Porozumienie Ruchów Miejskich zapowiada, że powalczy z partyjnym establishmentem w jesiennych wyborach samorządowych. Społecznicy, którzy do tej pory polityką się za bardzo nie zajmowali uważają, że mogą odnieść sukces wyborczy, ponieważ mieszkańcy są już zmęczeni dotychczasowymi władzami. Ich głównym orężem mają być media społecznościowe i happeningi.
Manifest Porozumienia Ruchów Miejskich zaczyna się od wysokiego C. "Jesteśmy mieszkańcami polskich miast. Nie jesteśmy partią, przybudówką partyjną ani grupą biznesowych interesów. Nasz jedyny interes to interes publiczny" - zapowiadają założyciele PRM.
Przedstawiciele PRM mogą stanowić atrakcyjną alternatywę dla obecnych władz samorządowych. Są młodzi, mówią prostym, radykalnym, nieznoszącym sprzeciwu językiem, wydają się energiczni i zdeterminowani, żeby coś zmienić. Nie mają, w większości, politycznego doświadczenia. Wiedzą za to jak organizować mieszkańców, co pokazali w wielu lokalnych inicjatywach. Działacze ruchów miejskich z Gdańska, Krakowa, Torunia, Płocka, Poznania i Warszawy mogą namieszać w jesiennych wyborach. Ale nie muszą.
Nie samym Facebookiem wyborca żyje
Prowadzenie kampanii wyborczej na Facebooku czy Twitterze to już kanon marketingu politycznego, ale już skuteczne angażowanie użytkowników w mediach społecznościowych to natomiast nie kaszka z mleczkiem. Skuteczna kampania w nowych mediach wymaga poświęcania dużych środków - głównie czasu, zaangażowania i pieniędzy. Aktywiści z Porozumienia Ruchów Miejskich mogą czuć się pewnie w facebookowym środowisku, ale czy dotrą tą drogą do na tyle szerokiej grupy wyborców, żeby zdobyć mandaty w lokalnej legislaturze?
Janusz Korwin-Mikke od dawna dominował w polskim internecie na tle innych polityków, ale aż do wyborów w 2014 nic mu to nie dało. Samym Facebookiem jeszcze nikt w Polsce wyborów nie wygrał.
Dlatego też PRM planuje przykuć uwagę wyborców happeningami. W polskiej polityce istnieje bogata tradycja organizowania wszelkiej maści eventów, począwszy na Pomarańczowej Alternatywie a skończywszy na Januszu Palikocie. Stwierdzenie, że będzie się stawiać w kampanii na "happeningi z przymrużeniem oka" brzmi dobrze, natomiast znów pojawiają się pytania o zasięg i skuteczność tego typu działań.
Oprócz kwestii czysto kampanijnych, pojawią się też wątpliwości o to, co stanie się z mieszkańcami, którzy już do tego ratusza się dostaną. Edwin Bendyk z tygodnika "Polityka" nie ma jasnych odpowiedzi na pytania o to czy ruchy miejskie będą w stanie zmienić realną politykę, czy w pewnym momencie nie zaczną chadzać na skróty i godzić się na poważne kompromisy, czy nie wytracą impetu po ewentualnym wyborczym sukcesie?
W swoim komentarzu Bendyk używa też stwierdzenia "demokracja hipsterska", które opisuje pewien trend - teraz modnie jest interesować się swoją lokalną społecznością, być aktywistą, ale czy nie jest to jedynie moda, która kiedyś wyparują a wraz z nią z ratusza znikną niegdysiejsi reprezentanci ruchów miejskich? Na razie nie wygląda na to, żeby zapał PRM był słomiany, ale historia polskiej samorządności zna przypadki ruchów, które się po prostu wypaliły.
Warto w tym miejscu przypomnieć Grupę Pewnych Osób, która była swego czasu bardzo aktywna w Łodzi. Był to autentyczny ruch miejskich, skupiony na ważnych dla miasta sprawach, ale po pewnym czasie stracił impet. Momentem przełomowym dla GPO było wciągnięcie ich przedstawicieli w struktury miejskiego ratusza pod rządami Hanny Zdanowskiej z Platformy Obywatelskiej. To ważna przestroga dla Porozumienia Ruchów Obywatelskich.
Miejski ruch oburzonych
Decyzja miejskich aktywistów o starcie w wyborach samorządowych to przejaw desperacji. Skoro przedstawiciele takich środowisk zdecydowali się wziąć sprawy w swoje ręce także jeżeli chodzi o przejęcie na siebie części odpowiedzialności za zarządzanie miastami to oznacza to, że uważają, że w magistratach nie ma osób, z którymi można by współpracować. Jeśli inni mieszkańcy miast podzielają ich punkt widzenia na "oderwanych od rzeczywistości zawodowych polityków" to ten eksperyment może okazać się sukcesem.
