Rodzice nigdy nie traktowali go specjalnie, chociaż szansa, że urodzi się karłem wynosiła 1:25000. To zupełnie inaczej niż w „Grze o Tron”, gdzie grany przez niego Tyrion jest największym wstydem dla ojca, Tywina. To właśnie rola Tyriona przyniosła mu największą popularność, choć wcześniej – mimo grania raczej epizodycznych postaci – też nie narzekał . Jak zawsze zaznacza, sukces zawdzięcza swojej ciężkiej pracy. I właśnie dlatego Peter Dinklage nienawidzi słowa „lucky”.
„Lucky” umniejsza znaczenie ciężkiej pracy – mówił w wywiadzie dla „The New York Times”. Wyjaśnił wówczas, że po zdobyciu sławy dzięki „GoT” czuje się troche szczęściarzem, ale nienawidzi tego wyrazu – właśnie z podanego wyżej powodu.
Ciężka praca, a nie fart
W tym samym wywiadzie opowiadał, że kiedyś musiał mieszkać na Brooklynie, w miejscu bez ogrzewania, a obiady jadł za grosze w „jakiejś piwnicy”. Grał w teatrze za 50 dolarów od sztuki i odrzucał propozycje występów w reklamach, bo zazwyczaj kpiły one z jego wzrostu. On zaś chciał być artystą, a nie karłem-pośmiewiskiem.
– Mówienie, że byłem czy jestem szczęściarzem neguje całą moją ciężką pracę i pluje na człowieka, który odmrażał sobie wtedy tyłek na Brooklynie – podkreśla. – Nie powiem więc, że jestem szczęściarzem. Mam na tyle dużo szczęścia, by przyciągać bardzo utalentowanych ludzi. Z jakiegoś powodu ich znalazłem, a oni mnie – wyjaśnił Dinklage.
Karzeł bez specjalnego traktowania
Zanim jednak doszedł do tego punktu, przebył bardzo długą drogę w życiu. Jego rodzice – John Carl, emerytowany sprzedawca ubezpieczeń i Diane, nauczycielka muzyki w szkole podstawowej – nigdy nie traktowali go specjalnie, choć urodził się z androplazją. To właśnie ta choroba powoduje u ludzi karłowatość, a szansa na urodzenie się z nią wynosi 1:25000. Obecnie Dinklage ma 135 centrymetrów wzrostu.
Młody peter dinklage
Młody Peter wychowywał się w Morristown w New Jersey i to tam pierwszy raz liznął „aktorskiej” kariery. W katolickiej szkole dla chłopców Delbarton zagrał w tamtejszym teatrzyku, w przedstawieniu „The Velveteen Rabbit". Dinklage wspominał później, że "niezbyt pasował" do Delbarton, ale to właśnie tam zainteresował się aktorstwem – za sprawą, jak to opisywał w "Esquire", "ekscentrycznego księdza", który posiadał pokaźną kolekcję filmów na kasetach VHS.
To był jego pierwszy prawdziwy kontakt z filmem. W domu rodzinnym nie było bowiem telewizora – a przynajmniej tak sądził sam Peter, co zdradził w "NYT". Będąc nastolatkiem przekonał się jednak, że rodzice po prostu ukrywali przed nim telewizor w szafie w ich sypialni. Wówczas jednak nie miało to już znaczenia, bo Dinklage junior zdążył złapać aktorskiego bakcyla.
Rockowiec, imprezowicz, student
Po ukończeniu szkoły trafił do koledżu Bennington w Vermont. Tam występował w szkolnych produkcjach i jak sam opowiadał w wywiadach – pił i nosił długie, hipisowskie włosy. Przyjaciele nazywali go wówczas "Dink". Swoich sił próbował wtedy też w muzyce, a dokładniej w punkowo-funkowo-rapowej kapeli Whizzy. Fani boleją nad tym, że nie zachowały się żadne nagrania z tego okresu.
To właśnie przez zespół Dinklage nosi do dzisiaj bliznę zaczynającą się na karku i kończącą przy brwi. Nabył ją na koncercie, gdy pił i szalał na scenie. Prowadzenie mocno imprezowego trybu życia zdecydowanie nie pomagało mu w zrobieniu kariery aktora. Na swoją pierwszą rolę czekał bowiem aż cztery lata po ukończeniu Bennington – do 1995 roku.
Karzeł, który nie chce być pośmiewiskiem
Właśnie wtedy, w połowie kolorowych lat '90, Dinklage zagrał pierwszy raz w poważnej produkcji. W "Filmowym zawrocie głowy" dostał rolę Tito – jednego z drugoplanowych bohaterów historii o niskobudżetowej produkcji filmowej, w której reżyser, producenci i aktorzy nie mogą się wzajemnie porozumieć. Nie był to ani kasowy, ani recenzencki hit, ale otworzył mu w jakiś sposób drzwi do kariery w branży – przynajmniej na polu ról drugoplanowych.
To nie starczyło jednak nawet na utrzymanie na Brooklynie, na który wyprowadził się po studiach. To właśnie tam "odmarzał mu tyłek". W międzyczasie więc, zanim jego kariera rozkręciła się na dobre, Dinklage pracował w firmie "Professional Examination Service". Nie wiadomo, czym owa spółka się zajmowała, bo... nie potrafił o tym opowiedzieć nawet sam aktor. – Wciąż nie wiem, co oni robili. Ja tylko wprowadzałem informacje do komputera. I brałem chorobowe w każdy piątek, bo w czwartkowe noce chodziłem na imprezy z przyjaciółmi – wspominał w "Esquire".
