Stawiasz na dachu panele słoneczne, wyprodukowany prąd sprzedajesz elektrowniom. Nie tylko oszczędzasz na rachunkach za prąd, ale i zarabiasz. Ile? Na razie mało, ale jeśli uda się pokonać lobbing wielkich elektrowni i wejdzie ustawa o OZE, z zysków będzie można sfinansować budowę domu.
– Fertig! – ucieszył się niemiecki elektryk, który od kilku dni montował turbinę wiatrową w gospodarstwie znanego przedsiębiorcy, a obecnie hodowcy owiec Romana Kluski. Dodał uroczystym tonem: – Herr Kluska, naciskając ten guzik zostanie pan patriotą. Jest pan podłączony do polskiego systemu energetycznego i nadwyżkę wyprodukowanego prądu może pan przekazać dla wszystkich za darmo.
Słysząc to Kluska złapał się za głowę i krzyknął, że natychmiast trzeba wszystko odłączyć. I długo tłumaczył fachowcowi zawiłości polskiego prawa. Nie można oddać prądu, bo, aby oficjalnie być producentem prądu trzeba uzyskać koncesję, przejść cały urzędniczy proces, rozliczyć VAT.
Żeby unikać problemów z biurokracją, przez kilka lat biznesmen, obecnie hodowca owiec, nadmiar energii kierował do specjalnych grzałek na dachu stodoły, a te oddawały energię do atmosfery. Zabawna historia sprzed pięciu lat jest już nieaktualna, bo od września ubiegłego roku każdy może zostać producentem prądu. Nie tylko oszczędzać na rachunkach, ale sprzedawać nadwyżki do sieci
Elektro-rewolucja
Zaczyna się boom, jak w przypadku kolektorów słonecznych używanych do podgrzewania wody. Według danych Urzędu Regulacji Energetyki, do niedawna zarejestrowanych było 28 prosumentów - czyli osób, gospodarstw domowych, będących jednocześnie konsumentami prądu i jego wytwórcami. Teraz na przyłączenie do sieci czeka ponad 200 osób, które zakupiły własne mikroinstalacje do produkcji prądu.
Furorę robią panele fotowoltaiczne, bo ceny ogniw słonecznych produkujących 1kWp kosztują już 6-8 tys. zł. Przy 3-4 kW energii, instalacja nie tylko zaspokoi potrzeby małego domu (oszczędność około 1800 zł na rachunkach energetycznych), ale też pozwoli sprzedawać nadwyżki do sieci krajowej. System jest prawie bezobsługowy, a najnowszej generacji osprzęt pozwala płynnie przełączać źródła energii pomiędzy panelami, bateriami a konwencjonalną energetyką.
– W pogodny dzień cały dom przestawi się na energię ze słońca, nocą czerpie energię z baterii, ale przecież i tak korzystamy wówczas z niewielkiej liczny urządzeń – mówi naTemat Jarosław Trela z firmy Vertigo Green Energy. Słabsze w porównaniu z Hiszpanią nasłonecznienie Polski powoduje, że w styczniu i lutym użytkownicy korzystają w większości z sieci. Jednak kwietniu i maju jest już tyle dużo słońca, że system zaczyna produkować nadwyżki. Wtedy zaczynamy zarabiać. Póki co niewiele, 16 groszy na jedną kilowatogodzinę wprowadzoną do sieci (liczy je specjalny dwukierunkowy licznik).
Te 16 groszy gwarantuje ustawa o prawie energetycznym z jesieni ubiegłego roku. Zwolennicy zielonej energii mają jednak asa w rękawie. To przygotowywana ustawa o odnawialnych źródłach energii gwarantująca póki co w propozycjach rozliczenie sprzedaży energii po cenach rynkowych 65 groszy na 1kWh.
Według BOŚ Banku przy takiej cenie zielonego prądu z zysków będzie można sfinansować budowę domu jednorodzinnego. Przy założeniu zastosowania energooszczędnych technologii przy podgrzewaniu wody, produkcji prądu i dodatków. Produkt nazwano „samospłacający się dom”, jednak do czasu ustalenia stawek skupu zielonej energii bank wstrzymał ofertę kredytów.
Więcej o odnawialnych źródłach energii
Lobby antysłoneczne
Państwowe molochy energetyczne chcą za to jak najniższych cen skupu. Na przykład Energa płaci rocznie 100-200 mln złotych farmom wiatrowym, gdy w wietrzne dni nadmorskie wiatraki zacinają kręcić łopatami. W mniejszej skali problem dotyczyłby mikroelektrowni Kowalskich.
Jak działa ten lobbing pokazały wydarzenia z 2012 roku, kiedy Waldemar Pawlak zaproponował, aby małe instalacje mogły zarabiać nawet 1,3 zł na odsprzedaży jednej kilowatogodziny energii. 65 m2 ogniw wyprodukowałoby 128 tys. złotych w 15 lat, wyliczył wówczas Bogdan Szymański, autor bloga Solaris o odnawialnych źródłach energii. Polityczne lobby energetyków uwaliło jednak ten pomysł.
– Kogo wspierać: lobby węglowe, atomowe czy zwykłych ludzi, to jest decyzja polityczna. Rewolucja jednak i tak nadejdzie, bo energia ze słońca jest prawie darmowa i niewyczerpana, a przy spadających cenach instalacji wbrew rozsądkowi byłoby blokować tę technologię – mówi dalej Jarosław Trela.
Dotacja, słońce, zysk
Dodaje, że tysiące instalacji fotowoltaicznych to rozproszone źródło energii zapewniające bezpieczeństwo energetyczne kraju. Według eksperta, branżę czeka prawdziwy boom, gdy ruszy program rządowego dofinansowania mikroinstalacji solarnych lub wiatrowych. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej chce dopłacać Polakom ok. 40 procent kosztów instalacji (limit to prawie 20 tys. złotych). Do wzięcia jest 600 mln złotych. Niestety, też czekają na ustawę o Odnawialnych Źródłach Energii.
Póki co, wypada zazdrościć tym, którzy jako pierwsi pokonali bariery urzędowe. Jak Marcin, właściciel domu podłączonego do dużej instalacji na światło słoneczne w podwarszawskim Chotomowie. – Korzyści są oczywiste: liczniki energii stają w miejscu, a rocznie płaciliśmy ok. 8500 zł na energię elektryczną, z której wytwarzamy światło, ogrzewanie – opisuje swoje doświadczenia portalowi Gramwzielone.pl.
Planuje budowę akumulatora ciepła w postaci 1000-litrowego zasobnika buforowego, który odbierze i przechowa nadmiar prądu z instalacji fotowoltaicznej w postaci wody zagrzanej do temp 85'C. Wtedy jego rachunki za energię, ogrzewanie i ciepłą wodę wyniosą okrągłe zero złotych. Można?