Zgierz to 56-tysięczne miasto – z pozoru jak każde inne. Jeśli nie liczyć 200 tysięcy beczek z chemikaliami, przy których każdej nocy zasypia. Oto fotoreportaż z miejsca zwanego przez mieszkańców “
polskim Czarnobylem”.
Związek miasta z chemikaliami ciągnie się od końca XIX wieku, kiedy w 1894 roku powstała fabryka barwników Boruta. Ekologią się wówczas nikt nie przejmował, podobnie jak i w sumie w dalszych dziejach Boruty.
Efekt to dzikie wysypiska na terenie byłych już zakładów (jedno z nich spektakularnie spłonęło w 2018 roku) i nawet 200 tys. zakopanych na terenie byłych już zakładów beczek. Z czym? To dopiero ustali prokuratura. Czego nie trzeba ustalać, to fatalne samopoczucie zgierzan, którzy skarżą się na swój stan zdrowia i to, “że nikt im nie powiedział” gdzie naprawdę mieszkają.
Oto zdjęcia, których nie zobaczycie na żadnym folderze turystycznym.
Choć trudno to uchwycić na fotografiach, z tych wysypiskowych szczelin miejscami wydobywa się drażniący dym.
Momentami jednak bardziej od śmieci przeraża to, co na nich próbuje wyrosnąć.
Teren byłych zakładów Boruta to gotowa scenografia dla kina postapokaliptycznego. Tylko że tu nic nie jest na niby.
Prawdziwe są tony eternitu – nie wiadomo z którego roku.
Prawdziwe są przerdzewiałe beczki, których nawet ziemia nie chce.
Prawdziwe są krajobrazy jak z filmu o końcu ludzkości.
Prawdziwe są zwały śmieci, którymi nikt się nie interesuje.
Prawdziwe jest też to, że na toksyczny teren może wejść każdy.
I prawdziwe jest niestety także to, że obok tej ekologicznej bomby mieszkają prawdziwi ludzie.
Jak donoszą media, prokuratura wzięła się właśnie za składowiska trujących chemikaliów w Zgierzu.
56 tysięcy mieszkańców nie wiąże z tym dochodzeniem jednak za dużych nadziei.
W końcu miasto niedawno pozwoliło deweloperowi wybudować niedaleko wysypisk osiedle zachęcających do osiedlania się domków.