nt_logo

Wykładowcy o pokoleniu Z: 15 studentów nie potrafi wspólnie wymienić 16 województw. To już norma

Piotr Brzózka

20 maja 2024, 06:00 · 10 minut czytania
Oni są jacyś inni. Skoncentrowani na sobie, przewrażliwieni, z deficytami wiedzy, a jednocześnie do bólu wymagający wobec siebie samych i wobec innych. Wsłuchuję się w głos wykładowców akademickich i bliski jestem temu, by ulec nęcącej pokusie wspólnego darcia szat w temacie generacji Z. Wszak jestem X i swoje już wiem. Rzecz w tym, że nieszczególnie znajduję w zbiorowym doświadczeniu mojego pokolenia, starszego o 20 lat, fakty pozwalające czuć się kimś lepszym.


Wykładowcy o pokoleniu Z: 15 studentów nie potrafi wspólnie wymienić 16 województw. To już norma

Piotr Brzózka
20 maja 2024, 06:00 • 1 minuta czytania
Oni są jacyś inni. Skoncentrowani na sobie, przewrażliwieni, z deficytami wiedzy, a jednocześnie do bólu wymagający wobec siebie samych i wobec innych. Wsłuchuję się w głos wykładowców akademickich i bliski jestem temu, by ulec nęcącej pokusie wspólnego darcia szat w temacie generacji Z. Wszak jestem X i swoje już wiem. Rzecz w tym, że nieszczególnie znajduję w zbiorowym doświadczeniu mojego pokolenia, starszego o 20 lat, fakty pozwalające czuć się kimś lepszym.
Co wykładowcy myślą o pokoleniu Z? Zapytaliśmy Fot. Dominik Gajda/REPORTER

Generacja Z. Urodzeni w latach 1995-2012, tak w przybliżeniu oczywiście, bo cezura to umowna. Wzrastający w świecie technologii cyfrowych, w rzeczywistości analogowej czasem zagubieni, jak wynika z opinii formułowanych zarówno przez nich samych, jak też wygłaszanych ex cathedra przez nas, starszych. Ale to tylko wycinek rzeczywistości, która jest o wiele bardziej złożona, i którą poprzednie pokolenia zdają się nie do końca akceptować.


Zetki wchodzą dziś na rynek pracy, niejednokrotnie wprawiając kadrę menedżerską w osłupienie – chcą dobrze zarabiać (Boże!), po to, żeby się realizować gdzie indziej (OMG, nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu). Tu jednak wciąż są w mniejszości, roztapiają się w masie. Jest natomiast takie miejsce, które przez generację Z jest obecnie opanowane w całości, tak jak wcześniej było zdominowane przez Millenialsów, a jeszcze dawniej – przez pokolenie X. To uczelnie wyższe. Gdzie więc lepiej, jak nie tam właśnie, zapytać o porównanie?

Profesor o generacji Z: Jak uczyć, kiedy 15 studentów nie potrafi wspólnie wymienić 16 województw?

Zacznijmy od mocnego uderzenia. Deficyty wiedzy. Ze środowiskiem akademickim zawodowo styczność mam od 20 lat i nieraz w tym czasie słyszałem od wykładowców słowa jako żywo wpisujące się w kopernikańską teorię o wypieraniu lepszego pieniądza przez gorszy. W tym przypadku oczywiście mówimy metaforycznie o kolejnych rocznikach studentów trafiających na uczelnie. Ponoć – coraz słabszych. Krzywdzące? Boli?

Prof. Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego, 30 lat stażu na uczelni, niekwestionowany autorytet w swojej dziedzinie: – 15 studentów nie potrafi wspólnie wymienić 16 województw. Cała grupa nie jest w stanie. Od kilku lat to norma. Jak mam prowadzić zajęcia z demografii regionalnej? Chyba mogę zakładać, że ktoś, kto skończył szkołę średnią, powinien mniej więcej kojarzyć 16 regionów Polski...

Przykłady można mnożyć, jako kolejny prof. Szukalski podaje elementarne niedostatki wiedzy matematycznej, typowe dla studentów kierunków humanistycznych: – Wykonanie operacji typu dzielenie jednej liczby przez drugą, a zwłaszcza znalezienie właściwego miana przekracza możliwości większości.

