– Ukrywam nosicielstwo w możliwie głębokiej tajemnicy, a każde operowanie hasłem HIV czy AIDS jako przekleństwem, wrzutą budzi we mnie jakiś taki niepokój – mówi mi 29-letni Maciek. – Na hasło HIV większość widzi ćpuna, prostytutkę, albo pedała. Bo przecież nikt inny nie może zachorować – dodaje żyjąca z wirusem Ania. Moi rozmówcy przyznają, że wraz z dochodzeniem do głosu konserwatywnych, prawicowych środowisk nad Wisłę wracają nastroje, z którymi przed laty walczyli Marek Kotański czy ks. Arkadiusz Nowak.
Gdyby tzw. polskie cebulactwo kończyło się tylko na słynnych skarpetach do sandałów... Niestety wystarczyło jedno niewinne rodzinne zdjęcie, które na swojego Facebooka wrzucił raper Sobota, byśmy przypomnieli sobie, że nad Wisłą mamy spory problem nie tylko z tolerancją do innych ras, ale i ludzi chorych. "Zrobiłeś sobie testy na HIV" - pisali internauci pod zdjęciem gwiazdora z czarnoskórą partnerką. Bo w Polsce HIV/AIDS to wciąż obelga, którą można rzucić w każdego i wiadomo, że zaboli.
HIV, czyli strach
Najbardziej takie zachowania bolą jednak tych, którym z HIV naprawdę przyszło się zmierzyć. W naszym kraju jakimś cudem przez kolejne lata udaje się utrzymać stosunkowo niski stopień nowych zakażeń, a nosiciele dzięki profesjonalnej pomocy potrafią należeć do tych, którzy śrubują statystyki dotyczące dobrej kondycji walczących z HIV. Szkoda więc, że muszą żyć w ukryciu i strachu, by nie tracić nerwów i zdrowych zmysłów.
– Minęło trochę lat od kiedy usłyszałem diagnozę i bardziej martwię się o pojawienie się objawów AIDS niż napiętnowanie społeczne. Co nie zmienia faktu, że ukrywam nosicielstwo w możliwie głębokiej tajemnicy, a każde operowanie hasłem HIV czy AIDS jako przekleństwem, wrzutą budzi we mnie jakiś taki niepokój – słyszę od Maćka, 29-latka z Trójmiasta, który od prawie pięciu lat wie, że jest nosicielem.
I bynajmniej nie przypomina stereotypowego "HIV-a", którego obrazuje sobie każdy, dla kogo to obelga. Żaden z niego ćpun i kloszard. Zarabia grubo powyżej średniej krajowej, gdy tylko może uprawia sporty wodne. Typ przystojniaka. Raczej typowy "IT-arystokrata". Maciek twierdzi zresztą, że to właśnie wykształceniu informatycznemu zawdzięcza możliwość spokojnego życia. Choć przypadkowa diagnoza, która wmurowała go wtedy w ziemię, sprawiła, że postanowił zrewidować plany zawodowe.
"HIV-em" może być każdy
– Po studiach chciałem się bić o posady w zespołach największych korporacji, które akurat ściągały do Gdańska czy Gdyni. Ale z czasem doszedłem do wniosku, że pracując w grupie musiałbym się bardziej pilnować, koledzy z pracy mogliby się dowiedzieć i cholera wie, jak zareagować. A moje umiejętności równie łatwo dają mi zarobić z każdego miejsca, gdzie jest zasięg sieci – stwierdza.
Jak złapał HIV? – Jestem "HIV-em" emigracyjnym. Mam wirusa z importu – ironizuje. I tłumaczy, że długie godziny spędzone na myśleniu, jak mogło trafić na niego skłaniają go do przekonania, że zaraziła go jedna z partnerek, z którymi sypiał podczas wakacji spędzonych na pracy w Irlandii. Kto wie o wirusie? – Moja żona oczywiście, bo tego nie da się ukryć. I troje najlepszych przyjaciół. W rodzinie nikt oprócz mamy. Tata nie ma pojęcia. Facet jest po wylewie i uznaliśmy, że ma zbyt wiele innych zmartwień – zdradza mój rozmówca.
Powracające co chwila traktowanie HIV/AIDS jako synonimu najgorszej obelgi i niesiony w "debacie" na ten temat ładunek niechęci, a nawet przemocy spędza czasem sen z powiek także Ani, z którą spotykamy się w jej ulubionej knajpce w Sopocie. Przed prowadzącymi ją znajomymi nie ukrywa, że przyszedłem porozmawiać z nią o HIV. – Wie sporo osób. Nawet nie tylko przyjaciół, ale i znajomych z widzenia. To ma swoje plusy, ale i stwarza zagrożenia – mówi.
Tylko "dziwki i pedały"...
Do plusów otwartości Ania zalicza ten komfort psychiczny, że w najbliższym otoczeniu nie musi niczego udawać, żyć w ukryciu, które u wielu innych nosicieli HIV często przeradza się w depresję. Minusy potrafią jednak być bardo bolesne... – Kiedyś koło Monciaka dostałam kilka razy po twarzy od typków, którzy dowiedzieli się, że jestem "HIV-iara". Równie wyrozumiała dla mojej choroby była sąsiadka z mojej poprzedniej kamienicy, która zwykła omijać mnie szerokim łukiem. A kiedy już raz z siatami minęłyśmy się na schodach, to uznała, że najwłaściwiej będzie na mnie napluć – wspomina.
Od czasu takich wydarzeń stara się więc już nie przesadzać z otwartością. – Odnoszę zresztą wrażenie, że idzie nowa fala hejtu wobec nosicieli. Im bardziej do głosu dochodzą dziwne, prawicowe poglądy, tym bardziej wracają niestety nastroje, z którymi w latach 90-tych zderzał się Marek Kotański i ks. Arkadiusz Nowak – ocenia.
– Jeśli powiesz, że masz WZWC lub nowotwór, to przeciętny Polak przytuli i pogłaszcze po głowie. Na hasło HIV, a tym bardziej widok wyniszczenia, które zaczyna się z postępem AIDS, większość widzi ćpuna, prostytutkę, albo pedała. Bo przecież nikt inny nie może zachorować. Nikt w tym kraju nigdy nie kocha się bez zabezpieczeń albo żąda od partnera aktualnej książeczki – stwierdza Ania. – Serio, Polacy? – pyta.