W tych brooklyńskich czasach Dinklage nie chciał przyjmować ról, które polegały na wyśmiewaniu jego wzrostu i choroby, choć to właśnie one mogły przynieść mu pieniądze na utrzymanie. Karzeł wolał jednak nie robić z siebie błazna jako elf czy skrzat w reklamach i konsekwentnie odmawiał takim propozycjom.
”Nie” przepustką do kariery
Dopiero "Tiptoes" z 2003 roku, gdzie wystąpił u boku m.in. Gary'ego Oldmana, Matthew McCounaghey i Kate Beckinsale, przyniósł mu większą popularność w środowisku aktorskim. Prawdziwym hitem okazał się jednak inny film z tego samego roku: "The Station Agent", czyli "Dróżnik".
We wszystkich biografiach Dinklage'a właśnie ta produkcja wskazywana jest jako kamień milowy w jego karierze. Zagrał tam główną rolę: karła, który w małym amerykańskim miasteczku dziedziczy stację kolejową i przyjeżdża się nią zająć. Jego pojawienie budzi sporą sensację, choć on sam stroni od ludzi. Film był chwalony na festiwalu Sundance, wysoko oceniany przez krytyków i dał karłowi jego dwie pierwsze aktorskie nagrody. "Dróżnik" do dzisiaj nie stracił nic ze swego uroku i jeśli ktoś kojarzy Dinklage'a tylko z "Gry o Tron" lub "Zgonu na pogrzebie", zdecydowanie powinien sięgnąć po tamten film.
Od 2003 roku role dla Dinklage'a zaczęły pojawiać się znacznie częściej niż wcześniej. Do końca 2013 roku aktor ten zagrał w aż 24 produkcjach, w większości niezależnych. Zawierają się tam jednak takie hity jak wspomniany "Zgon na pogrzebie" czy "Opowieści z Narnii: Książę Kaspian".
Peter „Tyrion” Dinklage
Po zdobyciu popularności Dinklage'owi wcale nie przeszkadzało jednak granie mniejszych ról. Wręcz przeciwnie, zaczęło się to nawet podobać. – Główne role często są nudne. W sumie lubię grać poboczne postacie. Mają zdecydowanie więcej zabawy – mówił w „Esquire”. W innej rozmowie przekonywał z kolei, że więcej satysfakcji przynoszą mu role czarnych charakterów. – Zawsze to świetna zabawa. Może ci ujść na sucho o wiele więcej. Nie masz żadnego bohaterskiego kodeksu, wedle którego trzeba postępować – zaznaczał.
Zacięcie do niejednoznacznych charakterów Dinklage potwierdził w roli, która przyniosła mu największą popularność: Tyriona Lannistera w „Grze o Tron”. Wraz ze startem pierwszego sezonu nikt nie spodziewał się, że to właśnie karzeł stanie się najjaśniejszą gwiazdą serialu. Dzisiaj zapewne to on wygrałby każdy ranking najbardziej lubianej postaci, choć przecież nie jest bohaterem pierwszoplanowym – o ile w ogóle można tak powiedzieć o kimkolwiek w „GoT”.
Dziś – spokojny domator
W przeciwieństwie jednak do tego, co robi na szklanym ekranie (a dawniej robił na studiach), prywatnie Peter Dinklage jest teraz cichym domatorem. Uwielbia zwierzęta, dlatego zresztą został wegetarianinem, choć gdy o tym opowiadał na Reddicie stwierdził, że oczywiście zrobił to także dla dziewczyny.
Aktor przyznaje w wywiadach, że jest raczej typem samotnika. Na wszystkie imprezy branżowe zabiera żonę Ericę Schmidt, reżyserkę. Mieszkają na uboczu Nowego Jorku z dwuletnią córką Zelig i wielkim labradorem. – Nie socjalizuję się. Jestem typem pustelnika. Życie aktora może być bardzo samotne – zdradzał w „Esquire”. – Noce spędzam siedząc, czytając książki, pijąc herbatę i wyprowadzając psa. Tak wygląda moje ekscytujące życie – ironizował. Prywatnie więc z pyskatego, lubiącego wino i prostytutki, a ostatnio oszalałego z żalu i miłości Tyriona nie zostaje nic. Peter Dinklage na co dzień jest bardzo (nie)zwykłym karłem.
Myślę, że "nie" to bardzo potężne słowo w naszej branży, ale bardzo trudno go używać na wczesnych etapach kariery. Chociaż sądzę też, że za młodu byłem trochę arogancki. Może też nieco za często używałem słowa "nie", ale ostatecznie to pozwalało mi znaleźć role, które lubiłem.
Peter Dinklage
Uwielbiam zwierzęta, wszystkie. Nie mógłbym skrzywdzić psa, kota, krowy ani kurczaka. I nie poprosiłbym nikogo innego, by zrobił to dla mnie. Dlatego jestem wegetarianinem.
Peter Dinklage z żoną Ericą Schmidt •Fot. shutterstock.com