I żeby była jasność: niekoniecznie pod nazwiskiem, w podobnym tonie wypowiada się wielu wykładowców. Z mojego doświadczenia – większość. Aczkolwiek, przed zbyt daleko idącymi generalizacjami w tej materii przestrzega prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny związany m.in. z Uniwersytetem Jagiellońskim, który mając 40 lat doświadczenia, zauważa przede wszystkim ogromne zróżnicowanie młodego pokolenia.

– Jest na uczelniach mnóstwo ludzi, którzy nic nie potrafią, i którzy nie chcą się uczyć, przyklejonych na zajęciach do swoich smartfonów. Ale jest też kupa bardzo zdolnych, niemal einsteinowych umysłów. Od jednostek patologicznych po geniuszy. A poza tym? Są odlotowi, pretensjonalni, wymagający, osądzający, ale też wielu jest zamkniętych w sobie, wycofanych, stłamszonych, znerwicowanych, zagubionych, depresyjnych. Istny kocioł – w telegraficznym skrócie rysuje obraz pokolenia Z prof. Nęcki.

Pokolenie Z: przewrażliwione, krytyczne, wymagające

Piotr Szukalski z UŁ zauważa, że generację współczesnych studentów cechuje ogromne przewrażliwienie na swoim punkcie. Głos krytyczny równa się przytyk. Osobisty. Z czego to może wynikać?

– Znaczna część pokolenia Zetek, będących w większości jedynakami, czy też mających maksymalnie jedno rodzeństwo, od dziecka była karmiona przez mamusie i babcie słowami o tym, jak bardzo są zdolni i wspaniali. W podstawówce nie ma z tym problemu. Rzecz w tym, że już w szkole średniej okazuje się, iż wszyscy nie mogą być genialni. Następuje zderzenie z rzeczywistością i zobiektywizowaną oceną – mówi prof. Szukalski.

Stąd właśnie potrzeba budowania ochronnych masek. W tym masek ludzi nieradzących sobie z rzeczywistością, wrażliwych na krytykę. I paradoksalnie nie ma tu żadnej sprzeczności.

Młodzi widzą siebie, jako gorszych, niż im się wcześniej wydawało. Dlatego próbują być wyjątkowi, budując za wszelką cenę swój pozytywny obrazProf. Piotr SzukalskiUniwersytet Łódzki

Tak jak wielu innych wykładowców, prof. Szukalski zwraca też uwagę na rażący brak zainteresowania zajęciami, które prowadzi.

– Jedna trzecia nie robi żadnych notatek, część ma komputery, przy czym nigdy nie wiadomo, co na tych komputerach robią. Z opinii studentów dowiedziałem się, że jestem bezczelnym typem, który chodzi po sali i prosi o skupienie się na zajęciach.

Myślałem, że płacą mi też za to, żebym dyscyplinował studentów. A dziś robi się z tego zarzut. Sorry, ja to przestaję rozumieć.Prof. Piotr SzukalskiUniwersytet Łódzki

Profesor Nęcki z UJ potwierdza, że pokolenie dzisiejszych studentów różni się od swoich poprzedników stosunkiem do wykładowców. Lekceważącym? Przede wszystkim krytycznym i użytkowym. – Miałem swego czasu przeświadczenie, że jestem przez słuchaczy podziwiany i adorowany, a teraz nie mam takiego poczucia. Podejście młodych jest utylitarne. Niech mówi i spada.

Prowadzenie wykładu dla generacji Z jest kosmicznym wyzwaniem – przyznaje dr Alina Landowska z warszawskiego Uniwersytetu SWPS, dodając: – Podtrzymanie ich zainteresowania, skupienie uwagi na jednym wątku przez dwie godziny jest niemal niemożliwe. Są bardzo niecierpliwi, co wynika w dużej mierze ze sposobu korzystania z Internetu i mediów społecznościowych. Szybko się nudzą wszystkim, w tym także nami wykładowcami, dlatego mamy poczucie, że trudno jest zaspokoić ich oczekiwania.

Inni, nie znaczy gorsi. Nadchodzi... normalność?

