuje w czasopismach popularnonaukowych.
Policja była naturalnym wyborem. W Wydziale Techniki Kryminalistycznej i Statystyki Przestępczości Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie pracuje ośmiu specjalistów. Tomasz najpierw jest jednym z nich. Potem awansuje na kierownika zespołu. 

Tomasz (imię zmienione) nigdy nie zapomniał najtrudniejszych zdarzeń / Fot. Maciej Stanik / naTemat

Jego zawodowa droga skrzyżuje się z drogą Piotra, funkcjonariusza z 19-letnim stażem. Ten do pionu kryminalistyki trafia przypadkiem. Jeszcze jako policjant prewencji zostaje oddelegowany do zdarzenia w Nidzicy. Pomaga technikowi zabezpieczać miejsce zdarzenia.
Czuje impuls. Już wie, że chce robić to samo.
Podczas swojej pierwszej interwencji w nowej roli trafia na ciało znajomego ze szkoły. Widok jest drastyczny. Piotr może odmówić udziału w oględzinach. Ale nie robi tego. Zostaje.
Potem śmierć będzie poznawał już po zapachu. Olsztyńska dzielnica Zatorze: kamienice, wiadukt, trochę zieleni.
Piotr
technik kryminalistyki:
Idę ulicą i czuję zapach trupa. Dzwonię do dyżurnego i pytam, czy mają na miejscu technika, bo są tu zwłoki. Jest zdziwiony: "Skąd wiesz?" 
I dodaje, że zapach rozkładających się zwłok to coś, czego nie da się porównać z niczym innym. Jest w nim coś słodkawego, ale i odpychającego.
Mówi, że można to sobie trochę wyobrazić, jeśli np. zostawi się zakrwawioną chusteczkę i zapomni o niej – krew po czasie zacznie się rozkładać i wydzieli podobny zapach. Tyle że zapach zwłok jest nieporównywalnie mocniejszy i bardziej uciążliwy.
Piotra dziwi, że czasem lokatorzy mieszkają ze sobą drzwi w drzwi albo na jednym piętrze i tego zapachu nie czują. On rozpozna go wszędzie.
Nie można się przed nim uchronić.
– A maseczka? Nic nie daje? – dopytuję.
– Nie zakładamy masek przy zwłokach – odpowiada Piotr. – One tylko zatrzymują zapach, który osiada na materiale, co potęguje uczucie odoru. Lepiej po powrocie umyć twarz, przemyć dziurki w nosie i usta. Tylko w ten sposób można spróbować pozbyć się tego zapachu.
Ale czasami przez długi czas się nie udaje.
– Nie mogłem zapomnieć zapachu zwłok, które leżały w zamkniętym i wilgotnym mieszkaniu jakieś 6-7 miesięcy – przywołuje obraz. – Tak się rozłożyły, że aż przelały się przez strop do sąsiada piętro niżej. Ten zapach był po prostu nie do wytrzymania. Myślałem, żeby już nigdy więcej nie trafić na coś takiego.

Technik w trakcie pracy. Fot. Maciej Stanik / naTemat

Tomasz trafił.
Pamięta, jakby to było wczoraj: wieżowiec tak strzelisty, że z jego dachu można by zobaczyć całe miasto. Wychodzą z niego wszyscy lokatorzy, uciekają jak najdalej. To oni zawiadamiają służby, bo nie mogą już oddychać.
Fetor gryzie w nozdrza. Podrażnia gardło.
Tomasz nie może uciec. Musi zrobić oględziny. W mikroskopijnej łazience, w wannie, leżą zwłoki starszej kobiety o dużej posturze. Ciało jest w zaawansowanym rozkładzie – rozdęte, wypełniające szczelnie całą wannę. Przyjechała ekipa, żeby je zabrać.
Tomasz
kierownik techników kryminalistyki KMP w Olsztynie:
Ostrzegłem panią prokurator, żeby wyszła. Bałem się, że przy próbie wyciągnięcia ciało się po prostu rozleje. I tak się stało. Płyny poszły na kombinezony chłopaków, na sufit. Były wszędzie. A zapach... jeden z najgorszych, jakie w życiu czułem. Okrutny. Nie do wytrzymania.
Piotr dopowiada, że zapach gnijących zwłok wgryza się we wszystko. Są mieszkania, w których trzeba potem zdzierać tynki. Niczego nie da się uratować.
Czasem ten zapach zostaje z nimi na długo. Noszą go w sobie. – Któregoś dnia narzeczona zrobiła mi bułkę z tuńczykiem. Wziąłem kęs... i odłożyłem. Mówię: "Nie dam rady." A ona zdziwiona, bo przecież uwielbiam tuńczyka – wspomina Tomasz.
Dwa dni wcześniej brał udział w oględzinach zwłok w zaawansowanym stanie rozkładu. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że ten zapach w nim został: ale nie w nosie, tylko w ustach.
– Co miałem jej powiedzieć? Że bułka mi robotą smakuje? – ironizuje.
Zdzisławowi wystarczy zdjęcie denata, żeby natychmiast przywołać okrutny zapach. – Tylko rzucę okiem, a od razu mózg dostaje sygnał – opowiada. 
Piotr tłumaczy, że w zwłokach, które mają powyżej trzech dni, zaczyna się proces gnilny. Są napompowane od gazów w środku. Każde poruszenie może spowodować ich rozerwanie. Dlatego nieświeżych zwłok dotykają najrzadziej.
– Gdy przyjeżdża przewoźnik, najpierw zakładamy worek na nie, żeby je osłonić, dopiero wtedy je przewracamy. Jeśli ciało denata pęknie, to przynajmniej nie rozleje się na zewnątrz, wszystko zostanie w worku – wyjaśnia Piotr.