Przez ostatnie lata polskie miasta bardzo się zmieniły. Zmienili się też ich mieszkańcy. Oczywiście mają podstawowe potrzeby takie jak godna praca i płaca oraz dach nad głową, ale to im nie wystarczy. Przeżycie jest dla nich ważne, ale równie ważny jest styl i poziom życia. Miasto to już nie jednostki administracyjne, ale w coraz większym stopniu społeczności. Partyjni politycy, zwłaszcza w dużych miastach, niekoniecznie czują ducha współczesnych metropolii. Aktywiści z ruchów miejskich tym żyją.
Ogromnym atutem PRM może okazać się język, którego użyją w kampanii. Do tej pory, jeżeli outsiderzy wchodzący do polityki musieli mówić rzeczy radykalne. Wystarczy tutaj przywołać przykład Janusza Korwina-Mikkego czy Ruchu Palikota z kampanii w 2011 roku. Miejscy aktywiści, którzy wystartują w samorządowych wyborach mogą zdobyć głosy mieszkańców jeśli nadal będą posługiwać się retoryką chorób jakie trawią polskie miasta. Arogancja władzy i oderwanie polityków od rzeczywistości, chaotyczny rozwój miast oraz zamknięcie się na głos miast na poziomie ponadlokalnym to główne zarzuty PRM wobec obecnej władzy.
Ruchy miejskie dają na te choroby dobrze brzmiące recepty. Odpartyjnienie magistratów, dopuszczenie do głosu mieszkańców, zapewnienie taniego i wygodnego transportu, więcej zieleni w miastach, poprawienie poziomu edukacji czy walka w Sejmie o ustawę metropolitalną oraz z brzydotą reklamową.
To szczytne cele, z którymi trudno jest się nie utożsamiać. Hasła odpartyjnienia samorządów i słuchania głosu mieszkańców także są bardzo nęcące. Z tyłu głowy wciąż jednak pozostają obawy, że mieszkańcy, którzy wybierają się do ratusza skończą jak obywatele śniący o Senacie - ruch w swoich założeniach skazany na sukces odniósł sromotną porażkę. Pewnym znakiem wskazującym na przyszłość Porozumienia Ruchów Miejskich jest też poziom zainteresowania jakim cieszą się budżety obywatelskie. Niestety, z tych ostatnich nie potrafimy do końca korzystać i nawet w Warszawie ta społeczna inicjatywa poniosła bolesną porażkę.
Dotąd często głosowaliście na mniejsze zło, ale teraz możecie wybrać ludzi takich jak Wy, których obchodzi wspólne dobro, ponad podziałami partyjnymi, ponad lokalnymi układami. Tak jak Wy, chcemy przyjaznego miasta, harmonijnego rozwoju zgodnego z potrzebami mieszkańców. Mówimy “dość” oderwanym od rzeczywistości zawodowym politykom.
dr Wojciech Jabłoński, politolog
W marketingu politycznym najskuteczniejsze są działania o charakterze zintegrowanym. Sięgamy po różne kanały komunikacji jednocześnie i za ich pośrednictwem nadajemy podobny przekaz, uwzględniając oczywiście charakter różnych mediów. Poleganie głównie na tanich formach kontaktu z wyborcami takich jak Facebook i happeningi nie ma sensu w dłuższej perspektywie. W tak upartyjnionych wyborach jak wybory samorządowe konkurowanie tylko za pomocą mediów społecznościowych i eventów to samobójstwo.
dr Sergiusz Trzeciak, ekspert marketingu politycznego
W wyborach samorządowych liczy się przede wszystkim wiarygodność i rozpoznawalność w lokalnych społecznościach. W mniejszych miastach jest o to łatwiej. Dlatego zakładam, że ta inicjatywa ma większe szanse w Toruniu czy Płocku niż Warszawie lub Poznaniu, ale wyborcy zweryfikują tę tezę.
Hubert Barański, prezes fundacji Fenomen
Mam mieszane uczucia co do tej inicjatywy. Bardzo bym chciał, żeby w lokalnej polityce byli aktywni tacy ludzie jak twórcy PRM, bardzo bym chciał, żeby w lokalnej polityce nie było partii. Obawiam się jednak, że wyborcom łatwiej będzie zagłosować na partyjnych kandydatów, których już znają niż na aktywistów, o których trzeba się czegoś dowiedzieć samemu. Nie mniej jednak, bardzo kibicuję osobom, które zaryzykowały i wystartują w wyborach.