Włodzimierz Czarzasty zna się jednak na polityce. Inaczej niż na przykład taki Aleksander Kwaśniewski. Gdy chciał kandydować z list SLD do Sejmu, były prezydent odradzał swojej byłej partii danie mu takiej szansy. Mówił, że Czarzasty jest "niewybieralny". Jednak gdy ktoś raz trzymał władzę, tak szybko jej nie puści. Co Czarzasty najlepiej Kwaśniewskiemu udowodnił właśnie dzisiaj zostając nowym szefem mazowieckiego Sojuszu. A to dopiero początek.
Włodzimierz Czarzasty wrócił do łask głosami 111 członków Sojuszu Lewicy Demokratycznej na Mazowszu. Dotychczasowa przewodnicząca tego regionu uzyskała zaledwie pięć głosów mniej, ale to nie stosunek głosów, a życiorysy i charaktery obu kandydatów obrazują rozmiar porażki Piekarskiej i spektakularnego wręcz sukcesu Czarzastego. Otwarta, dynamiczna i znana z myślenia w kategoriach nowoczesnej lewicy była posłanka została bowiem pokonana przez "politycznego trupa", "lewicowe zombie", "niewybieralnego". Tak przecież do niedawna mówiło się o przewodniczącym Stowarzyszenia Ordynacka. Polityku raczej osławionym, niż sławnym.
Dlatego przed wyborami parlamentarnymi na jesieni ubiegłego roku Aleksander Kwaśniewski dobrodusznie doradzał Grzegorzowi Napieralskiemu, że lepiej się takimi ludźmi nie otaczać. Akurat tej rady ówczesny szef SLD posłuchał i uniemożliwił Włodzimierzowi Czarzastemu znalezienie się na listach swojej partii. Jednak dzisiaj to on jest zwycięzcą. Nie tylko regionalnych partyjnych wyborów na Mazowszu, ale i w ogóle. Bo to on jest bliżej realnej polityki niż skompromitowany po wyborczej klęsce Napieralski. I to od niego i kilku innych lewicowych matuzalemów były przewodniczący powinien się uczyć, jak z największej kompromitacji wyjść obronną ręką. A może nawet z twarzą.
Trzymający władzę
Bo skąd znamy twarz nowego szefa mazowieckiego SLD najlepiej? Miliony Polaków pamiętają ją przecież głównie z lat 2002 - 2004, gdy pierwsza sejmowa komisja śledcza w III RP badała tzw. Aferę Rywina. - Jest grupa, która zawołała mnie(...). I ta grupa po prostu znaczy z jednej strony gwarantuje ci ustawę i gwarantuje ci akceptacje zakupu (Polsatu -red.). Ponieważ ta grupa trzyma w ręku władzę (...) - tymi słowami znany producent telewizyjny Lew Rywin próbował zrobić interes na prywatyzacji stacji Polsat z Adamem Michnikiem. Naczelny "Gazety Wyborczej" nie miał jednak na to ochoty i postanowił propozycję ujawnić.
Sejmowe śledztwo ujawniło później, że owa grupa trzymająca władzę, to prawdopodobnie starzy przyjaciele ze Stowarzyszenia Ordynacka. Wówczas ludzie bardzo wpływowi: premier Leszek Miller, posłanka Aleksandra Jakubowska, szef TVP Robert Kwiatkowski, minister Lech Nikolski i właśnie przewodniczący stowarzyszenia, biznesmen Włodzimierz Czarzasty. Choć na ich niejasne wpływy na podejmowanie najważniejszych decyzji w kraju nigdy nie znalazły się dowody pozwalające na potwierdzenie takich zarzutów przed sądem, poszlaki zebrane przez sejmowych śledczych pozwoliły Polakom utwierdzić się w przekonaniu, że tacy ludzie to rak toczący nasze państwo. Kuracją okazały się więc najbliższe wybory, w których SLD straciło władzę na rzecz prawicy.