Rękawiczki

Na miejsce zdarzenia jadą w pełnym rynsztunku. Najpierw zakładają jednorazowy kombinezon, potem ochraniacze na buty, które zakrywają też nogawki spodni. Wszystko dokładnie zabezpieczają szeroką, szarą taśmą klejącą. Żeby tylko nic nie dostało się pod materiał.
W kombinezonie ochronnym jest duszno. Latem to prawdziwa męka: pot spływa z czoła, obiektyw aparatu paruje. Na dłoniach mają nawet dziesięć par rękawiczek naraz.
– Dotkniemy krwi, ciała, czegokolwiek – zdejmujemy parę rękawiczek z wierzchu, a pod nią już czeka kolejna, czysta. Dzięki temu nie tracimy czasu na szukanie nowych – wyjaśniają.
Trzy, cztery godziny na miejscu i potrafią zużyć nawet sto par. Skóra dłoni po takim czasie marszczy się jak po długiej kąpieli.

Zdj. ilustracyjne / Fot. Maciej Stanik / naTemat

Nie mają wyboru. Muszą chronić siebie. I innych. Dezynfekcja, lampy UV, ozonator.
Robią wszystko, żeby zminimalizować ryzyko. Ale nawet to nie zawsze wystarcza. Zdarza się, że przynoszą ze sobą wszy albo świerzb. Kiedyś trzeba było odkażać cały parter komendy.
– Czynników szkodliwych mamy chyba najwięcej ze wszystkich służb, może oprócz strażaków – zauważa Tomasz.
W biurze obowiązuje niepisany regulamin: walizek i sprzętu nie stawia się na biurku. Nawet jeśli były czyszczone.
– W walizce są narzędzia. Czasem trzeba coś odkręcić, sprawdzić napięcie – tak, żeby dotknąć bez ryzyka porażenia. W plecaku: aparat, obiektywy, baterie, wymazówki, podstawowe materiały do oględzin – wymienia Piotr i pokazuje, że wszystko stoi gotowe pod ścianą.
Nie wiedzą, czy za chwilę nie będzie wezwania.  
Zdzisław dopowiada, że to wszystko trzeba zabrać ze sobą w teren. Dotrzeć na miejsce bywa trudno, zwłaszcza, jeśli ofiarą jest samobójca. Ludzie często decydują się umierać gdzieś głęboko w lesie albo nad skarpą.
– Czasem ciało wisi na drzewie i trzeba się wspinać po gałęziach. Jeśli zwłoki są w miarę nisko, rezygnujemy z wzywania straży – mówi.
Nigdy nie mają pewności, co ich czeka. Ryzyko jest wpisane w ich zawód. Bezpieczeństwo to iluzja.

