Datę 10 lipca 2016 roku zaznaczyłam w kalendarzu na krótko przed Nowym Rokiem. Właśnie przeczytałam książki Bikont, Tryczyka i Grossa i stwierdziłam, że przynajmniej tyle mogę i powinnam zrobić. Postanowiłam oddać hołd
ofiarom w Jedwabnem w 75. rocznicę zbrodni.
Gdy siostra dowiedziała się, co planuję, od razu powiedziała, że jedzie ze mną. Jakiś czas później dołączyła do nas znajoma, która właśnie zapisała się na kurs hebrajskiego. Samotny wyjazd szczęśliwie zmienił się w trzyosobową wyprawę.
W międzyczasie zaczęłam pracę w redakcji
naTemat. Tak właśnie pomysł zapisany w kalendarzu w grudniowy wieczór zmienił się w relację.
Pokonanie samochodem trasy Warszawa - Jedwabne zajmuje około dwie godziny. Wyjechałyśmy w niedzielę przed dziewiątą rano, by zdążyć na obchody rozpoczynające się o jedenastej. Jazda szła gładko aż do Jedwabnego - tam musiałyśmy pytać miejscowych o drogę do pomnika, stojącego w miejscu spalonej stodoły.
W Jedwabnem nie ma drogowskazu czy tabliczki informacyjnej, ale mieszkający w okolicy uprzejmy, starszy pan, dał nam dokładne wskazówki. Dzięki niemu trafiłyśmy na miejsce.
Podobnie okrężną metodą ustaliłam kilka dni wcześniej, o której godzinie rozpoczną się uroczystości rocznicowe (11:00). Strona internetowa gminy Jedwabne dyskretnie milczy o tym, o czym wiedzą wszyscy. Można za to na niej obejrzeć film promocyjny, a w nim “urokliwe obiekty sakralne” i zloty motocyklistów. O tym, że 10 lipca przypada rocznica zbrodni, polegającej na tym, że katolicy zamordowali Żydów, czyli ponad połowę mieszkańców Jedwabnego, nie ma ani słowa.
Niełatwo musi promować miejsce, którego nazwa stała się symbolem zbrodni. A przecież Żydów eksterminowali także mieszkańcy innych miejscowości w Polsce oraz innych państw Europy Środkowo-Wschodniej (Litwa, Ukraina).
Pomnik ku czci zamordowanych mieszkańców Jedwabnego ma postać betonowego konturu stodoły, w której Żydów zamknęli i podpalili sąsiedzi. Na środku stoi głaz pamięci ofiar. W 75. rocznicę zbrodni na miejscu zgromadziło się ponad sto osób - naczelny rabin Polski Michael Schudrich, przedstawicielki i przedstawiciele gminy żydowskiej, krewni zamordowanych, reprezentanci prezydenta, premiera, IPN i Partii Razem. Z prywatną wizytą w Jedwabnem byli także ludzie z różnych stron Polski, w tym z Gdańska.
Jedynym księdzem rzymskokatolickim obecnym na uroczystości był ks.
Wojciech Lemański. W czasie modlitw i odczytywania nazwisk zamordowanych, zaczęły bić dzwony w jedwabiańskiej parafii. Miejscowi duchowni wspomnieli pamięć ofiar na nabożeństwie? A może po prostu uznali, że wydarzenie nie zasługuje na uwagę?
Historyk białostockiego IPN nie ukrywał smutku, że na miejscu obecne są tylko władze centralne, a nie ma przedstawicieli władzy samorządowej. Ta nieobecność jest lokalną tradycją. Politycy gminni i wojewódzcy wytrwale ignorują rocznicę zbrodni. Kilkoro mieszkańców obserwowało uroczystości z dużego dystansu.
Na jedwabiańskim rynku wiszą ogłoszenia zapraszające na dyskusję w Gminnym Ośrodku Kultury o
książce rzekomo prezentującej prawdę o wydarzeniach sprzed 75 lat. Okładka prezentuje zakrwawioną menorę na tle szalejących płomieni, spod której wyziera swastyka. Problem w tym, że wszystkie badania naukowe mówią o czynnym sprawstwie Polaków przy niemieckim przyzwoleniu.