Na twarze kojarzące się z "trzymaniem władzy" nie chcieli wtedy patrzeć ani zwyczajni wyborcy, ani działacze Sojuszu, którzy grupę obwiniali o sromotną klęskę w wyborach i skompromitowanie partii na lata. Jak pokazały ostatnie wybory, ci pierwsi wciąż nie zmienili zdania o SLD i chyba nawet się w nim utwierdzili. Tak pamiętliwi nie są tymczasem działacze lewicy, którzy od czasu odejścia Grzegorza Napieralskiego uznali chyba, że skoro nie sprawdzili się "młodzi", to czas oddać partię znowu w ręce tych, którzy kierowali nią w czasach SLD-owskiego renesansu, gdy Sojusz notował ponad 40-procentowe poparcie.
Czarujący drań
Pierwszy w grudniu powrócił Leszek Miller. Przewodniczący-odnowiciel, który po degrengoladzie Napieralskiego miał wyprowadzić ugrupowanie na właściwe tory. W oczach Sojuszu radzi sobie tak dobrze, że podczas kolejnych wyborów przewodniczącego, które już za kilkanaście dni, będzie murowanym zwycięzcą. Dosłownie murowanym, bo dokoła niego coraz więcej solidnego postkomunistycznego betonu. Jak właśnie Włodzimierz Czarzasty, czy Józef Oleksy, który rozważa start na stanowisko wiceprzewodniczącego partii. A nawet betonu komunistycznego w osobie Marka Barańskiego, który tworzy nowe intelektualne zaplecze SLD, czyli miesięcznik „Tak po prostu”, a w stanie wojennym w mundurze prowadził "Dziennik Telewizyjny".
Dlaczego powracają? W przypadku Włodzimierza Czarzastego decydujący jest podobno jego urok osobisty i umiejętność prowadzenia targów, co w polityce przydaje się równie często, co w biznesie. Na Mazowszu targował się podobno w ten sposób, że jeżeli dziś nie wygra, to jutro będzie w Ruchu Palikota. Jego prawdziwe zdolności biznesowe również nie są bez znaczenia dla pozycji w oczach szeregowych działaczy. To w końcu człowiek, który prywatnie dorobił się sporego majątku na działalności, która powinna być skazana na upadek. Nawet, gdy Czarzasty kojarzył się obciachem i skandalem, Polacy chętnie kupowali od jego wydawnictwa prozę noblistów Gabriela G. Márqueza, Mario Vargasa Llossy, czy Julio Cortázara. Wbrew pozorom, w stolicy Włodzimierz Czarzasty ma opinię człowieka niezwykle inteligentnego i oczytanego. Co w prowadzeniu wydawniczego biznesu pomogło mu zawsze trafiać w dziesiątkę. Oficynę "Muza" stworzył bowiem z przekształcenia PRL-owskiego wydawnictwa "Transakcja" i z przedrukowywania niemieckiej "Burdy" zmienił je w miejsce, które wyrabia gusta Polaków.
To pozwala mu bronić się i czarować w każdej rozmowie. Także, gdy musi się zmierzyć z mediami. - Czarzasty to super-inteligenty, oczytany facet - mówi jeden z sejmowych reporterów. Dodając jednocześnie, że zdaje sobie sprawę, iż nowy szef mazowieckiego SLD jest też totalnym cynikiem. Jednak w kontaktach osobistych jest naprawdę ujmujący. Inni mówią, że obok tego ma jeszcze jedną super moc. To jego słynna "zapasowa wątroba", którą potrafi spakować do walizki i czarować objeżdżając Polskę lokalną. Czyli tych, którzy naprawdę mają głos. Udało się na Mazowszu. Teraz mówi się, że celuje wyżej. Na początek w wiceszefowanie Sojuszowi u boku Leszka Millera. To uznaje podobno za najlepszy punkt wyjścia, by wreszcie spokojnie zdobyć mandat.