Zdj. ilustracyjne / Fot. Maciej Stanik / naTemat

Tak jak wtedy: jest tuż przed świętami Bożego Narodzenia, zmrok przychodzi bardzo szybko. W jednej z warmińskich wiosek stoi auto na francuskich tablicach, silnik pracuje. Zdzisław jedzie na miejsce z kolegą z dochodzeniówki. Kiedy zaczynają oględziny, patrol, który wcześniej zabezpieczał teren, odjeżdża.
Cisza, kompletne odludzie. Nagle przejeżdża samochód. Wysiada z niego kilku mężczyzn. Mówią coś po rosyjsku. Na szczęście Zdzisław i jego kolega mają przy sobie broń. Pokazują policyjne odznaki. To wystarcza, żeby ich spłoszyć.
Ale niepokój zostaje do dzisiaj, choć od zdarzenia mija już tyle lat.
– Co by było, gdyby to oni pierwsi wyciągnęli broń? Gdybyśmy byli nieuzbrojeni? W takim miejscu, po ciemku, bez żadnego wsparcia? – pyta retorycznie.
Zagrożenie czai się też przy pożarach. Zgliszcza to zawsze ryzyko.
– Niby już straż opanowała sytuację, ale nigdy nie wiadomo, czy ta spalona belka jeszcze się trzyma. A co, jeśli za chwilę pęknie? – zastanawia się.

Jak aktor

Spotykamy się w gmachu komendy z czerwonej cegły. W trakcie naszej rozmowy Piotr nagle wstaje – właśnie zatrzymano podejrzanego, musi pilnie pobrać odciski palców. Rutynowa daktyloskopia to jeden z podstawowych elementów pracy technika. Kluczowa, choć – jak sam przyznaje – nie zawsze skuteczna.
– Odcisk nie odbije się na każdej powierzchni. Są takie, z których nie da się zebrać nic – wyjaśni po powrocie.
Ale bywają też ślady, które potrafią zaskoczyć: – Pamiętam sekcję zwłok, podczas której pobierałem z klatki piersiowej odcisk buta – mówi. – Sprawca stanął ofierze na klatce piersiowej i ją udusił. Podeszwa odcisnęła się idealnie.
Niektórych śladów nie da się ot tak po prostu zabrać, zapakować. Bo co zrobić z kartką, która unosi się na wodzie? Albo z nadpalonym dokumentem? Albo z butelką z kwasem, który może wejść w reakcję z czymś innym?
W pracy technika kryminalistyki nie ma miejsca na rutynę. Trzeba cały czas myśleć, analizować, uruchamiać wyobraźnię. Układać w głowie puzzle, które nie zawsze od razu dają się złożyć w jeden, oczywisty obraz.

Piotr pobiera odciski palców zatrzymanego / Fot.Maciej Stanik / naTemat

Czasem przyczyna śmierci nie rzuca się od razu w oczy. Dopiero przy uważniejszym spojrzeniu coś zaczyna budzić wątpliwości: zaciśnięte kurczowo dłonie w pięści, nienaturalna pozycja ciała. A przecież – według zgłoszenia – mężczyzna spadł ze schodów.
Piotrowi coś wtedy nie dawało spokoju. Sięgnął po miernik. Przyłożył sondy do metalowych poręczy. Już nie miał wątpliwości – między barierkami wciąż płynął prąd. Gdyby ktoś dotknął ich ponownie, mogłoby dojść do kolejnej tragedii.
Piotr pamięta starszego kolegę, dziś już emeryta. Przepracował w ich zespole ponad dwie dekady. Spotkali się tylko raz, na jednej interwencji – to wystarczyło, by zobaczył, jak wygląda prawdziwa praca w terenie.
– Wszedł, rozejrzał się i powiedział: "Szukamy tylko tutaj". Miał niesamowite wyczucie. Bez trudu odczytywał, którędy sprawca wszedł, którędy wyszedł, gdzie się przemieszczał – i skupiał się tylko na tych fragmentach. Nigdzie indziej nie tracił czasu. Wystarczyło, że spojrzał pod odpowiednim kątem albo podświetlił coś latarką i już wiedział, że właśnie tu trzeba zabezpieczyć ślad – opowiada.
Tomasz dodaje, że codzienna praca technika kryminalistyki to nie tylko analiza oczywistych przestępstw.
– Czasem już na pierwszy rzut oka widać, że do żadnego przestępstwa nie doszło – mówi. – Ale mimo to wykonujemy wszystkie niezbędne czynności. Nie oceniamy, nie interpretujemy. Naszym zadaniem jest dokumentacja stanu faktycznego. Krok po kroku – dodaje.
Tak jak przy kradzieżach: trzeba sprawdzić pozycję rygli, stan zamków, ślady uszkodzeń. Bo jeśli wszystko działa, jak trzeba, nie ma śladów siłowego wejścia, to znaczy, że włamania nie było.
Czasem śladem staje się… brak śladów.
– Pewna para pokłóciła się i nikt drzwi nie zamknął. Ubezpieczenie obejmowało tylko włamanie, więc zaczęli twierdzić, że drzwi były zamknięte. Ale już pierwsze oględziny temu przeczyły – mówi Piotr.
I dalej opowiada: – Zacząłem pylić – żadnych śladów obcych. Tylko ich własne odciski, w typowych miejscach: klamki, blaty. A sprawcy mają inne nawyki. Łapią inaczej. Kurz nienaruszony, brak śladów na podłodze. Zdjęliśmy zamki, przesłaliśmy do badań. Wynik? Żadnych śladów manipulacji. Ani wytrychem, ani pasówką. Po prostu drzwi były otwarte.
Innym razem kobieta zgłosiła włamanie. Złodziej miał wedrzeć się przez balkon.
– Gdy weszliśmy na miejsce, pokazała nam listę rzeczy, które miały zginąć. Tylko kto od razu spisuje skradzione przedmioty? Zauważyłem, że pęknięcia na szybie układały się tak, że uderzenie pochodziło od środka, a nie z zewnątrz mieszkania. Właścicielka próbowała upozorować włamanie dla odszkodowania – opowiada Piotr.

Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Maciej Stanik

Największa satysfakcja? Kiedy uda się znaleźć sprawcę. Piotrowi kiedyś udało się to... po niedopałku papierosa wyrzuconym do śmieci.
Na początku wszystko wyglądało na wypadek – kobieta miała spaść ze schodów. Dopiero sekcja zwłok wykazała, że została uduszona. Technicy wrócili na miejsce, zabezpieczyli wszystko, co mogło mieć związek z obrażeniami: dywaniki, koc. Bez skutku. Sprawa utknęła w martwym punkcie.
Przełom przyniosło nagranie z monitoringu. Widać na nim mężczyznę, który wyrzuca coś z auta. Na miejscu okazało się, że to niedopałek papierosa. Zebrali ponad 80 z całej okolicy. Jeden z nich miał DNA sprawcy.
Zdzisław dodaje, że technik musi być skrupulatny. Nie może działać w pośpiechu. Musi mieć też w sobie ciekawość i chęć zrozumienia drugiego człowieka.
Być aktorem, który odegra to, co się przed chwilą wydarzyło. – Przy włamaniach staram się wejść w rolę złodzieja. Myślę: "Jakbym to zrobił? Którędy bym wszedł? Czego bym dotknął?". W ten sposób szukam śladów – opowiada.
Praca techników kryminalistyki nie kończy się na powrocie z miejsca oględzin. Piotr wskazuje na półki uginające się pod ciężarem dokumentów. Technicy wprowadzają dane: najpierw do ksiąg papierowych, potem do systemu, przetwarzają zdjęcia, analizują dokumenty. Po bliznach, tatuażach i logo na ubraniu ustalają tożsamość osób NN. 
Telefon nie przestaje dzwonić. Drzwi otwierają się i zamykają nieustannie.

"Kochaj siebie"

Zgłoszenie: zgon przez powieszenie. Tomasz od razu zauważa coś niepokojącego: kobieta trzyma w dłoni kępkę włosów. Jest dużo śladów krwi, zakrwawiony nóż. Ma ranę na szyi. Prokurator podejrzewa zabójstwo.
Ale technicy szybko znajdują list pożegnalny, kartki z afirmacjami i dowiadują się, że ofiara leczyła się na depresję.
Na ciele kobiety zauważają też charakterystyczne płytkie nacięcia samookaleczające. Później potwierdzi to sekcja zwłok.
– Najpierw próbowała zabić się nożem, potem sięgnęła po pasek. Powiesiła się na haczyku od dziecięcej huśtawki – wspomina Tomasz.
Najtrudniejszy był dla niego moment, kiedy partner kobiety zjawił się na miejscu zdarzenia. Musiał odebrać jej dziecko z przedszkola.
– Nie zawsze to, co wygląda na zbrodnię, rzeczywiście nią jest – mówi Tomasz. – Tak jak w innej sprawie: ktoś wypłynął z jeziora z rękami związanymi na plecach. Wszyscy od razu myśleli, że to morderstwo. A to był dramat samobójczy.
Takie historie uczą patrzeć głębiej, nie dawać się zwieść pierwszemu wrażeniu.

Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Maciej Stanik

Zdjęcie w telefonie

Szczególnie trudne są sprawy zgwałceń i brutalnych pobić. Technik musi nie tylko zabezpieczyć ślady, ale też zrekonstruować ich przebieg: rozpoznać, co je spowodowało, jakiego narzędzia użył sprawca, w jakiej kolejności zadawał ciosy.
To nie są obrazy, które łatwo zostawić za sobą. Wracają w myślach, kołaczą się w głowie, nie dają spokoju.
Tomasz wspomina ofiarę zgwałcenia: – To był pierwszy i – mam nadzieję – ostatni raz, kiedy widziałem żywego człowieka w takim stanie. Ta kobieta była po prostu zniszczona.
Pamięta jej twarz: opuchniętą, zdeformowaną, spuchniętą od ciosów. Włosy miała ogolone, płatki uszu ściskane kombinerkami. Sprawcy próbowali wyrwać jej zęby.
– Pytała policjantkę, czy udało się znaleźć jej telefon. Bardzo go potrzebowała - miała w nim zdjęcie córki. Mówiła, że jej nie wychowuje, że gdzieś tam wcześniej rozpadło się jej życie. To zdjęcie było dla niej wszystkim. Chciała wrócić do mieszkania, gdzie była przetrzymywana i gwałcona – tylko po ten telefon. Policjantka stanowczo ją od tego odwiodła. Powiedziała: "Niech pani tam nie wraca, my się tym zajmiemy". I rzeczywiście tak było. Ale widok tej kobiety to był jeden z najgorszych momentów w mojej pracy – mówi Tomasz. 
Zdzisław opowiada historię, która wryła mu się w pamięć: – Byłem na miejscu zdarzenia, gdzie chłopiec powiesił się na kablu. Przeżył, ale dziś jest w stanie wegetatywnym. 
I dodaje: – Jednego dnia trafiamy do młodego, z pozoru zdrowego człowieka, który najpewniej zmagał się z depresją i odebrał sobie życie. A chwilę później jedziemy do kogoś, kto bardzo chciał żyć, ale zginął w nieszczęśliwym wypadku. To jest bardzo trudne.

Niewidzialni

Zgodnie mówią, że ich praca nie jest spektakularna. Żartują, że nie zjeżdżają po linach, nie wchodzą drzwiami na pełnym gazie.
Działają po cichu, bez fleszy, w odgrodzonej taśmą strefie.
– Ale to właśnie my wiemy najwięcej o tym, co naprawdę się wydarzyło – podkreśla Piotr. – Analizujemy ślady, składamy historię w logiczną całość i docieramy do człowieka. Widać dochodzeniówkę, policjantów operacyjnych. A nas? My jesteśmy gdzieś z boku. Trochę niewidzialni.
Piotrowi bardziej przydaje się w pracy jego pierwsze techniczne wykształcenie niż logistyka, którą studiował już w mundurze. Mówi, że technik kryminalistyki, musi być ekspertem od wszystkiego.

Piotr (imię zmienione) znalazł sprawcę po niedopałku papierosa / Fot. Maciej Stanik

Zdzisław, z wykształcenia tokarz i nauczyciel techniki, początkowo myślał o pracy w służbie więziennej. Ostatecznie jednak zdecydował się na policyjny mundur. Gdy miał 36 lat, rutyna patrolówki zaczęła go nużyć – potrzebował nowych wyzwań. W pionie techniki kryminalistycznej przyszły one bardzo szybko. Najbardziej zapamiętuje pierwsze zdarzenia: kradzież kół z samochodu i ugodzenie nożem w Sylwestra. 
Potem przychodzi tragedia za tragedią. Zdzisław przyznaje, że czasem musi zacisnąć zęby i działać mechanicznie, jakby był robotem. Ale czasem to nie wystarcza. Zdarzeń jest tak wiele, że coś pęka. 
Tak jak rok temu – jednego dnia jedzie na miejsce samobójczego zgonu mężczyzny z ogromną raną w szyi, a następnego dnia przeprowadza oględziny martwej dziewczynki.
Miała tyle lat, co jego córka. 