Dr Landowska w temacie Zetek powiedzieć może dużo. Nie tylko bowiem styka się z nimi podczas zajęć, ale też była merytoryczną opiekunką dużego projektu badawczego realizowanego przez studentów jej uczelni, poświęconego tej właśnie generacji. Mając tę wiedzę, zaznacza więc, że pokolenie "cyfrowych tubylców" nie jest gorsze. Jest inne. Pragmatyczne, świadome siebie i świata.

– Silnie uwydatnia się u nich materialistyczne "ja": mam określoną potrzebę i chcę ją zrealizować: tu i teraz. To sprawia, że możemy się w relacji z młodym pokoleniem czuć przedmiotowo traktowani. I jest to dla nas wyzwanie, z którym musimy się zmierzyć – mówi dr Landowska.

Wykładowcy przyznają, że świat akademicki czeka reforma, jeśli nie teraz, to w niedalekiej przyszłości. Gruntowna, dotykająca najgłębszych założeń.

My wciąż myślmy w kategoriach XIX-wiecznego systemu edukacyjnego, który miał umożliwić reprodukcję elit. W momencie, w którym zamiast 2 procent ludzi, jak kiedyś, na studia idzie dziś 60 procent, ten stary model nie ma żadnego sensu – uważa prof. Piotr Szukalski.

Zdaniem demografa, pojawiła się potężna wyrwa, między sposobem myślenia akademików a oczekiwaniami klientów, czyli studentów. Prowadzi to nieuchronnie do konkluzji, że uczelniany produkt powinien wyglądać inaczej. To zaś – w opinii profesora – będzie się wiązać z obniżeniem oczekiwań dotyczących stopnia zaczepienia młodzieży w kulturze wysokiej, która niekoniecznie jest przydatna w codziennym życiu...

Dr Landowska dodaje, że podobne zadanie musi odrobić rynek pracy, który nie jest przygotowany na pokolenie myślące i zachowujące się w zupełnie inny sposób, niż poprzednicy.

Generacja Z oczekuje, by pracodawcy byli transparentni, autentyczni i mieli na uwadze nie tylko zdrowie fizyczne pracowników, ale też psychiczne. To zupełnie nowe standardyDr Alina LandowskaUniwersytet SWPS

– Oni nie są leniwi, chcą pracować, ale przy zachowaniu work-life balance. Pracę traktują instrumentalnie, mówiąc, że ważne są dobre zarobki, atmosfera i elastyczność. Potrzebują pracy do tego, żeby realizować swoje pasje. Nie stawiają znaku równości między pracą i samorozwojem. Tymczasem dla wcześniejszych pokoleń to właśnie praca stanowiła o poczuciu własnej wartości. Dziś odchodzimy od tego paradygmatu – mówi dr Landowska.

Kluczowym wnioskiem płynącym z tych rozważań wydaje się konstatacja, że Zetki nie muszą już pracować tak, jak ich poprzednicy. Iksom i Millenialsom przypadło w udziale budować dobrobyt. Z jest pierwszą generacją, która otrzymuje przywilej korzystania z wypracowanego standardu życia.

Jestem z generacji X i co z tego mam?

Ponarzekałbym razem z profesorami, ale tego nie zrobię. Raz, że osobiste doświadczenia z Zetkami mam całkiem budujące, dwa – że paradoksalnie widzę w powyższych refleksjach powiew nadziei. Na normalność.

Jestem z generacji X. Końcówka, ale jeszcze się łapię. Studia zaczynałem w poprzednim stuleciu, dyplom odbierałem tuż po przełomie wieków. Byłem studentem profesora Szukalskiego w pierwszych latach jego kariery, więc siłą rzeczy nasza rozmowa na potrzeby tego tekstu i płynące z niej refleksje mają rys nieco bardziej osobisty. Wracają wspomnienia.

Byliśmy lepszymi studentami? Fakt, telefon miało zaledwie kilka osób na roku, w dodatku taki z antenką, dużymi klawiszami i monochromatycznym wyświetlaczem – trudno więc byłoby się w niego wpatrywać godzinami, bo i po co. Ale były inne rozrywki w czasie zajęć, niekoniecznie związane z przedmiotem kształcenia i niekoniecznie mniej ostentacyjne.