Tu mieszkali i pracowali żydowscy obywatele Jedwabnego. Interaktywna mapa na podstawie książki Anny Bikont "My z Jedwabnego" (wykonanie: Bartek Przybysz).
– Mieszkańcy Jedwabnego czują się pokrzywdzeni tym, że to akurat ich miasteczko stało się symbolem antysemickiej zbrodni – mówi Przemysław Karwowski, były jedwabianin, którego dziadkowie mieszkali w okolicy w czasie mordu. – Przecież tak samo sąsiedzi wymordowali żydowskich mieszkańców w Radziłowie, Wąsoszu i innych okolicznych miejscowościach. Tymczasem całe odium spadło na Jedwabne - tłumaczy.
Babcia Karwowskiego często korzystała z usług żydowskich krawcowych, w tym pani Stolarskiej. Kobiety się zaprzyjaźniły. Na kilka dni przed spaleniem w stodole, gdy jeszcze Polacy mordowali Żydów indywidualnie za pomocą drągów nabitych gwoździami, zabarykadowana w domu krawcowa poprosiła babcię Karwowskiego o ukrycie chociaż jednej, najmłodszej, dwuletniej córeczki.
– Już przed 10 lipca wiedziała, jak to wszystko się dla nich skończy - mówi Karwowski. Jego babcia jednak odmówiła - nie miała warunków, pewnie sama się bała. Dwa dni później to dziecko razem z innymi zostało żywcem spalone w stodole. – Babcia nie mogła sobie tego wybaczyć do końca życia - wspomina Karwowski ze łzami w oczach.
Sam od lat nie mieszka już w Jedwabnem. Na pytanie dlaczego, ucina lakonicznie, że nie było łatwo. Dodaje też zaraz, że większość dzisiejszych mieszkańców Jedwabnego to ludzie, którzy nie mają rodzinnych związków z mordercami.
A co się z nimi stało? Część została po wojnie skazana na więzienie przez nową, polską władzę (padł nawet jeden wyrok śmierci, zamieniony później na 15 lat pozbawienia wolności). Część wyjechała. A część została. Ostatni z nich kilkanaście lat temu dożyli swoich dni w Jedwabnem.
Karwowski pierwszy raz szczegółowo usłyszał o przebiegu zbrodni gdy był nastolatkiem. Opowiedzieli mu o tym państwo Kowalscy. Wtedy Karwowski dowiedział się, że jego sympatyczny sąsiad, kowal, który rozdawał dzieciom cukierki i mówił wszystkim “dzień dobry”, w lipcu 1941 roku wykurzał z kryjówek żydowskich mieszkańców i w biały dzień na ulicy rozłupywał im głowy młotem.
- Gdy usłyszałem tę historię, akurat kowal robił wtedy u nas ogrodzenie - wspomina Karwowski. - Zacząłem się go bać. Bali się także ci mieszkańcy Jedwabnego, którzy nie mordowali, ale ze strachu o własne życie w lipcu 1941 roku nie przeciwstawili się temu, co robiła część ich sąsiadów.
Dziś Jedwabne to senne miasteczko przytłoczone własną niesławą. Rynek, kiedyś wybrukowany, który kazano długo pielić żydowskim mieszkańcom zanim ich katoliccy sąsiedzi zaprowadzili ich do stodoły, teraz jest pokryty wybetonowanymi alejkami biegnącymi pośród trawników.
Kilka osób śmieje się na ławce, grupka młodych mężczyzn stoi obok samochodu, z którego dobiega głośna muzyka, kilka osób jeździ na rowerze. Na schodach jednego z domów bawią się dzieci. - Proszę pani! - krzyczą do mnie. - A czy w tym domu ktoś mieszka? Potwierdzam. W oknach są firanki.
W drodze powrotnej wstępujemy na katolicki cmentarz. Pan Karwowski polecił naszej uwadze kaplicę postawioną w 1985 roku. Jest zbudowana z żydowskich nagrobków, które wcześniej na swoim cmentarzu w Jedwabnem wykorzystali Niemcy. Nadal widać na niej hebrajskie litery.