Człowiek się hartuje

Maszynista ze wszystkich sił próbuje zahamować pociąg i włącza sygnał dźwiękowy. Jeszcze ma nadzieję, że człowiek, który stoi z rozpostartymi rękami na torach i patrzy mu prosto w oczy, wycofa się.  
Zrezygnuje. Ucieknie.  
Tak się nie dzieje.  
Potem idą tyralierą: technicy, policjanci z prewencji, czasem funkcjonariusze kryminalni. Poruszają się powoli. Przeczesują teren. Muszą odnaleźć każdy fragment ciała.  
Ale to zadaniem techników jest każdy ślad dokładnie sfotografować, zmierzyć jego położenie, opisać szczegóły, zaznaczyć dokładne miejsce znalezienia. Potem wszystko to trafi do protokołu wraz z odległościami od stałych punktów odniesienia: budynków, linii ogrodzenia, elementów topografii. Najważniejsze jest precyzyjne określenie jego położenia w przestrzeni.  
– Jeśli za dziesięć lat ktoś wróci do tej sprawy, na przykład w kontekście ubezpieczenia, musi dać się to wszystko odtworzyć co do centymetra – tłumaczy Piotr. – Wszystko musi się zgadzać. 
I dodaje: – Najbardziej rozciągnięte zwłoki miałem rozsiane na przestrzeni 800 metrów.  
Tomasz: na 520 metrów.  
–  Jak się żyje z takimi widokami? – próbuję zrozumieć.  
– Widzimy zwłoki, widzimy dramatyczne sceny, ale przecież podobne rzeczy przeżywa pielęgniarka na onkologii, której na rękach umiera dziecko. I kto jej pomaga? – pyta Tomasz.
– Znacznie trudniejsze byłoby dla mnie patrzeć, jak ktoś umiera – kontynuuje. – Znaleźć się na miejscu jeszcze przed śmiercią, próbować ratować, reanimować... To chyba bardziej by mnie dotknęło niż oględziny ciała, kiedy już nic nie można zrobić. Wtedy skupiasz się na faktach, na śladach, które mają pomóc bliskim zrozumieć, co się stało.
Zdzisław: – Gdy jako młody technik pojechałem na pierwszą sekcję zwłok, naprawdę nie wiedziałem, jak zareaguję. I powiem pani, że cały czas wbijałem sobie do głowy jedno: skoro jako młody chłopiec dałem radę pomagać przy świniobiciu, to może i tutaj dam? Przepraszam za porównanie, ale jak się świnię rozkrajało, to też wszystkie wnętrzności były.  
Dodaje, że z czasem człowiek trochę twardnieje. Hartuje się.  
Nie dręczą ich koszmary. Uciekają w swoje pasje: Tomasz oddaje się grze na perkusji, Zdzisław angażuje się w grupę rekonstrukcyjną, a Piotr znajduje spokój podczas górskich wycieczek.
Mają zapewnioną pomoc psychologa, ale mówią, że z niej nie korzystają. Radzą sobie.

Zdj. ilustracyjne / Fot. Maciej Stanik / naTemat

Nie rozmawiają o swojej pracy w domu. Tłumaczą, że w ten sposób chronią bliskich.  
– Co mam powiedzieć narzeczonej, że widziałem poszatkowane ciało? – Tomasz nie oczekuje odpowiedzi.  
– Kiedy była kumulacja zdarzeń, to tylko raz powiedziałem żonie: "Niech już to wszystko wreszcie się skończy" – przyznaje Zdzisław.
– Moja żona ma pretensje, że o wszystkim dowiaduje się z gazet czy telewizji. Ja jej nic nie mówię. Sam uciekam w rodzinę, żeby o tym nie myśleć – mówi Piotr. 
– A emocje? – pytam. 
– Gdybyśmy dopuścili do siebie emocje, to wtedy moglibyśmy coś przeoczyć.
*Imiona bohaterów zostały zmienione ze względu na ich dobro i bezpieczeństwo
Znajdujesz się w trudnej sytuacji, przeżywasz kryzys, masz myśli samobójcze?
Tu znajdziesz pomoc:
Kryzysowy Telefon Zaufania – wsparcie psychologiczne tel. 116 123 (czynny codziennie od 14:00 do 22:00)
Całodobowe Centrum Wsparcia dla Osób w Kryzysie Emocjonalnym tel. 800 70 22 22 (czynne 24/7)
Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży tel. 116 111 (czynny 24/7)
W przypadku bezpośredniego zagrożenia życia zadzwoń pod numer alarmowy 112 lub udaj się na najbliższy oddział ratunkowy lub do szpitala psychiatrycznego.

Aleksandra Tchórzewska
Maciej Stanik





Autorzy artykułu:

Aleksandra Tchórzewska

Dziennikarka

Podobają Ci się moje artykuły?
Możesz zostawić napiwek

Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.

Sprawdź, jak to działa

Kwota napiwku

Wiadomość do autora (opcjonalnie)

Twój adres e-mail

Kod BLIK znajdziesz w aplikacji swojego banku