
Porozumienie Ruchów Miejskich zapowiada, że powalczy z partyjnym establishmentem w jesiennych wyborach samorządowych. Społecznicy, którzy do tej pory polityką się za bardzo nie zajmowali uważają, że mogą odnieść sukces wyborczy, ponieważ mieszkańcy są już zmęczeni dotychczasowymi władzami. Ich głównym orężem mają być media społecznościowe i happeningi.
Dotąd często głosowaliście na mniejsze zło, ale teraz możecie wybrać ludzi takich jak Wy, których obchodzi wspólne dobro, ponad podziałami partyjnymi, ponad lokalnymi układami. Tak jak Wy, chcemy przyjaznego miasta, harmonijnego rozwoju zgodnego z potrzebami mieszkańców. Mówimy “dość” oderwanym od rzeczywistości zawodowym politykom.
Przedstawiciele PRM mogą stanowić atrakcyjną alternatywę dla obecnych władz samorządowych. Są młodzi, mówią prostym, radykalnym, nieznoszącym sprzeciwu językiem, wydają się energiczni i zdeterminowani, żeby coś zmienić. Nie mają, w większości, politycznego doświadczenia. Wiedzą za to jak organizować mieszkańców, co pokazali w wielu lokalnych inicjatywach. Działacze ruchów miejskich z Gdańska, Krakowa, Torunia, Płocka, Poznania i Warszawy mogą namieszać w jesiennych wyborach. Ale nie muszą.
Prowadzenie kampanii wyborczej na Facebooku czy Twitterze to już kanon marketingu politycznego, ale już skuteczne angażowanie użytkowników w mediach społecznościowych to natomiast nie kaszka z mleczkiem. Skuteczna kampania w nowych mediach wymaga poświęcania dużych środków - głównie czasu, zaangażowania i pieniędzy. Aktywiści z Porozumienia Ruchów Miejskich mogą czuć się pewnie w facebookowym środowisku, ale czy dotrą tą drogą do na tyle szerokiej grupy wyborców, żeby zdobyć mandaty w lokalnej legislaturze?
W marketingu politycznym najskuteczniejsze są działania o charakterze zintegrowanym. Sięgamy po różne kanały komunikacji jednocześnie i za ich pośrednictwem nadajemy podobny przekaz, uwzględniając oczywiście charakter różnych mediów. Poleganie głównie na tanich formach kontaktu z wyborcami takich jak Facebook i happeningi nie ma sensu w dłuższej perspektywie. W tak upartyjnionych wyborach jak wybory samorządowe konkurowanie tylko za pomocą mediów społecznościowych i eventów to samobójstwo.
Oprócz kwestii czysto kampanijnych, pojawią się też wątpliwości o to, co stanie się z mieszkańcami, którzy już do tego ratusza się dostaną. Edwin Bendyk z tygodnika "Polityka" nie ma jasnych odpowiedzi na pytania o to czy ruchy miejskie będą w stanie zmienić realną politykę, czy w pewnym momencie nie zaczną chadzać na skróty i godzić się na poważne kompromisy, czy nie wytracą impetu po ewentualnym wyborczym sukcesie?
W wyborach samorządowych liczy się przede wszystkim wiarygodność i rozpoznawalność w lokalnych społecznościach. W mniejszych miastach jest o to łatwiej. Dlatego zakładam, że ta inicjatywa ma większe szanse w Toruniu czy Płocku niż Warszawie lub Poznaniu, ale wyborcy zweryfikują tę tezę.
Miejski ruch oburzonych
Decyzja miejskich aktywistów o starcie w wyborach samorządowych to przejaw desperacji. Skoro przedstawiciele takich środowisk zdecydowali się wziąć sprawy w swoje ręce także jeżeli chodzi o przejęcie na siebie części odpowiedzialności za zarządzanie miastami to oznacza to, że uważają, że w magistratach nie ma osób, z którymi można by współpracować. Jeśli inni mieszkańcy miast podzielają ich punkt widzenia na "oderwanych od rzeczywistości zawodowych polityków" to ten eksperyment może okazać się sukcesem.
Mam mieszane uczucia co do tej inicjatywy. Bardzo bym chciał, żeby w lokalnej polityce byli aktywni tacy ludzie jak twórcy PRM, bardzo bym chciał, żeby w lokalnej polityce nie było partii. Obawiam się jednak, że wyborcom łatwiej będzie zagłosować na partyjnych kandydatów, których już znają niż na aktywistów, o których trzeba się czegoś dowiedzieć samemu. Nie mniej jednak, bardzo kibicuję osobom, które zaryzykowały i wystartują w wyborach.