Może to więc jedynie kwestia technologii? Dziś jest smartfon, kiedyś była kartka papieru, na której zwykle znajdowało się wszystko, tylko nie notatki z zajęć. Tak, generalizuję. Niektórzy zapalczywie notowali. Chwała im, bo było od kogo kserować na koniec semestru.

Studia miały z nas zrobić intelektualistów zdolnych ogarnąć umysłem świat współczesny w całej jego złożoności, a na dodatek – światy minione. Na większości kierunków z przygotowaniem do zawodu niewiele to miało wspólnego. Niby dobrze, a jednak nie do końca, biorąc pod uwagę realia.

Finalnie każdy jakoś się w życiu ogarnął, niektórzy nawet doskonale. Ale prawda jest taka, że kończąc studia w Łodzi na kierunku humanistycznym, możliwości mieliśmy na przełomie wieków – przepraszam za wyrażenie – gówniane. Dobrze pamiętam dekadencki i deprymujący do cna klimat nadziei na wielkie NIC. Sny o pracy nie wymarzonej, lecz jakiejkolwiek. Taką to właśnie byliśmy "elitą".

Generacji X o wrażliwość nikt nie pytał

Pierwsza praca, ponad 20 lat temu. XXI wiek już niby, a stosunki z lekka jeszcze feudalne. To nie praca, to misja. I takie tam frazesy – gdyby ich słuchać, spokojnie można byłoby w robocie zamieszkać, nie wychodzić na noc, żeby nie tracić czasu. Pokornie, potulnie dziękując za otrzymaną szansę, której inni nie mieli.

Ci trochę starsi, startujący tuż po transformacji, wtedy już na stanowiskach, mieli dla nas określoną rolę do odegrania. Zasuwać tak, jak oni wcześniej i nie pytać o zbyt wiele. Zapomnieli dodać, że perspektywa się zmieniła, dla młodszych zostały ochłapy. I kredyty.

Bo marzeniem, a zarazem szczytem możliwości było wziąć kredyt. Rynek finansowy ochoczo wyszedł naprzeciw naszym aspiracjom: niskie stopy procentowe, "przyjazne" marże, pożyczki walutowe... Mnie zostało jeszcze 12 lat. Jeśli dobrze pójdzie, wyrwę się z tej matni przed sześćdziesiątką.

Co jeszcze zapamiętałem? Codzienny stres w pracy wynikający nie tylko z powierzonych zadań. Trudności emocjonalne, z którymi trzeba było sobie radzić w zaciszu własnej psychiki. Powiedzieć: nie wyrabiam, boję się, potrzebuję pomocy? To jak popełnić towarzyskie i zawodowe harakiri. Psychoterapia? Psychiatra? Tylko dla odważnych. Nie potrzebowaliśmy? Byliśmy ulepieni z innej, twardszej i lepszej gliny? Nie sądzę.

Znajomy socjolog mówi mi, że pozwolenie na wrażliwość jest kwestią kulturową. W rzeczy samej. Ale owa wrażliwość, to cecha w dużej mierze biologicznie wdrukowana w gatunek ludzki. I błagam, nie chce słyszeć, że ludzie kiedyś przeżyli wojnę i dali radę. Tak właśnie dali, że dziś specjaliści mówią o nieprzepracowanej zbiorowej traumie rzutującej na kolejne generacje.

Pokolenie Z, gdy ma z czymś problem, idzie na terapię, albo po tabletki, selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny i temu podobne. My nie chodziliśmy w ich wieku.

Problem z nami, Iksami (i Millenialsami pewnie też) jest taki, że w gabinetach specjalistów wylądowaliśmy tak czy inaczej. Tylko później, po latach tłumienia naturalnych lęków i napięć, nierzadko posiadając niewiele do zbierania ze strzępów życia, rozerwanych, porozrzucanych w cały świat. Wątpliwa to wyższość.

Czytaj także: https://natemat.pl/539552,pokolenie-z-i-8-absurdalnych-zachowan-zamawianie-w-restauracji-to-poczatek